2 grudnia 2024

Niszczyciel [ 19 ]

 

ŻYCIE

Cmentarz przy świątyni na terenie posiadłości, jeszcze nigdy nie był tak przepełniony. Na ceremonię przyszło wiele osób, nie tylko gangsterzy, ale i służby, dilerzy i pracownicy posiadłości. Jimin był duszą towarzystwa i każdy ze zgromadzonych chciał należycie go pożegnać.

Stałam gdzieś z boku, starając się nie wychylać. Byłam przybita i pogrążona w rozpaczy. Obserwowałam zdjęcie uśmiechniętego mężczyzny, którego policzki podnosiły się prawie pod oczy. Takiego Jimina postaram się zapamiętać.

Kana choć chciała, nie potrafiła ukryć żalu i rozpaczy. Hoseok tulił ją do piersi, gdy w pierwszym rzędzie klęczała przed urną. Jej szloch rozdarł mi serce, bo wiedziałam, że to wszystko stało się przeze mnie. 

Przez te wszystkie dni, odkąd wróciłam do posiadłości, nie widywałam Taehyunga. Praktycznie z nikim nie rozmawiałam, zaszywając się w pokoju, z naciągnięta na głowie kołdrą. Kilkakrotnie Mei próbowała mnie pocieszyć, aczkolwiek w końcu się poddała, za namową Yoongiego. Przez napiętą sytuację, która miała miejsce na weselnej uroczystości, ta dwójka zbliżyła się do siebie. Nawet Seokjin już się nie wtrącał, czując karcący wzrok siostry. 

Kolejny raz byłam wrakiem człowieka, lecz już nawet nie miałam siły udawać, że wszystko jest dobrze. Z kolejnymi dniami zbywałam wszystkich, nawet nie odzywając się, kiedy przychodzili sprawdzić, czy wszystko jest ok. Nic nie było.

Śmierć Jimina bardzo na mnie wpłynęła. To z początku było dla mnie zdziwieniem, aczkolwiek z czasem zrozumiałam, że Park był kimś więcej niż tylko dobrym kolegą. Zaprzyjaźniliśmy się i teraz poczułam, jakby odebrano mi cząstkę samej mnie.

Nie wiedziałam, co się stało z Sehunem. Byłam pewna, że nie żyje, ale nie pytałam o okoliczności. Seokjin chciał mi powiedzieć, lecz powstrzymała go Mei. Uważała, że nie jestem w najlepszej kondycji, by opowiadać szczegóły.

Choć chciałam i musiałam wiedzieć. Pragnęłam, by ten drań zasłużył na wszystko, co najgorsze. Nienawidziłam go tak mocno, że gdyby ode mnie to zależało, znalazłabym siłę i sama poderżnęła mu gardło.

Nie powiem, bałam się takiej wersji siebie. Nieobliczalnej i wściekłej. Zachowującej się jak dziki zwierz, drapieżnik. Jednak tym, co najbardziej mnie przeraziło, był fakt, że z satysfakcją patrzyłabym na gęstą posokę, wypływającą z ciała Oh i agonię, w jakiej by się znalazł.

Z takimi myślami czułam się najgorzej. Ponieważ zostając lekarzem, obiecałam chronić ludzkie życie. Wielokrotnie się sprzeciwiałam V, tłumacząc to tym faktem. Jak bardzo mogłam się mylić?

Może tylko chciałam w to wierzyć? Całkiem pewne było to, że pragnęłam udowodnić, że nikt, ani nic, mnie nie złamie. Teraz czułam do siebie wstręt. Ponieważ zrozumiałam, że nigdy nie dbałam o nikogo, tak jak powinnam.

Te myśli towarzyszyły mi nieustannie, nawet gdy usłyszałam ciche pukanie. Nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam głowę w kierunku okna. Po chwili drzwi wydały charakterystyczne skrzypienie, a pomieszczenie wypełnił znajomy głos Chingyu.

— Jungmi?

Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam odezwać się i po prostu milczałam. Nawet w momencie spotkania przyjaciółki.

— Martwię się o ciebie — powiedziała Lee, gdy przystanęła przy łóżku. — Wiem, że to, co się stało, musi być dla ciebie ciosem, aczkolwiek nie możesz zapominać o życiu.

Uniosłam delikatnie kąciki w kpiącym uśmiechu. Jak mogę zapomnieć o życiu? O tak mizernym życiu, jakie mi pozostało?

— Martwię się o ciebie. — Powtórzyła pielęgniarka i chwyciła moją dłoń. Wzdrygnęłam się, co nie uszło jej uwadze. Jednak jej nie puściła. — Nic nie jesz, nie śpisz. Jesteś wrakiem człowieka.

Zero reakcji. Nie potrafiłam zebrać się na siłę, aby coś powiedzieć. Trwałam w dość dziwnej stagnacji. Czułam się bezradna, a mój organizm z trudem funkcjonował.

— Nie tylko ja się przejmuje — dodała. — Każdy chciałby, abyś ponownie z nami była. Powinnaś wstać i zejść na dół. Dzisiaj na kolacje będą twoje ulubione krewetki. — Lee mocniej chwyciła moją dłoń. — Proszę cię! Wiem, że jest ciężko, nie tylko tobie.

Wciąż bezczynnie patrzyłam w okno. Słowa wpadały jednym uchem, drugim wypadały. Nawet krewetki nie mogły poprawić mi humoru, choć wiedziałam, że to trywialny sposób na przekonanie mnie do wyjścia.

— Dowiedziałam się prawdy — ciągnęła dalej pielęgniarka. — Wiem, że Jeongguk to twój brat… Proszę, porozmawiajcie. Wyjaśnijcie sobie wszystko.

Na samą wzmiankę o kacie, odwróciłam głowę i spojrzałam na jej twarz. Brązowe oczy przepełnione troską, przygryzioną wargę i coś, czego nie potrafiłam opisać. Emocje zawahania, konsternacji, bólu. A potem ponownie odwróciłam się w stronę okna.


✖️


Nie zeszłam na kolację, ani nie rozmawiałam z JK. Praktycznie nic nie robiłam, prócz wpatrywania się pustym wzrokiem w obraz za oknem. Byłam rozbita, zmęczona, apatyczna. Kolejny raz.

Gdybym mogła, cofnęłabym czas. Nie pojawiła się w rezydencji. Nie poznała Sehuna. Żyła beznadziejnym życiem, w którym spokojem i ukojeniem byłaby sala operacyjna. Życiem przepełnionym nadzieją i walką o innych.

Znużył mnie sen, nawet nie wiem kiedy. Może zmęczenie dawało o sobie znać? Kruche i mizerne ciało poddało się, a powieki opuściły.

W snach widziałam ten moment. Brązowe tęczówki. Strzał, huk i krew. Opadającego na ziemię Jimina. A potem otworzyłam oczy i ze strachem podniosłam się do góry.

Krzyknęłam. Aczkolwiek odpowiedziała mi cisza. Byłam sama w pokoju. Rozejrzałam się bezradnie. Pustka. Zaczęłam ciężko oddychać, próbując złapać powietrze. Dyszałam, z lekko pochylonym do przodu ciałem. 

Wstałam z łóżka. Nogi miałam zwiotczałe, a mięśnie zastane. Jednak wiedziałam, co muszę zrobić. Wsunęłam na nogi pantofle i wyszłam z pokoju. Z całą pewnością było zbyt późno i na tyle wcześnie, abym spotkała innych członków rodziny. Jedynie dostrzegłam ochroniarzy na końcu korytarza. Kiedy się zbliżali, schowałam się we wnęce obok schodów, a potem wymknęłam się bocznym wyjściem.

Wątpię, by mnie nie zauważyli. Aczkolwiek nikt mnie nie ścigał. Nogi same niosły mnie w odpowiednie miejsce. Nawet chłód, który czułam na skórze, nie spowodował, bym się poddała.

Patrzyłam na nagrobek. Ciemne znaki układające się w nazwę. Z uczuciem podziwiałam obraz przed sobą.

— Przepraszam — powiedziałam słabo. — Choć to nic nie zmieni, nie przywróci ci życia.

Cisza, która mnie ogarniała, była przytłaczająca, ale dawała ukojenie. Powodowała, że czułam intymność tej chwili. Jakąś niezrozumiałą.

— Nigdy nie chciałam, aby ktokolwiek za mnie umierał.

Czułam, jak po policzkach spływają łzy. Nie wycierałam ich, pozwalając, by krople pojawiały się przed stopami. Ogarnął mnie szloch. Niekontrolowany.

— To wszystko moja wina — kwiliłam. — Dlaczego? Dlaczego pozwoliłeś mi się zbliżyć do siebie? Dlaczego ty się do mnie zbliżyłeś?

Kolejny raz szloch wydarł się z mojego gardła. Nagrobek Jimina był niczym mój własny konfesjonał. Choć nie sprawił, że poczułam się lepiej.

— Przepraszam…

— Myślisz, że to cokolwiek pomoże?

Umilkłam. Głos, który zabrzmiał w uszach, spowodował, że się spięłam.

— Twój żal nie przywróci mu życia.

Choć nie patrzyłam, poczułam go za sobą. Jeongguk nigdy nie był zbyt czuły i w tamtej chwili też nie stał się taki.

— Z początku cię nienawidziłem — zaczął mówić, przystając ramię w ramię przed grobem. — Uważałem za błąd, że Taehyung cię tu ściągnął. Byłaś tylko utrapieniem, jak zawsze.

— Cały czas dałeś mi to do zrozumienia — odpowiedziałam słabo.

— Wiedziałem, kim jesteś. Nie pochwalałem, że kolejny raz wrócisz. Próbowałem wszystkich sił, aby przekonać V, że tylko wszystko pogorszysz.

Słuchałam, co kat ma mi do powiedzenia. Z pokorą znosiłam wszystkie słowa obelgi. Wiedziałam, że mi się należą.

— Teraz wciąż mam do ciebie urazę — ciągnął dalej. — Ale nie przez wzgląd na to, co się wydarzyło. Nie przez śmierć Jimina, ani sytuację, w której się znalazłaś. Nie liczę, na twoje przeprosiny, ani nie miej złudzeń, że ja to zrobię.

— Nawet tego nie pragnę.

— Jednak musiałem cię chronić. Sam zaproponowałem, że tylko ja jestem w stanie. Nie wiem, czy dlatego, że chciałem zapomnieć, poznać cię lepiej, przypomnieć sobie, jak to było kiedyś?

Odwróciłam twarz w jego kierunku. JK miał ściągnięte brwi i ponurą mimikę twarzy. Nie patrzył na mnie, a na grób przyjaciela.

— Chingyu nalegała, abym z tobą porozmawiał. Choć sam wiedziałem, że powinienem to zrobić.

— Oboje potrzebujemy czasu.

— To nic nam nie da. Ciężko jest przywyknąć do tego, że kolejny raz pojawiasz się w moim życiu i mieszasz. Oswoiłem się z myślą, że jestem sam. Bez ciebie i wspomnień przeszłości. Zawsze trzymałem dystans.

Tutaj zrobił pauzę, jakby bojąc się tego, co się stanie, gdy powie nieodpowiednie słowo. A potem znów zaczął mówić.

— Lecz im bardziej chciałem, tym potrzebowałem cię chronić. Pamiętam, jakby to było wczoraj… Słowa matki i to, że lepiej cię ukryć. Cały czas zastanawiam się, dlaczego to zrobili? Czemu pozwolili ci żyć normalnym życiem?

— Normalnym? — wtrąciłam, a potem parsknęłam. — Życie w sierocińcu nie było normalne. Cały czas musiałam o siebie walczyć i udowadniać, na co mnie stać.

Tym razem kąciki ust JK podniosły się do góry. Brzmiało to dla niego tak bardzo znajomo. W końcu sam wiele przeszedł.

— Nie musiałaś zbijać — powiedział ponuro.

Popatrzyłam ponownie na mężczyznę. Tak naprawdę, to pierwszy raz Jungkook się przede mną otwierał. Choć byłam pewna, że przyszło mu to z trudem.

— Myślałam, że lubisz dobijać ludzi.

— Musiałem być twardy — ciągnął beznamiętnie. — Przeszedłem bardzo surowy trening.

— Musiało być ci ciężko…

— Nie pocieszaj mnie w taki sposób — zagrzmiał. — Nie potrzebuję litości, ani twojego współczucia.

Westchnęłam głośno i przeciągle. Cały Jeon, dupek jak zwykle.

— Taka jest rola, starszego rodzeństwa — odpowiedziałam z niewielką satysfakcją. W odpowiedzi usłyszałam jego prychnięcie. 


✖️


Następnej nocy nie było lepiej. Choć zakopałam topór wojenny i obiecałam nie wtrącać się do relacji JK i Chingyu, nie poczułam się dobrze. Kolejny raz miałam koszmary i przeżywałam od nowa katusze.

Widziała strzał, usłyszałam huk. Dostrzegłam brązowe tęczówki Jimina. Jego uśmiech. Coś szeptał. A potem krew, szkarłatna, gęsta.

Z przerażeniem ocknęłam się i wstałam do siadu. Oddychałam ciężko. Czułam, jakby serce odmówiło mi posłuszeństwa i wyskoczyło z piersi. Kolejny raz krzyczałam, kwicząc z bólu rozrywającego mnie na pół.

— Już spokojnie — usłyszałam jego głos, a potem poczułam silne ramiona. — To tylko koszmar.

Taehyung dłonią głaskał włosy, szepcząc wciąż uspokajające słowa. Wydawało się, że przez moment, niedługą chwilę, nic innego się nie liczy.

— Spokojnie Jungmi — powtórzył swoim barytonem.

Próbowałam złapać odpowiedni rytm. Liczyłam do trzech. Mrugałam, a potem ponownie zaczełam płakać. V pozwolił mi na wszystko, nawet wtedy, gdy bez jakiegokolwiek słowa wtuliłam się w jego pierś.

— To tylko koszmar.

Czułam się obolała i całkowicie bezradna. Aczkolwiek dobrze mi było w objęciach capo, który nawet na moment nie przestał mnie tulić do siebie.

 — Jesteś już bezpieczna — mówił. — Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić.

Nim się zorientowałam, musnęłam delikatnie jego wargi. Chyba potrzebowałam tego pocałunku, bardziej niż tlenu. Z początku V nie odpowiedział, jakby bał się, że cokolwiek zrobi, rozpadnę się i zniknę. Gdy zrozumiał, że nie chcę się cofnąć, pogłębił pocałunek.

Może przy innych okolicznościach, albo w całkiem innym czasie, galaktyce, czy wszechświecie, ten pocałunek przerodziłby się w namiętny taniec, wieńczący emocje i wzajemne przyciąganie. U nas tak nie było.

Pierwszy oderwał się Taehyung, spoglądając w me oczy. Coś w tym było niezrozumiałego, magicznego i powodującego, że zarumieniłam się, choć nie powinnam.

— To tylko zły sen — powtórzyłam szeptem. — Ciebie tu nie ma.

Poczułam, jak przykłada swą dłoń i powolnym, dosyć ospałym ruchem, pociera mój policzek. To była pieszczota, której się poddałam, wtulając w nią twarz. Przymknęłam powieki, wciąż czując oszalałe serce.

— Nie pozwolę już nikomu — powtórzył łagodnie. — Choćbym miał umrzeć.

Na te słowa otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Nie chciałam więcej ofiar, zwłaszcza przeze mnie. Od razu powiedziałam to capo, co skomentował dość wylewnie, szczególnie jak na niego.

— Zrozum, że jesteś dla mnie wszystkim — wyszeptał wprost w usta, kiedy oparł głowę na moim czole. Onyks jego oczu, wywierał na mnie bezsłowną deklarację. — Nie zniósłbym myśli, że mogłabyś…

— Ciii — odpowiedziałam, przykładając mu dłoń do ust.

Nie znałam Taehyunga z tej strony. Tak właściwie wcale go nie znałam. Aczkolwiek, czy mi to przeszkadzało? W tamtej chwili na pewno nie.

Ponownie złączyłam nasze wargi, tym razem śmielej i z pewną desperacją. Chciałam wierzyć, że to, co wytworzyło się między nami, w bólu i złości, radości i smutku, połączyło nas nie przypadkiem. Pragnęłam, aby to było coś więcej, niż złożona obietnica naszych ojców.

V oddawał pocałunki, coraz śmielej i zaborczo. Kruchą dłonią przeczesałam jego brązowe kosmyki, a potem osunęłam się na plecy, pozwalając, by przykuł mnie do materaca. Czułam jego dłonie, błądzące pod materiałem jedwabnej koszuli nocnej.

Jednak nie poszliśmy dalej. Podejrzewam, że capo nie chciał mnie spłoszyć, a ja wciąż nie byłam gotowa, po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy. Aczkolwiek wiedziałam, że tak, jak V, to ja potrzebowałam go w swoim życiu.

Boss uszanował moją decyzję i sam zaprzestał kolejnych posunięć. Natomiast położył się obok i przyciągnął do siebie. Położyłam głowę na jego klatce i słyszałam, jak szybko bije jego serce. Wtedy zrozumiałam, że on też to wszystko przeżywa, może nawet bardziej niż ja.

Zamknęłam oczy, czując jego dłoń, którą sunął po włosach. Jego oddech na policzkach i ciepło ciała. Koszmary odeszły, niczym za dotknięciem magicznej różdżki.


✖️


Otworzyłam leniwie oczy, czując rażące promienie. Musiałam dać chwilę, aby przypomnieć sobie, co wydarzyło się w nocy. Dostrzegłam V, który wciąż pogrążony był w śnie. Jego twarz była przystojna, a z bliska zauważyłam kilka pieprzyków. Dodawały mu uroku.

Chciałam opuszkiem pogłaskać policzki. Jednak nim zdążyłam to zrobić, Taehyung otworzył oczy. Wpatrywał się we mnie, a potem dyskretnie uśmiechnął.

— Dzień dobry — wyszeptał.

Jego baryton zachrypiał, co spowodowało, że przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Sam zainteresowany to zauważył i zaśmiał się subtelnie.

— Dzień dobry — odpowiedziałam.

W ramach podziękowania za te słowa poczułam jego wargi na ustach i delikatny pocałunek. Zachichotałam.

— Jak się spało? — zapytałam, gdy odzyskałam oddech.

— Dobrze — odparł. — Pomimo twojego chrapania.

Zmarszczyłam brwi i nadęłam policzki. Następnie zaprotestowałam, oznajmując, że mógł sobie wrócić do siebie. Nim zdążyłam się wyrwać z jego ramion, Taehyung przyciągnął mnie mocniej, zakleszczając w objęciach.

Leżeliśmy przytuleni, a V nie zamierzał wychodzić. Nawet kiedy zadzwonił mu telefon. Po prostu go zignorował. Tak samo jak Mei, która pojawiła się w progu pokoju. Capo zganił księgową, że najpierw się puka, a potem wchodzi, co dziewczyna skomentowała, że w tej sprawie nie powinien prawić jej morałów.

Przewróciłam oczami, bo to zabrzmiało dość dwuznacznie. Od razu chciałam zaprotestować, aby przyjaciółka nie pomyślała, że między nami doszło do czegoś niestosownego.

— Wiem, że nie czułaś się ostatnio zbyt dobrze — zaczęła Mei, ignorując leżącego w moim łóżku Taehyunga. — Jednak może zechciałabyś wyjść ze mną na zakupy?

Odpowiedziałam, że przemyślę tę sprawę. Nie chciałam już więcej użalać się nad sobą. Prawdę powiedziawszy, chciałam spokojnie wytłumaczyć przyjaciółce, że między nami do niczego poważnego nie zaszło.

Kiedy księgowa zniknęła i zamknęła za sobą drzwi, V ponownie przyciągnął mnie do siebie, całując czoło, a potem policzki. Zapytałam, co w niego wstąpiło, odpowiedział, że nie cierpi, jak przewracam oczami.

Chwilę jeszcze leżeliśmy wtuleni, kiedy podniosłam się na przedramionach i oparłam na dłoni głowę. V patrzył na mnie ze zdziwieniem.

— Co zrobiliście z Sehunem? — spytałam, czując, że muszę poznać prawdę.

— Czy to ważne? — odpowiedział, chcąc stanowczo zmienić temat.

— Dla mnie tak.

Kim Taehyung był pewien wielu rzeczy, jednak przez ten czas, w którym nasza relacja przechodziła wszystkie ewolucje, niczym złapany pokemon, nabrał doświadczenia i wiedział, że Kim Jungmi się nie poddaje.

Nabrał powietrza, a potem ze świstem je wypuścił.

— Dostał to, na co zasłużył.

— Czyli co?

Tym razem to V podparł się na ramieniu i patrzył intensywnie w moje oczy. Wiedziałam, że nie chciał o tym mówić. Najwidoczniej było to dość przerażające.

— Stracił coś więcej, niż tylko palec — odparł. — Nic ci już nie grozi.

— Zabiłeś go?

— Tak — powiedział, a jego baryton przybrał dość mroczną barwę. Jakby coś więcej się wydarzyło, niż tylko śmierć.

Dałam już spokój, bo V nie chciał się spowiadać. Uszanowałam to i choć nie chciałam, nie drążyłam tematu.

— Muszę o coś zapytać — wtrąciłam, kiedy zrozumiałam, że dobry czas się skończył, a capo będzie musiał zaraz wyjść z łóżka.

V pokiwał głową, dając przyzwolenie na kolejne pytanie. Przełknęłam ślinę i poruszyłam dość ważny i może drażliwy temat.

— Sehun mi powiedział, o jakimś świętym przymierzu. — Popatrzyłam na jego twarz i dostrzegłam, jak zmienia się jego mimika.

— Co dokładnie ci powiedział?

— Ty… I ja… To wszystko przez ten układ? Jesteś taki, bo nasi ojcowie zawarli obietnice…

— Naprawdę tak uważasz?

Przez moment się zawahałam. Tak naprawdę nie wiedziałam, co o tym myśleć. To wszystko było dla mnie nowe. Cholernie nowe.

Taehyung ponownie przysunął się bliżej, a potem odchylił głowę, aby mieć ze mną lepszy kontakt wzrokowy. Jego dłoń uniosła mój podbródek, a potem przygryzł wargę.

— Gdyby tak było… — zaczął stanowczo. — To od razu bym cię wziął. W końcu należałaś się mi od dziecka. — Zatrzymał się, gładząc mój policzek opuszkiem. — Zrozum Jungmi, chciałem dać ci przestrzeń i czas. Pozwolić, abyś się we mnie zakochała. Szanując cię i twoje wybory.

— A gdybym chciała odejść?

— To bym ci pozwolił. Musiałbym być tylko pewien, że masz dobrą opiekę.

— Przecież sam mnie nie znałeś… Dlaczego to wszystko?

Patrzyłam na jego twarz. Kolejny raz zrozumiałam, że tak naprawdę nic nie wiedziałam. Ani o V, ani tym bardziej o sobie.

— Miałaś dziesięć lat, kiedy twoi rodzice postanowili, że cię ukryją — powiedział. — Dzieci w tym wieku wiele zapominają. Wypierają smutne wspomnienia. Nic dziwnego, że mnie nie pamiętasz.

Poczułam jak Taehyung zakłada mi kosmyk za ucho, delikatnie kciukiem pieszcząc twarz.

— Już wtedy byłem w tobie zakochany.

Choć wydawało się to niedorzeczne, jego oczy były jak najbardziej szczere. V nie kłamał, ani w tamtym momencie, ani gdy opowiadał, o naszym wspólnym dzieciństwie.

— Po incydencie z szefem chińskiego kartelu, musieli cię ukryć. Tylko tak mogli zapewnić pokój między gangami, naiwnie wierząc, że nie dojdzie do rozlewu krwi. Niestety ktoś zdradził i rozpętała się wojna.

— Ojciec Sehuna… — wyszeptałam.

Taehyung pokiwał głową na potwierdzenie mych słów. Później dowiedziałam się prawdy. Gdy byłam młodsza, często bawiłam się z Kaną i Mei. Natomiast Taehyung wraz z Jiminem, przyglądali się i celowo nam dokuczali.

Kiedyś nawet pobiłam się z V, gdy obraził Kanę, nazywając ją brzydulą.

Oczywiście wtedy nie miał tego na myśli, aczkolwiek był zły, bo bliźniaczka Jimina zniszczyła jego ukochanego pluszaka.

Od tamtej chwili podobno V chodził za mną jak cień. A ja wielokrotnie powtarzałam, że za nic w świecie za niego nie wyjdę.

Podczas opowieści widziałam subtelny uśmiech na jego twarzy i zrozumiałam, że brakuje mi tych wspomnień. Ponieważ nie pamiętałam nic przed sierocińcem.

— A teraz? — zapytał V, zbliżając się do mnie, tak że zawisł tuż nad moją twarzą. — Teraz powtórzyłabyś te słowa?

Zamrugałam. Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Kiedy o to zapytałam, Taehyung po prostu wypalił:

— Wyszłabyś za mnie?




Od Autorki: Dziesięć stron, 2959 słów, emocjonalny armagedon. Mam nadzieję, że się spodobało i już zapraszam na epilog! ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥