Wszystkie jej imiona [ 49 ]

 


HISTORIA ENISY (CZĘŚĆ 1) – WSPÓŁCZEŚNIE, SŁOWENIA, LUBLANA

ENISA'S POV

Patrzę na Bojana tak, jakbym nie rozumiała, co do mnie mówi. Bo nie rozumiem, jak może wypowiadać te okrutne słowa... jak mógł w ogóle pomyśleć, że wolałby nigdy mnie nie poznać, żeby nie musieć mnie tracić? Siedzę przed nim naga, na podłodze. Zasłaniam się w tym momencie jego koszulką, bo moje ubrania są rozrzucone gdzieś daleko, przez niego. Najpierw kochał się ze mną. A teraz mówi mi takie rzeczy.

– Jak śmiesz? – pytam. – Wolałabym już, żebyś nasłał na mnie policję.

Bojan patrzy na mnie wzrokiem zbitego psa. W oczach ma łzy, ale nie płacze. Tak, jakby chciał mi za wszelką cenę pokazać, że jemu, nie mnie, powinno być ciężko. Kiedy moja złość na niego rośnie, on się odzywa.

– Boję się.

– Czego?

– Ciągu dalszego twojej historii... tego... że musiałaś to wszystko znieść, tego, jak bardzo się obwiniasz. Nie chcę, byś do tego wracała, jeśli to sprawia ci ból. Nie wiem, czy będę potrafił ci wynagrodzić poświęcenie, jakim jest dla ciebie opowiedzenie tej historii. W tym momencie... nie mogę ci nic obiecać.

Wiem, co dla Bojana znaczy obietnica. On nie rzuca ich na wiatr. A jednak, kiedy przeżywaliśmy swoją niepoprawną miłość w Neum, składał mi obietnice co chwilę. Każdą z nich spełnił. Tęsknię za wakacjami. Za beztroską naszych wspólnych chwil w Neum. Za spacerowaniem brzegiem morza, ramię w ramię lub splatając ze sobą nasze dłonie. Za czułymi pocałunkami. I namiętnymi nocami. Za organizowaniem wspólnych wycieczek i urodzin naszej przyszywanej siostry. Za wiarą we wspólną przyszłość. Za doświadczaniem jego miłości, a nie obojętności... Każdego dnia.

Czy więc moja złość na niego jest uzasadniona?

– Możesz się odwrócić? – pytam.

– Słucham?

– Bo chciałabym się ubrać...

– Ale przed chwilą...

– Tak, Bojan, przed chwilą. Ta chwila wystarczyła, byś odsunął mnie od siebie na wszystkie możliwe sposoby.

– Ja też chciałbym się ubrać.

– Dobrze, wtedy ja się odwrócę – odpowiadam spokojnie, choć w środku całą drżę.

Ten moment bliskości nic nie znaczył. Znowu jesteśmy sobie obcy. Czujemy przed sobą wstyd. Bojan zgodnie z moją prośbą, nie patrzy, kiedy się ubieram. Następnie ja się odwracam, gdy on zakłada ubrania. Zajmuje mu to podejrzanie dużo czasu. Może jednak uronił kilka łez, wykorzystując fakt, że nie patrzę? Nie umiem tego stwierdzić. Kiedy znowu odwracamy się do siebie przodem, wciąż ma tak samo czerwone i szkliste oczy, lecz na jego policzkach nie widać śladu płaczu.

Czy możesz mnie przytulić?

– Czy możesz mnie wysłuchać? – zwracam się do niego, ignorując głos w mojej głowie pragnący zapytać o coś innego. – Czy mam sobie iść?

– Nie idź. Nie po to tyle się starałaś, żeby móc ze mną porozmawiać...

Ach, więc to jedyny powód, czemu pozwala mi zostać. Przez grzeczność, współczucie, litość. Ale lepsze to niż nic. Oczywiście nie robię sobie nadziei na nic więcej. Dawno już wyzbyłam się złudzeń. Odarli mnie z nich Alev. Safija. Bojan też.

– Spokojnie, nie musisz mi niczego obiecywać – zapewniam. – Wystarczy, że mnie posłuchasz. Boję się tak samo jak ty.

– Och, Enisa... – Trwamy w bezruchu, stoimy i patrzymy na siebie. Potem idziemy znowu na antresolę, siadamy na kanapie. Czuję się, jakbyśmy zaczynali wszystko od początku. Na czym skończyłam? – Na tym, że Safija zamieszkała z Alevem i zupełnie urwała z tobą kontakt – mówi Bojan, jakby czytał w moich myślach.

A więc musiał wyczytać w nich również moją wcześniejszą prośbę... I jej nie spełnił. Bo nic nie może mi obiecać. Pomimo tego staram się jakoś trzymać. Muszę to znieść jeszcze przez kilka chwil. Gdy dobrnę do końca tej historii, będę mogła się załamać. Biorę więc głęboki oddech i kontynuuję opowieść.

Nie miałam kontaktu z Safiją już od około dwóch tygodni. Namawiałam Damira, by skontaktować się w jej sprawie z policją. On uznał, że to kiepski pomysł.

– Przecież nic na niego nie mamy, Eni. Żadnych podstaw, by policja dokonała interwencji. To, że przyjaciółka się do ciebie nie odzywa, nie jest powodem, by donosić na jej chłopaka.

Wybuchłam płaczem.

– Ona jest w niebezpieczeństwie! I ja ją w nie wpakowałam! Nie dość, że musiała codziennie znosić przemoc we własnej rodzinie, to jeszcze... jeszcze podsunęłam jej równie przemocowego chłopaka. On robi jej krzywdę i ja to wiem, ja to czuję – szlochałam.

Damir mnie objął, tulił w ramionach, jakbym była wystraszonym dzieckiem, bo byłam.

– Zdobędziemy dowody – powiedział mi.

– J... Jak?

– Poobserwujemy ich. Zaparkujemy pod domem tego gnojka. Zrobimy mu żywy monitoring.

– Dobrze – zgodziłam się.

Byliśmy umówieni. Przez kilka dni jeździliśmy za miasto, gdzie stała willa Aleva. Tak jak postanowiliśmy, obserwowaliśmy. Ale nie zauważyliśmy nic podejrzanego. Tak jakby Alev nie opuszczał przez ten czas domu. I nie opuszczała go również Safija. Pisałam do niej. Dzwoniłam. Zero kontaktu.

To był wtorek. Alev pracował. A ja... cóż, powinnam być w szkole. Zamiast tego snułam się po mieście, szukałam sposobu na odwrócenie krzywd, które wyrządziłam. Chciałam ratować Safiję. To wtedy, we wtorek, chłodnego marcowego popołudnia dostałam wreszcie wiadomość z konta Safiji. "Przyjedź dziś do mnie, sama. Proszę, musimy coś obgadać". Zamierzałam napisać do Damira. Zapytać go, co o tym sądzi. To mądry chłopak, mądrzejszy ode mnie. Na pewno zachowałby się rozsądnie. Ale ja działałam pod wpływem emocji, dokładnie tak, jak chciał Alev.

Wróciłam do domu i podziękowałam za obiad uszykowany przez mamę. I tak nic bym nie przełknęła. Pożyczyłam auto od taty.

– Muszę podskoczyć do Damira – skłamałam.

O nic nie pytał. Pożyczył mi swój samochód. Pojechałam do willi Aleva. Czy już wtedy miałam złe przeczucia? Tak naprawdę miałam je cały czas, od kiedy poznałam Safiję z Alevem.

Bałam się, na pewno, lecz nie czułam strachu. Sterowała mną adrenalina. Zadzwoniłam domofonem przy furtce. Alev mi otworzył, stał w otwartych drzwiach domu, uśmiechnięty.

– Hej, Eni. Safija na ciebie czeka – oznajmił.

Weszłam do domu. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Z początku nie dostrzegłam niczego niepokojącego. W eleganckim salonie połączonym z aneksem kuchennym panował porządek. W tle, po cichu grał telewizor. Jakiś program rozrywkowy. Nigdzie ani śladu Safiji.

– Gdzie ona jest? – zapytałam.

Alev kazał mi usiąść, lecz ja stałam. Byłam czujna. Albo tak mi się wydawało.

– Safiji trochę się przysnęło. Zanim się obudzi, może wypijesz że mną drinka?

– Przyjechałam samochodem.

– Masz auto?

– Nie. Pożyczyłam od taty.

– No to może soku?

– OK – przytaknęłam.

To wtedy usłyszałam kroki. Ktoś schodził z góry, ciężko, z trudem. Podniosłam wzrok. Safija, ubrana w dżinsy i dziwny, niepasujący do okoliczności, błyszczący imprezowy top, patrzyła na mnie mętnym wzrokiem. Ona... była naćpana. – Jezu, co ci się sta... – zaczęłam mimowolnie i bezsensownie, bo tym samym zdradziłam jej obecność, której Alev jeszcze nie zarejestrował.

Głupia. Głupia ja!

– Co ty tu robisz? – warknął na nią. – Miałaś, kurwa, siedzieć w sypialni!

– Nie pij tego, Eni! – zawołała Safija, wskazując szklankę z sokiem, którą szykował dla mnie Alev. – Tam są narkotyki.

Jezu! Dopiero wtedy zrozumiałam, w co mogłam się wkopać. Alev pokazał prawdziwą twarz. A może jeszcze nie... Stałam jak zamurowana. Nie wiedziałam, co się dzieje. Nie spodziewałam się, że może być aż tak źle. To odebrało mi zdolność logicznego myślenia i działania, straciłam cenne sekundy.

– Ty podła suko! – krzyknął Alev do Safiji i rzucił się na nią, a ona, zanim powalona jednym ciosem na ziemię upadła, zawołała jeszcze:

– Uciekaj, Enisa! Szybko! Uciekaj!!!

Mogłam to zrobić. Zdążyłabym. Mogłam uciec i sprowadzić pomoc. Wyjąć z kieszeni telefon, zadzwonić na policję. Ale Alev... stał nad leżąca na podłodze i wijącą się z bólu, otumanioną narkotykami Safiją i kopał ją, gdzie popadło, w brzuch, w głowę. Nie zamierzał przestawać. Działałam instynktownie.

– Zostaw ją!!! – Rzuciłam się na niego. Nie miałam szans, mnie również powalił jednym ciosem. Zupełnie tak, jak parę miesięcy później typ na imprezie w Neum... Upadłam. W ustach poczułam krew. I to wywołało we mnie wściekłość. Wstałam i ponownie rzuciłam się na Aleva. Wykręcił mi rękę, a potem popchnął na ścianę, odbiłam się od niej. Wylądowałam na podłodze obok Safiji.

– Odwrócę jego uwagę... Uciekaj, Eni, błagam. I zabierz to, zanieś policji – wyszeptała Safija, podając mi... pen drive.

Nie zabrałam go, więc schowała go szybko z powrotem do kieszeni, tak żeby ukryć go przed Alevem, który już ruszał do ponownego ataku.

– Nie wyjdę stąd bez ciebie – obiecałam mojej przyjaciółce i postanowiłam słowa dotrzymać, za wszelką cenę. Zerwałam się na równe nogi i osłoniłam Safiję własnym ciałem, choć byłam od niej niższa, szczuplejsza, delikatniejsza.

– Hahaha, stawiasz się? – kpił ze mnie Alev.

– Wypuść nas – odpowiedziałam, powagą.

– Chyba sobie jaja robisz. Nie to po cię tu ściągałem. Co, myślałaś, że to Safija wysłała tę wiadomość, tak?

Nie. Nie myślałam tak. Od początku poznałam, że to nie moja przyjaciółka. Ona nigdy nie stawiała kropek i nie zaczynała zdań wielką literą, pisała wszystko jednym ciągiem. Ale nie miałam zamiaru się do tego przyznawać i dawać przewagi Alevowi. To był mój as w rękawie. Wtedy mógłby uznać, że przygotowałam się do tego spotkania, bo coś przeczuwałam, jak istotnie było. Milczałam więc, a on kontynuował: – Zaczęłaś mnie wkurzać. Węszysz pod moim domem z tym swoim gachem. Więc postanowiłem się ciebie pozbyć. Was obu, jesteście zbyt problematyczne. – Widząc strach na naszych twarzach, dodał: – Nie. Nie zabiję was, odeślę gdzieś, gdzie możecie się jeszcze przydać. W burdelu.

Usłyszałam jęk Safiji. Mnie ogarnęła jeszcze większa wściekłość.

– Ty chory gnoju! – wrzasnęłam i chciałam ruszyć na Aleva, lecz wówczas... wycelował we mnie broń.

Znieruchomiałam.

– Chyba mimo wszystko będę musiał was zabić – oznajmił.

Co robić? Boże... Co robić? Jedynie ta myśl krążyła mi po głowie. Muszę uratować siebie. I Safiję. Obie wyjdziemy z tego cało.

– Odłóż to – powiedziałam, chciałam podejść do Aleva, zabrać mu broń, licząc na to, że do mnie nie strzeli.

Głupia...

– Ani kroku, zdziro! – usłyszałam.

Safija szlochała cicho tuż za mną. Wciąż ją osłaniałam. Nie zamierzałam przestać. Musiałam odwrócić uwagę Aleva. Na jedną krótką chwilę.

– Czemu to robisz? – zapytałam. – Naprawdę dosypałeś mi czegoś do soku? Chciałeś mnie odurzyć?

– Tak. Taki był plan. Ale Safija wszystko popsuła, więc obie za to odpowiecie.

Wsunęłam rękę do kieszeni spodni pod luźną bluzę, którą miałam na sobie.

– Zarabiasz na wysyłaniu dziewczyn do burdeli, to jest ten twój biznes?

– Za was też dostanę hajs.

– Obrzydliwy jesteś.

Wyjęłam opakowanie z kieszeni.

– Gdy się poznaliśmy, wcale a wcale tak nie uważałaś. Kiedy przedstawiałaś mnie swojej przyjaciółce, chyba też nie, prawda? A może przedstawiłaś mnie jej, żebym dał spokój tobie? – Przejrzał mnie. Cholera! W tamtym momencie nie mogłabym spojrzeć Safiji w oczy, dobrze, że wciąż kucała na podłodze za mną. – Nic z tego, Enisa.

W jednej chwili odbezpieczyłam gaz pieprzowy i zaatakowałam Aleva. Choć zaczął krzyczeć i wić się, nie wypuścił broni. Nie chciałam tracić czasu, by mu ją zabrać. Złapałam Safiję w pasie i wyprowadziłam z domu tak szybko, jak się dało. Zimne powietrze nieco ją otrzeźwiło.

– Eni... – płakała.

– Przecież obiecałam, że cię stąd zabiorę.

Wsiadłyśmy do samochodu mojego taty. Ja za kierownicę, Safija na siedzenie pasażera. Wiedziałam, że nie mamy czasu do stracenia. Alev przejmyje twarz wodą i ruszy w pościg za nami.

Ruszyłam z piskiem opon.

Oczywiście stało się tak, jak przewidywałam.

Alev potrzebował kilku minut, by zacząć za nami pościg. W starciu z jego sportowym, szybkim autem, nie miałyśmy żadnych szans. Coś jednak sprawiało, że nie mogłyśmy po prostu się poddać. Safija wołała, bym gnała do przodu. Byłyśmy poza miastem, na pustej drodze, nie obawiałam się więc, że w kogoś uderzę. Nadal w moich żyłach pulsowała adrenalina. Wciąż dodawałam gazu. Parę razy Alev zbliżył się do nas, bok jego samochodu otarł się o nasz. Jak dotąd widziałam podobne sceny tylko w filmach. Nie bałam się wtedy, byłam zbyt wzburzona, by odczuwać lęk. Pragnęłam jak najszybciej dotrzeć do miasta, a tam udać się do najbliższego komisariatu. Jeśli mi się uda, będziemy uratowane. Zbliżaliśmy się do skrętu, który prowadził do Sarajewa. Może sprawiła to euforia. Może śliska nawierzchnia. Nie wiem. Wypadłyśmy z drogi. Nasz samochód koziołkował. A potem wylądowałyśmy w rowie. Nastała ciemność. Zdawało mi się, że na całą wieczność, a tak naprawdę tylko na chwilę. Kiedy otworzyłam oczy, Safija, cała zakrwawiona spojrzała na mnie.

– W mojej kieszeni... idź z tym... na policję – powtarzała, a ja nie miałam pojęcia, o co jej chodzi.

Zapomniałam o tamtym pen drivie, o tej prośbie. Safija była pod wpływem środków odurzających, myślałam, że bredzi. W dodatku została tak poważnie ranna, miała roztrzaskaną głowę. Spojrzałam na nią. Wiedziałam, że nie przeżyje. A mimo to powiedziałam:

– Razem pójdziemy.

– Eni, on jest wciąż za nami. Kiedy tu podejdzie... musimy udawać martwe – wychrypiała z trudem.

Chciało mi się płakać.

Chwyciłyśmy się za ręce, splotłyśmy je ze sobą. Zamknęłyśmy oczy i obie czekałyśmy na śmierć. Było tak cicho, że usłyszałam kroki Aleva, odbezpieczany pistolet. On zaraz wystrzeli. Wtedy tak bardzo się bałam. Miałam ochotę dyszeć że strachu. Ale musiałam wstrzymać oddech, bo martwi nie oddychają, myślałam, że zaraz rozsadzi mi płuca. Nie dość, że klatkę piersiową miałam całą poranioną potłuczonym szkłem, to jeszcze siłą przytrzymywałam w środku powietrze. Bałam się, że to się nigdy nie skończy. Aż w końcu Alev się oddalił. Nie strzelił. Uznał, że rzeczywiście jesteśmy martwe. Zaczekałam chwilę. Potem otworzyłam oczy. Siedziałam i czekałam, aż Safija też to zrobi. Nie zrobiła. Alev odejchał, usłyszałam pisk opon. Pewnie wystraszył się i zwiał. Na wiele miesięcy, dopóki ktoś go nie dopadł i nie zabił. A potem jego ludzie trafili za kratki dzięki informacjom od Safiji.

Ale wtedy...

– Możesz otworzyć oczy – powiedziałam jej. – Saf, jesteśmy bezpieczne, on już odjechał. Saf? Safija! Proszę, otwórz oczy...

Ona nie udawała. Ona naprawdę była już martwa. Nie chciałam w to wierzyć. Nie po to wyrwałam ją z tego piekła. Nie po to gnałam jak szalona. Nie po to wytrzymywałam ten cały ból, by wyciągnąć ją stąd nieżywą!

Powtarzałam jej imię jak wariatka. A potem, sama nie wiem, skąd znalazłam w sobie tyle siły, skoro miałam pełno obrażeń wewnętrznych i złamań. Wysiadłam. Wyjęłam jej ciało z samochodu. Ułożyłam na poboczu. Tak bardzo wszystko mnie bolało. Chyba na moment straciłam świadomość. Kiedy ją odzyskałam, było jeszcze gorzej. Marzyłam o tym, by zamknąć oczy na zawsze, na zawsze odpłynąć. Ale nie mogłam sobie na to pozwolić, bo moja misja jeszcze się nie skończyła. 30 uciśnięć, 2 wdechy. To stało się moją mantrą. Nie wiem, jak długo to robiłam. Później, w szpitalu mówili mi, że z moimi obrażeniami to niemożliwe, że tak długo. A jednak...

Dopiero ktoś, kto przejeżdżał tą trasą, zatrzymał się i wezwał karetkę. Widząc mój stan, odsunął mnie od Safiji i sam zaczął ją reanimować. A w tym samym momencie poziom adrenaliny w moich żyłach wreszcie opadł. I padłam nieprzytomna na mokrą jezdnię.

Gdy kończę opowiadać, po policzkach Bojana płyną łzy. O dziwo moje są suche. On nie patrzy na mnie, ma wzrok wbity gdzieś w dal. I złamane serce.

– Chcesz wiedzieć, dlaczego wtedy w Neum wyjechałam bez słowa? – pytam, lecz nie doczekuję się odpowiedzi. – Zadzwoniła do mnie mama i powiedziała, że szuka mnie policja. Na komisariat trafił pen drive z informacjami o grupie przestępczej Aleva, który rodzina Safiji dostała wraz z jej rzeczami. Alev został odnaleziony martwy. Pozostali członkowie gangu trafili za kraty. Bałam się, że mogą mnie ścigać, jeśli nie wszystkich schwytano. A na to nie mogłam narażać ciebie.

– Wystarczyło powiedzieć... – odpowiada Bojan przez łzy.

Chyba jest w szoku, bo nie wyciera ich, po prostu wciąż płyną mu po twarzy.

– Chcesz wiedzieć, dlaczego teraz wróciłam? – ośmielam się zadać jeszcze jedno pytanie.

Bo cię kocham, Bojan.

I nigdy nie przestałam.

Bo masz dobre serce.

Bo jesteś najlepszym, co mnie spotkało w życiu.

Bo sama czuję się przy tobie dobrym człowiekiem.

Masz w sobie tyle ciepła, zrozumienia i współczucia.

Mogę przy tobie poczuć się bezpiecznie.

Mogę oddychać spokojnie.

Mogę sobie wybaczyć.

Już straciłam Safiję.

Nie chcę stracić ciebie.

Nie umiem bez ciebie żyć.

Czy pozwolisz jeszcze raz się pocałować?

– Chcę zostać sam – mówi mi Bojan.

A mi nie pozostaje nic innego, jak spełnić jego życzenie. Wrócę do hostelu na ostatnią noc. Jutro wyruszę w podróż powrotną do Bośni.

 

 

Prześlij komentarz

0 Komentarze