Nigdy nie czułaś się idealna.
W sumie od dziecka ciągle słyszałaś, że nie jesteś zbyt dobra, zbyt utalentowana, zbyt ładna, zbyt wystarczająca. Rodzice porównywali cię do siostry, licząc, że tak jak ona osiągniesz w przyszłości sukces.
Ojciec nie potrafił zrozumieć, że prócz wybranego przez niego życia, interesują cię gry komputerowe, pisanie książek na wattpada, grafika komputerowa. Uważał, że bycie gamerem powinno zostać zakazane, bo ludzie od gier tylko głupieją.
A nawet zabijają się w realnym życiu.
Więc przez całe liceum skupiona byłaś na nauce.
W szkole przyjaźniłaś się tylko z bibliotekarką, która polecała ci kolejne to książki do pochłonięcia. Niekiedy doradzała w wyborze tematu do nowej opowieści, rzucała tytuły, które z czasem wydawały się idealne. Jakby od razu wiedziała, co siedzi w twojej głowie.
Pani Kim Jungmi była niewiele starsza, a pytana, dlaczego została szkolną bibliotekarką, opowiadała, że po prostu lubi zapach książek. Zapytana, dlaczego pracuje w szkole — stwierdziła, że ktoś musi wyedukować tę głupiutką młodzież.
— Pamiętaj Chingyu! — mówiła do ciebie kolejny już raz — Głupim społeczeństwem najłatwiej się rządzi.
Nie mogłaś się z nią nie zgodzić. W sumie miałaś podobne odczucie, dlatego starałaś się pilnie uczyć. Nie chciałaś być tą naiwną jednostką, która zmanipulowana przez rządzący system wykorzystać cie i twoja niewinność.
Siedząc na matematyce pisałaś kolejną historie. Tym razem o dziewczynie, cichej, spokojnej, troszkę bojaźliwej, która dzięki pomocy starszej koleżanki w końcu pokazała jak wartościowa jest.
Jeszcze wtedy nie wiedziałaś, ze pomysł, który nosiłaś w głowie, był nieświadomą przepowiednią życia.
Twojej przyszłości.
Okres studniówkowy był zawsze gorącym tematem i wszyscy w szkole rozmawiali wyłącznie o nim. Siedzialaś na stołówce, przegryzając zrobioną wcześniej kanapkę i ignorowałaś słowa rówieśników. Dosłownie wylatywały ci jednym uchem, wylatywały drugim.
A potem go zobaczyłaś. Siedział na wprost, uśmiechał się i… był idealny.
Zrozumiałaś, że to nie twoja liga. Przystojny, dobrze się uczy, atakujący szkolnej reprezentacji i kapitan.
Kim Sung Gyu.
Nigdy przed nikim nie przyznałas, ze uczeń z sąsiedniej ławki ci się podoba. W sumie nie musiałaś nic mówić, podobał się każdej. Miał surowe rysy twarzy. Bursztynowe oczy, które mieniły się brązem i złotem i ten cholernie seksowny uśmiech.
Widziałaś wianuszek dziewczyn ustawiających się obok i chcących zwrócić jakoś jego uwagę. Ukradkiem patrzyłaś na nie, zastanawiając się, czy one naprawde są takie głupie, że nie potrafią zrozumieć jego obojętności?
Najwidoczniej.
Skończyłaś jeść posiłek i wstałaś od stołu. Musiałaś odnieść tacę, na której spożywałaś swoje śniadanie. Chwyciłaś ramiona plecaka i chciałaś założyć na plecy, lecz niestety trafiłaś w głowę… Sunggyu.
Chłopak popatrzył na ciebie lekko poirytowany, więc nieśmiało wyrzuciłaś przepraszam i chciałaś odejść od stolika.
Twarz piekła cię, a na policzkach wychodziły rumieńce. Byłaś zawstydzona i bezbronna. W głowie karciłaś się po stokroć za swoją nieuwagę.
Szybko odniosłaś tacę i skierowałas się do wyjścia. Nie mogłaś pozwolić sobie na kolejną kompromitację…
Prawda?
Jednak, kiedy człowiek czegoś bardzo pragnie, nigdy nie może to wyjść. Bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że coś pierdolnie.
I wtedy pierdolnęło.
A raczej ty, w coś dużego, twardego. Coś, co pachniało bardzo przyjemnie, przytrzymało twoje ramiona i uniemożliwiło stłuczenie tyłka.
To coś to… Kim Sung Gyu.
— Czy ty choć raz możesz uważać? — zapytał poirytowany.
— Przepraszam — odpowiedziałaś. — Nie chciałam.
Spuściłaś głowę patrząc na wysłużone trampki. Tak naprawdę nie wiedziałaś, co odpowiedzieć. Zrezygnowana chciałaś ominąć nastolatka i zapaść się pod ziemię. Albo zapaść się najpierw, bo nie potrafiłaś znieść jego spojrzenia.
— Gdybyś nie była taka… Nijaka… To bym się nie przejął — westchnął.
Mocniej zacisnęłaś piąstki. Czyli dla niego też nie jesteś zbyt wystarczająca?
Nie chciałaś nigdy być popychadłem. Tak jak każda dziewczyna marzyłaś o wielkiej miłości, która będzie dla ciebie opieką i pomoże w tych trudnych chwilach.
Których było zdecydowanie więcej niż mniej.
Jednak Sunggyu nigdy nie był ci pisany. Teraz to boleśnie zrozumiałaś.
Chłopak pokiwał głową i wyminął cię w progu. Prychnął nad twoją głową, jakby chciał jeszcze bardziej cię upokorzyć, a potem zniknął na korytarzu.
Cała stołówka na ciebie patrzyła.
A ty przybrałaś kolor dorodnego pomidora.
✯
Pamiętałaś słowa Jung Mi.
Nie przejmuj się, mówili wszyscy, a praktycznie nikt. Wmawiałaś sobie w głowie, że gdybyś miała przyjaciół, zapewne to by powiedzieli. Jednak Kim Jungmi odwiodła cię od tej myśli.
— Wychodzi, że Sunggyu to dupek — powiedziała stanowczo, odkładając stos książek na swoje miejsce. — Wykorzystaj to. Stań się najlepszą wersją siebie.
— Chciałam tylko by mnie polubił — praktycznie pisnęłaś.
— Nie jesteś zupą pomidorową, aby każdy cię lubił — wtrąciła bibliotekarka. — Pamiętaj Chingyu, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
Od zajścia w stołówce minęło siedem lat.
Już nie byłaś słabą, szara myszką. Nie mieszkałaś z rodzicami. Po studiach zamieszkałaś z Jungmi, która była dla ciebie pewną mentorką życia. Bibliotekarka z czasem stała się przyjaciółką, która ratowała nie tylko w momencie debetu na karcie kredytowej. Była twoją ostoją, dzięki której zrozumiałaś, że nie musisz spełniać oczekiwań innych.
Dlatego dzisiaj stałaś przed wielką korporacją, a w ręku trzymałaś sekretną walizkę. To był klucz twojego sukcesu i skłamałabyś mówiąc, że nie jesteś z niego dumna. Nie byłaś też skromną dziewczyną, ponieważ znałaś swoją wartość.
Próg firmy przekroczyłaś pewnie i z uniesioną głową. Ponieważ Jungmi przez te wszystkie lata, wpajała ci najważniejsza zasadę — kobieta musi być silna, aby przetrwać w tej dżungli życia.
Przywitała cię nienagannie ubrana recepcjonistka. Ciemne włosy związane miała w ciasny kok, a odzienie jej składało się z obcisłej, granatowej sukienki i czółenek na obcasie. Jednak ty też nie wyglądałaś źle. I tutaj zawdzięczałaś Jungmi, że potrafiła wystroić cię i sprawić, że nie musiałaś czuć się jak ta brzydsza.
Mała czarna idealnie przylegała do ciała, podkreślając kształty wypracowane latami na siłowni. Potrafiłaś chodzić na obcasach i to z gracją weszłaś do windy. Ani na moment nie spuszczałaś wzroku w dół.
Biła od ciebie pewność siebie, na każdym kroku, w każdym calu.
Doskonale wiedziałaś, że firma, której chciałaś sprzedać swój prototyp jest najlepszą na rynku. Nie tylko koreańskim, lecz azjatyckim. Gdyby się udało i doszło do finalizacji transakcji… Zyskałabyś renomę.
I utarła nosa ojcu. Wiarołomnym. Który nigdy nie potrafił zrozumieć twojej miłości do gier.
Drzwi windy rozsunęły się, a ty kroczyłaś za recepcjonistką. Wszystko w biurze było takie, jak sobie wyobrażałaś. Chłodno. Beton i szkło. Marmurowe, ciemne posadzki. A na końcu drzwi — wysokie, grube i potężne. A na wysokości trzech metrów zauważyłaś napis KSG.
Przygryzłas wargę. To był pierwszy raz, od ponad siedmiu lat, kiedy w końcu go zobaczysz.
Wiedziałaś, kto jest prezesem i założycielem firmy. Nie byłaś głupia i miałaś świadomość, że dużo rzeczy może się nie udać.
Jednak teraz było inaczej. Miałaś tą pewność siebie, która pozwoliła, abyś patrzyła prosto w jego oczy. Teraz to nie Lee Chin Gyu będzie przepraszać.
— Panno Kim?
Jego głos był taki jaki zapamiętałaś. Potężny. Władczy.
Jednak nie był zirytowany, a… zaciekawiony.
—Czy mogę zobaczyć prototyp?
— Zależy jaką cenę jest pan w stanie zapłacić — odpowiedziałaś stanowczo. — Panie Kim.
Przez moment patrzyliście sobie w oczy. Jego bursztyn był jak zawsze piękny. Może kiedyś wprowadziłby cię w zakłopotanie, lecz nie dziś. Dzisiaj to ty byłaś alfą.
— Jeżeli ukaże się użyteczny… — rzekł, przygryzając kusząco wargę.
Lecz wiedziałaś — nie z tobą takie numery. Patrzyłaś z niewzruszoną miną na swojego potencjalnego kupca.
— Moja gra jest bardzo użyteczna — odpowiedziałaś bez zbędnych emocji. — Zastosowałam nowe technologie, wykreowałam nową funkcję postaci, postawiłam na odświeżoną klasykę w całkowicie nowym wydaniu.
Patrzyłaś jak twarz Sunggyu zmienia się pod wpływem twej pewności. Już nie był taki jak wtedy. Kiedy zdeptał cię i zmieszał z błotem. Gdy byłaś dla niego tą irytującą, słabą, nie idealną koleżanką z sąsiedniej ławki.
— Bardzo ciekawe — jego dłoń powędrowała do zapięcia krawata. — A co pani jest mi w stanie zaoferować? Jeżeli panią przyjmę do pracy?
Parsknęłas śmiechem. Czyżby on dalej myślał, że jest numerem jeden?
Przygryzłas wargę, którą delikatnie oblizałaś.
— Jeżeli pan prezes nie przyjmie mojego projektu, to… trudno.
— Widzę, że zmieniłaś się przez te lata — wyszeptał, rozpinając pierwszy guzik koszuli. — Nie jesteś taka nijaka.
Słowa, które wypływały z jego ust były niczym melodia. Skłamałabyś, gdybyś powiedziała, że nie marzyłaś o tej chwili. Nie o nim, mężczyźnie, który był twoją pierwszą fascynacją, a o słowach uznania. Aprobaty, że w końcu nie jesteś nijaka. Przyznaniu racji twego istnienia.
— Ludzie się zmieniają — rzuciłaś obojętnie. — Ulegają odkształceniom.
— A twoje odkształcenie?
Patrzyłaś jak dłonią przeczesał kosmyki. Był tak bardzo podniecający.
Nie, stop!
Musiałaś zachować trzeźwy umysł. W końcu jesteś tutaj aby dokonać transakcji. A potem mogłaś go wykorzystać i upokorzyć. Zrobić z niego swego niewolnika. Dać rozkosz, aby błagał o więcej.
— Przeszłość najlepiej kształtuje przyszłość — odpowiedziałaś.
Coś, jakby niema obietnica, która wdarła się pod czaszkę, opatuliła mózg i starała się wmówić, że tak powinno być. Że Sunggyu w końcu cię zaakceptował.
Patrzyłaś jak wziął pióro do ręki. A następnie podpisał przygotowany dokument. A później popatrzył na ciebie wyczekująco.
Przez moment między wami nastała cisza. Była dość ciężka i tak bardzo zachęcająca, że nie mogłaś wytrzymać.
Dłonią sięgnęłaś do dokumentu, uważnie czytając każdy punkt.
A potem tak po prostu odłożyłaś.
Kim uniósł brew, nie wiedząc, dlaczego nie chcesz podpisać umowy. W dodatku wartej więcej niż wyspa Jeju.
— Nie będę dla ciebie pracować — wytłumaczyłaś.
— Dlaczego?
— Ponieważ dla ciebie wciąż jestem nijaka.
I nie zważając na jego szeroko opuszczoną szczękę, wstałaś z miejsca, wzięłaś do ręki walizkę z prototypem i skierowałaś się do wyjścia.
— Poczekaj! — krzyczał za tobą. — Chingyu!
Nie słuchając jego słów, otworzyłas drzwi i rzuciłaś z pogardą wzrokiem na recepcjonistkę. Zrozumiałaś, że Sunggyu ją posuwał. A, gdybyś zgodziła się dla niego pracować, to pieprzył by i ciebie. W końcu taki był kruczek napisany małymi literami. Zawsze je czytałaś, wiedząc, że tam znajduje się haczyk.
Poza tym nie chciałaś żyć w trójkącie.
Bo już nie byłaś nijaka. Ale wciąż byłaś nie idealna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥