Nadzieja [ J-hope ] +18

 


Jebało od niego psychopatą.

Znaczy według ciebie. To od razu rzucało się w oczy. Ale dla nic nieświadomych osób mógł uchodzić za miłą, sympatyczną osobę. Szarmanckie wychowanie, szeroki uśmiech i te oczy — brązowe, błyszczące i duże, niczym latające spodki na rozgwieżdżonym niebie.

Zjawił się na kampusie wręcz w nienagannym stroju. Mundurek miał świeżo wykrochmalony, koszula przylegała do torsu, a szerokie spodnie dodawały taki trochę chill look.

Patrzył na wszystkich z nieodgadnionym wzrokiem, który mógł kruszyć skały. Koleżanki z grupy wzdychały na każdym kroku, ilekroć przeszedł obok was.

Studiowałaś kryminalistykę. Był to kierunek bliski twojemu sercu, a że od dziecka wolałaś filmy dokumentalne od bajek, to wybór był prosty.

Tōkyō Daigaku — najbardziej prestiżowa szkoła Japonii, to było spełnienie twoich marzeń.

Miałaś z nim zajęcia z medycyny sądowej. Dostrzegłaś go tylko, jak wszedł do klasy. Jak zawsze roztaczał wokół aurę zachwytu i jakiegoś rodzaju tajemnicy. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, profesor Nara wskazał mu wolne miejsce, witając serdecznie.

Pech chciał, że prowadzący połączył was w parę laboratoryjną. Nie wiedziałaś na ile, nie wiedziałaś dlaczego? Tłumaczyłaś sobie to po prostu brakiem towarzysza w ławce, którą zajmowałaś.

Krzesło odsunął powoli, pewnym ruchem. Miał zadbane dłonie. Zawsze zwracałaś na to uwagę. Niektórzy patrzyli na oczy, inni uśmiech, a nawet na stopy. Choć stopy były dla ciebie obrzydliwe i z całego ciała człowieka ich nie cierpiałaś najbardziej.

Nie wiedziałaś, czy go przywitać? Zastanawiałaś się, czy przedstawić się, zagadać, zainteresować swoją osobą? W końcu bądź co bądź mieliście przez semestr wspólne zajęcia. W jednej sali i ławce. Krzesło obok krzesła.

Pachniał przyjemnie. Zamknęłaś oczy i delitanie uniosłaś nozdrza. Wyczuwałaś ciepło i intensywność drewna połączone ze słodyczą benzoesu i pobłyskiem pachnotki zwyczajnej. Był charakterystyczny.

— Uważaj, bo się za mocno zaciągniesz — wypowiedział dość buńczucznie.

Patrzyłaś chwilę na niego, najpewniej ze zmrużonymi oczami. Odwrociłaś się następnie chcąc skupić na omawianej treści.

Nieudolnie.

Towarzyszący ci sąsiad bawił się długopisem, zakładał nogę na nogę, przykładał pisadło do ust i prawie perwersyjnie, może nieświadomie, powodował, że każda z koleżanek wzdychała jeszcze głośniej.

— Lubisz być w centrum zainteresowania? — zapytałaś cicho.

— Niekoniecznie.

— A sprawiasz takie wrażenie.

— Ludzie często sprawiają konkretne wrażenie, a potem okazuje się to tylko wytworem wyimaginowanej nadinterpretacji.

Więcej nie rozmawialiście. Nie na tych zajęciach.

Wysłuchiwałaś po stokroć od Ayame, że twój sąsiad z ławki ma doskonałe poczucie stylu. Przyjaciółka podkreślała, że w szerokich spodniach wygląda jakby szybował nad ziemią, a jedyne co tak naprawdę mu latało… To zdanie innych na jego temat.

Przez większy okres czasu, gdy zbliżały się laborki z medycyny sądowej, starałaś się wmówić sobie, że wytrzymasz. Coś w uczniu z wymiany cię irytowało i nie była to tylko chwilowa fascynacja Ayame, a może i nawet ten jego jebany półuśmiech? Zawsze cię nim raczył. Szczególnie, gdy to on w zadaniu miał rację.

Dzisiejszego dnia obserwowałaś jak Hoseok kreśli po żabie nacięcie skalpelem. Delikatnie, wręcz z gracją. I coś w tym czynie było dla ciebie niezrozumiałe. Bo jeszcze nigdy nie widziałaś nikogo, kto znałby tak dobrze anatomię tego płaza.

— Znasz się na żabach? — zapytałaś, przejmując od niego skalpel.

Przez moment zacisnął usta, a potem po prostu zignorował twoje pytanie.

Co za cholerny buc!

— Musisz ominąć najważniejsze organy — rzekł praktycznie przy twoim uchu.

Przeszedł cię wstrząs, jakaś magiczna siła, przy której skurcz żołądka to zwykła drobnostka.

— Ona i tak jest martwa — odpowiedziałaś.

 Hoseok patrzył chwilę na ciebie, później na żabę, a potem po prostu westchnął przeciągle, jakby troszkę urażony twoja odpowiedzią.



Wszystko zmienił ten jeden moment.

Padał deszcz. Niebo spowiły szarobure gęstwiny nimbostratus, powodując wilgoć i wszechogarniające przygnębienie. Wychodziłaś z akademika, kiedy zauważyłaś Ayame. Przyjaciółka stała z czerwonymi oczami, które były zaszklone od łez. Nie wyglądała za dobrze.

— Ayame?

— Eri — wyszeptała. — Eri zaginęła.

Patrzyłaś na twarz przyjaciółki. Eri była jej współlokatorką. W dodatku od dwóch dni nie dawała znaku życia.

— Może wyjechała do rodziny?

— Nie ma nikogo.

To wszystko było dla ciebie dziwne, jednak nie sądziłaś, że mogło dojść do tragedi. Ostatecznie Eri Yamamoto mogła po prostu wyjechać z kampusu i nie musiała się przecież wszystkim spowiadać.

Ugryzłaś się w język i zaproponowałaś przyjaciółce herbatę w pobliskiej kawiarni. Nie chciałaś przecież powiedzieć czegoś, co mogło sprawić, że Ayame czułaby się przygnębiona. Choć i tak była.

Eri Yamamoto była znana, że w przeszłości uciekała od rodziców. Praktycznie wychowała ją ulica i była przez ponad rok na odwyku. Na uczelnie dostała się tylko dzięki stypendium socjalnemu.

Weszłyście do kawiarni. Jak zawsze było tłoczno, a szczególnie o porannej godzinie. Miałaś zamiar pójść do biblioteki i przeczytać kilka książek przed wykładem, lecz zdawałaś sobie sprawę, że przyjaciółka cię potrzebuje.

Ayame była kłębkiem nerwów.

Podczas waszego spotkania wypiłaś americano, a Ayame herbatę z dodatkiem melisy. Widziałaś jak trzęsą się jej ręce i nie może przestać płakać.

— Emi — wyszeptała, patrząc przed siebie.

Wtedy się zorientować. Ayame patrzyła tak tylko na jedną osobę.

Hoseok, pomyślałaś i serdecznie miałaś dosyć tego dnia. Choć naprawde on się jeszcze nie zaczął.

Praktycznie nie mieliście ze sobą kontaktu, z wyjątkiem zajęć z medycyny sądowej. Na uczelni mijaliście się na korytarzu niejednokrotnie. Żadne nie powiedziało choć sztampowego cześć.

Wzrok Ayame nie odrywał się od koreańczyka, który stanął przy ladzie i zamawiał swój napój. Czarną espresso.

Prawie buchnęłaś śmiechem patrząc na przyjaciółkę.  Ayame poprawiała się na siedzeniu, palcami przeczesała grzywkę, szybko dłonią wytarła zapłakane oczy i chciała sprawić wrażenie nieprzejętej.

Nieudolnie.

Uczeń z wymiany przeszedł obok waszego stolika, nawet nie zwracając na was uwagę. Chciałaś odetchnąć z ulgą, lecz postawa Ayame się po prostu zmieniła. Schowała głowę za ciemnymi włosami i przyjęła postawę obronną.

Co ten facet z nią wyprawiał?!



— Nie lubisz mnie  — powiedział, kolejny raz nacinając wasz obiekt testowy.

— Nie znam cię — odpowiadałaś zgodnie z prawdą.

— Wolisz nie poznać.

Zabrzmiało to dość mrocznie i niezbyt naturalnie. Hoseok ponownie ominął wszystkie narządy, a jego sprawne palce udolnie trzymały dość ciężki skalpel.

— Masz doświadczenie w krojeniu? — wymsknęło ci się, nim zdążyłaś zasłonić ręką usta.

— Niczym Kuba Rozpruwacz — odrzekł, a jego głos nie zdradzał żadnych emocji.

— Musisz być dobrym kucharzem.

Brązowe oczy Hoseoka podniosły się i spojrzały na twoją twarz. Było coś w tym spojrzeniu, jakieś niedomówienie. Poczułaś też gęsią skórkę, gdy nie odrywając wzroku z twojej twarzy podał ci skalpel.

Wszystko co dotyczyło studenta z wymiany było dla ciebie niezrozumiałe. Zastanawiałaś się, dlaczego wybrał Japonię? Jaki był powód studiowania kryminalistyki? Czemu wyczuwasz u niego tak dziwną aurę i co do cholery kryje się w tych oczach?

Gdy zabrzmiał dzwonek i chciałaś zadać kolejne pytanie, chłopak wziął do ręki swoją torbę i nim usta się otworzyły, praktycznie wybiegł z sali.

Nie wołałaś za nim, po prostu ustąpiłaś.

Kolejny raz.

Ayame czekała na korytarzu. Ponownie miała w oczach łzy. Na twój widok poprawiła mundurek, a potem sztucznie się uśmiechnęła.

— Co tu robisz? — odezwałaś się pierwsza.

— Czekam na ciebie — odpowiedziała.

Wyczułaś w jegj głosie załamanie i nim kompletnie Ayame wybuchnęła szlochem, zdążyłaś chwycić ją w ramiona.

— Znaleźli Eri.

Ciężkie było jej ciało, a płynące z niebieskich oczu łzy spływały po twojej koszuli. 

Powietrze zrobiło się gęste. Można było go ciąć sklapelem i wyobraziłaś sobie Hoseoka, który to robi. A potem poruszyłaś głową na opamiętanie.

— Przepraszam — wyszeptała. — Nie jestem w stanie teraz myśleć.

Starałaś się wesprzeć Ayame, która już totalnie zalała się łzami. Ciężko było jej zrozumieć, że nie każdy jest jej przyjacielem i nie wszyscy żyją szczęśliwie. Z drugiej strony było ci przykro, tak po prostu, po ludzku. Ponieważ znałaś Eri Yamamoto i nie życzyłaś jej śmierci.

— Może chcesz herbaty? — zapytałaś przyjaciółki, głaszcząc ją po głowie.

Jednak odpowiedział ci tylko jeszcze większy szloch.

Tak było przez kilka dni. A później Ayame zaczęła się zmieniać.



Było to po kilku miesiącach od rozpoczęcia nowego roku, a dwa od śmierci Eri Yamamoto. Ayame mieszkała sama i starała się chronić swej prywatności. Nie miałaś pojęcia, że dziewczyna zna to słowo. W końcu od pierwszego semestru na tej uczelni wparowywała ci do pokoju, bez pukania, bez zapowiedzi.

Nie ważne, że zazwyczaj oglądałaś coraz to mroczniejsze seriale dokumentalne, starając się rozpracować motyw i profil psychologiczny kolejnego socjopaty.

Twoja przyjaciółka po prostu nie miała dla ciebie czasu.

Nie było to dla ciebie zbyt uciążliwe, w końcu mogłaś nadrobić stracony czas i pochłonąć więcej odcinków Czarnej Listy.

Zajadałaś się onigiri, oglądając kolejny raz jak zmasakrowali zwłoki dziewczyny, a później wsadzili ją do specjalnej maszyny i przerobili na papkę.

To było dziwne i przez większość osób uznawane za szalone, lecz nie przeszkadzał ci widok krwi. W końcu studiowałaś ciężki kierunek i musiałaś być wytrzymała.

To było takie twoje przygotowanie.

Ale wciąż w głowie miałas zachowanie Ayame.

W dodatku nie odpisywała na wiadomości, a gdy już twój telefon oznajmił, że przyszedł sms, popatrzyłaś na niego i westchnęłaś z irytacją. To był kolejny spam od operatora, który zachęcał cię, abyś wykupiła dodatkowy abonament.

Odłożyłaś onigiri na szafkę obok łóżka, a potem na nogi wsunęłaś wysłużone trampki. Poprawiłaś kaptur czarnej bluzy i skierowałaś się do drzwi.

W końcu jeśli góra nie chce przyjść do Mahometa…

Westchnęłaś schodząc po schodkach. Przeklinałaś w myślach awarię windy, ponieważ po całym dniu ciężkich zajęć, nie chciałaś męczyć się na schodach. A musiałaś.

Kierując się na drugą stronę kampusu, wymijałaś innych studentów, sklepik Dango i dwa wydziały uniwersyteckiego. Ayame mieszkała w dzielnicy kolorowych akademików.

Pogoda wciąż była kapryśna. Wiał wiatr, ale już nie zacinał tak jak jeszcze kilka dni temu. Na niebie wciąż kłębiły się nimbostratus.

Nic nie było dziwnego w tym dniu, gdyby nie fakt, że u progu klatki schodowej zauważyłaś Ayame. W dodatku w towarzystwie ucznia z wymiany.

— Hose? — wyszeptałaś.

Od jakiegoś czasu tak go nazywałaś.

Oczywiście bezsłownie. Taki skrót myślowy.

Przystanęłaś pod wejściem do drugiego akademika i obserwowałaś tych dwoje. Ayame nie odrywała oczu od twarzy chłopaka, a on… On uśmiechał się do niej swoim hollywoodzkim uśmiechem numer dwadzieścia.

— Co jest, kurwa?

Nie mogłaś uwierzyć, że ta dwójka… Że mają się ku sobie. A jeszcze bardziej było ci ciężko zaakceptować ten fakt.

A przecież wszystko miałaś przed oczami. Czarno na białym.

Nie wiedziałaś, czy jesteś bardziej zła na ucznia z wymiany, czy przyjaciółkę? W końcu to Ayame ukrywała ich relację i nie raczyła nawet się przyznać przez następny tydzień.

— Ostatnio ciężko cię złapać — rzuciłaś do niej beznamiętnie, idąc korytarzem.

— Mam dużo na głowie — kłamała.

Nigdy wcześniej tego nie robiła. Nigdy nie oszukiwała i gardziła kłamcami. Wielokrotnie ci to powtarzała.

Kiwałaś głową na znak akceptacji, choć tak naprawdę gotowała się w tobie krew. Chciałaś stanąć i wydrzeć się na pół budynku, aby tylko Ayame się przyznała. W końcu, co złego było w tym, że spotyka się z chłopakiem, który jej się podoba.

No i podoba się prawie wszystkim dziewczynom w waszym otoczeniu.

Na kampusie.

Od tamtej pory nie odzywałas się zbyt często.



Choć doskwierała ci samotność, na którą wcześniej nie narzekałaś, nie potrafiłaś przestać myśleć o Ayame. O jej dziwnej relacji. O Hose, który na zajęciach z medycyny sądowej niejednokrotnie dotykał twojej dłoni, a później pokazywał technikę cięcia.

Ręce miał wprawione i troszkę napawało cię to niepokojem, lecz przecież nie mógł być seryjnym mordercą. Prawda?

Martwiłaś się wszystkim, o wszystkich i co z tego miałaś? Bezsenność, żal i smutek. W dodatku przytyłas cztery kilo i chodziłaś ciągle w złym humorze.

— Emi zrozum, że dzisiaj nie mogę — mówiła Ayame, gdy zaproponowałaś po kilku nieudolnych próbach, kolejne wyjście na piwo.

— Jasne — wymruczałaś w odpowiedzi. — Hose jest ważniejszy.

Nie byłaś smutna. Byłaś zła. Nie była to zazdrość, lecz niepokój. Ponieważ koreańczyk wpieprzył się w waszą relację i odciągnął przyjaciółkę od ciebie.

Ayame przez moment patrzyła na ciebie i mrugała szybko oczami. Następnie otworzyła szeroko buzię. Ale nim cokolwiek powiedziała, dobiegł do twoich uszu ten znajomy, zachrypnięty głos.

— Jak mnie nazwałaś?

Zamknęłaś oczy, czując, że na twarzy wychodzi ci dorodny rumień. Przypominałaś pomidora i nie potrzebowałaś lustra aby to wiedzieć. Wzięłaś głęboki wdech, a później wydech.

— Wyglądasz jak koń — rzuciłaś ponuro.

— Ty też nie należysz do piękności, ale nie nazywam cię karaluchem — odpowiedział zimno.

Buc. Buc. Buc!

Nie odwróciłaś się w jego stronę. Nie odpowiedziałaś już nic. A miałaś ochotę i to rzucić nie jedną obelgą. A całą wiązanką przekleństw, parafrazów i epitetów. Nawet najgorsze wyzwiska mogły zostać wypowiedziane, lecz nie chciałaś wzbudzać sensacji.

Szurając trampkami, skierowałaś się do wyjścia. Pozostawiłaś Hoseoka razem z Ayame.

Skoro przyjaciółka nie chce mieć z tobą kontaktu, nie będziesz się narzucać. Sama pójdziesz na piwo i poznasz wiele fajnych osób!



Ayame nie było na uczelni przez ponad tydzień.

Nie zdawało się, że miała jakąś chorobę, a jej rodzice nic nie wiedzieli, żeby miała do nich przyjechać. Nie planowała żadnych podróży, ani nie wzięła tak zwanej dziekanki. Nikt nie wiedział, gdzie przebywa.

Usiadłaś na swoim miejscu i z całej siły pchnęłaś torbę na ziemię. Byłaś zła i sfrustrowana, a mina Hoseok’a była wręcz irytująca.

 —To trochę dziwne, że Ayame spotyka się z tobą, a potem przepada — w końcu wyszeptałaś, gdy ponownie zbliżył się do ciebie.

— Myślisz, że miałem coś z tym wspólnego?

— Myślę, że wiele masz na swoim sumieniu.

Jego mina nie zmieniła się nawet odrobinę. Nie zauważyłaś nerwowego ruchu, mrugnięcia, czy poruszenia brwią. Nic co by zdradziło jego niepewność. Z drugiej strony może po prostu był wręcz wyśmienitym aktorem?

Nie odzywaliście się do siebie, aż do końca zajęć. A później koreańczyk jak zawsze wyszedł z klasy i zniknął za drzwiami na korytarzu.

Zastanawiał cię brak przyjaciółki, a także brak sygnału, gdy po raz setny wydzwaniałaś do niej tego dnia. To wszystko było popieprzone.

Miałaś złe przeczucia, a intuicja nigdy cię nie zawodziła. Słyszałaś kilkakrotnie od służb mundurowych, żebyś dała im spokój i możliwość pracy. Chciałaś zaprotestować, gdy odesłali cię do pokoju, kiedy chciałaś wtrącic swoje spostrzeżenia.

Dla nich byłaś tylko studentką czwartego roku kryminalistyki.

Zła wchodziłaś po schodach do akademika, przeklinając wszystkich i wszystko. Martwiłaś się o Ayame, a zachowanie Hose’a i całe śledztwo, do którego zabronili ci podchodzić.

Nigdy nie byłaś w gorącej wodzie kąpana, ale w tej sytuacji nie mogłaś wytrzymać. Nawet ze zdenerwowania odpaliłaś papierosa, zaciągnęłaś sie i wypuściłaś obłok.

Całe Tokio spowił mrok i jakaś niema obietnica tragedii.

Nikotyna drażniła płuca, lecz wyjątkowo pomagała. Uspokajała, pozwoliła na odrobinę relaksu i… Zrozumiałaś, że trzeba działać samemu.

Otworzyłaś wszystko, co wiedziałaś do tej pory — Ayame zaczęła spotykać się z chłopakiem, który od pierwszego dnia spodobał jej się. Przy nim zawsze zachowywała się inaczej. W dodatku nie odbierała telefonu, a nawet nie było sygnału.

Znałaś Ayame na tyle, żeby wiedzieć, że nie opuściłaby zajęć. Zwłaszcza, że do końca pozostało tak niewiele. Chciała zostać adwokatem i nic nie mogło jej powstrzymać. Walczyła o prawa mniejszości na uniwersytecie i była zaangażowana w protest przeciwko uzależnieniom.

Siedziałaś przed monitorem, szukając jakiś informacji o studencie z Korei. Nie byłaś stalkerem, ale wiedziałaś, że dobry wywiad, to dobra robota. Miał niewiele informacji o sobie. Jakieś zdawkowe teksty na facebookowym profilu. Bez zdjęcia głównego, a w tle zachód słońca nad rzeką Han. Pochodził z Gwangju. Miał starszą siostrę. Uwielbiał tańczyć.

Przegryzałaś onigiri, starając się wszystko połączyć. Każdą niepewność oznaczałaś kropką, wiadomość krzyżykiem. Czułaś się jakbyś grała w kółko i krzyżyk. Lecz to była poważna praca i temat, a nie tylko zabawa.

Chodziłaś tam i z powrotem po pokoju akademika. Miałaś na sobie stary dres, za dużą koszulkę z symbolem Iron Maiden oraz bose stopy. Nerwowo skubałaś skórki przy palcach i przygryzałaś kciuk. Coś w tej całej układance nie dawało ci spokoju.

Nie wiedziałaś, kiedy zmorzył cię sen. Był on głęboki i przepełniony dziwnym poczuciem otępienia. Nie byłaś przesądna, nie wierzyłaś w przepowiednie, horoskopy ani sny. Ale ten był wyjątkowo realistyczny.

Czułaś ten ból. Na swoim ciele. Choć tak naprawdę miałaś przed sobą postacie. Jedna skulona, w agonii wiła się na podłodze. Słyszałaś jej krzyk. Tak bardzo żałosny i przepełniony autentycznymi uczuciami. Cierpiała.

Oprawca łamał jej kości. Jedną po drugiej. Słyszałaś trzask i chrupnięcie. Obracały się w nicość niczym spalone ciało feniksa. Z tym, że popiołu tam nie było.

Wyrywał jej włosy. Jeden za drugim. Ciemne kosmyki. Postać nie miała twarzy. Ani oprawca, ani ofiara. Podświadomie starałaś się odrzucić z głowy uczucie, że to mogła być Ayame.

Widziałaś to, czułaś na swoim ciele. Kat podszedł bliżej. Wyciągnął dłoń i chwycił bezkształtną twarz ofiary. Uderzył głową, raz i drugi. A potem zrobił ruch w lewo, dość szybko, z charakterystycznym skrzypieniem i tak po prostu skręcił jej kark.

Obudziłaś się niemal natychmiast. Czułaś się paskudnie, dysząc ciężko. Nie potrafiłaś złapać powietrza. Płuca bolały cię, a oczy starałaś się przyzwyczaić do ciemności panującej w pokoju.

Dostrzegłaś go. Siedział na wprost ciebie.

Jego oczy błyszczały jak dwa spodki.

— Co tutaj robisz?! — krzyknęłaś agresywnie.

— Ty mi to powiedz.

Hoseok pogrywał z tobą i byłaś wręcz wkurwiona. Nawet uszczypnęłaś się w łokieć, ale po chwili, w której oprzytomniałaś, zrozumiałaś, że to tylko omamy.

Dłużej już nie mogłaś spać.

Na zewnątrz świtało.



Wieść o śmierci Ayame przygnębiła cię.

Pamiętałaś ten dzień, 22 grudnia. Padał śnieg.

Funkcjonariusz zapukał do twych drzwi równo o ósmej. Od wczoraj nie było zajęć, a święta spędzałaś jak zwykle samotnie. Nie miałaś w końcu nikogo.

Matka zmarła trzy lata temu. Ojca nie poznałaś. Nie miałaś rodzeństwa, babci, dziadka. Nikogo. Miałaś tylko Ayame.

— Emi Itō? — zapytał mężczyzna, stojący w policyjnym uniformie.

Skinęłaś głową.

— Komisarz Hiro Takanashi.

— Może pan wejdzie? — odsunełaś się i pozwoliłaś by funkcjonariusz wszedł do pokoju.

Mężczyzna przekroczył próg i stanął niezbyt daleko. Jakby nie chcąc wcale tutaj przebywać. Nie wiedziałaś, czy był kiedyś w akademiku, wyglądał raczej na dobrze sytuowanego.

— Mogę się dowiedzieć, co pana do mnie sprowadza?

Nie byłaś cierpliwa, nie wtedy. Podświadomie wiedziałaś, co powie funkcjonariusz, lecz naiwnie wierzyłaś, że to tylko pesymistyczne nastawienie.

A może będzie chciał przekazać, że Ayame się znalazła? Jej życiu nic już nie zagraża. Siedzi na Hawajach, popija kokosowe drinki, do porzygu słodkie, nie stresując się życiem i odpoczywając?

— Ayame Senju znaleziono martwą w okolicach Osaki — powiedział takim samym obojętnym tonem. Jakby mówił coś, co było tak oczywiste i niezbyt ciekawe.

Przez moment stałaś w osłupieniu. Nie reagował na żadne bodźce. A potem zaczęłaś mrugać oczami. Rzęsy chodziły ci niczym samochodowe wycieraczki.

— Ayame?

Komisarz Hiro znów pokiwał głową.

— Nie. To nieprawda.

— Zwłoki, a raczej jej szczątki znaleziono dwa tygodnie temu. Niestety były poćwiartowane ze starannością i… — urwał jakby czekając na twoje pozwolenie.

— Może pan powiedzieć ze szczegółami.

Od dziecka oglądałaś filmy dokumentalne. Nie przerażały cię brutalne sceny. Jednak lepiej by było, gdyby nie mówił o nich jak o Ayame. Wiedziałaś, że najlepiej jak ofiara pozostaje bezimienna. Wtedy się do niej nie przywiązujesz i nie musisz czuć, tego co ona.

— To był bagienny teren. Miała dość dużo cięć, sprawca ominął najważniejsze organy. Nie znaleziono serca. Najprawdopodobniej też były wydłubane oczy, ponieważ to nie był naturalny proces rozkładu. Technicy zabezpieczyli materiał wskazujący na użycie jakiegoś narzędzia.

Poczułaś jak grunt osuwa ci się pod nogami. Czułaś kolejny nadchodzący atak paniki. Starałaś się uspokoić i zacisnęłaś pięść.

Komisarz wyszedł, a ty zjechałaś plecami wzdłuż drzwi. Zaczęłaś płakać.

Praktycznie szlochałaś przez trzy dni. Aż do świąt.

Mało jadłaś, byłaś na wyczerpaniu. Egzystowałaś.

Ale przysięgłaś sobie jedno — dorwiesz tego skurwysyna.

Starannie nakreśliłaś sobie plan. Widziałaś tyle filmów, że byłaś pewna całej ścieżki postępowania. Zrobiłaś mapę myśli oraz to co wiedziałaś do tej pory. Czas było odwiedzić Hose’a.

Większość studentów wyjechała na święta i mieli wrócić po nowym roku. To był idealny czas, aby znaleźć pokój ucznia z wymiany i troszkę poszperać. Poczułaś się jak Sherlock Holmes. Z tym, że byłaś studentką, kobietą i miałaś sto sześćdziesiąt dwa centymetry wzrostu. Musiałaś dostać się pod jego drzwi bez jakiegokolwiek zwrócenia na siebie uwagi. Hose mieszkał sam, a w każdym bądź razie tak zauważyłaś na wypisanym dzienniku przy numerach kluczy od pokoju.

Choć było to problematyczne, udało ci się zdobyć odpowiedni i po schodach prawie wbiegłaś na szóste piętro. Czułaś się niczym w Archiwum X i skłamałabyś, gdybyś zaprzeczyła.

Serce waliło ci jak oszalałe, gdy weszłaś do odpowiedniego pokoju numer czterdzieści siedem.

Z zaskoczeniem i szeroko otworzonymi oczami widziałaś to pomieszczenie. Było w nim ciemno, a blask dawał tylko nikły promień słońca, próbujący się wedrzeć przez grube, granatowe kotary. Pokój nie różnił się zbyt od tych, w których ty mieszkałaś.

Lecz tym, co go wyróżniał był wystrój.

Znajdowałaś się w małym jebanym prosektorium!

Powoli, krok po kroku zbliżałaś się do stołu. Widziałaś metalowe narzędzia — skalpel, nożyczki, kilka noży o różnych kształtach, średnicach, długościach.

— O kurwa — wyszeptałaś dość przerażona.

— Dobrze ci się zwiedza? — otulił cię jego szept, a nim zareagowałaś, Hoseok chwycił przegub twej ręki.

Automatycznie się odwróciłaś, a jego twarz jak zawsze nie wyrażała żadnej emocji. Był chodzącą zagadką. Jebanym psychopatą.

— Ty zabiłeś Ayame! — krzyczałaś wręcz.

Kąciki ust chłopaka podniosły się do góry. Jak zawsze, kiedy to on miał rację i nigdy, gdy musiał ją przyznać tobie.

Czułaś na swojej ręce jego dotyk. Był dziwnie przyjemny.

Pokręciłaś głową, chcąc zaprzeczyć wszystkiemu i temu, co rosło między wami. Napięciu, które wręcz elektryzowało całe pomieszczenie.

— Jesteś psychopatą — wyszeptałaś, gdy przyłożył palec do twych ust.

— Dlaczego tak uważasz?

Był bezczelny. Starałaś się nie wybuchnąć śmiechem, lecz to co mówił było kiepskim żartem.

— Zabiłeś Ayame! Zabiłeś ją!

Krzyczałaś w akcie desperacji, przypływie gniewu i falach frustracji. Krzyczałaś nawet, kiedy zatkał ci usta pocałunkami. Chciałaś go kopnąć, tak jak na tych wszystkich filmach akcji, uciec i złapać. Chciałaś być jak Wonder Woman. Mieć nadprzyrodzone siły.

Nie pozwolił ci. Czułaś jak jego język coraz bardziej wsuwa się do twych ust. A najdziwniejsze było to, że tak bardzo ci się podobało. Czułaś do niego i do siebie wstręt. Zwłaszcza, gdy ściana zagrodziła ci drogę ucieczki.

Usta Hoseok’a były miękkie i smakowały wanilią. Jedną dłonią trzymał twoje, abyś się nie wyrwała, ciałem przygniatając do ściany. Druga dłonią wędrował pod materiał kurtki. Dotknął brzucha, palcem sunąc do góry, wzdłuż mostka.

— Puść… Mnie…

Nie krzyczałaś już. Skutecznie tłumił każdy odgłos wydobyty z twego gardła.

— Zgwa… Zgwałciłeś je… A później…

Dalej milczał. Natomiast coraz bardziej agresywnie brał w posiadanie twoje usta. Zasysał wargi, kąsał, wsadzał język. Wymieniał śliną, jeździł po policzkach od środka, przez zęby.

Byłaś taka słaba i bezbronna.

Najbardziej pojebane w tym było to, że cholernie ci się podobało.

Kolanem rozsunął nogi, a potem dłoń skierował do dołu. Od razu rozszerzyłas oczy w zdumieniu, a on wciąż cię całował.

Z pewnością chce mi odciąć tlen, pomyślałaś. I to w najprzyjemniejszy sposób.

W innych okolicznościach i innym czasie pragnęłabyś tego. Tej rozkoszy, którą cię raczył w tym momencie. Złym i niesprawiedliwym.

— Nie zabiłem ich — powiedział półszeptem.

Zrozumiałaś, że Eri też była jego sprawą. Nie chciałaś go słuchać. Zwłaszcza, że to wszystko było pojebane. Na dwa tysiące jebanych sposobów.

Wsadził dłoń za pas dresowych spodni. Odnalazł skrawek bawełnianych fig i nim się zorientowałaś, zaczął lubieżną wędrówkę po twojej kobiecości. Był tak cholernie sprawny i buńczuczny.

— Przestań — wyszeptałaś słabo.

Wciąż pogrywał z tobą. Pieścił i zataczał kręgi na mokrej łechtaczce. Naciskał punkt G, zanurzył dwa palce.

Chciałaś się uwolnić, lecz jego uścisk był silny. W dodatku czułaś jego męskość przy sobie. Znów zaczął całować twe usta, agresywniej i dynamiczniej, a kiedy poczuł, że zaczęłaś dochodzić, przygryzł wargę.

— Pokazałem jak to zrobić — rzekł.

Nie rozumiałaś jego postępowania i głupiego tłumaczenia. Nie byłaś naiwna i nie pozwoliłaś ponownie sprawić sobie rozkosz. Zwłaszcza, że był dla ciebie obleśny. Morderca, psychopata, socjopata.

— Lubisz zadawać ból? — spytałaś.

Nie odpowiedział. Patrzył na ciebie z pogardą w oczach. Coś sprawiło, że zmienił się i wręcz ponownie stał się oprawcą.

Odwrócił cię twarzą do ściany. Już nie miał siły udawać niewinnego, zwłaszcza, że wciąż mu nie wierzyłaś. Nie zdążyłaś złapać powietrza, poczułaś jak wdziera się wręcz sadystycznie. Bez przygotowania, bez chwili przerwy.

— Same chciały się zabić — rzucił do twego ucha, wciąż posuwając cię niczym pieprzoną lalkę. — A ty, jaką śmiercią chcesz umrzeć?

Nim zdążyłaś zareagować, poczułaś w sobie jego spełnienie, a dłonie na głowie. A później tylko charakterystyczny nacisk w lewą stronę.

I jeszcze przed śmiercią zrozumiałaś, to poznanie jego prawdziwego oblicza przyniosło na was śmierć.


Prześlij komentarz

0 Komentarze