Wszystkie jej imiona [ 44 ]

 


HANA's POV

W listopadzie sala restauracyjna, jak zresztą i cały hotel, raczej świeci pustkami. To powinno działać na moją korzyść – niby mało gapiów patrzy, jak czule witam się ze swoim chłopakiem, którego tak naprawdę wcale nie powinno tu być. Ale to tak nie działa. Im mniej osób, tym więcej uwagi jeden zwraca na drugiego. Po chwili jestem więc w centrum zainteresowania gości spożywających śniadanie. Najlepiej dla mnie byłoby wycofać się do kuchni po kolejny wózek z bufetem i wykonywać swoje obowiązki. Co ja natomiast robię? Na oczach wszystkich wtulam się ponownie w Jana i wdycham jego zapach – perfum połączonych z dymem papierosowym.

– Chyba nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać – przyznaję, nadal nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić swoją radość z kolejnej niespodzianki, którą udało mu się mi sprawić.

– Dopóki to miłe zaskoczenie, to chyba nie masz co narzekać, prawda? – pyta mnie tym swoim zadziornym tonem.

Chcę się od niego odsunąć, bo o ile przytulenie go pośrodku restauracji mogło przypominać scenę powitania z serdecznym znajomym, to tkwienie od kilku minut w jego uścisku może być już podejrzane. Jan w odpowiedzi przyciska mnie za to do siebie jeszcze mocniej.

– Muszę wracać do pracy, co ty wyprawiasz? – rzucam, lekko podenerwowana, a jednocześnie podekscytowana. – Wszyscy na nas patrzą.

– To niech patrzą – mówi Jan. Gdybym naprawdę chciała, mogłabym mu się wyrwać. Oczywiście. Gdybym chciała, mogłabym uchylić twarz w drugą stronę. Ale ja nie robię nic. Pozwalam, by całował mnie tu, w restauracji!

Co prawda Amira jest zajęta przez Bojana, więc mnie nie przyłapie... Ale Petra... Boże! Jeśli Petra mnie zobaczy, będę skończona.

W tym momencie myślę, że to najgorsze, co może mi się przydarzyć. I może faktycznie tak jest. Ale nie jest na pewno najbardziej niespodziewane.

Do rzeczywistości przywołuje nas podniesiony głos Bojana.

– Proszę mnie zostawić! Pójdę sam!

Natychmiast odskakujemy od siebie. Jan odruchowo, w obronnym geście, staje przede mną, jakby chciał mnie ochronić przed ewentualnym niebezpieczeństwem. To miłe. I słodkie. Chociaż to nie ja jestem w niebezpieczeństwie, tylko Bojan. Do wyjścia prowadzi go ochroniarz, a goście restauracji już podnoszą telefony, by nagrywać. O ile przyłapanie mnie przez Petrę może skutkować w moim przypadku co najwyżej utratą pracy, to video, jak Bojana wyprowadza z hotelu ochrona, krążące po internecie, przyniesie mu zapewne wiele nieprzyjemności.

– Co on odwalił... – słyszę przejęty szept Jana, a jego strach o przyjaciela dodaje mi siły. Wychodzę zza swojego chłopaka i zmierzam prosto ku Bojanowi, którego ramię spoczywa w uścisku ochroniarza. Bojan już nawet się nie wyrywa, wie, że to tylko uatrakcyjni powstające nagrania.

– Proszę zostawić go w spokoju! – wołam stanowczo. – To mój znajomy. Dopilnuję, żeby natychmiast sam opuścił restaurację.

Bojan patrzy na mnie błagalnie, ochroniarz z powątpiewaniem.

Szybko dołącza do nas Jan.

– To mój przyjaciel, ręczę za niego.

Na szczęście ochroniarz ustępuje.

– I na co się gapicie?! – Bojan zwraca się jeszcze do gości restauracji, zanim wychodzi. Jan rusza za nim. Ja też, po chwili, bo przekazuję Petrze, że muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Już mam w dupie, czy na mnie naskarży, czy nie.

Gdy wychodzę przed hotel, Bojan akurat kopie śmietnik, krzycząc niecenzuralne słowo. Ten widok mnie zdumiewa, nigdy nie widziałam u niego agresji. Ale całe szczęście, woli wyładowywać ją na przedmiotach niż na nas.

– Co się stało? – pytam.

– Tego samego próbuję się dowiedzieć... – mówi zrezygnowany Jan i zapala papierosa. – Bojči, chcesz?

Bojan się częstuje. To go uspokaja.

– Ja też chcę – oznajmiam lekko zirytowana, że mnie pominął. Co prawda palę tylko w łóżku, po tym jak kończymy się kochać... Ale dziś są szczególne okoliczności.

Kiedy emocje trochę opadają, robi nam się zimno. W końcu jest połowa listopada, a my nie mamy kurtek. To znaczy Bojana chyba nadal rozgrzewa złość. Ja i Jan przytulamy się natomiast, by było nam ciepłej.

– Co zrobiłeś Amirze, że wezwała ochronę? – pyta on.

– Ja nic, to ona na mnie napadła.

– Jak to?! – pytam równocześnie z Janem.

– Zaczęła mnie oskarżać, że Safija uciekła przeze mnie... że ja... ją do tego skłoniłem. To było chore. A potem chciałem, żeby podała mi jej nazwisko. Albo chociaż skierowała do kogoś, kto może mi je podać. Wtedy zadzwoniła po ochronę.

– Przecież to niedorzeczne – odpowiada mu Jan.

– No raczej – przyznaje z westchnieniem Bojan, po czym dodaje ze smutkiem. – Najgorsze jest to, że cały ten wysiłek był daremny.

Jan milczy, nie znajduje słów pocieszenia. Trudno wytrzymać smutny

wzrok Bojana. Ale jak my możemy mu pomóc?

Wtedy coś sobie przypominam.

– Pogadaj z Vladką – radzę.

– Owszem, jak już tu jestem, spotkam się z nią.

– Pogadaj z nią o Safiji. Wiesz, ona ostatnio opowiedziała mi coś dziwnego. Że niby Safija tak naprawdę miała na imię Enisa. Ale to pewnie bez znaczenia...

Bojan wbija we mnie spojrzenie, w którym nie ma już smutku, pojawia się na nowo nadzieja. Domyślam się, że zaraz spyta, czemu wcześniej nic mu nie powiedziałam i czemu ukrywałam to tak długo. Będę musiała grubo się tłumaczyć. Reakcja Bojana zupełnie mnie więc zaskakuje.

– Dzięki! – odpowiada tylko i rzuca się pędem w stronę plaży.

– Ja chyba o czymś nie wiem... – mówi Jan i mierzy mnie czujnym spojrzeniem.

Obiecuję, że potem wszystko mu powiem, bo muszę już wracać do pracy.

 

VLADANA's POV

Ten dzień w szkole jest dla mnie okropny. Od rana niezapowiedziana kartkówka z matmy, potem widok mojego crusha z jakąś laską (no ba, ładną i popularną), a w drodze powrotnej jeszcze deszcz. Rzecz jasna, nie zabrałam parasola. Wchodzę do domu cała przemoczona i czuję jakąś dziwną atmosferę. To niecodzienny widok, że moja mama nie krząta się przy kuchni, a siedzi przy stole i jak gdyby nigdy nic, pije herbatę.

– Cześć, słonko – mówi do mnie z uśmiechem.

Kurde. Coś się stało? Może jest chora? Może tata jest chory? Ale czy wtedy nie byłby z nią w domu zamiast w pracy? O co chodzi???

Potem to zauważam. Drugą szklankę z herbatą na stole. A więc mama miała gościa. Chyba miłego. Boże... czy ona... ma romans?!

– Cześć... – odpowiadam niepewnie, a w tym samym momencie głośno burczy mi w brzuchu. – Masz coś do jedzenia?

– Vladka, zajrzyj do swojego pokoju.

– Tak, wiem, mamo, zostawiłam bałagan.

– Owszem. A ja zostawiłam ci tam... niespodziankę.

– Szczotkę i mopa? Jeny, mamo, daj mi odpocząć po szkole i coś zjeść, później posprzątam.

– Nie. Najpierw idź do swojego pokoju. – Ton mamy bardzo mnie martwi.

– No... dobra – zgadzam się więc ostatecznie.

Więc idę. Odsuwam drewnianą ściankę, która dzieli jeden duży pokój na dwa mniejsze, rodziców i mój. Wchodzę. I staję jak skamieniała. NA. MOIM. ŁÓŻKU. SIEDZI...

– Bojan!!! – wykrzykuję i... to się dzieje tak po prostu, wpadam mu w objęcia, nie mogąc powstrzymać śmiechu, ten okropny dzień jest już piękny. – Bojan, to ty, to naprawdę ty!

– Och, widzę, że w powitaniach jesteś o wiele lepsza niż w pożegnaniach – mówi i tuli mnie do siebie, długo, bardzo długo. – Cześć, Vladka, stęskniłaś się za swoim starszym bratem?

– No pewnie! A ty za mną? Trochę? Troszeczkę?

– Bardzo.

– To czemu jesteś smutny? – Bojan nie odpowiada. – To przez nią? Tak? To nadal przez nią?

Już myślę, że wszystko popsułam. Bojan wypuszcza mnie z objęć. Patrzy na mnie zmęczonym, zrezygnowanym wzrokiem. Nie będzie chciał gadać ze mną o Safiji. Ale on pyta:

– Masz ochotę zjeść pizzę i lody?

– Jak wiesz, nie mam dziś urodzin...

– Ale przyjechałem, to chyba lepsze niż urodziny, nie?

– Eeee, tak, tylko lody w listopadzie?

– A co, w listopadzie nie lubisz lodów?

– Zawsze lubię, ale nie wiem co na to moja mama.

– Nie powiemy jej.

– Co?!

– Ciii, ja to załatwię.

Bojan wychodzi z mojego pokoju, a ja idę za nim, bo co mam robić? Po chwili zwraca się do mojej mamy:

– Fatima, porwę Vladkę do miasta, OK?

– OK, tylko niech coś zje, mówiła, że jest głodna.

– Nakarmię ją. – Bojan puszcza oko mojej mamie, a potem zakładamy buty, kurtki i wychodzimy.

Ale dziwnie się czuję. Spaceruję po mieście u boku Bojana Cvjetićanina, najsłynniejszego muzyka w Słowenii! I na pewno najprzystojniejszego. W dodatku ani trochę nie czuję z tego powodu skrępowania. Bardzo mi z tym... dobrze. Rozmawiamy swobodnie, o tym, co u nas słychać, o chłopakach z Joker Out i ich eurowizyjnych planach. Siadamy wspólnie w pizzeri i zamawiamy pizzę. Opychamy się nią do syta. Dopiero gdy jestem najedzona, Bojan znowu spogląda na mnie tymi smutnymi oczami i oznajmia:

– Chciałem z tobą pogadać o Safiji.

– U... Uuuu. – Na to tylko mnie stać.

– Hana powiedziała mi coś ważnego, wspomniałaś jej podobno, że... Safija tak naprawdę nosiła inne imię.

– Yhm. Enisa.

– Skąd wiesz?

– Kiedyś dostała przy mnie SMS–a od mamy. W treści było to imię. Spytałam ją o to i powiedziała, że to jej prawdziwe, ale życzy sobie, żeby nazywać ją Safiją.

– Jesteś pewna?

– Tak. To ma znaczenie?

– W sumie ma.

– Chcesz ją znaleźć?! – wołam podekscytowana. Bojan nie odpowiada od razu.

– Chcę się tylko upewnić, że wszystko z nią w porządku.

– A jak już się upewnisz? Co wtedy?

– Nie wiem.

– Nie dasz jej kolejnej szansy?

– Vladka, wiesz co?

– No co?

– To chyba odpowiedni czas na lody.

Zmieniamy lokal. Zjadamy po wielkiej porcji lodów i gadamy tym razem o mnie. Bojan pyta o moją szkołę, znajomych i... tak jakoś opowiadam mu w końcu o chłopaku, który mi się podoba. O dziwo, nie śmieje się, doradza mi, a ja zamierzam te rady wykorzystać.

Widzę, że nie ma na ręce bransoletki z moim imieniem i robi mi się trochę przykro. Potem dochodzę jednak do wniosku, że sama zniszczyłam swoją z jego imieniem, kiedy wyjeżdżał, więc nie mogę mieć żalu.

Kiedy Bojan odprowadza mnie do domu, próbuję dowiedzieć się czegoś o piosence, z którą Joker Out zamierzają wystąpić na Eurowizji. On niestety nic nie chce mi zdradzić i mówi, że dopiero pracują nad utworem. Upieram się, że mam być jedną z pierwszych osób, które go posłuchają, i Bojan w końcu na to przystaje.

W domu jeszcze trochę rozmawia z moją mamą, a potem żegna się z nami i obiecuje zajrzeć do nad jeszcze przed powrotem do Hamburga, gdzie obecnie przebywa z zespołem.

 

JAN's POV

W przerwie między obiadem a kolacją, kiedy Bojan idzie spotkać się z Vladką, ja i Hana urządzamy sobie randkę w jej pokoju. Ledwie wchodzę do środka, ona zaczyna namiętnie mnie całować, przez co tracę równowagę i oboje ze śmiechem upadamy na łóżko. Kiedy chcę przejąć inicjatywę, Hana jednak opiera dłonie na mojej piersi, przez co na moment mnie powstrzymuje, i oznajmia:

– Jan, mam okres.

Chyba zupełnie nie spodziewa się mojej reakcji.

– Oh, wow, to super!

– Hm nie wiem, czy tak super, ja jakoś się z tego nie cieszę, to nic przyjemnego.

– A źle się czujesz?

– Trochę boli mnie brzuch. Ale to nic. Przeżyję.

– Przerąbane. Ale super, że wszystko wróciło do normy i nie musisz już brać tych hormonów – wyjaśniam, wstając i siadając obok.

– Wszystko dzięki tobie. – Hana również siada i posyła mi słodki uśmiech.

– To może masz ochotę pograć na gitarze? – pytam.

Kiedy odwiedziłem Hanę ostatnio, przywiozłem jej jedną z moich starych gitar, żeby mogła ćwiczy, gdy mnie nie będzie. Teraz ona przytakuje skinięciem głowy, więc sięgam po instrument, by pokazać jej kilka nowych chwytów. To pochłania nas bez reszty. Aż więc podskakujemy, przestraszeni, gdy niespodziewanie rozlega się pukanie do drzwi.

– Kto to może być? – zastanawia się Hana. – Bojan?

– Bojan napisałby do mnie wcześniej.

Hana odkłada gitarę i idzie otworzyć. Nie widzę jej twarzy, bo stoi do mnie bokiem, lecz słyszę zdziwienie w jej głosie, gdy mówi:

– Amir?

– Hej, słyszałem, już któryś raz zresztą, jak grasz. Chętnie nauczyłbym się podstaw. Udzielisz mi kilku lekcji? – pyta ten "pokojowy".

Co za bezczelny typ! Jak może podrywać przy mnie moją dziewczynę?, zastanawiam się, po czym uświadamiam sobie, że z tej perspektywy być może po prostu mnie nie widzi. Postanawiam się więc ujawnić.

– Hana akurat sama się uczy. Ode mnie. A ty lepiej zajmij się pracą, bo w moim pokoju było dziś niezbyt starannie posprzątane – rzucam bez namysłu i już wiem, że przegiąłem, chociaż... moje słowa skutkują.

Amir jest wyraźnie zmieszany. Patrzy to na Hanę, to na mnie, i wreszcie oznajmia:

– OK, nie będę wam przeszkadzał.

Kiedy tylko wychodzi, Hana odwraca się twarzą do mnie. Nie mam co wątpić, jest wkurzona. I szczerze, to jej się nie dziwię.

– Czy tobie kompletnie odbiło? – zwraca się do mnie stanowczym tonem.

– W sumie to trochę tak.

– Jan, to nie jest pora na żarty!

– Ale ja nie żartuję, po prostu nie podoba mi się, że na moich oczach podrywa cię jakiś typ.

– On nie jest jakimś typem, tylko moim kumplem z pracy.

– Tak, i mieszka naprzeciwko ciebie. To już wystarczy. Nie musi jeszcze do ciebie przychodzić.

Hana nieruchomieje. Przygląda mi się badawczo. Potem wybucha śmiechem.

– Jan, ty jesteś zazdrosny!

– Co? Nie...

– Oczywiście, że tak!

– Nie!

– Nie wyprzesz się tego.

– No dobrze, może trochę jestem, i co? – pytam wreszcie, poddając się.

– Nic, to... słodkie. – Hana wciąż się śmieje i domyślam się, że ze mnie. Cudownie. W dodatku jej śmiech zupełnie mnie rozbraja i nie mogę mieć do niej pretensji, że że mnie kpi. Poza tym, ona ma okres. Podobno kobiety są w tych dniach... zmienne emocjonalnie. Wolę już, by się śmiała, niż złościła czy płakała.

– To co, ćwiczymy jeszcze grę? – proponuję, by odwrócić jej uwagę ode mnie i mojej zazdrości.

– Pewnie – Hana sadowi się z gitarą, po czym dodaje: – A wiesz... tak sobie pomyślałam... skoro Amir chciał, bym uczyła go gry, to chyba nie jestem w tym taka najgorsza, co?

– Oczywiście, że nie! Radzisz sobie świetnie – zapewniam. – Jak tak dalej pójdzie, to szybciej niż my napiszesz dla nas piosenkę na Eurowizję.

 

Prześlij komentarz

0 Komentarze