Wszystkie jej imiona [ 43 ]


 

HAMBURG, NIEMCY

NACE's POV

Od kilku dni tak naprawdę mieszkamy w studiu nagraniowym. Poza całym niezbędnym sprzętem i salą nagrań mamy tu też cztery sypialnie (jedną dostał Žare, który ma dołączyć do nas, gdy już będziemy mieć gotowy materiał; drugą Kris i Jan, trzecią Bojan i ja, a ostatnią Jure, który robi najwięcej hałasu, więc stwierdziliśmy, że najlepiej, jeśli będzie sam), kuchnię oraz dwie łazienki.

Wiele osób mogłoby przypuszczać, że mieszkając razem, zamiast pracować, urządzimy sobie niekończącą się imprezę. A to nie do końca tak. Oczywiście, czasami trochę wspólnie wypijemy i się powygłupiamy, lecz wierzcie mi lub nie, przede wszystkim naprawdę staramy się skupić na napisaniu nowej piosenki. Zwłaszcza Bojan. Od dnia przyjazdu do Hamburga nie rozstaje się ze swoim notesem, w którym cały czas coś notuje. Kiedy pytamy, jak mu idzie, nie odpowiada. Podejrzewamy więc, że słabo. A czas niestety nagli...

Dziś też Bojan nam nie towarzyszy, gdy po zjedzeniu solidnych porcji chińskiego jedzenia, które zamówiliśmy, siedzimy w sypialni Žare (póki go nie ma, traktujemy ją jak salon) i odpoczywamy, rozmawiając o wszystkim tym, co ma niedługo nastąpić.

– To głupie, ale cieszę się bardziej na pre parties niż na sam występ eurowizyjny – mówi w pewnym momencie Kris.

– Przynajmniej wtedy zagramy na żywo – odpowiada Jan z nutką wyczuwalnej ironii.

– I bez takiego stresu jak na scenie w Liverpoolu – stwierdzam.

– I o połowę więcej razy niż na scenie w Liverpoolu – dodaje Jan.

– Jeśli w ogóle wejdziemy do finału – rzucam.

– A czemu mielibyśmy nie wejść? Nacko, co to za pesymizm? Jasne, że wejdziemy – odzywa się Jure znad ekranu swojego telefonu.

– Najpierw musimy mieć piosenkę – zauważam.

Zapada chwilowa cisza, a ja wykorzystuję ją, by zerknąć Jure w telefon i aż podskakuję.

– Maček, od kiedy ty masz Tindera?!

– Hmmm... od wczoraj?

– A Nika? – pyta oburzony Jan.

– Nika o tym wie.

– Nika wie, że szukasz na Tinderze innej dziewczyn?! – wykrzykujemy jednocześnie ja i Kris.

– Tak, bo nie szukam jej dla siebie.

– A dla kogo? – pytam.

– No... dla ciebie Nace.

– Słucham?!

Jure odkłada telefon i siada twarzą zwrócony do mnie.

– Pomyśl tylko: jesteś z nas najstarszy, a nie masz dziewczyny. Postanowiłem, że... może jakoś temu zaradzę. I już mam kilka matchy. Znaczy... ty masz.

Rozżalony, pokazuję Jure, by popukał się w głowę. Jan śmieje się pod nosem. Kris śmieje się jawnie. Cudownie...

– Naprawdę myślisz, że szukanie mi dziewczyny tutaj ma sens? W Niemczech??? I co ja potem zrobię, jak wrócimy do domu?

– Nie zakładałem, że to potrwa tak długo... – wyjaśnia Jure, a Kris i Jan znowu parskają śmiechem. Głupki.

– Spadaj, nie jestem taki jak ty – rzucam mu ripostę.

– Ej, ja też już taki nie jestem – tłumaczy się Jure.

– Nika go zmieniła – dodaje wciąż rozbawiony Kris.

– A skoro nie może już szukać dziewczyn na jedną noc dla siebie, szuka dla innych... – chichocze Jan.

– Wy ze mnie kpicie, a ja po prostu martwię się o kumpla. – Jure wydaje się wyraźnie zmieszany!

Klepię go po plecach.

– Nie musisz się o mnie martwić. Poza tym... skąd wiesz, że jestem sam? Nieaktualne masz info, Maček – rzucam pół żartem, pół serio.

Tak, chodzi mi o efekt zaskoczenia. A z drugiej strony... jest ktoś, kto mi się podoba. I o kim nikt nie wie. Również ona sama. Okazuje się jednak, że nie było to zbyt mądre, by ją wspomnieć. Wzbudzam prawdziwą sensację pośród głodnych opowieści dziwnej treści kumpli. Od razu padają pytania. Kto to jest, jak długo się znamy, jak ma na imię, jak wygląda, ile razy z nią...

– Dosyć tego! – wołam i usiłuję ratować swój honor jedynym możliwym jeszcze w tym momencie sposobem, czyli kłamstwem. – Żartowałem!

Choć jestem w zespole od niedawna, oni już dobrze znają moje reakcje. Nie mam co liczyć, że mi uwierzą. Nie wierzą. Pierwszy rzuca się na mnie Jure i usiłuje wydobyć informacje łaskotkami. W dalszej kolejności dołącza Kris, a na końcu Jan, który potrzebuje chwili, by ocenić, czy warto podejmować wysiłek i zwlec się z miejsca. Niestety ocenia widocznie, że warto... Nie mam już siły walczyć z trzema przygniatającymi mnie i łaskoczącymi idiotami i obiecuję opowiedzieć im wszystko o swojej sąsiadce, która ostatnio wpadła mi w oko. Wtedy jednak dzieje się coś nieoczekiwanego. Z naszego wspólnego pokoju wychodzi Bojan ze spakowaną walizką i powagą wypisaną na twarzy. Zanim jeszcze tworzymy w głowie najgorsze scenariusze, że teraz postanowił się poddać i wycofać z eurowizyjnych planów, ten oznajmia:

– Wracam za dwa dni. Lecę do Neum. Muszę się tam z kimś spotkać.

 

JAN's POV

Jeśli decyzja Bojana była spontaniczna, to o swojej nie wspomnę. Trzy godziny później siedzimy już na lotnisku w Hamburgu i czekamy na samolot do Wiednia. Czemu do Wiednia? Bo z Hamburga nic nie lata bezpośrednio do Sarajewa, musimy się więc po drodze przesiadać. Co więcej, ta podróż kosztuje nas... dużo.

– Jesteś debilem – mówię do Bojana, szturchając go lekko, gdy siedzi zamyślony i wpatruje się w widoczną zza szyby płytę lotniska.

Za oknem jest ciemno i ponuro, siąpi deszcz. Zdecydowanie przyjemniej byłoby siedzieć teraz w domu i pisać (albo chociaż udawać, że piszemy) piosenkę.

– Co? – pyta mnie wyrwany z refleksji.

– Jesteś debilem – powtarzam.

– Aha, ty też.

Wiem. Jestem niemniejszym debilem niż Bojan. Kiedy oznajmił nam, że wybiera się do Neum, wszyscy pozostali uznali, że zwariował i zaczęli odwodzić go od tego pomysłu. Ja natomiast dopatrzyłem się w tym szansy, by chociaż na chwilę odwiedzić Hanę. Tęsknię za nią. Cholernie. Myśl, jak ona się ucieszy z takiej niespodzianki, sprawiła, że nie zastanawiałem się dwa razy i odpowiedziałem Bojanowi, że lecę z nim. A co tam, raz się żyje.

Wtedy również na mnie spadły oskarżenia, że zwariowałem. Wiem, o co chodziło chłopakom. Kris i Jure byli źli, że oni nie lecą odwiedzić swoich dziewczyn, a my tak. Cóż... nikt im nie zabronił, sami doszli do wniosku, że na tak krótko to bez sensu. Jedynie Nace zdawał się mieć czyste intencje, gdy odwodził nas od tej przygody. Ale nadaremnie, bo już wieczorem jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.

– Jeszcze raz mi to wytłumacz, dobra? – proszę go.

– Ale co mam ci, kurde, tłumaczyć?

– Dlaczego musisz nagle lecieć do Neum i szukać śladów Safiji? Przecież ona cię rzuciła, olała cię, uciekła jak tchórz. I zrobiła to z własnej woli, bo z czyjej?

– Właśnie tego muszę się dowiedzieć. Safija czegoś się bała, ukrywała się przed kimś. Dopiero po tym śnie stało się to dla mnie jasne.

– OK, przyśnił ci się wypadek twojej eks. Ale to jeszcze nie powód, by sądzić, że rzeczywiście coś jej się stało. Bojči, sny bywają popieprzone. Wiesz, co mi się ostatnio śniło? Że zjadłem ładowarkę. Serio.

– Ale jak, jaką ładowarkę?

– No taką do telefonu, plastikową, całą. I bałem się, że umrę.

– Chyba byłeś nieźle napruty.

– Nie, akurat trzeźwy byłem. Nieważne zresztą. Nie o tym tu gadamy.

– Przyśniło mi się, że Safija ginie w wypadku, który naprawdę miała. Ten sen i jej zniknięcie... a jeszcze fakt, że kilka dni wcześniej ktoś pobił ją na imprezie... To zbyt wiele zbiegów okoliczności. Nie uważasz?

– Nie wiem, po prostu widzę, że od czasu, kiedy miałeś ten sen, przestałeś interesować się zaliczaniem kolejnych dziewczyn, co jest zapewne plusem tej sytuacji. Ale minusem pozostaje to, że znowu obsesyjnie myślisz o Safiji.

– Tak. To mi odbiera zdolność myślenia o czymkolwiek innym. – Bojan przeciera dłońmi twarz, jakby był zmęczony. Pewnie jest. Za oknem startuje samolot. Przez chwilę obaj wpatrujemy się, jak wbija się w chmury.

– Co więc konkretnie zamierzasz zrobić w Neum? – zagaduję go znowu.

– Pogadać z ludźmi. Może ktoś wie coś więcej.

– Hana nic nie wie.

– Ale może Amira. Albo ktoś, kto stoi wyżej nad nią, i zatrudniał Safiję. W końcu oni muszą znać chociaż jej nazwisko.

– Nie podadzą ci go.

– To wynajmę detektywa.

– Co?

– Z jednym już się kontaktowałem. Patrzę na niego i usiłuję go zrozumieć.

– OK, przyjmijmy, że detektyw ją znajdzie. Co wtedy, zmusisz ją, żeby z tobą była? Co jej powiesz?

– Upewnię się, że nic jej nie jest, to wystarczy. Uszanuję jej decyzję, jeśli rzeczywiście po prostu ode mnie odeszła. A potem napiszę najlepszą piosenkę na Eurowizję, jaką słyszał świat.

– Jesteś bardzo pewny siebie – przyznaję.

Wtedy otwierają bramki i rozpoczynają boarding. Ruszamy się z miejsc.

– Nie, Janči. Jestem dobry w udawaniu swojej pewności siebie – odpowiada mi Bojan i wreszcie widzę całe jego wewnętrzne rozdarcie.

 

BOJAN's POV

Jan zasypia w samolocie z słuchawkami na uszach. Chętnie też bym się zdrzemnął, ale wiem, że nie zasnę, bo za dużo jest we mnie emocji. Przez chwilę rozważam, czy nie zamówić sobie czegoś mocniejszego, lecz stwierdzam, że w zasadzie to nie mam na nic takiego ochoty. Jedyne, czego mi potrzeba, to spokój. Ale nie wokół mnie, tylko we mnie. A jest zupełnie odwrotnie. W końcu też zakładam słuchawki. Włączam playlistę i tak mija mi pierwszy lot.

Na drugi musimy czekać dwie godziny, podczas których idziemy coś zjeść. Niewiele ze sobą rozmawiamy, jakby wszystko zostało powiedziane już wcześniej. W naszym milczeniu nie ma jednak niczego niezręcznego. Dobrzy przyjaciele czują się ze sobą swobodnie również w ciszy.

Kolejny lot, czyli z Wiednia do Sarajewa, mija nam podobnie jak pierwszy – obaj słuchamy muzyki, Jan podsypia, a ja gapię się przez okna na wszechogarniającą nocną czerń. To rezonuje ze stanem mojej duszy.

W Sarajewie jesteśmy około pierwszej w nocy. Tam wynajmujemy auto i ruszamy w drogę do Neum. Ja kieruję, bo na mnie podpisana została umowa. A co robi Jan? No oczywiście śpi, w dodatku jeszcze beztrosko sobie pochrapuje. W pewnym momencie mam ochotę podgłośnić radio na full, bo niby czemu on ma mieć lepiej ode mnie, lecz szybko porzucam tę myśl. Bo gdybym to ja miał lepiej od niego, czułbym się z tym jeszcze gorzej. Poza tym to wszystko mój pomysł. Ta cała szalona wyprawa. Jan jest tylko dodatkiem, moim towarzyszem w podróży, kimś kto czuwa nad tym, żebym był ostrożny, skoro odpowiadam nie tylko za siebie, ale i za niego.

Gdy zatrzymujemy się na parkingu przed hotelem, nie wysiadam od razu. Jan się budzi, a ja siedzę wciąż za kierownicą i cały się trzęsę.

– Bojči, wszystko ok?

– Taaak. Chyba.

– Bo płaczesz.

Nie wiedziałem, że płaczę. Ocieram szybko łzy wnętrzem dłoni. Patrzę na zegarek, jest kilka minut po czwartej rano. To dla mnie środek nocy. Tak wiele przeżyłem ich w Neum i były wyjątkowe. MUSZĘ. WZIĄĆ. SIĘ. W. GARŚĆ.

– Już wporzo, chodź – mówię do Jana i wysiadamy.

– Ej, przygarniesz mnie do pokoju? – pyta mnie, gdy zbliżamy się do recepcji.

Nie mogę powstrzymać emocji, każdy krok jest jak stąpanie po kruchym lodzie. Gdy ten się załamie, wpadnę w lodowatą otchłań wspomnień, a lód zasklepi się nade mną i nigdy już nie wypłynę na powierzchnię. Utonę.

– W czym mogę pomóc? – zwraca się do mnie recepcjonista. Ten sam, którego kiedyś próbował przekupić Kris, by zdradził mu, na kogo zarezerwowany jest pokój potajemnie wynajęty przez Larę, kiedy podejrzewał ją i Martina o romans.

– Ja mam tu rezerwację – odpowiadam i podaję nazwisko oraz dowód osobisty, po czym zwracam się do Jana: – A ty nie idziesz spać do Hany?

– Nie będę jej budził. Niech zobaczy mnie rano, podczas śniadania.

Widzę, że recepcjonista z zainteresowaniem przysłuchuje się rozmowie. Czyżby nas pamiętał? Rozpoznaje Jana jako chłopaka Hany? A mnie, jako kogo?

– Drugie piętro, pokój 276 – oznajmia wreszcie i wręcza mi karty do pokoju.

– A co dla pana? – zwraca się do Jana.

– A pan jest ze mną – odpowiadam i chwytam przyjaciela za rękę, po czym ciągnę do windy. – Jasne, że cię przenocuję.

– I będziesz trzymał mnie do rana za rękę?

Dopiero, gdy winda rusza, uświadamiam sobie, że wciąż go za nią trzymam.

– Sorki.

– No co ty, Bojči, było miło – droczy się ze mną Jan.

Gdy docieramy do pokoju, okazuje się, że mamy jedno małżeńskie łóżko. Po kilkuminutowej kłótni, kto będzie spać od brzegu, a kto od ściany (nikt nie chce od ściany), wreszcie ustępuję, bo jestem już zbyt zmęczony i nie mam siły na spory. Marzę tylko o tym, żeby spać. Działać będę jutro. Ledwie przykładam głowę do poduszki, zasypiam, nie słyszę nawet, jak Jan bierze prysznic i kładzie się obok.

Oczywiście jeszcze śpi, gdy budzę się rano, nie reaguje zupełnie na mój budzik. Może przyzwyczaił się, że wstaje tylko na dźwięk swojego? Tak czy siak, staram się go zmotywować do otworzenia oczu.

– Janči, czas na śniadanie.

– A która jest godzina?

– 8.30.

– A śniadania wydają do 9.00, nie?

– Tak, słusznie zauważyłeś, że DO 9.00. Musimy więc być w restauracji wcześniej. Poza tym ja mam dużo do załatwienia.

– No to ty załatwiaj, a ja sobie jeszcze trochę poleżę...

– Jan, kurwa.

– OK, skoro poszły już słowa większego kalibru, wstaję.

Jan ma tak nieszczęśliwa minę, jakbym kazał mu wyjść nago na mróz. Idzie z tym zbolałym wyrazem twarzy do łazienki, a kiedy z niej wychodzi, wygląda już wreszcie jak żywy.

Zjeżdżamy windą do restauracji, mijając po drodze pana sprzątającego pokoje.

– To Amir – szepcze mi na ucho Jan.

– O, już zdążyłeś tu nawiązać nowe znajomości?

Jan posyła mi pełne politowania spojrzenie.

– Hana mi o nim opowiadała.

– Sądząc po twoim tonie, jesteś o niego zazdrosny.

Pocieszam Jana, że Hana go kocha i nie musi zapewne obawiać się, że ją straci, gdy dochodzimy do restauracji i zajmujemy miejsce przy wolnym stoliku. Jak za dawnych dobrych czasów. Z naciskiem na oba te słowa, tak nieaktualne dziś.

– Myślisz, że jak już upewnisz się, że z Safiją wszystko w porządku, wróci ci wena? – zagaduję mnie Jan.

– Nie wiem. Ale nie mogę napisać słowa, kiedy cały czas zastanawiam się, co się z nią dzieje, i... muszę spróbować wszystkiego.

Z kuchni w tym momencie wyłania się Hana. Obserwuję z boku całą scenę. Idzie pewnym krokiem przez salę restauracyjną, ignoruje zaczepne spojrzenie swojej współpracownicy, po czym kieruje wzrok w naszą stronę i... zamiera. W jednej chwili jej twarz jest cała zalana łzami.

– Boże, co ty tutaj robisz? – pyta, podchodząc do Jana, i nie mogąc się zdecydować, czy wypada jej go objąć, tu, przy wszystkich, czy lepiej nie.

– "Jan" wystarczy.

Hana przełamuje w końcu swoje opory, przytula się do Jana, a on przytrzymuje ją w swoich ramionach trochę dłużej.

– Przecież mówiłeś, że długo się nie zobaczymy... Powinieneś być w Hamburgu... Jak? – dopytuje.

– A no tak – rzuca on. Serio, tylko tyle?!

– Jan chciał powiedzieć, że się za tobą stęsknił – odpowiadam w jego imieniu. Hana chyba dopiero teraz w ogóle mnie zauważa.

– Cześć, Bojan.

– Cześć, przyjechałem dosłownie na trzy dni, bo muszę pilnie pogadać z Amirą, a Jan zabrał się ze mną.

– Ty z Amirą? – dziwi się Hana.

– No cóż... Nie wyszło mi z Safiją, to może chociaż z jej odwiecznym wrogiem – żartuję, lecz nikt się nie śmieje. – No dobra, to było słabe.

– Muszę wracać do pracy, ale najpierw chcę dowiedzieć się, o co chodzi – nalega Hana.

– Bojanowi śniło się, że Safija ma wypadek i chce się upewnić, czy wszystko z nią w porządku, bo bez tego nie zdoła napisać dla nas piosenki – podsumowuje Jan. I trafia w punkt.

– To brzmi żałośnie, wiem – przyznaję.

– To brzmi bardzo smutno – odpowiada Hana, po czym dodaje: – Zawołam Amirę.

Gdy odchodzi, zauważam, że przybrała kilka kilo. Ale nie wygląda na pulchną, przeciwnie. Hana wreszcie wygląda zdrowo. Pokazuję Janowi uniesiony w geście aprobaty kciuk, a on odpowiada mi uśmiechem.

Po chwili Hana wraca.

– Amira może przyjąć cię w swoim biurze, chodź.

Prowadzi mnie na zaplecze. Czuję się, jakbym szedł na rozmowę o pracę. Albo gorzej... Czuję się, jakbym szedł po wyrok.

Jak się okazuje, biuro Amiry jest dość małym pomieszczeniem pełnym tandetnych bibelotów. Ona sama siedzi natomiast przy biurku i piłuje sobie paznokcie. Na myśl, że mam ją prosić o pomoc, robi mi się tak jakoś... źle.

– Dzień dobry.

– Dzień dobry. O co chodzi?

– Mogę usiąść?

– Proszę.

– O Safiję. Czy mogę zadać pani kilka pytań?

– Nie umiem panu pomóc.

– Nie wie pani jeszcze, o co zamierzam zapytać.

– Nie miałam kontaktu z Safiją, od kiedy wyjechała bez słowa, porzucając pracę. O to panu chodzi, tak? Nie kontaktowała się ze mną.

– A pani? Nie próbowała się kontaktować z Safiją?

– Niby po co?

– Żeby sprawdzić, czy nic się jej nie stało.

– Nie miałam powodów, by to podejrzewać.

– Ale jak, zaraz... pani pracownica znika z dnia na dzień, a pani mówi, że nie miała powodów się martwić, że mogło stać się jej coś złego?! – unoszę głos, bo już nie potrafię się powstrzymywać.

– Safija jest dorosła i ma prawo sama o sobie decydować. Owszem, zachowała się nieodpowiedzialnie, lecz jednoznacznie. Zabrała wszystkie swoje rzeczy i po prostu wyjechała. A dokąd i czemu, to już nie mój interes.

– Może ktoś ją do tego zmusił.

– Może pan?

– Słucham?

– Jeżeli cokolwiek podejrzewałam, to że uciekła od pana.

Te słowa odbierają mi dech. Czy to prawda? Niestety, to chyba musi być prawda, bo tylko prawda tak okropnie boli.

– Nie miała powodów ode mnie uciekać.

– Nie wnikam w wasze sprawy. Ale pamiętam, jak kilka dni przed zniknięciem zjawiła się w restauracji z siniakiem na twarzy.

– Właśnie! Dlatego obawiam się, że coś mogło jej grozić. Próbuję ją odnaleźć. Czy poda mi pani jej nazwisko?

– No chyba pan sobie żartuje!

– Musi je pani znać.

– To nie ze mną Safija podpisywała umowę, lecz z moją przełożoną, więc nie znam jej nazwiska. A nawet gdybym znała, nie podałabym panu. Jeśli sama go panu nie zdradziła, a potem od pana uciekła, to raczej nie chce być odnaleziona – mówi Amira i dopiero teraz dociera do mnie sens jej słów.

– Przecież ja nic jej nie zrobiłem!!!

– Proszę stąd wyjść.

– Nie wyjdę! Niech mi pani powie, gdzie znajdę pani przełożoną. Muszę porozmawiać z kimś, kto coś wie.

– Domyślałam się, że będzie się pan awanturował, już kiedy Hana pana zapowiedziała. Dlatego postanowiłam od razu przyjąć pana w biurze, by nie narobił mi pan wstydu w restauracji. A teraz ma pan to biuro opuścić.

Amira zwraca się do mnie władczym i rozkazującym tonem. Myślę o tym, że jej nie znoszę, tak jak nie znosiła jej również Safija. Ale tak się składa, że to jedyna osoba, która może mi pomóc ją odnaleźć. Zdesperowany, biorę kilka głębszych wdechów, by się uspokoić.

– Proszę... – mówię błagalnym tonem, a następnie kładę na jej biurko kilka banknotów.

Amira sięga telefon i gdzieś dzwoni.

– Halo, ochrona? Ktoś wtargnął do mojego biura i nie chce go opuścić. Proszę usunąć stąd tego natręta.

 

Prześlij komentarz

0 Komentarze