Wszystkie jej imiona [ 26 ]

 


HANA's POV

Kiedy dzwoni mój budzik, podnoszę się lekko, by go wyłączyć i wstać, lecz Jan przyciąga mnie z powrotem w swoje ramiona i oplata nimi tak ciasno, że nie mam jak mu się wyrwać.

– Nie idź – mruczy sennie i już wtula twarz w moje włosy, układając się do dalszego snu. Yhm, no tak, dla niego to środek nocy.

Och, zostałabym... zostałabym tu z nim bardzo chętnie. Olała pracę i wszystko inne. Oddychała i żyła miłością, nie powietrzem.

Wczoraj Jan zaproponował mi, bym przeniosła się do jego pokoju. Na początku byłam zaskoczona. Tylko na niego spojrzałam, jakbym chciała zapytać, czy jest pewien, ale zanim zdążyłam, on wyjaśnił mi, że przecież już w zasadzie mieszkamy razem, bo on spędza u mnie prawie całe dni i noce. Zmienimy po prostu miejsce na nieco większe i wygodniejsze. Zgodziłam się. Jan pomógł mi przenieść moje rzeczy. Faktycznie, w przestronnym, elegancko urządzonym, choć trochę zabałaganionym pokoju (jestem pewna, że kiedy dzielił go z Krisem, panował w nim porządek!), wreszcie z prywatną łazienką, czuję się o dziwo dużo swobodniej niż u siebie. Jan złączył wieczorem dwa pojedyncze łóżka w jedno, byśmy mogli spać przytuleni tak jak dotąd.

"Skoro nie masz ochoty, nie musimy robić na nim nic więcej", rzucił, nawiązując do tego, jak ostatnio odwróciłam się do niego tyłem, bo przez jego gadanie o lekarzach, do których muszę iść, minął mi cały romantyczny nastrój. "A jeśli mam ochotę?", zapytałam z uśmiechem.

Obawiałam się, że Jan mimo zapewnień, że nie boi się mojej choroby, nie będzie chciał znowu zbliżyć się do mnie, że może istotnie zacząć traktować mnie jak chorą i zbyt delikatną, by w ogóle dotykać mojego ciała. Na szczęście się pomyliłam. Nie jest może mistrzem w mówieniu o swoich uczuciach, ale co z tego, jeśli na każdym kroku tak słodko mi je okazuje.

O ile spodziewałam się, że nasz drugi raz będzie lepszy niż pierwszy, to naprawdę nie przypuszczałam, że trzeci może być jeszcze lepszy niż drugi...

A więc chyba nic dziwnego, że po tak niezwykłych wspólnych chwilach nie mam ochoty zrywać się wcześnie rano i iść do pracy. Ale niestety muszę. Podniosę się, zaraz. Za minutę. Za dwie. Za kilka...

– Janči, co tak właściwie znaczy "shagadelic rock&roll"? – pytam go niespodziewanie, bo to określenie często pojawia się w wywiadach z Joker Out, których czytam ostatnio sporo.

Jan zaczyna się śmiać. Dzięki temu przynajmniej zwalnia uścisk i wreszcie, mimo że wcale nie chcę, mogę się wyswobodzić z jego objęć.

– A co to za pytania o 6.00 rano?

– Skoro już nie śpisz, to możesz mi odpowiedzieć.

– To znaczy "seksowny w stylu retro" – wyjaśnia z coraz większym rozbawieniem.

Nie wiem, co go tak śmieszy.

– Ale że jak? Bo tyle to sama sobie sprawdziłam w słowniku. Powiedz, jak to się odnosi do tego, co robicie w zespole – nalegam, nachylając się nad nim i głaszcząc go po gołym brzuchu. W odpowiedzi Jan śmieje się jeszcze głośniej. – O co chodzi? – pytam.

– Niiiic.

– To z czego się śmiejesz?

– Na początku z twojego pytania, a teraz dlatego, że mnie łaskoczesz – wyjaśnia posłusznie i dla odmiany to ja wybucham śmiechem.

– O ja, czemu wcześniej nie odkryłam, że masz łaskotki! A gdzie? Na brzuszku czy pod paszkami?

– Hana, nie rób tego. Nie waż się! Nieee!!! – Jan drze się tak głośno, że słychać go chyba w sąsiednich pokojach. To dodatkowo mnie bawi. Siadam na nim i zaczynam go łaskotać, gdzie tylko się da. Jan za to usilnie się broni, więc po chwili oboje szamoczemy się w pościeli, a skutkuje to tym, że zaplątani w kołdrę spadamy z łóżka. Na podłodze już oboje pokładamy się ze śmiechu, a zwłaszcza Jan, który wykończony moimi gilgotkami aż się popłakał. – I widzisz, co narobiłaś? – zarzuca mi z udawanym oburzeniem i obrazą, wycierając oczy.

– Oj, biedny mój! – Ja nadal się śmieję, czochrając mu włosy.

– Już lepiej idź do tej pracy.

– No, wreszcie!

Jeszcze zanim znikam w łazience, Jan dodaje:

– A wieczorem szykuj się na maraton z filmami z serii Austin Powers, popcornem i czerwonym winem.

– Nie znam, skąd taki wybór?

– Bo zapytałaś mnie o "shagadelic rock&roll".

Posyłam mu ciepły uśmiech. Wpuściłam Jana do mojego świata. W zamian on chce pokazać mi swój.

 

ENISA's POV

Zrobiłam tak, jak poradził mi Bojan. Spędziłam ostatnią noc w moim malutkim dusznym pokoju na ostatnim piętrze. Leżałam przy włączonym wentylatorze, wpatrzona w bukiet kwiatów, który wczoraj dostałam, i próbowałam pozbierać myśli.

Bojan widział moje przerażenie wczoraj w restauracji. Uznał pewnie, że to, co mi zaproponował, tak mnie wystraszyło. A moje odkładanie decyzji wziął za wątpliwość, podczas gdy ja nie miałam żadnych. O niczym innym nie marzę bardziej niż wspólne życie z nim, nieważne jak byłoby trudno, bo jego bliskość, jego dotyk, jego słowa i jego uśmiech wynagrodziłyby mi wszystko.

Ale żeby móc to mieć, musiałabym wyznać mu prawdę. O wypadku. O tym, kim naprawdę jestem. Że nie mam dwudziestu jeden lat, tylko dziewiętnaście. Że nie studiowałam psychologii, tylko dopiero co skończyłam technikum o profilu hotelarskim. Że przez swoje nierozważne wybryki młodości wplątałam najlepszą przyjaciółkę w coś, co doprowadziło do jej śmierci, i to również z mojej winy.

Co wówczas zrobiłby Bojan? Czy zrozumiałby, że poza moimi kłamstwami wszystkie uczucia były szczere? Czy może obróciłby się na pięcie i odszedł?

Już zdecydowałam, że powiem mu prawdę. Ale jeszcze nie dziś. Nie chcę by już dziś mnie znienawidził. Tak bardzo się boję. Nie śpię do rana. Zasypiam, kiedy za oknem powoli robi się jasno, i mam niespokojne sny.

Tego dnia załatwiłam sobie wolne, by móc skupić się na przygotowaniu urodzin Vladki. Slavko ma mnie zastąpić, a ja w zamian za niego wezmę poniedziałek, który zwykle miałam wolny. W związku z tym mogę pospać trochę dłużej. Wreszcie! A gdy się budzę, już wiem. Wyznam Bojanowi całą prawdę. Zrobię to pod sam koniec jego pobytu tutaj, by nie ryzykować, że stracę go wcześniej. Szkoda byłoby tych ostatnich wspólnych dni tu, które możemy wykorzystać na bycie po prostu razem.

Piszę do Bojana SMS–a, czy już wstał. Odpisuje mi natychmiast, że od dawna już nie śpi. A więc oboje mieliśmy dziś bezsenną noc. Umówiliśmy się, że od rana pojedziemy po prezent dla Vladki, tort, przekąski i dekoracje. Schodząc do hotelowego lobby, zastanawiam się, jak Bojan będzie się wobec mnie zachowywał, czy tak jak zwykle, czy z rezerwą.

Wszystkie obawy mijają bardzo szybko. On najpierw całuje mnie w czoło, a potem bierze w ramiona i stoimy tak przez chwilę. Choć nie mówimy tego głośno, wiem, że oboje myślimy o tym samym: ta noc spędzona osobno wcale nie była dobrym pomysłem. Nie potrzebujemy od siebie dystansu.

Przez kolejne godziny załatwiamy wszystkie sprawy związane z organizacją dziecięcej imprezy. Przez to nie rozmawiamy za dużo o nas, bo jesteśmy za bardzo zajęci. Później idziemy na szybki obiad i się rozdzielamy. Ja mam zabrać gdzieś Vladkę, podczas gdy Bojan z jej rodzicami będzie przygotowywał dom na przyjęcie. Idę więc po moją przyszywaną młodszą siostrę i zabieram ją na lody. To odrobinę poprawia jej humor, a ja ledwie się powstrzymuję, by nie zdradzić jej, że czekają na nią jeszcze inne niespodzianki, które sprawią, że nigdy nie zapomni swoich, jak sama powiedziała, "beznadziejnych" jedenastych urodzin.

– Naprawdę wzięłaś wolne tylko po to, by spędzić ze mną ten dzień? – pyta.

– No.

– Bojan niedługo wyjedzie, prawda? – Vladka niespodziewanie zmienia temat, co znowu przypomina mi o czymś, o czym pamiętać nie chcę.

Ale tak to już jest, kiedy ktoś potrafi skraść serce każdego. Gdy zamierza odejść, te serca rozpadają się na kawałki.

– Niestety.

– Na pewno będzie ci bardzo smutno.

– Myślę, że wielu osobom będzie z tego powodu smutno.

– Nikomu tak jak tobie. – Vladka zapomina na chwilę o swoich lodach, obejmuje mnie mocno i dodaje. – Ale pamiętaj, ja będę tutaj dla ciebie.

Wzruszenie odbiera mi mowę.

– I ja też będę tutaj dla ciebie – odpowiadam w końcu, w najgorszych koszmarach nie podejrzewając, jak szybko złamię tę obietnicę. – Uważaj, bo lody ci popłyną.

Kończymy swoje porcje, a potem żeby polepszyć atmosferę, wyciągam telefon i robię sobie z Vladką serię głupich zdjęć. Później spacerujemy jeszcze trochę ulicami Neum, rozmawiając sobie o różnych dziewczyńskich sprawach, jakbyśmy rzeczywiście były siostrami, aż wreszcie dostaję wiadomość od Bojana, że przyjęcie jest już gotowe i możemy wracać.

 

BOJAN's POV

Zupełnie bym nie przypuszczał, że podczas wakacji w Neum oddam komukolwiek swoje serce, a już na pewno, że oddam je więcej niż jednej osobie. Pierwsza to oczywiście Safija. Drugą jest Vladka, a następnie jej rodzice. Muszę to przyznać, kocham tych ludzi. Fatima jest muzułmanką, choć ma do zasad swojej religii dość liberalne podejście, np. nie ukrywa swoich pięknych, długich czarnych włosów pod chustą.

W jej ciemnych oczach jest jakaś łagodność.

Natomiast jej mąż, chrześcijanin, Branko, który ma to samo imię co mój tata, przypomina mi go z charakteru, choć jest od niego sporo młodszy. To wysoki i szczupły blondyn o szarych oczach.

Patrząc na rodziców Vladki, rozumiem już skąd jej ciekawa uroda. A kiedy przypominam sobie słowa Safiji, które kiedyś o nich od kogoś usłyszała, że takie małżeństwa nie powinny istnieć, aż coś mnie ściska ze złości. To dla mnie przykład pary idealnej. Może są od siebie tak bardzo różni, ale uzupełniają się doskonale. Muszę przyznać, że przygotowywanie z nimi przyjęcia urodzinowego dla ich córki to sama przyjemność. Oczywiście cały czas powtarzają, że ja i Safija również jesteśmy na nie zaproszeni. Gdy Vladka będzie bawić się ze swoimi przyjaciółmi, my urządzimy sobie osobną imprezę.

Od rana Fatima przygotowuje potrawy, które tak pachną, że trudno mi co chwilę nie zaglądać do kuchni i nie podjadać czegoś. Branko i ja nakrywamy stół dla dzieciaków i dekorujemy pokój balonami, serpentynami oraz innymi ozdobami, przy wyborze których trochę mnie i Safiję poniosło. W efekcie jest ich zdecydowanie za dużo, niż może pomieścić ten skromny, choć praktycznie urządzony domek. To w zasadzie jedno pomieszczenie rozdzielone prowizoryczną drewnianą ścianką, maleńka kuchnia i jeszcze mniejsza łazienka. Fatima i Branko zdecydowali, że przyjęcie dla dzieci odbędzie się w ich pokoju, bo jest mimo wszystko trochę większy, a my przeniesiemy się do oklejonego plakatami muzycznych idoli królestwa Vladki. Na ścianie zauważam tam również autografy, mój oraz pozostałych chłopaków z Joker Out, które jej załatwiłem.

Dość szybko wyrabiamy się z robotą. W spokoju czekamy, aż zejdą się trzy koleżanki i dwóch kolegów Vladki, których już kilka dni temu zaprosiła Fatima. Ona w tym czasie pokazuje mi ręcznie haftowane przez siebie serwety i jedną wręcza mi w prezencie. Od Branko dostaję natomiast butelkę ważonego przez niego trunku.

Gdy zjawiają się już wszystkie dzieciaki (niektóre z nich mnie rozpoznają z opowiadań Vladki), rozdajemy im urodzinowe czapeczki i sami też je zakładamy oraz ustawiamy na środku wielki czekoladowy tort z napisem "11 urodziny Vladany" i z jedenastoma zapalonymi świeczkami. W międzyczasie piszę SMS–a do Safiji, że mają już przyjść.

Ta chwila jest bezcenna, choć szybko przekonujemy się, że przyjęcie niespodzianka nie jest najlepszym rozwiązaniem dla każdego. Vladka patrzy na swoich rodziców, przyjaciół, na mnie, na tort oraz na te wszystkie dekoracje, i pod wpływem emocji po prostu zalewa się łzami w ramionach Safiji, która wciąż stoi obok niej i od razu zaczyna ją uspokajać. Dajemy im moment, a potem, żeby przerwać ciszę, zaczynam śpiewać "Sto lat" i inni się przyłączają.

– Spokojnie, to tylko łzy radości – informuje nas Safija, ocierając zapłakane policzki Vladki, która jest już na tyle opanowana, że może zacząć przyjmować życzenia i prezenty.

Oczywiście za zgodą rodziców Vladany, kupiłem jej i wręczyłem razem z Safiją smartfona. Prosimy ją jednak, by rozpakowała upominek dopiero, gdy wszyscy goście już się rozejdą. Patrzy na nas zaskoczona, ale nie buntuje się. Nie chcemy, by dzieci widziały, że daliśmy jej prawdopodobnie droższy prezent od ich.

Fatima kroi tort i rozkłada na talerzyki. Vladka tymczasem prosi ją o telefon, tak uroczo nieświadoma, że ma już swój, i włącza muzykę. Jaką? Tak, Joker Out. Zostawiamy dzieciaki same. Wraz z upływem czasu przyjęcie się rozkręca. Fatima po słodkim podaje kolację. My, dorośli, imprezujemy w pokoju Vladki. Branko stawia alkohol, więc szybko robi nam się równie wesoło, co młodszym gościom. Ten wspólny śmiech sprawia, że między mną i Safiją opada nagromadzone od wczoraj napięcie i znowu czujemy się swobodnie. Już nie boję się odpowiedzi na zadane przeze mnie wczoraj w restauracji pytanie. Ona mnie kocha, wiem to. Cokolwiek postanowi, będę zajmował ważne miejsce w jej sercu. Oczywiście bardzo bym pragnął, żeby postanowiła zostać ze mną.

Z pokoju obok dochodzą coraz głośniejsze rozmowy, piski i śmiechy. Fatima kilka razy idzie sprawdzić, czy wszystko tam w porządku, ale uspokaja dzieciaki tylko na chwilę. Gdy znowu zostają same, z powrotem zaczynają rozrabiać.

– Idę zająć je jakąś bezpieczniejszą zabawą niż roznoszenie domu – postanawiam w pewnym momencie i podejmuję wyzwanie ogarnięcia tej oszalałej gromadki.

Nie jest to wbrew pozorom trudne. Oczywiście, że dzieciaki rozrabiają, kiedy się nudzą, lecz jeśli zaciekawi się je jakimś zajęciem, można osiągnąć względny spokój. Najpierw bawimy się w kalambury, potem w taką zabawę, że jedna osoba na chwilę wychodzi, a pozostałe wymyślają zasadę odpowiadania na pytania tamtej, której rolą będzie odgadnięcie tej reguły. Na koniec jeszcze jeden z chłopców chce się bawić w Indian, lecz zanim wymyślamy sobie wszyscy ciekawe imiona, to po dzieciaki zaczynają schodzić się ich rodzice.

Gdy wracam do drugiego pokoju, zauważam, że Safija jest lekko wstawiona. Nieustannie chichocze, w dodatku oczy jej błyszczą. Ten alkohol miał być pity dyskretnie. Tymczasem nie sposób ukryć, że pojawił się na naszym stole, skoro jedna z osób przedstawia sobą klasyczne skutki jego nadmiernego spożycia. Postanawiam więc zabrać Safiję do hotelu, chociaż chętnie zostałbym jeszcze, żeby nie zostawiać domowników z całym tym bałaganem.

– Daj spokój, poradzimy sobie – zapewnia Fatima, a Branko dodaje:

– Już i tak wystarczająco nam pomogliście. Vladka jest przeszczęśliwa, na pewno nigdy nie zapomni tego dnia.

Oczywiście zamiast pomóc rodzicom sprzątać, przegląda prezenty i rozpakowuje ten ode mnie i od Safiji. Jest nim zachwycona. Od razu prosi też, żebyśmy wpisali jej swoje numery. Safija kilka razy myli przy tym cyfry, więc w końcu to ja wpisuję i swój, i jej numer.

– Tylko nikomu ich nie podawaj – ostrzegam. Aż nie chcę myśleć, co by było, gdyby zwłaszcza mój numer został gdzieś upubliczniony.

– Nie chcę, żeby jakieś inne fanki wydzwaniały do mojego Bojana – dodaje z pijackim śmiechem Safija i zaczyna kleić się do mnie na oczach Vladki i jej rodziców. Boże...

To znak, że naprawdę powinienem jak najszybciej ją stąd zabrać. Żegnamy się więc z wszystkimi i wychodzimy.

Gdy tylko znajdujemy się na dworze, Safija zaczyna śpiewać "Stumblin' in"*, piosenkę, która sama z siebie stała się naszą piosenką, ale przez stan, w jakim się znajduje, co chwilę myli tekst. Spoglądam na nią z politowaniem.

– Jak to możliwe, że tak się doprawiłaś...

Ale ona mnie nie słucha. W pewnym momencie kładzie się na plaży i spogląda na rozgwieżdżone niebo. Wzrok ma rozmarzony i jakby nieobecny, a ja siadam obok, pozwalając jej trochę ochłonąć.

– Bojči, kiedy jesteś przy mnie, to świat wiruje.

– On wiruje, bo jesteś pijana.

– Wcale nieee.

Gdyby ta chwila mogła trwać wiecznie... Safija podnosi się w pewnym momencie do pozycji siedzącej. Obejmuje dłońmi ramiona i lekko drży.

– Zimno ci? – pytam.

– Nie, jest... jest... idealnie.

Nie wiem, ile czasu tak siedzimy, wpatrując się w wodę.

– Bojan? – zwraca się do mnie Safija, kiedy znowu ruszamy brzegiem w stronę hotelu.

– Tak?

– Mogę cię o coś poprosić?

– Hm, o co tylko zechcesz – wyrywa mi się.

– Często w filmach o miłości jest taka scena, że chłopak niesie dziewczynę na barana. Chcę zobaczyć, jak to jest. Czy możesz mnie tak kawałek ponieść?

Rozbawia mnie jej prośba, ale nie mam nic przeciwko, żeby ją spełnić.

– No dobra – odpowiadam i nachylam się, żeby Safija mogła wskoczyć mi na plecy. Od razu przylega do mnie całym ciałem i kładzie podbródek na moim ramieniu.

– Kocham cię, wiesz? Kocham, kocham, kocham – powtarza mi do ucha, na zmianę po serbsku i po słoweńsku, a potem jeszcze dodaje angielski, włoski i nieudolnie francuski.

To miłe, więc niosę ją na barana aż do hotelu. Tam natomiast Safija zeskakuje z moich pleców i przez chwilę mi się przygląda. Wiem, o czym myśli, myślę o tym samym. Gdzie spędzimy tę noc? I czy razem, czy może osobno?

– Mogę iść do ciebie do pokoju? – pyta w końcu ona z błagalnym spojrzeniem.

Mocno ją przytulam.

– Safija, to jest też twój pokój. Zawsze był. Wszędzie, gdzie moje miejsce, jest i twoje – powtarzam jej, a gdy idziemy objęci do windy, dodaję: – Ale nie licz na nic w tym stanie.

– Jakim stanie?

– Upojenia alkoholowego, żeby nie powiedzieć najebania.

– Upojona to będę, kiedy... – Nie pozwalam jej dokończyć, zamykam jej usta pocałunkiem. – Przepraszam – mówię potem, przypominając sobie o jej rozciętej wardze. Taki pocałunek nie mógł sprawić jej przyjemność. Ale Safija tylko uśmiecha się w odpowiedzi i zapewnia, że to nie boli, bo przecież to miłość, a miłość jest dobra, więc nie może boleć. Tak bardzo chciałbym jej wierzyć.

Gdy wchodzimy do pokoju, zaczyna zalecać się do mnie, ale ja pozostaję nieugięty.

– Nie bądź taki.

– Nie robię tego z pijanymi dziewczynami – informuję. – A przynajmniej się staram.

To chyba daje jej nadzieję. Safija znika na chwilę w łazience. Ja w tym czasie siadam na łóżku z westchnieniem ulgi, że tej nocy nie spędzimy już oddzieleni od siebie trzema kondygnacjami. Pragnę objąć Safiję i zasnąć, czując jej ciepło. Kiedy o tym myślę, ona wychodzi z łazienki... naga, zupełnie naga i już jakby mniej pijana. Staje w zmysłowej pozie. A potem pyta seksownym głosem:

– Czy nadal jesteś pewien, że zdołasz mi się oprzeć?

 

 

*Chris Norman and Suzi Quatro – "Stumblin' in"

 

Komentarze

Popularne posty