9 lutego 2024

Wszystkie jej imiona [ 24 ]

 


MARTIN's POV

Umówiliśmy się z chłopakami o 19.00 w hotelowym lobby, od razu po zjedzonej dziś wyjątkowo wcześnie kolacji. O ile zwróciliśmy uwagę, że Hana, podając bufet, wygląda na zadowoloną z perspektywy babskiego wieczoru, to Safija przez cały czas wydawała się jakaś podenerwowana, jakby wcale nie chciała w nim uczestniczyć.

Tak samo wygląda również Bojan, który już gotowy przyszedł do pokoju dzielonego wcześniej ze mną i z Jure, usiadł na swoim dawnym łóżku i w przeciwieństwie do mnie, nie przejmuje się, że jesteśmy spóźnieni. Jan i Kris od kilku minut wypisują do nas wiadomości, że stoją przy recepcji i że zaraz sobie pójdą. Bez nas. Odpisuję im zgodnie z prawdą. Że to wszystko wina Jure, który od godziny nie robi nic innego, tylko szykuje sobie stylówkę na dzisiejsze wyjście. W tym momencie stoi akurat przed lustrem, mając na sobie krótkie jeansowe spodnie w jasnym odcieniu i koszulkę z zespołem The Clash.

– Jest OK? – pyta.

Bojan kiwa głową z aprobatą, nic nie mówi.

– Taaaak – odzywam się, bo Jure oczekuje chyba głośnego potwierdzenia, a jednocześnie spoglądam na zegarek.

– Może rozpinana koszula na krótki rękaw byłaby lepsza??? – zaczyna się zastanawiać Maček.

Ja natomiast powoli mam dość.

– Nie. Ta jest idealna. Prawda, Bojči?

– Co? Tak. Tak, idealna.

– Przecież on cię w ogóle nie słucha – zauważa Jure. Ale tyle to ja już sam wiem.

– Halo! Tu Ziemia do Bojana! – wołam, wymachując mu rękami przed twarzą. O dziwo, to działa. Bojan trochę się ogarnia i wreszcie wraca myślami do chwili obecnej i do nas.

– Chłopaki, jesteśmy już spóźnieni. Koniec tego guzdrania się. Jure, wyglądasz jak mistrz podrywu. Martin, idziemy. – Zaskakuje nas jego stanowczy ton na tyle, że posłusznie opuszczamy pokój i kierujemy się do hotelowego lobby. Z oddali już zauważamy, że Jan i Kris mają niezadowolone miny.

– A dłużej się nie dało??? – pyta z sarkazmem ten drugi. No tak, pan punktualny jest zły, że popsuliśmy mu plan. Tylko zaraz... Z tego co pamiętam, żadnego planu nie było. A może jednak coś mnie ominęło?

– Sorry, to wszystko przez Jure. Znowu poczuł się wolny jak ptak i chce robić wrażenie na płci przeciwnej – tłumaczy Bojan.

– Nieprawda, chcę po prostu, by wreszcie ktoś powiedział mi, że wyglądam przystojne, zamiast że wyglądam jak alpaka.

Wybuchamy naraz głośnym śmiechem, aż babka z recepcji się na nas patrzy.

– Myślę, że samce alpak też bywają przystojne. W końcu samice z jakichś powodów uważają je za atrakcyjne – filozofuje Jan.

– Czy możemy zakończyć tę bezsensowną dyskusję? – pyta Kris, a następnie oznajmia. – Czekając na was, dowiedzieliśmy się z Janem, że dziś w Makarskiej odbywa się jakiś festyn letni. No wiecie, koncerty, konkursy, park rozrywki... takie rzeczy.

– A wata cukrowa? – dopytuje podekscytowany Jure. – Chodzi za mną od początku wakacji i nigdzie tu nie mogę jej dostać.

– Tak, miały być również atrakcje dla dzieci, możesz więc chyba liczyć na watę – nabija się z niego Kris.

– No to co, wracam po kluczyki do auta i jedziemy do Chorwacji? – wychodzi z propozycją Bojan, bo wie już pewnie, że Jure oprócz opychania się watą cukrową pewnie chętnie napije się też piwa, więc nie ma co liczyć, że zaoferuje swoje auto i siebie w roli kierowcy.

– No pewka! – wołamy wszyscy.

A więc jest już i plan.

 

JURE's POV

Nie kłamałem, kiedy powiedziałem chłopakom, że chcę po prostu dobrze wyglądać. Nie zaprzeczyłem też, kiedy całą drogę śmiali się ze mnie, że szykuję się już na kolejne podrywy. Nie zapomniałem o Hanie, ale coraz lepiej idzie mi traktowanie jej jako przyjaciółki. Poza tym rzekomo najlepszym lekarstwem na złamane serce jest nowa sympatia... Oczywiście nie łudzę się, że spotkam ją dzisiaj. Ale o stylówkę chyba od razu zadbać warto, prawda?

Wszyscy zauważamy, że z Bojana zrobił się ostatnio bardzo ostrożny kierowca. Z tego powodu docieramy do Makarskiej dopiero po niecałych dwóch godzinach, chociaż mapa wskazuje półtorej. No dobra, trzeba doliczyć do tego jeszcze postój na siku, bo mi, Janowi i Krisowi zachciało się jednocześnie. Wymyśliliśmy skalę od 0 do 10, na ile czujemy parcie na pęcherz, i kiedy padły już pierwsze 9–tki, Bojan się przestraszył, że naprawdę zaraz obsikamy mu tapicerkę, więc zajechał na stację benzynową. Przy okazji kupiliśmy sobie trochę słodyczy.

Gdy dochodzimy do miejsca, w którym odbywa się festyn, jest już przed 22.00. Zastanawiamy się, czy cokolwiek jeszcze będzie się tam dziać, ale ku naszemu zaskoczeniu zabawa trwa na całego. W końcu jest piątek. Natychmiast zauważam stoisko z watą cukrową i pędzę, by kupić sobie dużą porcję. Kiedy się nią zajadam, rzeczywiście w pewnym momencie robi mi się trochę za słodko, pytam więc chłopaków, czy nie chcą się poczęstować. Tylko Martin i Jan przychodzą mi z pomocą. Ten pierwszy jednak po jedynym kęsie stwierdza, że nie da się jej jeść, a drugi po chwili dochodzi do podobnych wniosków. Męczę się więc z tą watą, żeby nie robić siary. Skoro już ją kupiłem, to ją zjem. Ale następnym razem nie zdecyduję się na dużą porcję... Z przyjemnością popijam to piwem. Zamawiamy je wspólnie z Martinem, Janem i Krisem. Bojan raczy się colą, bo w końcu zgodził się pełnić rolę naszego kierowcy. Chyba powinienem podziękować mu za to poświęcenie!

Na scenie występuje znany chorwacki zespół folkowy. Idziemy posłuchać i trochę potańczyć, a raczej poskakać i pokrzyczeć. Następnie wypijamy po jeszcze jednym piwie. Zgodnie stwierdzamy, że alkohol dodał nam odwagi, by pójść na karuzele. Zaczynamy od "ławki". To nic strasznego, choć ponoć zaliczana jest do karuzel ekstremalnych. Tam w zasadzie jedynie się siedzi, a "ławka" kręci się dookoła, lecz nie odwraca do góry nogami. Po zejściu z niej wszyscy oprócz trochę już bladego z emocji Krisa uznajemy, że to była dla nas zbyt mała dawka adrenaliny.

– Chodźmy tam! – wołam, wskazując na inną karuzelę, która nazywa się "młot", i jak najbardziej jest już ekstremalna. Tak, obraca się do dookoła i jeszcze do góry nogami na dużej wysokości. Martina i Jana nie trzeba namawiać. Bojan trochę się waha. Obiecuję więc, że usiądę koło niego i będę trzymać go za rękę. Kris rezygnuje – może robi to dlatego, że rzeczywiście się boi, a może nie chce nas rozdzielać, bo "młot" ma po cztery siedzenia obok siebie i gdybyśmy poszli całą piątką, ktoś musiałby usiąść osobno.

Ustalamy więc, że Kris zostaje i będzie robić nam zdjęcia, a my kupujemy bilety na karuzelę i siadamy w tej kolejności: ja, Bojan, Martin i Jan. Obiecałem trzymać swojego sąsiada za rękę, ale ten kurczowo ściska barierkę. Kładę więc swoją dłoń tuż obok niego, by się dotykały. Gdy tylko "młot" rusza, wszyscy zaczynamy krzyczeć. Boże, no... jest strasznie. Aż głupio się przyznać, bo przecież na tej karuzeli jeżdżą również dzieci. Wrzaski chłopaków mi nie pomagają. W dodatku robi mi się niedobrze. Na pewno to ta wata cukrowa i to piwo... W pewnym momencie mam ochotę krzyczeć, by ktoś wyłączył tę karuzelę, ale obawiam się, że jeszcze posądzą mnie o jej nieuzasadnione zatrzymanie (czy jest w ogóle takie coś, jak nieuzasadnione zatrzymanie karuzeli?). Zaciskam więc powieki i próbuję jakoś wytrzymać.

– Ej! Fuj, ktoś na mnie rzyga!!! – słyszę po chwili przerażony głos Bojana.

– Sorki, Bojč, to ja!

Gdy schodzimy z karuzeli, czujemy się okropnie i pewnie jeszcze okropniej wyglądamy. Ja od razu kładę się na trawie, bo nadal mi niedobrze i kręci mi się w głowie. Bojan, który raczej powinien być na mnie wkurzony, siada obok i rozpacza nad moim stanem. Martin z Janem biegną po coś do picia. I tym razem jest to woda.

– Co tam się stało na górze? – powtarza Kris, zmartwiony, lecz i trochę rozbawiony naszym, a głównie moim stanem.

Obaj posyłamy mu spojrzenie mówiące "nie pytaj".

Kiedy Jan i Martin przynoszą zapas wody, powoli dochodzę do siebie. O tyle, że nie muszę już leżeć na trawie pod rozgwieżdżonym niebem, mogę pod nim siedzieć. Z przykrością patrzę na koszulkę Bojana pobrudzoną wiadomo czym.

– Naprawdę strasznie cię przepraszam. Oddam ci swoją. Zamienimy się – proponuję, na co Bojan mówi mi, "że nic się nie stało i że już lepiej mieć na sobie rzygi przyjaciela niż cudze". Serio, nie znam drugiej tak wyrozumiałej osoby na całym świecie. Dręczony poczuciem winy staram się chociaż pozbyć swoich wymiocin z jego koszulki przy pomocy wody i chusteczek. Finalnie w końcu chociaż wygląda na czystą.

Przez resztę wieczoru nie szalejemy już tak. Spacerujemy po terenie festynu, a potem ruszamy z powrotem do Neum. W końcu mamy jeszcze prawie dwie godziny drogi przed sobą.

 

JAN's POV

Gdy jedziemy z powrotem do Neum, całą drogę piszę z Haną. Cieszę się, że dotarła już bezpiecznie do swojego pokoju, ale dziwię się trochę, że tak wcześnie. Dopiero po północy. Choć zważywszy na fakt, że jutro musi wstać do pracy na 7.00, a w zasadzie przed, bo od 7.00 wpuszczają już gości do restauracji, a kelnerki powinny być gotowe przedtem, to i tak północ jest porą bardzo późną.

My natomiast zajeżdżamy pod hotel jakoś koło pierwszej w nocy. Hana kazała mi napisać, kiedy już dotrę i zgodziłem się, że tak zrobię, chociaż nie chcę jej budzić. Z nadzieją, że dźwięk messengera nie przerwie jej snu, wysyłam jej wiadomość. "Jestem w hotelu, dobrej nocy!🌝" Ledwie chowam do kieszeni telefon, słyszę wibracje. Nie dość, że Hana odczytała od razu, to jeszcze odpisała... "A przyjdziesz do mnie?🫣🫣☺️". To zaproszenie i emotki mówią wiele... I jak tu odmówić?

Gdy chłopacy rozchodzą się do siebie, ja kieruję się na ostatnie piętro i idę prosto do pokoju Hany. Nie muszę pukać, ona już z oddali słyszy chyba moje kroki, bo ledwie zjawiam się pod drzwiami, otwiera je i wciąga mnie do środka. Całujemy się namiętnie, przy okazji wpadając na stolik i zrzucając na podłogę butelkę wody mineralnej. Wybuchamy śmiechem.

– Czemu ty jeszcze nie śpisz? – pytam w przerwie między pocałunkami. Czuję, jak niecierpliwe dłonie Hany błądzą po mojej klatce i szukają drogi pod moją koszulkę.

– A jak mam spać, kiedy myślę o tobie?

– Yhm... powiesz mi, co to są za myśli?

– Wolę ci pokazać.

Hana prowadzi mnie do swojego wąskiego łóżka i zaczyna mnie rozbierać, przyjmując przy tym zmysłowe pozy w swojej kusej haleczce. Bawi mnie to odrobinę, choć staram się z niej nie śmiać. Zabawne jest to, że nie ma jeszcze w tych sprawach właściwe żadnego doświadczenia, ale i tak stara się przejmować inicjatywę. Rozczula mnie to. I nie powiem, kręci.

– Kurde, znowu nie mam gumki. Jakiś czas temu kupiłem całe opakowanie, ale oddałem Bojanowi, bo myślałem, że nie będę ich potrzebował, za to on wręcz przeciwnie – tłumaczę się głupio.

Hana gładzi mnie po policzku.

– To nic. Ja i tak nie mogę zajść w ciążę, bo od ponad dwóch miesięcy nie mam okresu.

– Co? Jak to?

– Nieważne. I nie patrz tak na mnie, nic mi nie jest, czuję się dobrze.

– Przeciwnie, to jest ważne.

– No wiesz... u osób... z zaburzeniami odżywiania tak się zdarza.

Romantyczny nastrój pryska, siadamy obok siebie. Stan zdrowia Hany mnie martwi. Nie mam zamiaru się z tym kryć.

– Ale co to znaczy: tak się zdarza? Po weekendzie koniecznie idziesz do lekarza. Robisz podstawowe badania i umawiasz się na wizytę u ginekologa.

– Nie chcę.

– Hana. Nie zachowuj się jak dziecko.

– Dlaczego? Może właśnie chcę się tak zachowywać. Już wystarczająco stresuję się czekającą mnie wizytą u psychiatry. Po co mi inni lekarze? Ja... nie lubię do nich chodzić.

Wzdycham ciężko, trudno walczyć z takimi argumentami, prawda?

– Zwykły lekarz wystawi ci skierowanie na badania. Kiedy je zrobisz, omówisz z nim wyniki, by wiedzieć, co się dzieje. A ginekolog sprawdzi, czemu nie masz okresu i powie ci, co zrobić, żebyś go z powrotem dostała. – Naprawdę tłumaczę jej to wszystko tak, jak dziecku, które boi się dentysty. Hana robi smutną minę. Nie wiedziałem, że jest taka uparta.

– Jan, nie mów mi, co mam robić, proszę. A poza tym, z całym szacunkiem, ale na tym temacie w ogóle się nie znasz.

– O, przepraszam, nie trzeba się na tym znać, by wiedzieć, że każda dziewczyna powinna mieć to raz w miesiącu. A skoro nie ma od ponad dwóch, czyli od czasu, kiedy nawet nigdy jeszcze nie uprawiała seksu, nie może też być w ciąży. Tak więc musi chodzić o coś innego, co należy sprawdzić.

Moja argumentacja również jest całkiem dobra, prawda?

– OK, pomyślę nad tym jutro, teraz chodźmy spać, jest późno – odpowiada Hana, a ja zwracam uwagę na jedno konkretne słowo "spać".

Po chwili leżymy obok siebie, a ona odwraca się do mnie tyłem. Gdy chcę ją przytulić, mówi mi, że zakłócam jej osobistą przestrzeń. Normalnie jakbym słyszał Krisa, jeśli komuś zdarzy się położyć za blisko....

Przykro mi jednak, że Hana tak się ode mnie odsuwa, kiedy ja tylko chcę dla niej dobrze i się o nią troszczę.

– A może wolisz, żebym poszedł do siebie? – pytam, gdy wiem, że jeszcze nie śpi.

– Nie, zostań – odpowiada już dużo przyjemniejszym tonem, a potem odwraca się z powrotem twarzą w moją stronę, wtula się we mnie i po chwili oboje zasypiamy.

 

KRIS' POV

Kiedy wracam do pokoju po naszym szalonym męskim wypadzie, Lara jeszcze nie śpi. Leży już w łóżku w piżamie i ogląda jakiś film w telefonie. Wita mnie szerokim uśmiechem i naciska pauzę.

– Hej, Krisko, jak było? – pyta, wyciągając do mnie ramiona. Układam się obok na łóżku z głową na jej kolanach. Lara głaszcze mnie po twarzy i pyta, czy taki jestem zmęczony. Nie zmęczony, po prostu tak mi dobrze, że nie mam ochoty wstawać i iść się myć. W skrócie opowiadam jej o festynie, dostępnych tam atrakcjach i rzygającym Jure.

– I jak czujesz się z tym, że twój chłopak jest frajerem, który boi się iść z kumplami na karuzelę? – podpuszczam ją.

– Nie jesteś frajerem. Ostatecznie z was wszystkich wyszedłeś na tym najlepiej. Mój rozsądny, słodki i kochany chłopak. – Lara nachyla się, by cmoknąć mnie w usta. Lekko czuć od niej alkohol, choć nie sprawia wrażenia pijanej.

– A jak u was? – pytam, bo Lara nie opowiedziała mi, jak się bawiły, jedynie koło północy zameldowała się, że jest już w hotelu.

– Tylko nic nie mów Bojanowi. Obiecałam Safiji, że się nie dowie.

– Brzmi poważnie...

– Bo to jest poważna sprawa.

Lara opowiada mi wszystko, co wydarzyło się w ostatnim z klubów, w którym były. Nie wiem, co o tym myśleć... Rozumiem jednak, że Safija woli nie wspominać o tym Bojanowi, bo na pewno by mu się nie spodobało, że tak naraziła swoje bezpieczeństwo dla obcej osoby. A jednocześnie to wydaje mi bardzo szlachetne.

– Ale nic jej nie jest? – pytam.

– Wygląda na to, że nie. Zrobił jej się tylko brzydki strupek na ustach, którego na pewno przed nikim nie ukryje. Nie powiem, Safija jest odważna. Ja z Haną mogłyśmy tylko stać i patrzeć. Ona działała.

– Ale mimo wszystko nigdy nie bierz z niej przykładu, dobra?

– Nie zamierzam. – Lara dla odmiany zaczyna bawić się moimi włosami. – Poza tym wiesz... generalnie ją lubię, może nawet jej zachowanie zrobiło na mnie wrażenie, ale też trochę mnie zaniepokoiło. Ona wyglądała, jakby zupełnie straciła nad sobą kontrolę, krzyczała, napluła na tego typa, wpadła w jakiś szał, zachowywała się jak furiatka... Aż mam dreszcze, kiedy przypomnę sobie ten gniew w jej oczach.

– Spokojnie, to tylko zwykła dziewczyna, po prostu trochę tajemnicza – zapewniam, jednak to nie przekonuje Lary, która przestaje mnie głaskać i zastyga w bezruchu.

– Tak, ale jest w niej coś mrocznego.

 

BOJAN's POV

Wchodzę do pokoju po cichu, żeby nie obudzić Safiji, bo pewnie już śpi. Jakąś godzinę temu napisała mi, że wróciła z dziewczynami do hotelu i zaraz zamierza się położyć. Nie mylę się. Przez chwilę obserwuję jej sylwetkę unoszącą się w rytm oddechów, zwróconą tyłem do mnie. Niespodziewanie ten rytm przyspiesza, co daje mi jeden wniosek: Safija tylko udaje, że śpi.

– Hej, obudziłem cię? – pytam.

– Nie zasnęłam jeszcze.

– To czemu się ze mną nie przywitałaś?

– Chodź tu, to się z tobą przywitam, a potem postaram się zasnąć.

Pochodzę do niej, wciąż nie zapalając światła. Ona siada na łóżku i przytula się do mnie. W pewnej chwili jednak odsuwa się z obrzydzeniem.

– Co tak śmierdzi? Rzygałeś?

– Nie, to Jure.

– Na ciebie?!

– Niestety

– Tyle wpił?

– Ten głupek wpieprzył całą watę cukrową, popił piwem, a potem dziwił się, że zrobiło mu się niedobrze na karuzeli.

– Aaa. – To cała reakcja Safiji, która chyba rzeczywiście jest zmęczona, bo zwykle już wypytywałaby mnie, na jakich jeździliśmy karuzelach i co jeszcze robiliśmy. A przynajmniej zapytałby gdzie.

– Pojechaliśmy do Makarskiej – mówię jej, choć nie zapytała. – Był tam jakiś festyn rodzinny, ubaw po pachy.

– Słyszałam, Hana wspominała, bo Jan jej napisał. – Safija ziewa ostentacyjnie, więc nie zamierzam jej już męczyć.

– To buzi na dobranoc i do spania.

Ona cmoka mnie delikatnie w usta. Robi to jakoś tak... bez pasji... inaczej niż codziennie.

– To ma być całus? – oburzam się i cmokam ją jak należy, ale ona się krzywi. I wtedy to zauważam, strupek na jej dolnej wardze. Moje oczy zdążyły się już przyzwyczaić do ciemności, a i tak zapalam światło, które razi ją w oczy. Safija jest zła, że to odkryłem. Wyraźnie chciała ukryć przede mną tę rankę, bo cały czas pozostawała zwrócona w moim kierunku tylko prawą stroną twarzy, a to skaleczenie ma po lewej. – O Jezu, co ci się stało?

– Nic, potknęłam się, przewróciłam i walnęłam o jakiś wystający kamień. Ot, cała historia. Nie chciałam ci jej opowiadać, bo wiedziałam, że będziesz panikować.

Brzmi to mało prawdopodobnie, jednak czemu miałbym jej nie wierzyć?

– Chociaż to zdezynfekowałaś? – Safija kręci głową przecząco. – No tak, wiedziałem.

– Gdzie ty idziesz?

– Po apteczkę do recepcji.

– Ale naprawdę nie...! – Już nie zdąża dokończyć.

Wracam do pokoju z potrzebnymi akcesoriami i uświadamiam sobie, że to już trzeci raz podczas mojego pobytu tutaj, kiedy udzielam komuś pomocy medycznej. Może zignorowałem swoje powołanie i tak jak rodzice powinienem zostać lekarzem?

Safija krzywi się na sam widok gazika i środka dezynfekującego, którym go nasączam. Kiedy przykładam go ostrożnie do jej wargi, wydaje z siebie za to pełen niezadowolenia jęk.

– To szczypie!

– Wiem.

– Więc po co mi to robisz?

– Bo tak trzeba.

– Daj, już wolę sama. – Safija zabiera mi nasączony gazik, idzie do lustra w łazience i przykłada go do wargi. Dopiero wtedy jej krzyk rzeczywiście emanuje niezadowoleniem. – Kurwa!

– Co?

– Kiedy ty to robiłeś, było lepiej. Dokończ.

– Myślę, że już jest zdezynfekowane. – Widzę, że na skutek tej czynności ranka znowu zaczęła krwawić. Biorę więc czysty gazik. – Chodź tutaj.

– Powiedziałeś, że wystarczy.

– Ten gazik nie jest już niczym nasączony, nie będzie szczypało.

– OK. A potem co, nakleisz mi plasterek ze świnką Peppą?

Przytrzymuje gazik na ustach Safiji. Po chwili krew już się nie sączy. Rzucam swojej dziewczynie pocieszający uśmiech.

– Nie potrzeba plastra. Jak to się mówi, do wesela się zagoi.

– Yhm, naszego na pewno.

– Skąd ten pesymizm?

– Idź lepiej odnieść tę apteczkę i się umyć, dobra? A, i zgaś światło. Naprawdę powinnam już spać, te poranne pobudki mnie wykończą. – Safija z jękiem opada z powrotem na poduszki. Robię to, co mi kazała, lecz kiedy wreszcie umyty, goły i wesoły kładę się obok niej, zauważam, że ona wciąż nie zasnęła. Rozkosznie wzdychając, wtula się we mnie, a potem taka półprzytomna na granicy jawy i snu, całuje mnie namiętnie. Nawet nie mogę jej powiedzieć, że nie powinna, jeśli chce, żeby warga szybko się zagoiła, bo nie pozostawia mi do tego przestrzeni. Odwzajemniam więc pocałunek, a na ustach czuję posmak jej krwi.

– A najgorsze jest to, że zerwałam bransoletkę z twoim imieniem, przepraszam – wyznaj sennie Safija.

– To nic. Załatwię ci nową – obiecuję.

Ale niestety wcale nie to okazuje się najgorsze.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥