Wszystkie jej imiona [ 22 ]

 


ENISA's POV

Czy wystarczą trzy tygodnie, by się zakochać, zaufać bezgranicznie i zamieszkać z drugą osobą? Gdyby ktoś z mojego otoczenia tak właśnie zrobił, uznałabym, że oszalał. Tymczasem sama zachowałam się identycznie. Poza tym nie uważam, by te trzy tygodnie to był krótki czas. Mi, żeby zakochać się w Bojanie, obdarzyć go zaufaniem i pragnąc pozostać przy nim jak najdłużej, wystarczyłby jeden dzień. I w zasadzie wystarczył. Już wtedy, gdy zabrał mnie na zakupy pod pretekstem skompletowania prezentu dla swojej babci, czułam, że to ktoś, kogo mogłabym kochać.

Gdy byłam mała, często oglądałam meksykańskie telenowele i zazdrościłam bohaterom, w jakich luksusach żyją. Co prawda ja nie mam swojej hacjendy z służbą, basenem i własnym parkiem zamiast ogrodu, ale właśnie leżę w wielkiej narożnej wannie w cudownie pachnącej pianie, popijam wino, a przez otwarte drzwi łazienki widzę sylwetkę siedzącego na łóżku, ubranego tylko w bokserki mężczyzny, który stał się całym moim życiem (specjalnie ich nie zamknęłam, żeby móc na niego patrzeć, rzecz jasna).

Z telewizji słyszę melodyjkę z powtórki teleturnieju, który zawsze oglądał mój tata. Chociaż tęsknię za bliskimi, to siłą nie zabrano by mnie stąd do domu. Chcę tu zostać. Do końca tygodnia. A potem codziennie o jeden dzień dłużej.

Bojan jakby nigdy nic wchodzi do łazienki, żeby się wysikać. Oczywiście nic sobie nie robi z tego, że jestem świadkiem tej czynności. Co więcej, na mnie też nie robi to żadnego wrażenia. Nie zachowujemy się czasami jak para zakochanych, a jak stare dobre małżeństwo. Już nic nas nie dziwi, nie szokuje, znamy swoje nawyki, reakcje, akceptujemy siebie wzajemnie w pełni, nie ma między nami najmniejszego skrępowania, nieważne, co robimy. I to jest piękne.

– Proszę cię, opuść klapę i spuść wodę – mówię do Bojana, kiedy kończy się załatwiać. Całe szczęście nie muszę mu przypominać, żeby umył ręce.

Po tej czynności Bojan, zamiast wyjść, stoi przez chwilę na środku łazienki, gapi się na mnie z figlarnym uśmiechem i... ostatecznie zrzuca bokserki, a następnie wchodzi do mnie do wanny.

– Muszę w pełni wykorzystać czas, skoro już zgodziłaś się, bym przedłużył wynajem tego pokoju do końca swoich wakacji – wyjaśnia, kiedy pytam go, co on w ogóle robi.

W odpowiedzi upijam łyk wina. Bojan nabiera na dłonie pianę i zaczyna mnie myć. Dotyka moich blizn na klatce piersiowej, pamiątek po wypadku. Już do tego przywykłam. Zrobił to pierwszy raz, gdy się kochaliśmy. Na początku byłam w szoku. Myślałam, że się ich wystraszy. Nie każdy rozumie, że zagojone blizny nie są już ranami i nie bolą, a tylko szpecą. Bojan za to zachowywał się tak, jakby wręcz były moją ozdobą, czymś, co czyni mnie wyjątkową. Wtedy sama uwierzyłam, że to po prostu część mnie, taka jak każda inna. Choć na plażę nadal wychodzę w kostiumie jednoczęściowym, a nie w bikini. To moje blizny, należą jedynie do mnie. I do Bojana, bo on je pokochał.

Gdy kończy mnie myć, ja chcę odwdzięczyć mu się tym samym, lecz w tym momencie on wpija się w moje usta i całuje mnie namiętnie. Od razu czuję narastające w sobie i w nim pożądanie.

– Wiedziałam – śmieję się w przerwie między jego pocałunkami. – Wiedziałam, że jak już raz to zrobimy, to uzależnimy się od tego zupełnie.

 

HANA's POV

Jakkolwiek to zabrzmi, znowu spędziłam noc z Janem. Długo rozmawialiśmy, przytuleni. A potem w tej pozycji zasnęliśmy. Gdy obudziłam się w nocy, ostrożnie wyswobodziłam się z jego objęć, bo pomyślałam, że musi mu być bardzo niewygodnie leżeć cały czas na wznak ze mną wtuloną w jego klatkę. Miał czujny sen. Przebudził się i zapytał, czy coś się stało. Zapewniłam go, że nie. On położył się na boku, ja też, i zasnęliśmy zwróceni twarzami do siebie, trzymając się za ręce. Rano Jan obudził się za to dopiero, gdy ja już siedziałam ubrana i czytałam książkę, a do drzwi zapukał Bojan, który przyniósł mi uszykowane dla mnie przez Safiję śniadanie, które ona akurat wydawała. Poczułam się trochę niezręcznie, ale na szczęście w ogóle nie komentował obecności swojego kumpla, w zasadzie tylko życzył mi smacznego i uff, nie zapytał nawet, jak się czuję!

Jan obudził się, gdy jadłam i gdy minęła już godzina wydawania śniadań w restauracji.

– Podzielę się z tobą – zaproponowałam. Bałam się, że po tym, co opowiedziałam mu o sobie wczoraj, zacznie prawić mi kazania. Że muszę jeść. Że mam przestać szukać sposobów na unikanie tego. I że będzie pilnował, czy zjem wszystko do końca. A ja oczywiście bym zjadła, wbrew sobie, a następnie, kiedy on by już wyszedł, wszystko bym zwróciła.

Jan za to uśmiechnął się do mnie i powiedział:"Super, dzięki, jestem taki głodny!". I zjedliśmy wspólnie, po połowie. A ja nie miałam wrażenia, że muszę pilnie pozbyć się zawartości swojego żołądka, byłam zrelaksowana i spokojna.

Jan oznajmił później, że powinien pójść do siebie wykąpać się i przebrać, ale gdy tylko to zrobi, wróci do mnie.

Siedzę więc i czekam. Chcę mieć go obok siebie, wtedy wierzę, że naprawdę wszystko będzie w porządku. Zjawia się po dwudziestu minutach. Chyba mu się spieszyło... To sprawia, że szybciej bije mi serce.

Jan ma na sobie T–shirt, krótkie spodenki, klapki i trzyma wielkie koło do pływania.

– Zabieram cię na plażę – mówi.

– Muszę się przebrać w kostium kąpielowy.

– To się przebierz. – Jan widzi moje zmieszanie. W zasadzie mogłabym się przebrać przy nim. Jakby nie było, oglądał mnie wcześniej nagą, lecz coś sprawia, że nagle zaczyna mnie to krępować. On bezbłędnie potrafi rozszyfrować moje myśli. – Zaczekam na korytarzu – mówi.

Jak mogłam do niedawna sądzić, że chodzi mu tylko o seks? Długo wmawiałam sobie, że zależy mu na czymś więcej, bo pragnęłam, żeby tak było. I dziś myślę, że naprawdę tak jest.

Kiedy wychodzę z pokoju, Jan prowadzi mnie do windy, a przez całą drogę na plażę opowiada mi zabawne historie o pozostałych chłopakach. Boże, on chyba nigdy tyle do mnie nie mówił. To Jure jest gadułą. Jan sprawia wrażenie dość powściągliwego, więc dziś naprawdę mnie zaskakuje. A może po prostu czuje się przy mnie dobrze?

Gdy docieramy na plażę, przypadkowo spotykamy tam Krisa z Larą i dosiadamy się do nich. Chociaż nastawiłam się, że będę tu tylko z Janem, szybko się przekonuję, że to bardzo miłe towarzystwo. Kris jest trochę podobny z charakteru do Jana. Może nie tak tajemniczy, lecz również spokojny i wyważony. Lubię mieć takie osoby w swoim otoczeniu. Ale najlepiej rozmawia mi się z Larą i podejrzewam, że gdybyśmy miały więcej czasu na poznanie się, pewnie byśmy się zaprzyjaźniły. Bardzo szybko wychodzi, że ja kiedyś tańczyłam, a ona maluje. Chłopacy żartują z nas, że dwie artystyczne dusze zawsze się odnajdą, a ja z Larą słusznie zauważamy, że oni też przecież są artystycznymi duszami.

Później idziemy z Janem do wody. Ja leżę w kole, które ze sobą przyniósł, on pływa, a w pewnym momencie zaczyna zaczepiać się we mnie. Chlapie mnie wodą, próbuje zatopić koło, aż z niego wypadam. W pierwszej chwili panikuję i krzyczę, lecz on natychmiast mnie obejmuje i nie pozwala mi zniknąć pod falą. Przytulam się do niego. Stoimy tak trochę za długo, a koło odpływa daleko. Kibicuję Janowi, gdy po nie płynie. To przywołuje pewne wspomnienia.

– Amira chyba by mnie zabiła, gdyby zobaczyła, jak spędzam swój wolny dzień... W końcu miałam odpoczywać.

– Walić Amirę. Poza tym, co teraz robisz, jeśli nie odpoczywasz?

Niedługo potem na plaży zjawia się reszta wesołej gromadki: Jure, Bojan i Martin. Ten pierwszy cały czas nazywa mnie swoją najlepszą przyjaciółką i chociaż wiem, że nadal jest mu przykro, że nam nie wyszło, to widzę, że naprawdę cieszy się, że możemy po prostu się kolegować. Trochę wygłupiamy się z nimi, a potem Jan zabiera mnie na spacer.

Siedzimy wciąż mokrzy po zabawie w wodzie na brzegu pomostu. Dookoła słyszymy piski, krzyki i śmiechy innych plażowiczów. Słońce świeci nam w oczy. Ale dla nas to wszystko nie istnieje. Jan bawi się swoją sznurkową bransoletką, a ja wiem, że robi to z nerwów, bo nie ma pojęcia, jak zacząć trudną rozmowę.

– Śmiało, mów. Nie jestem taka delikatna, umiem przyjąć prawdę. Nie jestem też idealna – zachęcam go, bo wiem, że ma dobre intencje i cokolwiek powie, to nie po to, by mnie urazić.

– Nie zamierzam powiedzieć czegoś przykrego o tobie – zapewnia pospiesznie Jan. – Nie myśl o sobie w ten sposób, proszę. Nie jesteś idealna, ale kto jest? Przede wszystkim, jesteś kimś, na kim mi zależy. Chodzi o mnie, o to, że nie umiem za bardzo rozmawiać o swoich uczuciach.

Rumienię się, oczywiście, że tak.

– Ja też nie, bo nigdy nie musiałam tego robić w tego typu sytuacji... Ale może wystarczy, jak po prostu będziemy szczerzy, co?

– Dobrze, będę. – Jan chwyta mnie za ręce i patrzy na mnie, a ja choć nie chcę tego robić, spuszczam wzrok. – Hana, chociaż wczoraj opowiedziałaś mi o sobie bardzo smutne rzeczy, to cieszę się, że się tym ze mną podzieliłaś, bo to znaczy, że masz do mnie zaufanie. Wiedz o tym, że nie boję się twojej choroby. Jasne, zaburzenia odżywiania to poważna sprawa, ale zamiast od tego uciekać, chcę się z tym zmierzyć razem z tobą, nieważne, jak będzie trudno. To prawda, mieszkamy daleko od siebie, w różnych krajach, ale możemy do siebie dzwonić i odwiedzać się wzajemnie. To dla mnie nie kłopot i postaram się, żeby dla ciebie również nie był. Obiecałem ci też wczoraj, że jeśli powiesz mi, co się dzieje w twoim życiu, to pomogę ci rozwiązać te problemy. Ułożyłem plan. Jure trochę mi w tym pomógł. – Podnoszę wreszcie wzrok. Jan wciąż na mnie patrzy. I jest taki poważny... Ze wzruszenia coś ściska mnie w środku, ale chcę go słuchać. – Nie znam się na zaburzeniach odżywiania. Nie jestem więc w stanie pomóc ci sam. Na szczęście Jure wyszukał kilku lekarzy, którzy mogą udzielić tobie profesjonalnego wsparcia. Kazał ci też przekazać, że tym razem zrobił to starannie, nie tak jak przy wyborze lokalu, gdzie zabrał cię na waszą pierwszą randkę. – Na to wspomnienie mimowolnie się śmieję, a przy tym czuję ulgę, że Jan również mówi o tym z rozbawieniem, bez zazdrości czy żalu do kogokolwiek, a potem dodaje: – To dobrzy, prywatni lekarze. Jure natomiast jako twój yhm "najlepszy przyjaciel" uparł się, że zapłaci za twoje wizyty i nie przyjmuje sprzeciwu.

Natychmiast odsuwam się od Jana.

– Ja nie mogę.

– Hana, możesz i przede wszystkim musisz, musisz wreszcie zrobić coś dla siebie.

– Ale mój tata jest chory, ja powinnam zająć się nim, nie sobą.

– W żaden sposób mu nie pomożesz, jeżeli sama nie będziesz zdrowa. A poza tym, co do twojego taty, ja z kolei upieram się, żeby zapłacić za jego operację i również nie przyjmuję sprzeciwu.

Nie chcę traktować tego jako litości. Naprawdę. Najchętniej bym odmówiła, lecz tu chodzi przecież o tatę, o jego zdrowie, o to, by znowu mógł żyć jak dawnej, pracować, utrzymywać rodzinę...

– Ja... Ja... kiedyś oddam wam te pieniądze, przysięgam.

– Nie myśl o tym póki co, OK?

– Nie o to mi chodziło, kiedy opowiadałam ci o swoich problemach. Nie śmiałabym poprosić o taką pomoc. To mnie przytłacza.

– Nie prosisz. To my sami chcemy ci ją zaoferować. Bo jesteś dla nas ważna, dla Jure jako najlepsza przyjaciółka, a dla mnie... jako moja dziewczyna?

– Jan... Ja... Nie wiem, co powiedzieć. –, W tym momencie drżę już na całym ciele, jakby było zimno, a jest przecież upał. Nie wiem czemu spodziewałam się trudnej i przykrej rozmowy. I ta rzeczywiście okazała się trudna, lecz przykra – w żadnym wypadku.

– Najlepiej powiedz po prostu: OK.

– OK – mówię i zaraz potem zalewam się łzami. Jan w jednej chwili wyciąga do mnie ramiona, a ja w nie wpadam.

– Boję się – wyznaję, bo miało być szczerze.

– Wiem. Ale nie jesteś z tym sama. I już nigdy nie będziesz.

 

BOJAN's POV

Po kolacji spieszę się, by spotkać się z Safiją, a przy okazji z Vladką, kiedy w drzwiach hotelu zagradza mi drogę takich dwóch typków, którzy zwą się Jan i Jure.

– Szanowni panowie, proszę mnie przepuścić, mam coś pilnego do załatwienia – zwracam się do nich żartobliwym tonem, a oni równie żartobliwie odpowiadają mi:

– My też mamy do pana pilną sprawę i sądziliśmy, że pójdzie pan z nami po dobroci, skoro jednak się pan stawia... – Dla zabawy chwytają mnie jak porywacze swoją ofiarę, każdy z innej strony, i wyprowadzają z restauracji. Parę osób, które akurat znajdują się w holu, obserwują nas z uwagą, zastanawiając się zapewne, czy to nie jacyś zbóje, którzy chcą zrobić mi krzywdę, więc dla spokoju śmieję się do nich na dowód, że jest wszystko w porządku. Jan i Jure wyprowadzają mnie na dwór, sadzają na pustym plastikowym łóżku przy basenie, a sami sadowią się wspólnie na sąsiednim, naprzeciwko mnie. Wyciągają papierosy i zapalają po jednym.

– Będziecie gasić je na moim ciele za każdą złą odpowiedź? – pytam, rozbawiony ich udawaniem gangsterów.

– Tak, i podtapiać cię w basenie – odpowiada, udając groźnego, Jan.

– Chcesz też zapalić? – proponują. Nie wiem, od kogo wziąć papierosa, więc ostatecznie rezygnuję z palenia. W końcu spieszę się na plażę i nie mam niestety czasu na przyjacielskie pogaduszki.

– OK, sprawa jest taka, że chcemy zdać raport z wprowadzenia w życie twoich porad – wyjaśnia Jure.

To on przyszedł do mnie wczoraj, opowiedział o swoich podejrzeniach w kwestii zdrowia Hany i zapytał, jak może jej pomóc. Zaskoczony, na początku przypomniałem mu, że jestem socjologiem, a nie psychologiem. "Ale znasz się na ludziach", uparł się Jure. Tak więc poradziłem mu, żeby poszukał dla Hany dobrego lekarza. Zajął się tym natychmiast. Dziś rano, kiedy Jan wrócił z pokoju Hany, przekazał mu tę listę. Nie przeczę, jestem ciekawy rezultatów ich działań.

– I jak poszło? – pytam.

– Myślę, że jest OK – odpowiada Jan, jak zwykle super wylewny. Po chwili jednak uśmiecha się i dodaje: – A nawet chyba jest bardzo OK.

Odwraca się za siebie i wtedy zauważam, że siedzą tam Kris, Lara oraz Hana. Dziewczyny śmieją się z czegoś, co nasz Krisko pokazuje im w telefonie.

– Dziękujemy za twoje rady – oznajmia Jure, siada po jednej mojej stronie i tuli się do mnie.

– Dzięki, Bojči, na ciebie zawsze można liczyć – dodaje Jan, siada po mojej drugiej stronie i... też się do mnie tuli.

– Dzięki, że jesteście – odpowiadam i obojgu obejmuję ramionami, ciesząc się, że mam takich super przyjaciół, z którymi nie tylko mogę zajmować się muzyką, ale też tak po prostu spędzać czas. – A teraz serio muszę już lecieć, bawcie się dobrze.

– Hehe, ty też baw się dobrze – odpowiada, pokazując w moim kierunku zboczone gesty Jure. Jan natomiast woła:

– I ty też ustal coś wreszcie z Safiją, bo ten pomysł z "wakacyjną dziewczyną" jest, szczerze mówiąc, po prostu słaby w kit. Od was przecież zależy, co zrobicie z tym dalej i czy wam się to uda.

Obiecuję, że pomyślę nad tym, choć w zasadzie myślę już od dawna.

Oczywiście przez tych głupków spóźniam się na plażę, ale to nic. Kiedy dołączam do Safiji, ona już zdążyła przekazać Vladce smakołyki z kolacji. Obie siedzą teraz na plaży i mają jakieś takie smętne miny.

– A wy co? Obejrzałyście już wszystkie wywiady ze mną i się nudzicie? Zaczekajcie do wiosny...

Brak odpowiedzi z ich strony mnie niepokoi, to nigdy tak nie wygląda. Kiedy się zjawiam, przekrzykują się jedna przez drugą, chcąc mi jak najwięcej przekazać. Normalnie zapytałyby: "A co będzie działo się wiosną?". Rzecz jasna, że bym im nie podziewał.

– Vladka nie ma dziś nastroju – wyjaśnia mi Safija. Siadam przy nich i zwracam się do młodej:

– Co się stało?

– Nie chce mi się o tym gadać – mówi Vladka zdenerwowanym tonem.

– Uuu – wydaję z siebie tylko ten dźwięk, bo nie za bardzo wiem, co powiedzieć, skoro ona nie chce ze mną rozmawiać o tym, co ją wprawiło w ten kiepski nastrój.

– Idę do domu – rzuca za to Vladka, bierze jedzenie i znika na ścieżce.

Od razu posyłam Safiji pytające spojrzenie.

– W niedzielę kończy jedenaście lat. Chciała zaprosić koleżanki i kolegów na urodzinową imprezę. Rodzice się nie zgodzili, bo nie stać ich na wyprawienie imprezy dla kilku dzieciaków. Podobno co rok mówią jej, że może na następne urodziny. Vladka jest smutna, że pewnie będzie musiała tak czekać aż do osiemnastki.

To przykre, myślę, niektóre dzieciaki dostają bez okazji najmodniejsze gadżety, markowe ciuchy, wyjeżdżają na egzotyczne wakacje. Vladka chce tylko móc wyprawić swoje urodziny. Czy to tak dużo? Jeszcze późno w nocy rozmawiam o tym z Safiją w naszym wspólnym pokoju i to skutkuje wyprawą następnego dnia, w przerwie między śniadaniami a obiadami, na targowisko, gdzie mama Vladki sprzedaje arbuzy. Oczywiście córka jej towarzyszy. Gdy Safija ją zagaduje i odciąga od stoiska, ja przystępuję do swojej misji. Z uśmiechem kupuję od mamy dziewczynki dwa arbuzy, a kiedy szuka dla mnie najładniejszych, oznajmiam z powagą:

– W niedzielę są urodziny Vladki, prawda? Wspominała nam o tym i mamy dla pani pewną propozycję. Czy Safija i ja możemy zorganizować jej przyjęcie urodzinowe?

Wtedy zauważam uśmiech na ładnej, łagodnej twarzy jej mamy.

– Proszę mi mówić Fatima – odpowiada, podając mi rękę.

 

Komentarze

Popularne posty