Niszczyciel [ 7 ]




MARTWA


Rzeczywiście, nie musiałam tego robić. Jimin miał rację i nie powinnam wsiąść do tego cholernego suv’a, a teraz z bijącym jak oszalałe sercem, kierować się w tak dobrze znaną mi stronę Seulu. Jednak byłam to winna Chingyu i pozostałym współpracownikom, moim pacjentom i dyrekcji szpitala.

Powinnam sama pojawić się na oddziale i leczyć ludzi. A jeśli nie jest to możliwe, to zapukać do drzwi przełożonych i złożyć wypowiedzenie.

Bez udziału osób trzecich.

Teraz natomiast siedziałam z tyłu samochodu, na siedzeniach obitych czarną skórą, obok Kim Namjoona i starałam się nie rozpłakać. Nie chciałam pokazać, że jestem tą słabą jednostką.

Choć przez moment wydawało mi się, że sąsiad przygląda mi się badawczo. Nie odzywaliśmy się, odkąd pojazd przekroczył bramę posiadłości. Patrząc przez zaciemnioną szybę, zorientowałam się, że twierdza znajduje się pod miastem, a żeby do niej dotrzeć, trzeba przejść las i to nie byle jaką, a krętą drogą. Zrozumiałam, że to nie przypadek.

Rodzina Kim nie cierpiała intruzów.

Przez moment, niewielką chwilę, krótką minutę, ułamek sekundy, poczułam się niewielka, drobna, mała i krucha. Starałam się, odkąd tylko Taehyung pojawił się w moim życiu, grać twardą. Aczkolwiek pośród ścian przydzielonego mi pokoju, płakałam. Czasem przy Jiminie, czasem przy Yoongim. Niekiedy Mei widziała mnie w takim stanie, a czasem Kana. Jednak nigdy nie gospodarz.

Nie chciałam dać satysfakcji i starałam się po prostu trzymać.

Samochodem kierował Jeon. Jego twarz była skupiona, lecz co jakiś czas zanotowałam, że patrzy we wsteczne lusterko. Najwidoczniej kontrolował sytuację pomiędzy mną a Namjoonem.

RM westchnął.

— Nie jesteś zbyt rozmowna — rzucił.

Nie zaszczyciłam go spojrzeniem, a jedynie poruszyłam lekko ramionami. Niezbyt wiedziałam, o co mu chodzi i dlaczego teraz chciałby, abym cokolwiek powiedziała? Nie byliśmy zbyt blisko, dlatego z pewnością nie chodziło o plotki.

— Mogłem się spodziewać takiej reakcji — dodał.

— Jestem wdzięczna, że się za mną wstawiłeś — przerwałam tę niezręczną sytuację, w której się znaleźliśmy.

— Nie o to mi chodziło.

Zamknęłam oczy. Nie wiedziałam, czego ode mnie żąda, ani czy powinnam z nim tak właściwie rozmawiać. Namjoon poprawił się na fotelu, a potem dłonią dotknął moją. Spięłam się, co nie uszło uwadze prowadzącemu pojazd. Ujrzałam na twarzy JK uśmiech, co było aż nadto dziwnym zjawiskiem.

— Rozumiem, że jesteś przytłoczona tym wszystkim — ciągnął spokojnie RM, gładząc opuszkiem wierzch mojej dłoni. — Jednak uważam, że powinnaś na spokojnie poukładać wszystko w głowie.

Uniosłam kącik ust do góry, ponieważ bawiło mnie to, co gangster powiedział. Jak mam to wykonać, skoro jestem uwięziona i przetrzymywana? Namjoon widząc moją reakcję, odsunął dłoń, a potem tak po prostu powiedział:

— Pytaj.

Powoli odwróciłam głowę w jego stronę. Potem przechyliłam na bok, niezbyt rozumiejąc, o co mu właściwie chodzi?

— Na pewno masz wiele pytań, na które chcesz usłyszeć odpowiedź — wtrącił, opierając głowę o rękę ułożoną na podłokietniku w drzwiach.

— Dlaczego chcesz mi zdradzić tajemnicę?

— Czyli od nich zaczynamy? — zaśmiał się perliście. — W ramach podziękowania, zostaniesz grzecznie ze mną w samochodzie. Powiedzmy, że to będzie takie give me and take.

Przez moment nastała cisza i nawet Jeon się nie odzywał. Poczułam wstrząs i zrozumiałam, że wjechaliśmy na posesję szpitala.

— Czym dokładnie się zajmujecie?

Namjoon przygryzł wargę, a potem usłyszałam, jak JK zagwizdał pod nosem.

— Widzę, że zaczyna z grubej rury — wtrącił Jeon.

Następnie zaparkował samochód i spojrzał do tyłu. Bezsłownie porozumiał się z RM, który skinieniem głowy, pozwolił, aby wyszedł z pojazdu. Guk tak zrobił i pozostaliśmy sami. Oczywiście Kim trzymał rękę na moim pasie, a spod klapy marynarki zauważyłam wystającą broń.

Kiedy Jeon zniknął za rozsuwanymi drzwiami szpitala, Namjoon zaczął mówić.

— Jesteśmy biznesmenami — jego ton był spokojny. Parsknęłam śmiechem.

— Biznesmeni nie noszą broni i napadają ludzi w ich własnych domach — zauważyłam.

— Zależy jakim biznesem się zajmujesz. Nasz jest dość… Ryzykowny.

— Jesteście gangiem — wtrąciłam, przybliżając twarz do Joona. — Bawicie się ludzkim życiem. Przemycacie nielegalnych migrantów z północy, mamicie ich obietnicą szczęśliwego życia w tym kraju, a potem sprzedajecie?

Zauważyłam, jak mój rozmówca drgnął. Musiałam najwidoczniej trafić w samo sedno. A więc jak zawsze chodziło o życie.

— Nie do końca. Jednak tak, pomagamy w transporcie.

Zaśmiałam się, kolejny raz. Tym razem na poważnie i ironicznie. W co najlepszego się wpakowałam?!

— Jestem kuzynem Taehyunga, zajmuję się logistyką — ciągnął dalej przemówienie. Pomagam mu w decyzjach i szacuje straty. Nie chciałem, aby cię w to mieszał i…

— Więc, dlaczego pozwoliłeś, aby trzymał mnie przy życiu?

— Musisz zapytać się Taehyunga.

Na twarzy gangstera pojawił się uśmiech.

— Zostałam lekarzem, bo chciałam ratować ludzkie życie — wtrąciłam. — A wy je odbieracie. Nie mogę wciąż siedzieć i udawać, że to wszystko jest okej.

— Nikt cię do tego nie zmusza.

— Naprawdę? — parsknęłam sarkastycznie.

— Jungmi posłuchaj — tym razem RM przybliżył się i poczułam jego oddech na twarzy. — V jeszcze nigdy nikogo nie oszczędził.

— Mam mu dziękować?

— Nie. Po prostu zrozum, że to wszystko, co dzieje się wokoło ciebie, to nie przypadek. Może TaeTae miał kaprys, a może ma plan. To wie tylko on. Jednak coś w tobie jest, co spowodowało, że zachował cię przy życiu.

— Znęca się nade mną.

— Tak myślisz?

RM popatrzył głęboko w oczy, a potem zauważyłam, jak Jungkook wraca do samochodu.

— Wszystko ok? — zapytał Namjoon.

— Dokładnie tak jak w planie — odparł ponuro Jeon. — Doktor Kim nie żyje. Została odnaleziona w Chinach, przedawkowała środki nasenne.

Prychnęłam.  W dodatku dość głośno, aby oboje na mnie zwrócili uwagę.

— To był wasz plan? — wtrąciłam rozgniewana. — Targnęłam się na swoje życie, milusio.

Popatrzyłam raz jeszcze na mężczyzn, a potem odwróciłam głowę. Ostatni raz chciałam spojrzeć na budynek, w którym spędziłam dość sporo lat.

Nim ruszyliśmy, zobaczyłam, jak z oddziału wychodzi znajoma postać. Chingyu kroczyła chodnikiem, z jej oczy wydobywały się łzy. Z pewnością dowiedziała się, co jej powodem mojej nieobecności.

— Chingyu — wyszeptałam, przykładając dłoń do szyby. Tak bardzo chciałam ją przytulić i powiedzieć prawdę.

A zaraz potem wszystko działo się jak w kolumbijskiej telenoweli.

Zauważyłam chłopaka dobiegającego do przyjaciółki. Zakapturzona postać wyrwała jej torebkę, a potem pobiegł przed siebie. Poczułam szarpnięcie i zrozumiałam, że JK ruszył samochodem. Gdy dojechał do końca uliczki, wysiadł z pojazdu, a potem prędko podszedł do leżącego na asfalcie złodzieja.

Przez szparę w drzwiach zdążyłam tylko usłyszeć pojedyncze zdania.

— To chyba pani.

Widziałam twarz Chingyu i jej zapłakane oczy. Przyjaciółka pociągnęła nosem, wycierając niedbale dłonią policzki. A potem zobaczyłam coś, co wyjątkowo mnie zdziwiło.

Jeon Jeong Guk się speszył. Tak, ten wielki, głupi, cyniczny kat, zarumienił się, patrząc na filigranową pielęgniarkę.

O kurwa, przeklęłam w myślach. Jeśli JK mi kiedyś podpadł, to teraz jak nigdy czułam, że muszę go zabić. Czyżby on?

Momentalnie odwróciłam głowę i schowałam się w kapturze bluzy Jimina, którą wciąż miałam na sobie. Zanotowałam spojrzenie Chingyu, padające na samochodową szybę. Co prawda była przyciemniona, lecz i tak nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że przyjaciółka mnie zobaczyła.

A potem Jeon wsiadł do samochodu i ruszył wprost do posiadłości.





Komentarze

Popularne posty