Wszystkie jej imiona [ 18 ]

 


ENISA's POV

Kiedy budzę się parę minut przed budzikiem, leżę sobie i obserwuję jeszcze pogrążonego we śnie Bojana. Zwrócony twarzą w moją stronę, jedną rękę trzyma sobie pod głową, a drugą nadal mnie obejmuje. Oddycha spokojnie i ma lekko rozchylone usta. Wygląda przesłodko. Nie delektuję się tym widokiem długo, bo po chwili rozlega się sygnał budzika Bojana – piosenka zespołu MRFY, której tytułu nie pamiętam, ale którą puszczał mi ostatnio i mówił, że mu się podoba. To ciekawe, bo ja nigdy nie nastawiłabym sobie na budzenie piosenki, którą lubię, bo byłoby to jednoznaczne z tym, że po kilku porankach lubić ją przestanę. Wolę katować się denerwującą automatyczną melodyjką.

Bojan podnosi się lekko, przez co wypuszcza mnie z objęć, wyłącza budzik i jeszcze na chwilę kładzie się w tej samej pozycji.

– Cześć – oznajmia, posyłając mi swój najpiękniejszy jak na tak wczesną porę uśmiech.

– No heeej – odpowiadam mu tym samym, choć na pewno mój uśmiech nawet w połowie nie jest tak piękny jak jego.

– Wyspałaś się?

– Hmm, i tak, i nie. Ale mam za dużo emocji, przez nie w ogóle nie chce mi się spać. O wiele trudniej wstawało mi tydzień temu na naszą wycieczkę do Dubrownika.

– O, mi tak samo.

– Idziesz do łazienki czy ja mogę iść?

– Idź, kochanie, ja tu jeszcze pobawię się z Blackym – odpowiada Bojan i już zaczyna tarmosić moją przytulankę, o której przez to, co wydarzyło się w nocy, zupełnie zapomniałam i teraz mi z tego powodu wstyd.

Mrużę złowieszczo oczy i pytam:

– Co ty powiedziałeś?

– Eee, "kochanie"?

– Nie to, później. Nie tarmoś mojej przytulanki. W ogóle najlepiej jej nie dotykaj. – Bojan śmieje się z mojego groźnego tonu.

Zamykam się w łazience. Biorę szybką kąpiel, myję zęby, czeszę włosy i wychodzę owinięta tylko ręcznikiem. Dostrzegam, jak Bojan wodzi za mną wzrokiem. W życiu bym nie przypuszczała, że aż tak na niego działam.

– Kusisz mnie celowo – zarzuca mi, jakby chciał się zemścić za zabronienie mu pobawienia się przytulanką.

– Nie celowo. Ubiorę się pokoju, żeby nie blokować łazienki i żebyś mógł już się ogarniać. A podejrzewam, że może zająć ci to więcej czasu niż mi, bo będziesz się jeszcze golił.

– Nie będę, tylko się wysikam, odświeżę, przebiorę i umyję zęby.

W sumie... taki lekko obrośnięty też mi się podoba.

Szybko zakładam kostium kąpielowy, T–shirt i szorty. Bojan ma na sobie kolorową koszulę z krótkim rękawem i krótkie spodnie.

– Chodź do restauracji, zdążymy jeszcze przygotować prowiant na podróż – oznajmiam. Bojan zjeżdża ze mną windą na sam dół, a po drodze cały czas się przekomarzamy. Widząc, jak rozpiera nas energia, nikt by nie powiedział, że tak mało dziś spaliśmy. O tej godzinie hotel świeci pustkami i panuje w nim kompletna cisza. Dlatego mamy wrażenie, że każdy nasz niekontrolowany wybuch śmiechu słychać podwójnie głośno. Wpadam na pomysł, że moglibyśmy kiedyś zorganizować nocne zwiedzanie tego ogromnego obiektu, ale Bojanowi średnio się to podoba. No tak, zapomniałam, że boi się duchów...

– Na pewno mogę wejść z tobą do restauracji? – pyta, gdy wysiadamy z windy.

– Nie możesz. O tej godzinie kucharze już szykują śniadanie. Zaczekasz tutaj, a ja przygotuję kanapki. – Bojan wygląda na rozczarowanego. – I przyniosę kawę w termosie – dodaję, co już bardziej go zadowala, ale jeszcze nie do końca. – I wezmę przekąski – oznajmiam, a wtedy znowu widzę jego szeroki od ucha do ucha uśmiech.

 

BOJAN's POV

Bez przygód docieramy moim samochodem do portu w chorwackim mieście Orebić. Po drodze Safija cały czas nuci ze mną grane w radiu piosenki i jakby już mniej się denerwuje, kiedy przekraczamy granicę, a strażnicy sprawdzają nam dokumenty. Tak więc pytam ją, czy wreszcie pokaże mi swoje zdjęcie w paszporcie, ale ona patrzy na mnie, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi, i nie pamiętała, jak podczas wyprawy do Dubrownika upierała się, że ma w nim brzydkie zdjęcie. Tylko marszczy brwi i mówi "co?", a ja nie drążę dalej.

Gdy wyjeżdżaliśmy z Neum, niebo było pochmurne, jakby zaniosło się na deszcz, ale Orebić wita nas pięknym słońcem. W porcie zjawiamy się trochę za szybko i czekamy, spacerując dookoła przystani. Nareszcie zjawia się właściciel jachtu, który wynająłem. Dopiero wtedy podchodzimy tam z Safiją, a ja mówię jej z uśmiechem, że to nim popłyniemy. Choć nie jest duży, wręcz przeciwnie, raczej bardzo skromny, i tak budzi w mojej wakacyjnej dziewczynie niewyobrażalny zachwyt. Nie dziwię się. Skoro nigdy nie płynęła nawet łódką, ten jacht na pewno jest dla niej odzwierciedleniem prawdziwego luksusu.

– Dzień dobry! – wołam i macham do jego właściciela, starszego i jak zdążyłem się zorientować, niezwykle sympatycznego gościa.

– A dobry, dobry! To pan Bojan?

– Tak. To ja.

– Piękną pogodę sobie zarezerwowaliście, nad lądem dziś deszcz, a na wyspach będzie świecić słońce.

– Hahaha! To nie my. To po prostu moja dziewczyna w odpowiednim dniu ma wolne. Tak przy okazji, przedstawiam panu Safiję.

– Dzień dobry, Safija – mówi ona, wyciągając do właściciela jachtu dłoń w momencie, w którym on zbliża się do relingu.

– Zoran – odpowiada starszy pan.

– Zoran i Bojan? To brzmi jak świetny duet!

Obaj, ja i właściciel wybuchamy śmiechem, a następnie Zoran zaprasza nas na pokład. Informuje, że nie zamierza przeszkadzać nam w rejsie, jednak gdybyśmy czegoś potrzebowali, to on będzie cały czas za sterem do naszej dyspozycji. Gdy zostajemy sami, a sterowany przez starszego pana jacht rusza, Safija pyta, czy to mój znajomy.

– Nie... To znaczy... Teraz już chyba tak. Jakoś kilka dni temu dzwoniłem do niego, żeby zarezerwować rejs. Ustaliliśmy wszystko w pięć minut, a przez kolejne piętnaście gadaliśmy o życiu – wyjaśniam. Safija przewraca oczami.

– Ty jak zwykle wszędzie znajdujesz sobie nowych znajomych.

– Chodź, zobaczysz jacht.

– No przecież widzę.

– Cały jacht.

Safija jest zaskoczona i nie wie do końca o czym mówię, dopiero gdy obchodzimy pokład górny i schodzimy do kajuty, zdaje się, że zaczyna rozumieć.

– Tu jest coś jeszcze?! – woła i aż podskakuje, klaszcząc w dłonie. Owszem, jest, pokoik ze świeżo nakrytym łóżkiem... A poza tym zaplecze kuchenne i łazienka z toaletą. Całość urządzona modnie i schludnie, lecz skromnie. Gdy pokazuję to Safiji, ona sprawia wrażenie zaskoczonej, że w ogóle można mieć taką kajutę na jachcie. Te kojarzą jej się jedynie z luksusowymi statkami. I z filmem Titanic.

– W końcu niektórzy mieszkają na jachtach – przypominam jej.

– Niby tak. Ja bym tak mogła. Nie miałabym swojego domu, tylko dryfowałabym między kolejnymi lądami, ale cały świat byłby mój.

– Romantyczka z ciebie. Ale cały świat? Hm, w dodatku chciwa – śmieję się z niej, a ona odpowiada jakby nigdy nic:

– Ty jesteś całym moim światem.

Całuję ją.

– I ja już należę do ciebie.

Później, gdy słońce wschodzi coraz wyżej, siedzimy na górnym pokładzie na rozłożonym kocu i jemy śniadanie, które Safija uszykowała na szybko w restauracji. Pijemy też ciepławą jeszcze kawę. Przy okazji w spokoju obgadać możemy Hanę, Jure i Jana. Ostatnio mamy wrażenie, że pomiędzy nią a gitarzystą ponownie pojawiło się dziwne napięcie.

Dopływamy na Korčulę. To największa z wysp, które mamy dziś zwiedzać. Zoran cumuje w porcie, a my idziemy trochę się przejść. Podziwiamy gaje oliwne i rozkoszujemy się spokojem. O poranku większość wypoczywających tu turystów jeszcze śpi.

W następnej kolejności płyniemy na Hvar. Ta wyspa słynie z pięknie kwitnącej lawendy. Tu decydujemy się pójść na lody, bo pamiętam, że Safija je uwielbia, więc kupuję dla niej podwójną porcję. Gdy składam zamówienie, wydarza się dość niemiła i nieprzewidziana sytuacja.

– Niech pani przestanie go szarpać! Zrobi mu pani krzywdę! To okropne, by tak traktować swoje dziecko! – słyszę wzburzony głos Safiji, a kiedy się odwracam zauważam, że krzyczy na zupełnie zaskoczoną kobietę, trzymająca za rękę kilkuletniego i obrażonego na cały świat chłopca. Czekam, aż sprzedawczyni poda mi gotowe lody i podchodzę do nich.

– Co tu się dzieje? – pytam, gdy kobieta akurat wydziera się na Safiję, że ta nie ma prawa wtrącać się w nie swoje sprawy.

– Ona przed chwilą szarpała swojego synka i mówiła mu rzeczy, jakich nie powinno się nigdy mówić dzieciom – wyjaśnia mi moja dziewczyna.

– Ta wariatka naskoczyła na mnie i przy wszystkich zrobiła mi scenę – odpowiada wciąż zirytowana kobieta.

– Bo w takich sytuacjach nie można nie reagować! – unosi się znów Safija. – A skoro tak traktuje pani syna przy ludziach, strach pomyśleć, co dzieje się w domu.

– To moja, wyłącznie moja sprawa!

Patrzę raz na jedną, raz na drugą i nie wiem, co robić. Lody powoli zaczynają się topić i spływać mi po palcach. Jeszcze nigdy nie widziałem Safiji tak zaciekle o coś walczącej. Jeśli nie zrobię nic, wiem, że one zaraz skoczą sobie do gardeł. W dodatku chłopiec zaczyna się chyba trochę bać tego, co się dookoła niego rozgrywa, bo chowa się za nogami swojej mamy.

– Hej – zwracam się do niego. – Wszystko ok?

– Tak. Tylko mama nie chciała mi kupić samochodzika – odpowiada maluch, na co kobieta dodaje:

– Bo masz już ich mnóstwo. – A następnie zwraca się do mnie: – Dopiero co kupiłam mu traktorka, a i tak całą drogę marudzi mi o nowej zabawce. Ja nie mogę przecież kupować mu wszystkiego, to niewskazane i niepedagogiczne. Ale też nie znaczy to, że nie kocham i że źle traktuję swojego syna. Absolutnie nie życzę sobie, żeby ktoś mnie o to oskarżał.

Wierzę jej. Często widzi się przecież maluchy histeryzujące w sklepie, bo rodzic nie zamierza spełnić wszystkich ich zachcianek. Rozumiem tę kobietę, a jednocześnie chcę trzymać stronę Safiji.

– Myślę, że najlepiej zakończyć już tę rozmowę, przepraszamy.

– Nie pan, tylko ta wariatka powinna mnie przeprosić.

– W życiu tego nie zrobię. A jeśli jeszcze raz zobaczę, jak szarpiesz swojego syna i krzyczysz na niego, że jest "nieznośnym, głupim bachorem", nie ręczę za siebie! – dodaje Safija, czym znowu wprawia kobietę w bojowy nastrój. Potem odchodzi dumnym krokiem, a ja spieszę za nią z roztapiającymi się lodami. Nie możemy już usiąść w ogródku cukierni, by nie pozostawać na widoku tej kobiety i nie prowokować jej więcej. Lokujemy się więc na pobliskim murku z widokiem na morze.

– Co to było? – pytam Safiję.

– Już mówiłam, szarpała i obrażała swojego synka, a ja nie mogłam nie zareagować – odpowiada, jakby lekko zawstydzona, że byłem tego świadkiem.

– Ale nie możesz naskakiwać w miejscu publicznym na obcych ludzi.

– I nie mogę też pozwolić, by bezbronnym i niewinnym istotom działa się krzywda.

– OK, rozumiem to i popieram. Ale mógłbym przysiąc, że temu młodemu nic złego się nie działo. Nie dostał zabawki, którą chciał. Wkurzył się na mamę. Nic dziwnego, że i ona trochę się zdenerwowała. Nie powinna tak zwracać się do swojego dziecka, jednak to jeszcze nie przestępstwo. Choć niewłaściwie to okazywała, jestem pewien, że w głębi serca zależało jej na dobru syna.

– A jeśli nie? – pyta z powagą Safija, jednocześnie szybko oblizując ze wszystkich stron swoją topiącą się porcję lodów. Parę kropel kapie jej na spodnie, ale ona w ogóle nie martwi się takimi drobnostkami.

– Musiałabyś dłużej ich poobserwować, żeby wyciągnąć wnioski, znaleźć świadków i dowody. Nie zrobisz tego podczas krótkich wakacji i godzinnego pobyty w tym miejscu. Nie powinno się też zarzucać innych oskarżeniami bez pokrycia.

Safija spuszcza głowę. Nie mówię jej tego, żeby ją pouczać czy strofować, choć ona chyba tak właśnie to odbiera. Wyrażam po prostu swoje zdanie.

– Tak, wiem. Trochę mnie poniosło... może na co dzień jestem miła i łagodna, ale niech ktoś nadepnie mi na odcisk, to lepiej już nie podchodź – wyznaje. A ja w odpowiedzi przyznaję się do tego, że tak naprawdę swoją postawą również mi zaimponowała. Nie każdy umie stanąć w obronie słabszych. Nie każdemu w ogóle chce się to robić.

Gdy kończymy lody (mi, o dziwo, udało się nie pobrudzić!), wracamy na jacht i płyniemy na ostatnią z zaplanowanych dziś do zwiedzania wysp – Brać. Tam zjadamy elegancki obiad w restauracji, robimy mnóstwo zdjęć (krajobrazów, siebie wzajemnie, wspólnych selfie) i wreszcie schodzimy na najsłynniejszą w okolicy plażę Zlatni Rat-Bol, usytuowaną na wąskim cyplu wchodzącym w morze. Rozkładamy koc i cieszymy się promieniami popołudniowego słońca. Później zagadujemy do leżącej obok rodzinki, żeby zerknęli od czasu do czasu na nasze rzeczy, a my wskakujemy do wody. Długo pływamy, wygłupiamy się i wymieniamy pocałunki. Wreszcie suszymy się na plaży, ułożeni obok siebie i zwróceni do siebie twarzami. Safija chwyta moją rękę i zaczyna pisać mi różne wyrazy na przedramieniu, a ja muszę je odgadnąć po samym dotyku. Zaczyna się bardzo miło, od naszych imion, "dziękuję", przez... "kocham cię", a na głupotach kończąc. Moja wakacyjna dziewczyna pęka ze śmiechu, gdy zapominam na chwilę, gdzie jesteśmy i wypowiadam na głos odgadnięte przez siebie słowo, które brzmi "kutas". W końcu się zamieniamy. To ja piszę jej na ręce. Takie rzeczy, że ona wstydzi się wypowiadać je na głos. Tę sielankę przerywa nam niespodziewanie wysoka fala, która dosięga naszego koca. W panice, że to jakiś okropny żywioł, tsunami, albo kto tam jeszcze wie co, krzyczymy i zbieramy pospiesznie swoje rzeczy, by trochę się cofnąć.

– O nie, mam całą mokrą koszulę – zauważam, podnosząc ją z koca, gdy fale się uspokajają, i my też, bo dociera do nas, że powstały z powodu przepływającego nieopodal statku, a nie w wyniku groźnego zjawiska pogodowego.

Safija się śmieje.

– To będziesz chodzić bez.

Kiedy idziemy z powrotem do portu, jednak ją ubieram. Na jachcie wymieniamy kilka wrażeń z wyspy oraz opowiadamy o swojej morskiej przygodzie zaciekawionemu i rozbawionemu Zoranowi. Później on znowu znika za sterem, a my zostajemy sami. Zanim siadamy obok siebie na pokładzie, ściągam przemoczoną koszulę i wieszam ją w kajucie na dole, żeby wiatr jej nie porwał, ale żeby wyschła. Safija mierzy mnie zaskoczonym, ale zadowolonym spojrzeniem, a ja przypominam jej, że przecież chciała, bym chodził z gołą klatką. Wreszcie siadam koło niej i pytam o coś, o co od kilku godzin spytać zamierzałem.

– Czemu tak emocjonalnie zareagowałaś na kłótnię tej kobiety z synkiem? Czy twoja rodzina też taka... była?

Na szczęście Safija nie pyta "jaka?". Trudno byłoby mi powiedzieć "dysfunkcyjna" albo "patologiczna" w kontekście bliskich dziewczyny, którą kocham i o których ona zresztą zawsze wypowiada się ciepło. Safija w odpowiedzi kręci przecząco głową. Ufff. A potem mówi:

– Nie. Nie moja. Ale Enisy tak. Wiesz, tej dziewczyny...

– Wiem.

– Kiedy ostatnio zapytałeś mnie, czy chciałabym o niej pogadać, nie chciałam. Ale teraz chcę, muszę, czuję wielką potrzebę, by ci powiedzieć, jak to się stało, że zostałyśmy przyjaciółkami. Masz ochotę o tym posłuchać?

– No pewnie.

Wciąż siedzimy na kocu na podłodze górnego pokładu, zwróceni do siebie przodem, podciągając pod brodę kolana i stykając się nimi wzajemnie.

– Znałam Enisę ze szkoły, ale nie kumplowałan się z nią, bo była ode mnie dwa lata starsza, a w tym wieku to ogromna przepaść. A poza tym ona była bardzo popularna, jednak nie z powodu drogich ciuchów i gadżetów czy też tego jak wyglądała. Enisa założyła szkolny klub wyrzutków i należeli do niego wszyscy, z którymi nikt inny nie chciał się zadawać. Z czasem było ich już tak wielu i bawili się tak świetnie, że każdy pragnął do nich dołączyć. Oczywiście nie każdy mógł, bo ci fajni musieliby najpierw stać się wyrzutkami. – Safija na chwilę zawiesza głos.

– Ty do niego dołączyłaś?

– Tak. Kiedy miałam jedenaście lat, dostałam okres w szkole. Podczas, kurwa, lekcji. Nie skapnęłam się wcale, dopiero takie dwie idiotki zauważyły to, gdy wstałam z krzesła, i zaczęły się ze mnie śmiać. Po chwili bekę miała już cała klasa. Nie wiedziałam, gdzie się schować przed tymi wszystkimi spojrzeniami i szyderstwami, więc w końcu zamknęłam się w kiblu i płakałam bez końca.

– Biedna...

– Już nigdy nie chciałam stamtąd wychodzić. W pewnym momencie jednak usłyszałam pukanie do drzwi i głos Enisy: Otwórz. Zawołałam w odpowiedzi, że nie wyjdę do tych, którzy tylko czekają, by mnie wyśmiać. Stałyśmy oparte plecami o drzwi kabinki, ja od środka, ona od zewnątrz. Wiem o tym, bo potem powiedziała: Otwórz, przy mnie jesteś bezpieczna. Otworzyłam i uderzyłam ją drzwiami w tył głowy. Zaczęłam ją przepraszać, ale Enisa tylko machnęła na to ręką, po czym ujęła moją dłoń w swoją i wyprowadziła mnie na szkolne boisko, gdzie stali wszyscy. Gdy znowu mnie wyśmiewali, zdjęła bluzkę, pod którą miała tylko podkoszulkę, i przewiązała mnie nią w pasie, by nie było widać okropnej plamy krwi na moich spodniach. "Zmarzniesz" wyszeptałam w jej stronę. To jedyne, co byłam w stanie powiedzieć. Enisa wzruszyła ramionami. Potem zwróciła się do wszystkich "Z czego się śmiejecie, idioci?! Nie wiecie, co to okres? Przez to, że wasze matki go mają, w ogóle jesteście na tym świecie (choć może to błąd) i przez to, że każda inna dziewczyna go ma, wy też możecie zostać kiedyś ojcami. Co w tym śmiesznego? Jeśli usłyszę znowu, że ktoś z was śmieje się z Safiji, zniszczę mu życie w tej szkole!". Miała władczy głos, pełen furii. Nic dziwnego, że wszyscy zamilkli. Enisie nikt nie odważyłby się wtedy sprzeciwić. Na koniec znowu chwyciła moją dłoń i splecioną ze swoją, uniosła w geście zwycięstwa. Chociaż byłam od niej o głowę niższa, poczułam się jej równa.

– Kiedy tak o tym myślę, zachowanie Enisy przypomina mi ciebie dzisiaj.

Safija się uśmiecha.

– Przez to, że oddała mi bluzkę, rozchorowała się i tydzień przeleżała w łóżku z grypą, bo było tego dnia dość chłodno. Nie miała do mnie pretensji. Zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Ja, Enisa i inni, bo owszem, dołączyłam do jej klubu. Wszystko zmieniło się jednak, gdy poszłyśmy do dwóch różnych liceów. Ona do najlepszego w Sarajewie, do którego codziennie dojeżdżała, a ja do technikum hotelarskiego w pobliżu. Całe dnie poświęcała na naukę, więc nie miała kiedy spotykać się ze mną. Ja zostałam w wiosce, nie byłam zbyt ambitna. Nie uczyłam się, wagarowałam. Nie prowadziłam się dobrze... Imprezowałam, piłam, paliłam, sypiałam z chłopakami... Rodzice nie mieli już na mnie słów. Chyba robiłam to wszystko z tęsknoty za Enisą. Musiałam jakoś zapełnić pustkę, którą po sobie pozostawiła, ale nic nie pomagało. Wstydzę się dziś za siebie.

– Wiedziałem, że nie należałaś do najgrzeczniejszych. Ale co było, to było. Ja też zdążyłem narobić w życiu trochę głupstw.

– Założę się, że to nic w porównaniu z tym, co ja wyprawiałam.

– Kiedy spotkałaś znowu Enisę?

– Na studiach.

– Ale swoich czy jej?

– No... jej. Enisa studiowała psychologię.

– Ale ty też.

– Co?

– Wspominałaś mi, że też studiowałaś psychologię, tylko przerwałaś studia.

– Ach... tak... tylko byłam dwa lata niżej niż Enisa.

– Jak wyglądało wasze spotkanie po latach?

– Zabawnie. Pokłóciłam się z chłopakiem, którego wtedy miałam. Ryczałam, idąc ulicą, i niespodziewanie na kogoś wpadłam. "Sorry", wybąkałam, a ta osoba chwyciła mnie za ramiona, spojrzała mi w twarz i wykrzyknęła "Safija!".

– Zawsze ratowała cię z opresji.

– Tak. Wtedy zostałyśmy jeszcze lepszymi przyjaciółkami. Wtedy też dopiero dowiedziałam się o rodzinie Enisy. W jej domu nic nie było normalne. Pijaństwo, awantury, brak wszystkiego, co niezbędne do godnego życia. Dlatego Enisa po skończeniu liceum znalazła pracę i wyprowadziła się na swoje, jednocześnie zaczynając studia. Nie dostała przydziału pokoju w akademiku, bo jej dom rodzinny znajdował się za blisko. Radziła jakoś sobie, choć było jej ciężko. Ale niedługo cieszyłyśmy się swoją przyjaźnią...

– Bo wtedy zdarzył się wypadek.

– Tak.

– Przykro mi, Safija.

– Nie chciałam, żeby przeze mnie było ci smutno, ale jak widać muszę popsuć każdą wspólną wycieczkę swoimi żałosnymi życiowymi historiami.

– Twoje żałosne życiowe historie są fragmentem ciebie. A ja chcę poznać cię w całości. Każdą wersję ciebie – odpowiadam, chwytając ją za ręce.

– Och, Bojan... Aż nie wiem, co powiedzieć... To miłe, ale wolałabym, żebyś częściej się przeze mnie śmiał, niż smucił.

Wpadam na genialny pomysł.

– Wspominałaś coś o Titaniku, tak?

– No, coś było.

– Chodź, odegramy najsłynniejszą scenę z tego filmu, będzie fun! – wołam, by poprawić jej nastrój, i od razu pomagam jej wstać.

– OK!

Podchodzimy do relingu. Już nie możemy wytrzymać ze śmiechu. Safija staje na pierwszym stopniu barierki, ale nadal kurczowo się jej trzyma.

– Ufasz mi, Rose? – pytam.

– Ufam ci, Jack. – Safija puszcza się barierki i rozkłada szeroko ramiona, a ja cały czas ją trzymam. Nie mogę zapytać, czy jej się podoba, bo ona bez przerwy się śmieje. Dopiero po chwili uspokaja się nieco i oznajmia jak bohaterka z Titanica: – Ja frunę.

Gdy odwraca się w moją stronę, natychmiast wpada mi w ramiona i zaczyna namiętnie mnie całować. Sprowadzam ją ostrożnie do kajuty pod pokładem. Tam padamy na łóżko. Kiedy ląduję na Safiji, ona usiłuje przewrócić mnie na plecy, by sama mogła na mnie usiąść. Nie pozwalam jej.

– O nie, nie, nie – mówię, ze śmiechem grożąc jej palcem. – Dla odmiany tym razem to ja zadbam o twoją przyjemność, a ty będziesz tylko się nią rozkoszować. Dobrze?

– Nie zasłużyłam, by być taka szczęśliwa, Bojan.

– Nie mów tak. Za chwilę pokażę, na co naprawdę zasługujesz. Tylko pozwól mi cię kochać.

I ona pozwala. Chyba nigdy jeszcze tak bardzo nie pragnąłem, by jakiejkolwiek dziewczynie było ze mną dobrze. Czuję, że to działa. Do pewnego momentu, w którym zauważam, że Safija bezgłośnie płacze. Gdy pytam ją, co się stało, ona wciąż tylko szlocha. Proszę Safiję, by mi odpowiedziała, bo co ma myśleć chłopak, którego dziewczyna wylewa łzy, kiedy on się z nią kocha?

– On nic ma nie myśleć – słyszę. – On ma tylko czuć jej miłość.

I tak też robię. Wiem, że jej łzy to łzy szczęścia. Wiem, że te łzy nie bolą. Ale wiem też, że są niebezpieczne, bo taka miłość to już uzależnienie. W tym momencie idę jednak za radą Safiji i nie myślę o niczym. Wiem jeszcze, że oboje jesteśmy bezwstydnie szczęśliwi.

Po wszystkim leżymy objęci, a Safija zasypia. Zostaję przy niej przez jakiś czas, a potem ubieram bokserki oraz spodnie i wychodzę na górny pokład. Tam czekam na nią z szampanem, gdy słońce powoli chyli się ku zachodowi. Nie chcę jej budzić, jednocześnie pragnę ją znowu zobaczyć. Safija zjawia się może pół godziny później, jedynie w majtkach i w mojej koszuli. Wygląda cholernie seksownie.

– Czemu mnie nie obudziłeś? – pyta, przeciągając się. Na jej twarzy gości uśmiech, choć policzki wciąż mają ślady wyschniętych łez.

– Chciałem, żebyś się wyspała przed kolejnymi niespodziankami.

– Bojan, to jest już za wiele.

– Ale co?

– Wszystko, co dla mnie robisz. Więcej, niż powinnam przyjąć. Więcej, niż moje przepełnione miłością serce może znieść – powtarza ona, a jednocześnie siada przy mnie i wpija się w moje usta. Całujemy się teraz powoli i delikatnie.

– Zobacz, mam szampana. I tym razem skombinowałem kieliszki. A w zasadzie to Zoran skombinował – wyjaśniam.

– Bezalkoholowy?

– Oczywiście, w końcu muszę szczęśliwie dowieźć nas z powrotem do hotelu.

– A może tam nie wracajmy? – pyta Safija z figlarnym błyskiem w oku.

Mrugam do niej w odpowiedzi. Częstujemy się przekąskami, o które ja również zadbałem, i popijamy szampana. Safija z kieliszkiem w dłoni siada później wtulona we mnie tyłem i pozwala, bym otoczył ją nogami oraz ramionami. W ciszy podziwiamy zachód słońca. Mijamy wyspy i wysepki spowite pomarańczową, a chwilami krwistoczerwoną poświatą. Woda lśni niczym kryształy. Ja też nie chcę stąd wracać. I nie chcę wracać do domu, choć ten dzień zbliża się nieubłaganie.

 

 

Komentarze

Popularne posty