Wszystkie jej imiona [ 11 ]

 


JURE's POV

Nad ranem budzi mnie sygnał budzika i zastanawiam się, co to za debil ustawił go tak wcześnie. Okazuje się, że tym debilem jest Bojan. Co więcej, wstaje z łóżka i zaczyna się szykować, jakby miał gdzieś wyjść, więc zaczynam podejrzewać, że ustawił ten budzik nieprzypadkowo. Martin widocznie też obudził się przez jego krzątaninę, bo siedzi na łóżku i mu doradza.

– Nie zapomnij dokumentów.

Co tu się odwala?

– Ej, Bojan? A gdzie ty idziesz? – pytam go już zupełnie rozbudzony. Chyba jest na mnie zły za to, że zamiast spać, musiał w nocy zajmować się moim krwawiącym nosem, bo odpowiada oschłym tonem:

– Wracam do domu.

– Ale co się stało? Już nie chcesz spędzić z nami wakacji??? – dopytuję.

– Nie, i odchodzę z zespołu.

– Co?!

W tym momencie Martin parska śmiechem. A może to płacz? Trudno stwierdzić, bo odwraca się ode mnie, żebym nie widział jego miny.

– Ale dlaczego? Jak to? Robisz mnie w chuja, prawda?

– Nie, serio, odchodzę.

– Ale Bojan... Ktoś o tym wie?

– No Martin wie.

– Tak, wczoraj mi powiedział.

Ogarnia mnie taki szok, że nie wiem, co powiedzieć. Bojan tymczasem jakby nigdy nic wychodzi i życzy nam dobrego dnia! Wtedy trochę przytomnieję. Oprócz podręcznej torby przewieszonej przez ramię nie zabrał swoich rzeczy. To znaczy, że chyba tu jeszcze wróci... A poza tym widzę wreszcie, że Martin nie płacze, tylko się śmieje... rechocze jak głupi.

– On żartował, co nie? – pytam go dla pewności. Ale Martin rzuca tylko w moim kierunku:

– Ty daj się wreszcie człowiekowi wyspać.

 

BOJAN's POV

Zjawiam się na parkingu dokładnie o 5:59 i dostrzegam idącą w moim kierunku Safiję, ubraną w tę samą zieloną sukienkę w kwiatki, w której ciągle chodzi. Jak na tak wczesną porę, wygląda bardzo rześko, zapewne w przeciwieństwie do mnie, który pilnie potrzebuje kawy. Choć ona i tak wydaje się być pod wrażeniem, że w ogóle tu stoję.

– Nie wierzę! Nie zaspałeś... A ja już wymyślałam sposoby, jak cię obudzić.

– To może warto było zaspać...

– Oj, zapewniam cię, że byś pożałował.

Nie przeczę, jestem ciekawy tych sposobów, ale chyba rzeczywiście wolałbym uniknąć przetestowania ich osobiście.

– Masz dokumenty?

Safija robi wielkie oczy, jakbym zapytał ją, czy jest księżniczką Monako.

– A po co?

– Bo jedziemy za granicę.

– Ale jak to? Gdzie? Bojan, ja muszę jutro być w pracy!

– I będziesz. Spokojnie, jedziemy tylko do Chorwacji – mówiąc to, otwieram jej drzwi do mojego auta po stronie pasażera. Safija wsiada, choć nie jest ani trochę uspokojona. W zasadzie to stresuje się aż do momentu, gdy na granicy Bośni z Chorwacją sprawdzają nam dokumenty. Ona podaje je strażnikowi w taki sposób, żebym nie widział jej danych i wygląda, jakby bardzo się przy tym denerwowała, co mnie nieco niepokoi. Kiedy ten oddaje jej dowód, Safija chowa go szybko do torebki i nie pozwala mi spojrzeć.

– Jesteś nielegalną imigrantką? Masz lewe dokumenty? – zagaduję ją pół żartem, pół serio, przypominając sobie, jak ostatnio powiedziała mi też, że nie używa mediów społecznościowych. Safija posyła mi mordercze spojrzenie.

– Muszę cię rozczarować: tylko brzydkie zdjęcie.

– Pokaż mi je.

– Nie ma mowy!

Dopiero gdy wjeżdżamy bez komplikacji na chorwacką ziemię, przy okazji kupując jeszcze na stacji benzynowej kawę i przekąski, Safija się uspokaja. Na tyle, że zasypia z głową opartą o szybę, kiedy po jej usilnych prośbach i tak odmawiam udzielenia informacji, dokąd konkretnie się udajemy. Przyciszam radio, żeby jej nie obudzić, choć trochę zazdroszczę jej drzemki i mógłbym się założyć, że tej nocy i tak spała więcej ode mnie.

Słońce grzeje już dość mocno, gdy docieramy do celu. Wtedy Safija otwiera oczy i rozgląda się dookoła, jakby zaskoczona, że przespała całą, co z tego że tylko lekko ponadgodzinną, drogę. Pamiętam, jaka wydawała się zestresowana, gdy zabrałem ją ze sobą na zakupy, od których wszystko się zaczęło. Była czujna i kontrolowała, jak jadę, co zrozumiałem lepiej, gdy dowiedziałem się o wypadku, w którym uczestniczyła. A dziś całą trasę przespała jak dziecko, więc pozwalam sobie myśleć, że musi mi ufać i czuć się przy mnie bezpiecznie.

– Z czego tak się cieszysz? – pyta, sprawdzając, która jest godzina, a gdy nie doczekuje się odpowiedzi, kontynuuje swoje śledztwo. – Czy my jedziemy do Dubrownika?

– Brawo, w ramach nagrody możesz mnie pocałować!

– Ja ciebie? Pfff, to ty mnie pocałuj w ramach nagrody!

Nadal tylko się śmieję, postanawiając, że owszem, chętnie to później zrobię.

– Wiem, że Dubrownik jest trochę oklepany, ale to takie ładne miasto...

– Nie byłam jeszcze w Dubrowniku.

– Żartujesz!

– Nie.

– Jak można mieszkać tak blisko i nie być nigdy w Dubrowniku?

– Nie jestem z Neum, mówiłam ci. Tak naprawdę nigdy nie byłam jeszcze nigdzie poza Bośnią. Rodzice nie zabierali nas na wakacje. Raz tylko pojechaliśmy nad morze. Lato zwykle spędzałam u cioci na wsi, a moje siostry nadal tam jeżdżą.

To chyba najwięcej, ile dotąd mi o sobie opowiedziała. Aż nie wiem, jak zareagować, bo chciałbym usłyszeć jeszcze kilka takich historii. Safija jest dla mnie wielką zagadką. Czasami zastanawiam się, jak można kochać kogoś, o kim tak mało się wie? Chyba to kwestia zaufania. Ona niestety już nic nie dodaje. Szukam więc odpowiedniego miejsca parkingowego i oznajmiam:

– A więc będę twoim prywatnym przewodnikiem po Dubrowniku.

Safija jest oczarowana tym miastem i wcale jej się nie dziwię. Kiedy miałem może dwanaście lat, byłem tu po raz pierwszy. Już wtedy chłonięcie tej atmosfery, podziwianie zabytków i poznawanie ich historii wygrało z gapieniem się non stop w ekran smartfona, a o to trudno w przypadku skażonego postępem technologicznym nastolatka. Safija przypomina mi dzisiaj siebie w tamtym dniu. Nie powstrzymuje zachwytu, co chwilę wykrzykuje "och", "ach" i "jak tu pięknie!", chce, bym robił jej zdjęcia albo robi je sobie ze mną. W pewnym momencie proszę kogoś, żeby sfotografował nas razem. Ustawiamy się na tle zabytkowej bramy Pile, a ja niespodziewanie przyciągam Safiję do siebie i całuję.

– Co to miało być? – pyta mnie, gdy zaangażowana do roli fotografa babka oddaje jej telefon i odchodzi.

– Sama mnie o to prosiłaś: to ty mnie pocałuj w ramach nagrody! – przedrzeźniam ją. Safija szturcha mnie w ramię, a potem chwyta pod nie i idziemy dumnie główną ulicą Stradum, mijając fontannę Onufrego, w kierunku drugiej zabytkowej bramy, Peskarija, za którą zwiedzamy stary port.

– Kiedy byłam dzieckiem, często wyobrażałam sobie, że mieszkam na statku i pływam po morzu – wyznaje mi wtedy Safija. – Ale jak możesz się domyślić, tak naprawdę nigdy nigdzie jeszcze nie popłynęłam.

– A wiesz, że Chorwacja ma ponad 1 200 wysp? Kiedyś zabiorę cię w rejs.

– Kiedy?

– Hmm, może w najbliższy poniedziałek?

Safija się śmieje.

– To okrutne, składanie mi obietnic, których nigdy nie spełnisz.

– Wypraszam sobie, nigdy się tak nie zachowuję!

– Lepiej obiecałbyś mi podwójne lody.

– Masz ochotę na lody?

– Zawsze.

– Trzeba tak było od razu!

Skręcamy więc w jedną z bocznych uliczek i jemy lody w kawiarni, w której zamiast ogródka znajdują się porozkładane na kamiennych schodach poduszki. Siadamy na nich i delektujemy się, próbując wzajemnie wybranych przez nas porcji. Południowe słońce grzeje niemiłosiernie, lecz nie nic nas to nie obchodzi, gdy splatamy że sobą swoje spocone od upału dłonie. W pewnym momencie zauważam, że oczy Safiji robią się szkliste, jakby cisnęły się do nich łzy. Przystaję i opłatam ją od tyłu ramionami, gdy spacerujemy wzdłuż starych murów miejskich. Zastygamy w bezruchu, wpatrzeni w szumiące w dole morze, a ja pytam, co się dzieje.

– Myślę o swojej przyjaciółce, z którą jechałam samochodem wtedy, kiedy zdarzył się wypadek – mówi drżącym głosem. Już nic nie musi dodawać. Czuję, jak ona drży i wiem, że ta przyjaciółka nie żyje.

– Jak miała na imię?

– Enisa. Zawsze była taka dobra dla wszystkich... najlepsza, jak ty. Raz to ja chciałam coś dla niej zrobić, chciałam ją uratować. Ale mi się to nie udało.

Czy ją reanimowała? Walczyła o jej życie? Czy w końcu ktoś odciągnął ją od przyjaciółki i powiedział: Wystarczy, to już jej nie pomoże. Czy tak to było? A może zupełnie inaczej?

– Chcesz o tym pogadać? – pytam ją ostrożnie.

– Nie. Chcę... Chciałabym, żeby ona też mogła zobaczyć te wszystkie piękne rzeczy, które ja widzę. Boli mnie, że to niemożliwe. – Safija nie płacze, ale ma najsmutniejszy głos, jaki kiedykolwiek słyszałem, gdy pyta: – Czasami staram się przeżywać wszystko podwójnie... za siebie i za nią. Myślisz, że to źle?

– Myślę, że bardzo za nią tęsknisz.

– Dziękuję, że mnie tu zabrałeś.

– Przeze mnie jesteś smutna.

– Nie. Przez ciebie czuję, że ja również jestem coś warta.

– Oczywiście, że jesteś.

– A ty, straciłeś kiedyś przyjaciela?

– W pewnym sensie teraz go tracę.

– Jak to??? – Safija wyswobadza się z moich objęć i odwraca twarzą do mnie. Wtedy opowiadam jej o odejściu Martina z zespołu.

– Wspólnie podjęliśmy tę decyzję. Martin nie stawia na wielką karierę, a my chcemy iść o krok dalej i szykujemy się do pewnego projektu. Jeśli nam się to uda, w przyszłym roku będziesz mogła usłyszeć o nas więcej. No i mamy już kogoś nowego na miejsce Martina. Nace jest naprawdę w porządku.

Safija wygląda na poruszoną moją opowieścią, choć nie jest ani w połowie tak tragiczna jak jej.

– To musi być dla was przykre, ostatnie wspólne wakacje... – podsumowuje.

– Dzięki tobie są weselsze – mówię, żeby nie było już tak smutno.

– A co to za projekt?

– Jaki projekt?

– Nad którym pracujecie.

– Nie mogę ci powiedzieć.

– No wiesz...

– Naprawdę.

– Ale jakiś muzyczny, tak?

– Nie, zamierzamy występować jako striptizerzy w klubach go–go.

– Co?!

– Żartuję!

Na szczęście Safija odpuszcza. Nie mogę przecież zdradzić jej, że myślimy o reprezentowaniu Słowenii na przyszłorocznej Eurowizji. Po chwili oboje już śmiejemy się do łez. Potem zabieram Safiję na obiad do eleganckiej restauracji. Siadamy w ogródku pod wielkim parasolem i zamawiamy dania z karty: ona zapiekanego bakłażana, a ja kalmary w cieście.

– Chciałabym, żeby ten dzień nigdy się nie skończył, wiesz?

– Ale przecież jeszcze się kończy.

– Uuu, przygotowałeś dla mnie więcej niespodzianek, mój prywatny przewodniku?

– I to jakich!

– A wiesz, że masz taki piękny uśmiech, że chyba się od niego uzależniłam?

– No proszę, wreszcie powiedziałaś mi coś miłego!

Po jedzeniu zamierzam wprowadzić swoją niespodziankę w życie. Wciąż się śmiejąc i przekomarzając, idziemy z powrotem do samochodu. Safija zakłada pewnie, że ostatni punkt wycieczki jest zaplanowany już poza miastem, ale to nieprawda. Po chwili orientuje się, że wjeżdżam na wznoszące się nad Dubrownikiem majestatyczne wzgórze Srd. Zaczyna piszczeć z ekscytacji, a później krzyczy na mnie, kiedy wyciągam z bagażnika butelkę szampana:

– Zamierzasz pić alkohol, a potem prowadzić auto?!

– Co? Nie! To szampan bezalkoholowy.

Kiedy go otwieram, wzburzony płyn oblewa nas jak na najlepszej imprezie.

– A kieliszki?

– Nie wyniosłem żadnych z restauracji, wybacz. To duży problem?

– To żaden problem – chichocze Safija. Zabiera ode mnie butelkę, jakby nigdy nic sadowi się na masce mojego samochodu i pociąga kilka dużych łyków bezalkoholowego szampana, a lekki wiatr, który sprawia, że wreszcie nie jest już tak gorąco, rozwiewa jej rozpuszczone włosy. – Uh, nieźle kopie!

– Daj spróbować.

Zamiast podać mi butelkę, obejmuje mnie za szyję i całuje... namiętnie, bardzo namiętnie. Pewnie mnóstwo ludzi się na nas gapi, ale mamy to gdzieś. W tej chwili jesteśmy tylko my i zachodzące nad panoramą miasta słońce. Staję przed maską, a Safija oplata mnie w pasie nogami. Przyciągam ją do siebie. Przytula się do mnie mocno. Na zmianę popijamy z butelki szampana i całujemy się, aż słońce zupełnie zachodzi. Nie możemy przestać. Kiedy wracamy do samochodu, ziewam głośno.

– Jesteś zmęczony albo tak cię znudziłam.

– To pierwsze, miałem kiepską noc przez pewnych dwóch wariatów, z którymi dzielę pokój. A w zasadzie przez jednego. Domyśl się którego.

– Jure.

– Taaa.

– Znowu wygrałam buziaka?

Z głośnym cmoknięciem całuję ją w policzek.

– Nie martw się. Nie zasnę za kółkiem. Całą drogę pozostanę skupiony i dojedziemy bezpiecznie pod sam hotel.

– Czy to kolejna obietnica, której nie zamierzasz spełnić?

– Już ci powiedziałem, że spełniam wszystkie obietnice, ale jeśli mi nie ufasz, możesz prowadzić, a ja będę twoją nawigacją. Masz prawko?

– Tak, ale nigdy w życiu nie zamierzam już siadać za kółkiem – zastrzega się Safija i już wiem, że wtedy, gdy wspólnie z przyjaciółką miały wypadek, ona prowadziła.

Umawiamy się w końcu, że ja będę prowadzić, a Safija zabawiać mnie rozmową, by powstrzymać moją senność. Ruszamy w drogę do domu. Safija chce, bym opowiedział jej o szczegółach swojej fatalnej nocy, więc to robię. Tak samo jak mnie, bawi ją, że Jure oskarżył Jana o swój rozbity nos. Zgodnie stwierdzamy jednak, że ci dwaj wyraźnie rywalizują o względy Hany i sami nie potrafimy stwierdzić, któremu z nich bardziej kibicujemy.

Podgłaśniam radio, gdy zapada zmrok, a my wyjeżdżamy na ekspresówkę. Żebym nie zasnął, choć w zasadzie wcale nie chce mi się spać, Safija zaczyna śpiewać grane kolejno utwory. Do większości nie zna tekstów, więc wymyśla je sama, a ja jej wtóruję. Dopiero kiedy mówię jej, że ma ładny głos, bo serio tak sądzę, ona trochę się peszy. W samochodzie na chwilę zapada cisza, a potem rozlegają się dźwięki doskonale znanego nam przeboju.

– Our love is alive, and so we begin. Foolishly laying our hearts on the table, stumblin' in. Our love is a flame, burning within. Now and then firelight will catch us stumblin' in – śpiewa Safija do pustej butelki po szampanie, która nie wiem czemu zamiast w koszu na śmieci, znalazła się z powrotem w aucie.

– Wherever you go. Whatever you do, you know these reckless thoughts of mine are following you – wtóruję jej.

– I'm falling for you, whatever you do 'cause baby, you've shown me so many things that I never knew. Whatever bla bla coś tam, baby, I'll do it for you – włącza się z powrotem Safija, opuszczając fragment tekstu, co znowu prowokuje mnie do śmiechu.

– Whatever it takes, baby, I'll do it for you – kończymy oboje. Założę się, że Safija też wspomina, jak ostatnio tańczyliśmy na parkiecie w barze do tej piosenki i wszyscy na nas patrzyli. Ustalamy, że odtąd to będzie nasza piosenka.

W takiej atmosferze dojeżdżamy do Neum. Zauważam, że na granicy Safija nie stresuje się już tak bardzo, jak przy jej przekraczaniu w poprzednią stronę. Wtedy robi mi się głupio, że przez chwilę podejrzewałem dziewczynę, która zwierza mi się ze swojej największej straty i opowiada o swoim dzieciństwie, o to, że mogłaby mnie okłamać.

– Dobranoc – mówię jej, gdy żegnamy się przy windach i jak zwykle cmokam ją w czoło.

– Dobranoc – odpowiada Safija, wspina się na palce i... robi to samo, czym zupełnie mnie rozbraja. Posyła mi całusy, jeszcze zanim drzwi się zamykają i winda rusza w górę.

Ja kieruję się w stronę basenu, gdzie rzekomo czekają na mnie chłopacy. Siedzą na leżakach i wszyscy wspólnie rozmawiają na kamerce z Nace. Zgoda, która pomiędzy nimi panuje, jest wręcz niepokojąca. Zachodzę ich o tyłu, tak więc wcześniej widzi mnie ich rozmówca niż oni sami. Pokazuję mu gestem, że ma mnie nie zdradzić, lecz w końcu nie wytrzymuje i wybucha śmiechem. Wtedy oni się odwracają.

– Bojči! – woła Jure i natychmiast zrywa się, żeby mnie wyściskać. – Te głupole cały dzień wmawiały mi, że uciekłeś z Safiją.

– A ty im uwierzyłeś? – kpię sobie z niego.

– Nieee... po prostu stęskniłem się za tobą – mówi i szczerzy się do mnie, nie mogę więc już wkurzać się na niego, że nie dał mi zbytnio pospać w nocy. – Zwłaszcza, że jutro też cały dzień nie będziemy się widzieć, bo Hana ma wolne i też gdzieś ją porywam!

Na te słowa słyszę w odpowiedzi tylko ciche przekleństwo z ust Jana. No cóż, tak to już jest. Niezbyt długo cieszymy się spokojem.

 

 

PS Wykorzystany tekst piosenki: Chris Norman & Dużo Quatro – Stumblin' in

 

 

Komentarze

Popularne posty