20 listopada 2023

Niszczyciel [ 3 ]



REZYDENCJA


Obudził mnie ogromny ból głowy. Nieprzyjemny, nasilający się przy najmniejszym ruchu, sprawiający dość duży dyskomfort. W gardle czułam suchość, drażniącą jego ścianki. Zakaszlałam.

Znajdowałam się w zaciemnionym pomieszczeniu. Niezbyt dobrze pamiętałam, co się wydarzyło? Zapewne przez obrzęk głowy, która wciąż przypominała o swoim szoku i bólu. Rozejrzałam się powoli na boki. Leżałam w łóżku i przykryta byłam pierzyną. Świeży zapach dawał odpowiedź, że musiała być dopiero co zmieniona. Prócz łóżka, w pomieszczeniu stała dwuskrzydłowa szafa.

Chciałam wstać, lecz nie poczułam się na siłach. Kręciło mi się w głowie. Jednak nie mogłam tutaj zostać, niepewna, dlaczego jestem w miejscu, w którym obecnie przebywam? Nic nie wyglądało znajomo, a chłód bijący z tych ścian, tłumaczył, że bynajmniej nie są to wakacje.

Nim zdążyłam się zorientować, drzwi znajdujące się naprzeciwko, otworzyły się, a w ich progu ujrzałam mężczyznę. Wyglądał znajomo, lecz nie mogłam sobie przypomnieć. Potem dopiero zaczęłam łączyć fakty.

— Przyniosłem nowy opatrunek — powiedział, dość ponuro.

— Gdzie jestem?

Mężczyzna podszedł bliżej i usiadł na skraju łóżka. Nie udzielając mi odpowiedzi, wziął do ręki czysty bandaż i zaczął go otwierać. Milczał.

— Gdzie jestem? — powtórzyłam.

Wciąż nic. Najwidoczniej nie chciał, bądź nie mógł, powiedzieć nic więcej. Spojrzałam na jego profil. Miał ciemne, dłuższe włosy, delikatny, zadziorny nos i nabrzmiałe, spierzchnięte wargi. Powolnym ruchem sięgnął do mojej głowy, rozwiązując zakrwawiony opatrunek. Potem, ponownie bez zbędnych słów, założył nowy, czysty bandaż.

— Rozumiem, że nie zasługuję na żadną odpowiedź? — drążyłam temat.

— Zasługujesz — w końcu się odezwał. Jego głos był opanowany i wciąż poważny. Z nutką goryczy. — Jednak nie ja, jestem osobą, która powinna to oceniać.

Poczułam, że odsuwa swoją dłoń i zwija zużyty opatrunek. Następnie wstaje i kieruje się do wyjścia.

— Co to wszystko znaczy?! — krzyknęłam.

Mężczyzna zatrzymał się w progu. Z profilu widziałam, jak ponownie otwiera usta, a potem je zamyka, zostawiając mnie bez kolejnej odpowiedzi.

Opadłam na poduszkę. Byłam rozgoryczona, a ból głowy, wciąż dręczył ciało. Czułam się martwa, choć odzyskałam przytomność. Znajdowałam się w jakimś miejscu, które było mi nieznane i nowe.

Rozgoryczona postanowiłam się stąd wydostać. Przecież nie mogła to być twierdza jakiegoś kartelu? Prawda? Podjąwszy decyzję, wstałam z łóżka. Wciąż kręciło mi się w głowie, więc szybko złapałam się ramy mebla. Zauważyłam, że miałam na sobie jakąś nową piżamę. Ktoś, kto ją wybrał, musiał mieć gust. Jednak nie mogłam wyjść w piżamie! Nigdzie nie mogłam znaleźć znajomych ubrań. Powoli kroczyłam wzdłuż pokoju, rozpinając koszulę. Dochodząc do szafy, zdążyłam ją zdjąć. Nim jednak otworzyłam drzwiczki, usłyszałam kolejny, nowy głos:

— Czy każda kobieta paraduje nago, kiedy w pobliżu nie ma mężczyzny?

Momentalnie zasłoniłam się dłońmi i otworzyłam szafę. Chowając się za drewnianym skrzydłem, spojrzałam. Kolejna znajoma twarz, aczkolwiek nijak nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie ją widziałam?

— Czy nikt nie nauczył was pukać? — zapytałam z jadem w głosie.

Mężczyzna uśmiechnął się perliście. Miał przyjemną twarz i typową urodę Koreańczyka. Pełne, malinowe usta, prosty nos, schludny wygląd. Ubrany w kremową koszulę i ciemne spodnie.

— Jestem u siebie — odparł z przekąsem. — Przyszedłem sprawdzić, czy przypadkiem jeszcze żyjesz.

— Brzmi tak, jakbyś wcale tego nie chciał.

Pomieszczenie przeszedł chichot, którego autorem był mężczyzna.

— Śniadanie jest gotowe — rzekł, podchodząc do okna i rozsuwając grube kotary. — Przyszedłem, aby dopilnować, że na nie zejdziesz.

— Kto powiedział, że jestem głodna?

— Suga — odparł. — Stwierdził, że ci się polepszyło, bo odzyskałaś przytomność. — Widząc moją minę, zrobił pauzę. — Tak, to ten od opatrunku.

Miałam tak wiele słów, które w tamtym momencie cisnęły się na usta. Jednak nic nie wypowiedziałam. Upewniłam się, że mężczyzna nie podgląda, a potem szybko założyłam jakąkolwiek koszulkę.

— Wyglądasz bardzo słodziutko — wtrącił, gdy kroczyłam za nim długim korytarzem. — Szczególnie w tej koszulce z pluszowym misiem.

Miałam ochotę zamordować go na miejscu. Tam w tym korytarzu, tej posiadłości, która swoją budową i rozmieszczeniem pomieszczeń, wyglądała jak labirynt.

— Musiałam wziąć szybko jakieś ubranie — odpowiedziałam z wyraźną irytacją. — Byś już nie patrzył tak wygłodniale.

Kolejny raz usłyszałam jego chichot, odrobinę słodki, ale też zadziorny. Mężczyzna miał w sobie dość sporą ilość aegyo, którą najwyraźniej nie chciał ukazać.

— Za bardzo się cenisz — odparł poważnie, lecz nie uwierzyłam mu.

Kroczyliśmy jeszcze kilka minut, a ja starałam się zapamiętać tę trasę. W końcu w labiryncie to pierwsza zasada przetrwania. Zapamiętać, jak się do niego trafiło.

— Jin! — usłyszałam głos z końca korytarza.

Kolejny, tym razem blondyn, stał przed wejściem do ostatniego pokoju. Zapewne była to jadalnia, do której mieliśmy się udać na śniadanie.

— Jimin — skinął dłonią mój doręczyciel. — Chyba nie czekasz na nas?

— Dopiero przyszedłem — odparł. — Widzę, że pani doktor też w wyśmienitej formie.

Zmrużyłam oczy. Nie byłam pewna, czy jego głos nasiąknięty był pogardą, czy może rzeczywiście cieszył się na mój widok? Głupia. Od razu odrzuciłam tę myśl na bok i postanowiłam się nie odzywać.

Mój opiekun zachichotał, a potem sięgnął do drzwi.

— Jeśli chcesz przeżyć — wtrącił niejaki Jimin. — Po prostu się nie odzywaj. A już na pewno nie, kiedy będziesz w silnych emocjach.

— To ma być jedna z tych twoich złotych rad? — wtrącił Jin. — W takim razie nie dziwne, że nikt się do nich nie stosuje.

Nie mogłam się powstrzymać i subtelnie zachichotałam. Potem Jin się odwrócił i chwycił ponownie za klamkę, a Jimin wypiął język. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie do cholery jestem?

Moje wątpliwości rozwiał głos, który wpełzł pod czaszkę i spowodował, że automatycznie się spięłam. Jego właściciel siedział na końcu stołu.

— Soeokjin, Park! — zawołał. — Widzę, że jak zawsze musicie się spóźnić.

Pomieszczenie, które pełniło funkcję jadalni, tak jak resztę tych, które widziałam, było ciemne i surowe. Na jego środku stał długi, podłużny stół, wykonany zapewne z czarnego hebanu. Dodatkowo naliczyłam dziesięć krzeseł, z tego samego drewna, obitych fioletowym aksamitem. Trzy były wolne, zapewne czekały już na nas.

Przekroczyłam próg, idąc za Jinem, który najwidoczniej chciał się wytłumaczyć. Oczywiście od razu powiedział, że była to moja wina, ponieważ byłam kobietą. Za to miałam ochotę uderzyć go w głowę, lecz spojrzenia wszystkich zebranych powodowały, że zrezygnowałam.

Prócz znajomych twarzy, dojrzałam dwie nowe. Były to kobiety, najpewniej w moim wieku. Jedna zajmowała miejsce po prawej stronie faceta, który musiał pozbawić mnie przytomności. Miała brązowe włosy z niebieskimi pasemkami oraz piwne oczy. Uśmiechała się przyjaźnie, a wtedy w jej policzkach powstały dołeczki, identyczne jak u Jimina. Później się dowiedziałam, że byli bliźniętami.

Druga natomiast siedziała między niejakim Sugą a mężczyzną w okularach. Posiadała blond włosy z jasnymi końcówkami, długością sięgające łopatek. Jej bursztynowe oczy intensywnie na mnie patrzyły, a ciemny makijaż dodawał jej drapieżności.

— Ładna jest — wtrąciła bliźniaczka Jimina.

— Skąd mogłem być pewien, że moja siostra odezwie się pierwsza? — westchnął Park, zakrywając sobie oczy dłonią. — Jesteś irytująca, Honglin.

— Nie mów tak do mnie! — wycedziła przez równe zęby.

Jimin przewrócił oczami, a potem jęknął. Później dowiedziałam się, że kobieta nie lubiła swojego imienia i wszyscy mówili do niej Kana.

— Może mi ktoś powiedzieć, co to wszystko znaczy?! — przerwałam tę beznadziejną sytuację, w której się znalazłam.

— Jemy śniadanie — odparł bezuczuciowo szef całej gromadki.

— Dlaczego tu jestem?! To porwanie! — krzyknęłam, czując narastający gniew. — Kim ty do kurwy nędzy jesteś? Gdzie jest Sehun?!

— Zadziorna — wtrąciła Kana. — Już ją lubię.

— Weź się uspokój — zrugał ją Jimin. — Jak zawsze uwielbiasz zamieszanie, choć starasz się grać spokojną…

— Kana, Jimin! — przerwał im gangster. — Zostawcie nas samych — zarządził.

Nim ktokolwiek coś powiedział, ponownie się odezwał.

— RM, Jin wy pozostajecie. Reszta niech wyjdzie.

Jego głos stał się poważny. Przybrał ton, nieznoszący sprzeciwu. Potem spojrzał w moją stronę. Jego ciemne, prawie onyksowe oczy, wywierciły we mnie jakieś poczucie bezradności i przerażenia.

— Musimy przypomnieć niektóre fakty, pannie Kim.





1 komentarz:

  1. To jest tak tajemnicze opowiadanie... Czułam ciarki, czytając ostatnią scenę... A ostatnia wypowiedzi? ... Chyba zapowiada się coś naprawdę mocnego... Chce już nowy rozdzialik tak bardzo ♥︎

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥