Wszystkie jej imiona [ 7 ]

 


HANA's POV

Tego dnia od rana dzieje się coś niezwykłego. Gdy mój budzik dzwoni o iście nieludzko wczesnej porze, nie mam ochoty rzucić telefonem o ścianę, tylko leżę sobie przez chwilę z uśmiechem na ustach i wpatruję się w promienie wpadającego przez szybę do pokoju słońca. Nadal mam w głowie wspomnienie poprzedniego wieczoru. Tym razem nie wzbudza ono we mnie poczucia winy i odrazy do siebie, tylko rozlewające się po całym ciele ciepło. Ale nie takie, przed którym szuka się ochłody w upalne południe. Raczej takie, którego pragnie się w pochmurny dzień. Jan jest dla mnie jak aromatyczna kawa, milutki kocyk w jesienny wieczór, przytulanka w bezsenną noc. Och, czy tym sposobem wymieniłam wszystko, co najbardziej lubię? No cóż...

Tego ranka nie czuję potrzeby, by zmienić pościel. Wręcz przeciwnie, chcę by jak najdłużej zachowała jego zapach. Bo kto wie, kiedy znowu i czy w ogóle jeszcze go poczuję?

Idę do restauracji w świetnym nastroju i podświadomie nucę piosenki o miłości, układając na wózku patery z bufetem śniadaniowym.

– Ktoś jest tu dziś w dobrym humorze – zauważa Safija, patrząc na mnie w jakiś podejrzany sposób, na co jeden z obecnych w kuchni kucharzy dodaje:

– Powiedziałbym: śpiewającym!

Od razu się czerwienię. Zawsze tak mam, kiedy czuję silne emocje. To wszystko przez to, że w porównaniu z ciemnymi włosami i oczami mam wyjątkowo jasną skórę. Nie to co wiecznie pięknie opalona Safija. Albo Jan... Z myślą o nim roznoszę bufet. Zastanawiam się, czy on przyjdzie dziś na śniadanie. A może znowu zaśpi? Zdarza się to ostatnio chłopakom coraz częściej, bo coraz dłużej włóczą się wieczorem po plaży albo przesiadują w barze. Lub w moim pokoju, w przypadku jednego z nich... Na tę myśl mimowolnie chichoczę. I w tym momencie ich zauważam, wszystkich, w komplecie. To aż nieprawdopodobne. O ile Bojan, Martin i Kris dotąd zjawiali się na śniadaniach dość regularnie (znam już imiona ich wszystkich, bo zamiast wczoraj po wizycie pewnego charyzmatycznego gitarzysty pójść spać, długo ich googlowałam), to Jan i Jure rzadko wstawali przed 10.00.

Ale to nie koniec niespodzianek. Dzieje się coś jeszcze bardziej niespodziewanego. Przez chwilę chłopacy, zanim zajmą miejsce, dyskutują o czymś zaciekle, niemal się kłócą... a potem... potem Bojan, Martin i Kris siadają po tej stronie sali, którą obsługuje Safija, a Jan i Jure po tej, którą obsługuję ja.

Chociaż przy wydawaniu bufetu śniadaniowego nie podchodzę do stolików, w tej sytuacji i tak jestem o wiele bliżej ich. Tak blisko, że mogą mnie zawołać. I robią to.

– Cześć, Hana! – to akurat Jure. Gdy odwracam się w ich stronę, twarz poważnego zazwyczaj Jana rozjaśnia uśmiech. Dopiero wtedy rzuca w moim kierunku:

– Hej. – I puszcza do mnie oko. A ja co robię? Oczywiście, że znów cała się czerwienię.

– Hej – odpowiadam i również staram się obdarzyć go uśmiechem, najpiękniejszym, na jaki mnie stać, bo czuję, że na taki zasłużył.

Nie zauważam, kiedy chłopacy wychodzą z sali restauracyjnej, bo pracy jest sporo. Ale kiedy kończymy już wydawanie śniadań i zaczynamy sprzątanie, zbierając brudne talerze ze stolika Jana i Jure, zauważam wciśnięty pod jeden z nich liścik – złożoną karteczkę, podpisaną po słoweńsku "Dla Hany" z narysowanym obok słoneczkiem. Drżącymi rękami, z bijącym zdecydowanie za szybko sercem, rozwijam ją i czytam. "Jeśli Ty też masz ochotę mnie bliżej poznać, czekaj dziś w południe w hotelowym lobby. J.". Czy ja śnię? Czy ktoś właśnie zaprosił mnie na randkę? Czy JAN właśnie zaprosił mnie na randkę?! Chłopak, który spodobał mi się od momentu, w którym go zobaczyłam? Czyli kiedy wszedł mi do kabinki w toalecie? Ten, któremu pragnęłam oddać serce, a myślałam, że on chce jedynie ciała? Przez chwilę stoję jak głupia przy stoliku, ściskając w dłoniach karteczkę i nie mogę uwierzyć we własne szczęście. A potem wracam do kuchni z wózkiem załadowanym brudnymi naczyniami i już zupełnie świadomie śpiewam sobie jakąś miłosną piosenkę.

W pokoju, po szybkim prysznicu, bez końca rozmyślam, co na siebie założyć. Najpierw mam uszykowaną dość dużo odsłaniającą sukienkę, lecz szybko dochodzę do wniosku, że to nie jest dobry pomysł. Jan w końcu poznał już moje wdzięki, o ile mogę tak nazwać swoją figurę, która według mnie nigdy pewnie nie będzie idealna. Teraz chce poznać mnie. Niech skupi się więc na moich słowach, a nie na wyglądzie. Ostatecznie zakładam po prostu jeansowe szorty, biały top i sandałki na niewielkich koturnach. Do tego robię subtelny makijaż, biorę małą torebkę i schodzę do hotelowego lobby. Trochę się denerwuję. Co jeśli Jan, gdy już pozna mnie bliżej, uzna, że wcale mnie nie lubi? Pełna obaw, kręcę się w tę i we w tę, czekając na niego. A jego nie ma. Powoli moje wcześniejsze obawy zmieniają się w irytację. Chyba nie jest taki, żeby świadomie i z premedytacją mnie wystawić... kazać mi tu przyjść i nie zjawić się, obserwować z góry i śmiać się ze mnie. Gdy rozmawialiśmy poprzedniego wieczoru w windzie, starał się bardzo, bym uwierzyła, że nie jest typem zwykłego podrywacza. Już planuję wrócić do pokoju i obrzucić Jana najgorszymi epitetami, kiedy słyszę swoje imię.

– Hana? Jak ty pięknie wyglądasz! – Jasne, bardzo chciałabym, żeby powiedział to Jan... Ale mówi to...

– Jure? A co ty tutaj...

– Jak to: co? W końcu byliśmy umówieni, nie? Najmocniej cię przepraszam za spóźnienie. Ten głupek, Jan, cały czas mnie zagadywał i wmawiał mi, że i tak nie przyjdziesz. Specjalnie chyba, żeby zrobić mi na złość, mimo że wcześniej sam pozwolił mi się z tobą umówić...

Robi mi się duszno. Za dużo informacji na raz. Za dużo okropnych wieści. A więc to Jure zostawił mi dzisiejszy liścik... W dodatku za zgodą i aprobatą Jana!

– Dlaczego pytałeś go, czy możesz się ze mną umówić? – to jedyne, co jestem w stanie powiedzieć.

– No... bo wydawało mi się, że to jemu wpadłaś w oko.

No cóż, mi też się tak wydawało. Jak bardzo może boleć złamane serce? Jak może na to pomóc świadoma zemsta?

– Hm... Ale ci pozwolił, więc widocznie tak nie jest – odpowiadam, po czym śmiałym, wyjątkowo śmiałym jak ja mnie gestem chwytam Jure pod ramię i pytam: – Gdzie mnie zabierzesz?

 

JURE's POV

Przyjechaliśmy z chłopakami do Neum dwoma samochodami – jednym Bojana, którym zabrał się również Martin, i drugim – moim, w którym wiozłem Jana oraz Krisa. Przez całą drogę sprzeczaliśmy się, u kogo było weselej. Założę się, że u nas. Mówię o tym Hanie, kiedy parkuję swoje auto przed kawiarnią usytuowaną przy niezbyt ładnej ulicy. Ale mina rzednie mi jeszcze bardziej, gdy widzę sam lokal: powiedzieć, że jest okropny, to nic nie powiedzieć. Z fasady odpada farba, stoliki są stare i zniszczone, a rozpięte nad nimi parasole kołyszą się na lekkim, wiejącym od morza wietrze, tak jakby zaraz miały się przewrócić. Boże... patrzę na Hanę i robi mi się wstyd, gdzie ja ją zabrałem! Po jej wyrazie twarzy usiłuje ocenić, czy jest bardzo zażenowana, lecz ma zupełnie nieodgadnioną minę.

– Jeny, przepraszam cię za to miejsce, wybrałem je zupełnie nieświadomie, wpisałem w Google Maps hasło "kawiarnia" i nie spojrzałem na zdjęcie ani na opinie... Ja po prostu chciałem zabrać cię gdzieś blisko, żebyś nie musiała się spieszyć z powrotem przed wydawaniem obiadów. Ale ze mnie idiota. – Uderzam się w czoło otwartą dłonią. Na twarzy Hany wreszcie pojawia się uśmiech. Taki nieznaczny. Nie wiem więc, czy bawi ją ogólnie cała sytuacja, czy śmieje się że mnie, czy stara się być miła.

– Nie szkodzi – odpowiada. – Przynajmniej nie zaprosiłeś mnie na kawę w hotelu.

– Co to by była za przyjemność pić kawę w miejscu swojej pracy? Codziennie to robisz. Wolałem czymś cię zaskoczyć. No i chyba zaskoczyłem, niestety nie pozytywnie.

– Nie przejmuj się, słyszałam o tej knajpie. Wygląda okropnie, ale podobno dają tu dobrą kawę.

– Jeśli chcesz, to zaraz poszukam innego miejsca. – Już wyciągam z kieszeni telefon. Tak apropos, mój poprzedni się znalazł niedługo po tym, jak kupiłem nowy. Leżał rozładowany za łóżkiem ze zbitym ekranem, więc nie żałuję mimo wszystko zakupu. Chłopacy za to ucieszyli się, że ich kompromitujące zdjęcia nie trafiły w niepowołane ręce.

– Przestań. Zostańmy tutaj – upiera się Hana.

– Na pewno?

– Tak. Nie chodzi przecież o miejsce, a o miłe towarzystwo. Twoje jest miłe – dodaje i teraz to ja się uśmiecham. Cieszę się, że taka dziewczyna darzy mnie sympatią.

– OK, w takim razie proponuję zająć stolik na zewnątrz. Aż się boję, jak prezentują się te w środku... – przyznaję także z tą myślą, że tu będę mógł swobodnie sobie zapalić. Siadamy przy najmniej zniszczonym stoliku. Wybór jest duży, bo oprócz nas nikogo tu nie ma. Widać, że to miejsce skutecznie odstrasza, nie zachęca do odwiedzania go nawet rzekoma dobra kawa. Plus tego jest taki, że szybko zauważa nas kelnerka i wręcza nam menu. Jest bardzo miła i sama sprawia wrażenie zażenowanej scenerią, w jakiej pracuje. Pytam Hanę, na co ma ochotę, a ona decyduje się na cappuccino. Namawiam ją, żeby zjadła również deser.

– Nie, dzięki. Naprawdę – odmawia.

– Nie krępuj się. Ja stawiam, korzystaj – zachęcam ją. I w końcu zgadza się zjeść deser z malinami, taki sam, jaki wybieram dla siebie. Dywagacje nad kartą menu przerywa nam ponowne pojawienie się kelnerki. Zamawiam dwie kawy cappuccino i dwa desery. Kiedy czekamy na zamówienie, pytam Hanę o różne rzeczy, jednocześnie opowiadając jej o sobie. Nie chcę, żeby czuła się jak na przesłuchaniu czy podczas udzielania wywiadu, więc prowadzę rozmowę, unikając formy: pytanie–odpowiedź. Dużo żartuję i właściwie cały czas się z czegoś śmiejemy. Robi się też poważnie. Hana opowiada o swojej trudnej sytuacji w domu. Niedawno jej tata zachorował, przez co musiał zrezygnować z pracy. Z kolei mama, żeby się nim opiekować, może dorabiać tylko dorywczo. Tak samo młodszy brat, który jeszcze się uczy i dostał pracę jedynie na wakacje. Wychodzi na to, że Hana jest jedynym stałym żywicielem rodziny. Poruszony jej historią, zapewniam ją kilka razy, że może na mnie liczyć w tych trudnych chwilach. Hana zdaje się być zmieszana propozycją pomocy.

– Nie wiem czemu ktoś taki jak ty interesuje się moim życiem, chociaż to bardzo miłe – wyznaje, gdy kelnerka akurat przynosi nam zamówienie.

– Co rozumiesz przez "ktoś taki jak ja"? – pytam. – Czyli taki, kto nie umie nawet wybrać porządnej kawiarni?

Hana się śmieje.

– Nie, taki... popularny.

– Zapomnij, że taki jestem, dobra? Ja też właśnie po to tu przyjechałem. Żeby przez chwilę poczuć się... anonimowo, tak wiesz, normalnie i naturalnie.

– Naprawdę ci tego brakuje?

– I to jak! Myślisz, że czemu wybraliśmy Bośnię? Nie jesteśmy tu jeszcze aż tak rozpoznawalni.

– No dobrze, postaram się traktować cię jak kolegę z sąsiedztwa.

Nie wiem już, czy pasuje mi bycie tylko jej kolegą, ale kiwam głową z aprobatą. Hana zdecydowanie zyskuje przy bliższym poznaniu, stwierdzam. Nie tylko podoba mi się z wyglądu. Jest do tego taka... cudownie zwyczajna i nikogo nie udaje.

Kiedy próbuję cappuccino, okazuje się, że jest naprawdę dobre. A deser jeszcze lepszy. Zjadamy swoje porcje, znowu dużo się śmiejąc. Później reguluję rachunek i zostawiam napiwek za sympatyczną obsługę, bo Hana musi już wracać. Zanim jednak wracamy do samochodu, ona idzie jeszcze do toalety. Czekam na nią dość długo, a gdy przychodzi z powrotem, sprawia wrażenie dziwnie bladej.

– Wszystko ok? – pytam. – Widok toalety okazał się gorszy, niż przypuszczałaś?

– W jak największym. Nie było tak źle. Dziękuję ci za to spotkanie.

– To ja dziękuję! I liczę, że je powtórzymy.

Hana w odpowiedzi spuszcza wzrok. Nie wiem, czy to znaczy, że mi odmawia, czy że jest zawstydzona propozycją kolejnego spotkania. Ale ostatecznie mówi z lekkim uśmiechem:

– Chętnie.

Gdy wracamy, udaję się prosto na basen. Chłopacy akurat tam wypoczywają i do nich dołączam.

Do końca nie wiedzieli (zresztą ja też), czy Hana zjawi się o wyznaczonej godzinie w wyznaczonym miejscu. Ale skoro zniknąłem na tak długo, domyślili się, że przyszła. Kiedy już odwiozłem ją do hotelu i pożegnałem, chwilę pisałem z nimi na messengerze, by ustalić, gdzie są.

Na mój widok zaczynają bić brawo.

– Maček, wygląda na to, że wreszcie udał ci się podbój! – woła Martin, a pozostali chichrają się głupio. Tylko Jan z powagą zapala papierosa i powstrzymuje się od komentarza.

 

BOJAN's POV

Wieczorem znowu obserwuję Safiję na plaży. Rozmawia z tą samą dziewczynką co ostatnio, coś jej przekazuje, a potem zdejmuje buty i siada na brzegu morza. Woda obmywa jej nogi i chyba moczy dół sukienki. A ona nic sobie z tego nie robi. Już dawno bym do niej podszedł, gdyby nie fakt, że ma w uszach słuchawki i sprawia wrażenie przebywającej w zupełnie innym świecie. Kiedy jednak zaczyna coś przełączać w telefonie, wykorzystuję chwilę i postanawiam mimo wszystko jej przeszkodzić.

– Hej, nie masz nic przeciwko, żebym się do ciebie dosiadł? – pytam. Wciąż pamiętam jej prośbę, bym trzymał się od niej z daleka, jednak od paru dni zastanawiam się, czy jest aktualna. Safija zmieniła do mnie nastawienie po tej przykrej rozmowie, podczas której skutecznie ostudziła moje zamiary, i wbrew pozorom, zamiast się ode mnie odsunąć, stała się bardziej przystępna. Zupełnie jakby po przemyśleniu od razu pożałowała tego, co mi wtedy powiedziała.

Podnosi na mnie wzrok, wyjmuje słuchawki z uszu i odpowiada:

– No pewnie, plaża jest dla wszystkich. Chyba że przyszedłeś się tutaj spierdzieć.

Nie chcę zdejmować butów i moczyć stóp, więc siadam koło niej, ale zwrócony w przeciwną stronę, tyłem do morza. Przez to nasze twarze znajdują się w dość bliskiej odległości, naprzeciwko siebie.

– Będziesz wypominała mi ten nieudolny żart do końca życia?

– Nie, tylko do końca twoich wakacji – odpowiada, czym uświadamia mi boleśnie, że wraz z wyjazdem pewnie nigdy więcej jej nie zobaczę. Nie chcę o tym myśleć. Nie w takim momencie. Wieczór jest taki piękny. Słońce dopiero zaszło. Nazywają to ponoć złotą godziną.

– Kim jest ta dziewczynka, z którą spotykasz się tu codziennie? – zagaduję. Safija wiele razy, gdy z nią rozmawiała, widziała mnie na plaży. Nie muszę więc kryć się z tym, że od kilku dni regularnie przychodzę bezczelnie ją tutaj podglądać.

– To moja córka – mówi, a mi szczęka opada i potrzebuję chwili, by uświadomić sobie, że to po prostu fizycznie niemożliwe. Safija powiedziała mi, że ma dwadzieścia jeden lat. A ta dziewczynka przynajmniej osiem, jeśli nie dziesięć. – No przecież żartuję. – Safija wybucha śmiechem. – Ale miałeś minę!

– Na pewno głupią.

– Widzisz, nie tylko ty tu jesteś mistrzem idiotycznych żartów. I nie tylko ty lubisz pomagać. A ta dziewczynka to Vladka. Mieszka tu niedaleko z rodzicami. Żyje im się ciężko, bo nie mają wsparcia reszty rodziny. Wiesz, mama Vladki jest muzułmanką, a tata chrześcijaninem. Takie małżeństwo według niektórych nie powinno istnieć. Ale oni są szczęśliwi, tylko bardzo biedni. Tak więc codziennie przynoszę im z restauracji jedzenie, które zostaje – wyjaśnia Safija, czym robi na mnie wrażenie.

– Fajnie, że dzielicie się tym, czego goście nie zjedzą, zamiast to wyrzucać.

– Nie możemy tego robić. Wynoszę jedzenie nielegalnie. Wie o tym tylko Hana, ale jeszcze na mnie nie doniosła. Gdybyś chciał się mnie stąd pozbyć, to masz już okazję.

Tym, że pomaga mimo ryzyka, robi na mnie jeszcze większe wrażenie.

– Nie chcę się ciebie pozbywać – przyznaję szczerze w momencie, kiedy przychodzi większa fala i moczy mi tyłek. – Cholera! – krzyczę, wstając pospiesznie. Safija się śmieje. – Co, takie to zabawne? – Ona śmieje się jeszcze głośniej. – No dobra, trochę jest. – I ja też zaczynam się śmiać.

– Wyglądasz, jakbyś się posikał.

– Masz ochotę na spacer czy pokazywanie się publicznie z kolesiem z mokrą dupą to trochę obciach?

– Ja też taką mam – oznajmia, również wstając i pokazuje na przemoczony dół swojej sukienki. – Jest ciepło, zaraz wyschniemy.

– Racja.

Tak więc ruszamy przed siebie wzdłuż plaży i suszymy przemoczone ubrania. Dobrze nam się rozmawia, jakby Safija poluzowała jakąś barierę, która ją ode mnie odgradzała. A może po prostu czuje się lepiej w otwartych przestrzeniach niż w moim samochodzie czy w swoim pokoju?

– Nie chcę wyjść na plotkarę, ale czy ty też odnosisz wrażenie, że Hana i Jan mają się ku sobie? – pyta mnie w pewnym momencie.

– Hana i Jan? Nie... prędzej Hana i Jure – odpowiadam.

– No co ty!

– Wczoraj byli razem na kawie.

Safija wygląda na bardzo zaskoczoną.

– Nie wiem, czy powinnam ci o tym wspominać, ale wydaje mi się, że ledwie przedwczoraj Jan był u Hany w pokoju. Chyba że wzięłam Jure za niego...

– Kiedy, przedwczoraj? A, no tak. Hana przyszła z powrotem po swój wentylator. Jan podobno poszedł z nią, bo wleciał jej do pokoju nietoperz i się go bała. Chłopacy tak mi mówili. Ja nie wiem nic więcej, bo byłem na plaży.

– I podglądałeś mnie, jak rozmawiałam z Vladką.

– No właśnie.

– Nie wypierasz się.

– Nie potrafię kłamać.

– Ale mimo wszystko to Jan, nie Jure, podarował Hanie wentylator, prawda?

– I walczył z tym nietoperzem w jej pokoju podejrzanie długo...

– Coś jest na rzeczy! – woła Safija. A ponieważ chodzi o jej koleżankę i mojego przyjaciela postanawiamy, że będziemy się im przyglądać i odkryjemy prawdę. Jeszcze trochę spacerujemy po plaży, a gdy robi się zupełnie ciemno, wracamy do hotelu. Safija jest już zmęczona i chce się wyspać przed pracą. Zanim się rozstajemy, pytam ją jeszcze:

– Czego słuchałaś na plaży?

W odpowiedzi uśmiecha się zagadkowo i mówi:

– Tajemnica.

– Nie zdradzisz mi jej?

– A co będę miała w zmian?

– Nie wiem. A co mam zrobić?

– Na przykład mów cały dzień wierszem.

– Ty znowu żartujesz, prawda?

– Nie, sam przecież określiłeś się "w pewnym sensie poetą" i powiedziałeś, że jesteś dobry w słowa. – Safija pokazuje mi język.

– Za to ty wykorzystujesz je przeciwko mnie.

– Cóż, wybacz, że jestem taka okropna.

– Dobranoc.

– Tylko nie oszukuj! Dowiem się, czy przy kumplach też trzymałeś się zasady.

– Ja nigdy nie oszukuję – odpowiadam, przesyłając jej całusa, kiedy roześmiana znika za drzwiami windy.

 

Komentarze

Popularne posty