POCZĄTEK
Kiedyś myślałam, że głupotą jest trzymać się z boku. Zachować bezpieczną odległość i nie wychylając się, z pokorą słuchać innych. Byle tylko nie zaryzykować i nie spowodować, że cała masa problemów spadnie ci na głowę.
Dzisiaj już wiem, że czasami lepiej jest odpuścić i po prostu milczeć.
26 październik 2016
Mgła i szarość spowiła stolicę, a gdzieniegdzie powstały niezbyt duże i nieliczne kałuże. Nic nie zapowiadało, aby ten dzień różnił się od innych w tym tygodniu. Nie wskazywała na to pogoda, zakorkowane ulice, zatłoczone metro i duszna poczekalnia koreańskiego szpitala.
Dyżur był dość ciężki i obfitujący w sporą ilość dziwnych wypadków. Nie wspominając o zwykłych stłuczeniach, skręceniach i złamaniach. Tego dnia udało mi się przeprowadzić trzy, trudne i czasochłonne operacje pacjentom przywiezionym z różnych wypadków drogowych.
Umyłam ręce starannie, używając mydła, płynu do dezynfekcji oraz gorącej wody. Patrzyłam jak krew, która podczas operacji, ominęła naciągnięte rękawice, spływa do umywalki. Nie cierpiałam tego widoku, burgundowej cieczy, szkarłatne, ciepłej i lepkiej. Paradoks życia, przecież byłam lekarzem.
Nigdy nie zapomniałam słów wypowiedzianych na pierwszym dniu stażu w szpitalu — “To nie wasza wiedza powoduje, że jesteście dobrymi lekarzami, a dojrzałe decyzje.” Ciężko było się nie zgodzić. Zwłaszcza i przede wszystkim dlatego, że balansując na granicy życia i śmierci, nierzadko trzeba było dokonać wyboru. Kogo uratować i czy jesteśmy w stanie coś więcej zrobić?
Lekarzem zostałam, ponieważ, los tak chciał. Marzyłam, aby to powiedzieć, lecz byłoby to kłamstwo. Ponieważ jako człowiek, który zawierza wszystko nauce, miałam świadomość, że nie przeznaczenie, a konsekwencje decyzji sprawiają, że nasze życie toczy się tak, a nie inaczej.
Dlaczego więc medycyna? Czy była to sposobność przypodobania się wymagającej rodzinie? Któż wie? A może jednak powołanie do ratowania ludzkiego życia? Wtedy sama jeszcze nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie.
Wychodząc ze szpitalnego budynku, zmierzałam w stronę metra. Dwudziestoczterogodzinny dyżur przeciągnął się o ponad trzy godziny. Byłam zmęczona, obolała i rozbita. Jakaś niema obietnica klęski wisiała w powietrzu, jednak nie miałam pojęcia, że będzie się tyczyć bezpośrednio mnie.
Uliczne latarnie świeciły nikłym blaskiem. Gdzieniegdzie spaliły się żarówki, a w dzielnicy, która zamieszkiwałam z ukochanym, nie było ich zbyt wiele. Możliwe, że to przez zachowanie prywatności niektórych osób? Albo oszczędność władz miasta.
Sama tego nie wiedziałam.
Wysiadłam na odpowiednim przystanku metra Popatrzyłam na zegarek. Zaklęłam pod nosem i weszłam do ostatniego otwartego sklepu. Musiałam zrobić zakupy, ponieważ Sehun wyjechał, a lodówka świeciła pustkami.
Wracając do mieszkania, zauważyłam dziwną scenę. Coś działo się przed bramką naszego domu.
Wstrzymałam oddech, obserwując całe zdarzenie. Na ulicy było pusto. W odległości pięćdziesięciu metrów ich dostrzegłam. Stojących przy samochodzie trzech mężczyzn, w garniturach skrojonych na miarę. Kolejny stał niedaleko wejścia, a na schodkach ujrzałam dwóch innych, praktycznie wywlekających jakiegoś chłopaka.
A nim był właśnie Sehun.
Z początku się przeraziłam. W końcu, z jakiego powodu, wyciągają mojego narzeczonego z mieszkania i dlaczego jest cały we krwi? Co tym razem mu się przytrafiło?
Niejednokrotnie widziałam na jego twarzy zadrapania lub siniaki. Zawsze tłumaczył to swoim roztargnieniem i dawał błahe wymówki. Odpuszczałam, wiedząc, że spinał się podczas tych rozmów.
Teraz natomiast dwóch mężczyzn trzymało go za ramiona, a kolejny, siódmy, którego naliczyłam, uderzył go prosto w twarz.
Momentalnie siatki z zakupami wypadły mi z rąk, a butelki mineralnej wody wylały się na ziemię. Stałam oniemiała, widząc, jak katują mojego ukochanego. Przełknęłam głośno ślinę i zaciskając piąstki, się odezwałam:
— Przestańcie!
Kiedy nie myślałam racjonalnie, a napędzana uczuciami, pobiegłam w ich stronę, ujrzałam oczy, które do końca życia mnie prześladowały. Owalne, w kształcie migdała. Z brązowymi tęczówkami, onyksowymi źrenicami.
Nim zdążyłam podbiec do Sehuna, zostałam przytrzymana przez stojącego z boku faceta. Posiadał blond włosy i pyzate policzki. Czułam jego dłonie na przegubach łokci. Miał silny uścisk i zablokował możliwość dalszej podróży.
— Zadzwonię na policję! — krzyczałam bez opamiętania.
— Jungmi — usłyszałam słaby głos ukochanego. — Nie wtrącaj się.
Nie zdążyłam się uwolnić, gdy stojący w środku facet podszedł i ujął mój podbródek w palce. A potem usłyszałam jęk, kiedy kolejny raz kat uderzył mojego narzeczonego.
— Myślisz, że jesteś w stanie coś teraz zrobić? — wyszeptał barytonowym głosem, odrobinę zachrypniętym. — Jeśli tak, to działaj.
Choć cholernie się bałam i zawładnęły mym ciałem spazmy dreszczy, w tamtej chwili nie mogłam nic zrobić. Czułam się fatalnie, będąc bezużyteczną.
Obserwowałam, jak narzeczony przyjmuje kolejną serię ciosów. W twarz, żebra i brzuch. Dostrzegłam wypływającą z jego ust krew, a głowa zwisała niczym u szmacianej lalki.
— Wiesz, za co ta kara? — odezwał się ponownie, a ja zrozumiałam, że musiał być szefem tego gangu.
Kolejny cios wylądował na żebrach Sehuna. Chciałam zamknąć oczy, nie patrzeć na tę egzekucję, która ani przez moment nie wydawała się na zwykłą bijatykę.
Zobaczyłam, jak szef wyciąga zza marynarki pistolet i wymierza go wprost na czoło mojego narzeczonego.
Zaczęłam się szarpać, krzyczeć. Wierzgałam nogami, lecz nadaremno. Blondyn trzymał mnie wciąż w objęciach, zakleszczoną i zablokowaną.
— Zostawcie go!
— Jungmi! — krzyknął Sehun, a wtedy dopiero spojrzałam na jego oczy. Przekrwione, pobite i mętne. — Powiedziałem, abyś się nie wtrącała.
Przez moment nastała cisza, którą przerwała kolejna seria uderzeń w korpus Oh. Usłyszałam jęk i poczułam, jak po policzkach spływają mi łzy.
— Zostawcie go — zarządził szef. Na jego słowa puścili katowanego. Potem nieznajomy mężczyzna skierował się w moją stronę. — Lepiej posłuchaj i nie mieszaj się, dziewczynko. Bo następnym razem mogę nie być, aż tak wyrozumiały.
Gdy poczułam rozluźnienie, podbiegłam do ukochanego. Trzymając jego ramiona, ponownie skonfrontowałam się z denerwującym typkiem.
— A kim ty jesteś?! Kim do kurwy jesteś?!
Nie usłyszałam odpowiedzi, nie w tamtym momencie. Szef pokiwał głową, dając znak do stojącego obok niego faceta. Ten wyciągnął pistolet i strzelił.
A ja usłyszałam swoją odpowiedź:
— Ta informacja będzie cię kosztować życie.
Czuję dreszcze do tej pory... Co to ma być za końcówka? ;; Potrzebuję w szybkim tempie otrzymać kolejny rozdział, bo umrę z ciekawości... Genialnie opisałaś to wszystko... Mam nadzieję, że będziesz miała jeszcze mnóstwo weny ♡
OdpowiedzUsuń