Wszystkie jej imion [ 4 ]

 


ENISA's POV

Budzę się rano oblana potem. Z okropnym bólem głowy. I świadomością, jaki sen miałam tej nocy. Co tu dużo mówić, był to sen erotyczny. Ze mną i Bojanem. Chłopakiem, który zamiast powiedzieć mi, że mam ładne oczy, próbuje rozbawić mnie tekstem, że wyszedł za mną na taras, żeby się spierdzieć. Zero romantyzmu, sto procent idiotyzmu. Ale ja też nigdy nie byłam romantyczką, czemu więc niespodziewanie odczuwam tego brak? W tym śnie słyszałam swoje jęki i obawiam się, że mogłam wydawać je na głos. Teraz wstyd mi przed Haną i mam nadzieję spotkać ją dopiero w restauracji, gdzie będziemy zbyt zajęte, żeby rozmawiać. Ale akurat gdy zwlekam się z łóżka, ubieram i wychodzę z pokoju, ona też to robi. Zjawia się na korytarzu, niosąc swoją przygotowaną do prania pościel. Rozumiem, że jest gorąco, ale myślę sobie: bez przesady, w końcu obie ubrałyśmy czyste komplety zaledwie przedwczoraj. Hana chyba odczytuje moje myśli, bo zaczyna się tłumaczyć.

– Coś mnie uczula. Jak będę częściej zmieniać pościel, to może pozbędę się alergenów. Oszaleć można. – Pociąga nosem.

– A myślałam, że te twoje czerwone oczy to efekt wczorajszego imprezowania – rzucam, na co Hana jakby się... płoszy.

– Daj spokój, ja bardzo szybko zmyłam się z baru. Chciałam się wyspać, ale ta głupia alergia pokrzyżowała mi plany. Zdaje się, że to ty wczoraj byłaś królową parkietu.

Na te słowa czuję, że się rumienię. No tak. Bojan zaproponował, że postawi mi drinka. A ja się zgodziłam. Nie protestowałam również, gdy zaproponował drugiego. I trzeciego.

Kiedyś często imprezowałam i potrafiłam sporo wypić, a następnego dnia obudzić się bez kaca. Przez kilka miesięcy rekonwalescencji nie miałam jednak alkoholu w ustach. Nic dziwnego, że trzy, eee cztery drinki zrobiły swoje. Oczywiście to nie tak, że zalałam się w trupa i urwał mi się film. Wszystko pamiętam. Ja po prostu wreszcie trochę się wyluzowałam, wspomnienia zbladły i pozwoliłam sobie na chwilę beztroskiej radości.

Kiedy Bojan przyprowadził mnie do swojego stolika i przedstawił swoim przyjaciołom (nie było z nimi gitarzysty, Jana), czułam się nieco skrępowana. Ale on cały czas mnie zagadywał, w zasadzie nie pozwolił kolegom zamienić że mną słowa i wreszcie pociągnął mnie na parkiet. Okazał się niezłym tancerzem. O ile taniec brzucha w jego wykonaniu był dość komiczny, to do najpopularniejszych przebojów lat 80–tych ruszał się zadziwiająco dobrze. Przy szybkich utworach tańczyliśmy naprzeciwko siebie albo chwytaliśmy się za ręce. Przy wolnych on trzymał mnie w ramionach, a ja się w nich kołysałam. Byłam taka lekka, płynna, jakbym przelewała się przez niego, dawałam się prowadzić... Chciałam tańczyć z nim do rana, ale krótko po drugiej w nocy powiedziałam sobie dość. Nadal byłam wstawiona i wyczerpana szaleństwami na parkiecie. A dziś bolą mnie wszystkie mięśnie, jakbym przebiegła maraton.

Dla odmiany teraz ja rzucam Hanie spłoszone spojrzenie. Rozmowa jakoś nam się nie klei, więc w ciszy zjeżdżamy windą na sam dół, czekam, aż moja koleżanka odda pościel do prania, a potem wciąż bez słowa kierujemy się do kuchni w hotelowej restauracji.

Po wypiciu wody z cytryną i wmuszeniu w siebie tosta z dżemem ból głowy nieco ustępuje i jestem zdolna pracować. Hana też rzuca się w wir serwowania śniadania, które tak jak kolacje podajemy w formie szwedzkiego bufetu. Tylko obiady serwujemy do stolików. Widać, że tutaj mojej koleżanki nic nie uczula, bo z jej oczu schodzi czerwona opuchlizna. Nie odzywamy się do siebie zbyt wiele, bo jesteśmy po prostu zajęte. Poza nami w kuchni znajduje się jeszcze kilka osób. Odnoszę dziwne wrażenie, że wszyscy z personelu mierzą mnie zaciekawionymi spojrzeniami, wciąż karmiąc się wspomnieniem moich tanecznych popisów na parkiecie. To musiał być dla nich szok. Ta wiecznie zgorzkniała, cyniczna i unikająca wszelkich kontaktów Safija pół nocy szalała na parkiecie z najprzystojniejszym kolesiem w barze. Serio powiedziałam: najprzystojniejszym?! No dobra, przyznam się, jego uśmiech sprawia, że wariuję.

Niecierpliwie czekam, aż Bojan i jego przyjaciele przyjdą do restauracji i zastanawiam się, czy w ogóle się pojawią. Niestety często przesypiają śniadania. Albo zjawiają się na nich w niepełnym składzie. Z jednej strony bardzo chciałabym ujrzeć Bojana i jego uśmiech. Wiem, że to poprawiłoby mi nastrój. Z drugiej, po wczorajszych zakupach i imprezie nie mam pojęcia, jak miałoby wyglądać nasze spotkanie. Czy zachowywalibyśmy się jak znajomi, którymi, jak sądzę, się staliśmy? Czy znowu on byłby tylko hotelowym gościem, a ja kelnerką? Nie muszę się długo tym martwić. Tego ranka nikt z chłopaków nie zjawia się na śniadaniu. Nie powinno mnie to dziwić, przecież wczoraj trochę zabalowali. A jednak... czuję się zawiedziona. Więcej, czuję się zła na Bojana. Chyba w głębi duszy liczyłam, że wstanie wcześniej tylko po to, by tu przyjść i mnie zobaczyć, spróbować rozbawić kolejnym żałosnym tekstem. Ale on woli sobie spać. A ja jestem po prostu głupia. Czemu miałby się dla mnie tak poświęcać? W końcu nic dla niego nie znaczę. To przypadek, że wczoraj akurat ze mną bawił się na parkiecie. Myślę o naszej wczorajszej rozmowie na tarasie i nagle na coś wpadam.

– Ej – zagaduję Hanę, kiedy pora śniadania powoli się kończy i moja koleżanka przychodzi do kuchni z sali restauracyjnej ze stosem brudnych talerzy. – Kojarzysz może taki zespół Joker Out?

– Eee... Kojarzę ich muzykę. W radiu mówili, że to obecnie najpopularniejszy zespół w Słowenii. A co?

– A to, że jego członkowie są w naszym hotelu. Bojan, Kris, Martin, Jan i Jure. Ale... najpopularniejszy zespół w Słowenii?! – unoszę się, czym zwracam uwagę naszej przełożonej, Amiry.

I w tym samym momencie, kiedy Amira się odwraca, by na nas spojrzeć, Hana blednie, po czym wypuszcza z rąk cały stos brudnych talerzy. Rozbijają się w drobny mak na podłodze.

– Ja... Ja zaraz to posprzątam! – woła przerażona Hana.

Amira gromi ją wzrokiem.

– Taką mam nadzieję. A potem posprzątasz we wszystkich szafkach w kuchni. I odkupisz talerze.

– Ale... – Hana chce powiedzieć zapewne coś na swoje usprawiedliwienie, lecz nasza przełożona nie dopuszcza jej do słowa.

– Żadnego "ALE", jest nadal chcesz tu pracować – rzuca.

A ja wiem, że Hana chce tu pracować, bo jest aktualnie jedynym członkiem swojej rodziny, który ma stałą pracę, więc postanawiam jej pomóc.

Zamiast odpocząć między śniadaniem a obiadem, robimy porządki w szafkach. Nie zostawiam Hany z tym samej, chociaż boli mnie owinięty bandażem palec, który sobie rozcięłam, gdy zbierałyśmy wcześniej potłuczone talerze. Panuje między nami jakaś dziwna atmosfera, bo nadal nie rozmawiamy.

– Dlaczego mi pomagasz? – pyta jednak Hana, kiedy oprócz pomocy w porządkach oferuje jej też, że zapłacę połowę za nowe naczynia. Wiele odpowiedzi przychodzi mi do głowy. Bo mam miękkie serce? Bo jest jedyną tu przyjazną dla mnie osobą? Bo nie do końca wierzę, że jej czerwone oczy są wynikiem alergii?

– Bo to przez to, co ci powiedziałam, upuściłaś te talerze – mówię. – A więc jestem współwinna.

Na obiedzie zjawiają się Joker Out. Choć zwykle z przyjemnością ich obsługiwałam, dziś proszę o to Hanę, ale ona odmawia. Serio, odmawia, mimo że ja zrobiłam dla niej tego dnia tak wiele! Biorę więc wózek z talerzami z risotto i idę do ich stolika. Bez słowa podaję im ich porcje. Oni intensywnie wpatrują się we mnie.

– Co zrobiłaś w palec? – zagaduje Bojan, jakby szukał pretekstu, by się do mnie odezwać. Nie wiem, co mną kieruje, że odpowiadam tak, jak odpowiadam, niezbyt przyjemnie:

– Nieważne.

Kris, Martin oraz Jure buczą i śmieją się z kolegi. Tylko Jan nic nie mówi i nawet na mnie nie patrzy. Życzę im smacznego i odchodzę. Do kolacji uwijamy się z Haną ze sprzątaniem. Choć padam ze zmęczenia, bo nie dość, że wczoraj zabalowałam, to jeszcze od wczesnego ranka do późnego wieczoru jestem w pracy, cieszę się, że zaraz ją skończę. A potem położę się spać z nadzieją, że tym razem nic ani nikt mi się nie przyśni.

 

BOJAN's POV

Już drugą godzinę siedzę na plaży, czekając na Safiję, do czego bardzo nie chcę się przyznać kolegom.

– Nie możemy iść do baru? – żali się Jure.

– Nie masz dość po wczorajszym? – pyta go Martin. Jure wzrusza ramionami.

– Ja to chyba poszedłbym spać, dziś planowałem położyć się wcześniej – przyznaje Kris, a Jure rzuca mu znudzone spojrzenie:

– Eh, ty i te twoje plany.

– Jak chcecie, to idźcie porobić coś innego. Ja posiedzę tutaj, taki dziś ładny wieczór... – oznajmiam.

– Ale wczoraj też był ładny. Janči pół nocy pływał, wpatrując się w gwiazdy – oznajmia Kris, na co milczący dotąd Jan zapala papierosa i chrząka, jak gdyby chciał ukryć zażenowanie.

Czas mija spokojne. I trochę nudno. Gdzieś w oddali słychać muzykę, życie się toczy, a my tu tkwimy, czekając tak naprawdę na kogoś, kto, nie mam żadnej gwarancji, że przyjdzie.

W pewnym momencie Martin rzuca pomysłem, by przenieść się do jednego z naszych pokoi i pograć w UNO. Wszyscy przyjmują tę propozycję z entuzjazmem, nawet Jure, który jeszcze przed chwilą miał ochotę imprezować. I nawet Kris, który nie zawarł wieczornej gry w karty w swoim planie dnia. Chłopacy patrzą na mnie, bo jako jedyny się nie wypowiedziałem. Obiecuję, że później do nich dołączę. Kiedy odchodzą, Jan przystaje na chwilę i mówi do mnie konspiracyjnie:

– Ma pokój w prawym skrzydle, ostatnie piętro, ostatnie drzwi po lewej.

Spoglądam na niego rozszerzonymi oczami, jakbym zobaczył ducha.

– Kto???

– Safija. A na kogo czekasz?

Już mam go zapytać, skąd wie, gdzie ma pokój, lecz on już biegnie za pozostałymi. Gdy tylko zostaję sam, zaczynam zastanawiać się, co robić. Niestety, mam kompletny mętlik w głowie. Chciałbym móc poradzić się kogoś, jak powinienem się zachować, ale jeśli przyznam się któremuś z tych głupków, że Safija od wczoraj nie opuszcza moich myśli, nie dadzą mi już spokoju. Na pewno będą zazdrośni, mimo że jednocześnie będą mi kibicować, i z całą pewnością, zaczną sobie ze mnie kpić. A stać się ofiarą żartów czterech przyjaciół, którzy znają cię na wylot, to naprawdę nic miłego.

Ale Jan musi i tak czegoś się domyślać... Wyciągam telefon i piszę do niego, czy może jeszcze na chwilę przyjść na plażę, żeby ze mną pogadać, ale on nie odczytuje wiadomości. Cholera.

Czy wypada mi tak po prostu pójść do pokoju Safiji? Co miałbym jej powiedzieć? Czy w ogóle otworzyłaby mi drzwi, skoro w restauracji konsekwentnie mnie ignorowała, a gdy już ją zagadnąłem, była niezbyt miła? Może zrobiłem wczoraj coś, co ją uraziło? Albo właśnie czegoś nie zrobiłem i to uraziło ją jeszcze bardziej? Wiem, że nie zasnę, jeśli nie znajdę odpowiedzi na te pytania. I chociaż nie mam pojęcia, co powiem ani co ona powie mi, wchodząc do hotelu, kieruję się niepewnie w stronę wind, a potem wsiadam do jednej i wciskam guzik z numerem ostatniego piętra.

 

ENISA's POV

Nie wierzę. Powtarza się sytuacja z wczoraj. Leżę w łóżku, a ktoś puka do moich drzwi i znowu czegoś ode mnie chce. Tylko że ja jestem zbyt zmęczona i dziś nie mogę dać nikomu niczego innego poza wyładowaniem swojej frustracji.

– Kto tam? – pytam, zanim znowu rzucę jakimś chamskim tekstem do swojej przełożonej. Cisza. Ale po chwili znowu słyszę odgłos pukania. – Kto tam?! – pytam ponownie, lekko podnosząc głos, lecz znów odpowiada mi milczenie. Czekam, by usłyszeć oddalające się kroki. Nie rozlegają się, więc dochodzę do wniosku, że albo do moich drzwi pukał duch, albo ten ktoś nadal tam stoi. Zakładam więc na gołe ciało swoją koszulkę z myszką Mickey i ryzykuję, otwierając drzwi. W nich soi Bojan. Wygląda na przerażonego, chociaż to ja powinnam się bać. Bo niby co robi w moim pokoju o godzinie dziesiątej wieczorem?! W dodatku nic nie mówi, jedynie się na mnie gapi, aż muszę się upewnić, że na pewno nie stoję przed nim naga. A jednocześnie gdzieś po głowie plącze mi się myśl: wczoraj fantazjowałam o tym, że do mnie przyszedł i oto jest... wokalista najpopularniejszego zespołu w Słowenii. I właściciel najpiękniejszego uśmiechu na świecie. Czuję się jak wtedy... w rozpędzonym samochodzie, w którym zawiodły hamulce. Przerażona i bezbronna. Nienawidzę tych uczuć.

– Czy możemy porozmawiać? – pyta Bojan, mając zapewne na myśli, czy zaproszę go do swojego pokoju.

– Wejdź. Ale uprzedzam, tu jest gorąco. Bardzo gorąco.

– Włącz klimatyzację.

– Nie mam klimatyzacji.

Bojan mimo wszystko decyduje się wstąpić w moje skromne progi. Zerka na moją rozgrzebaną pościel i przysiada na brzegu łóżka. Krzeseł też tu nie mam.

– Jak ty dajesz radę wytrzymać w tej temperaturze? – pyta, wachlując się dłońmi.

– Kto powiedział, że wytrzymuję...

– Przecież to nieludzkie!

– O tym chciałeś ze mną porozmawiać? O niesprawiedliwym traktowaniu pracowników hotelu? Jeśli tak, to może przełożymy tę rozmowę na inny raz, bo będzie... długa.

– Nieee. Nie wierzę po prostu, że można komuś kazać mieszkać w takich warunkach.

– Dobra. Dość już. Rozumiem, że nie przywykłeś do niewygód, ale ja mimo wszystko jakoś to znoszę.

– Dlaczego mnie unikasz? – wypala Bojan prosto z mostu. Moją reakcją jest opadnięcie obok niego na łóżko z szeroko otwartymi ustami, które zamarły w pół słowa.

– Nie unikam cię. Zaprosiłam do swojego pokoju. I rozmawiam z tobą.

– Ale nie tak jak wczoraj.

– Słuchaj, wczoraj byłam trochę pijana. A dziś miałam naprawdę paskudny dzień. Marzę, żeby się skończył.

– Mówisz o tym? – Bojan delikatnie ujmuje moją dłoń, tę ze skaleczeniem, i czuję, jak przenika mnie jego ciepło. Tak jakby nie było tu już wystarczająco gorąco! Bojan chyba też doznaje tego uczucia. Puszcza moją dłoń i pyta, czy nie mam chusteczek. Podaję mu je, a on wyjmuje jedną i wyciera swoje spocone czoło.

– Najpierw moja koleżanka rozbiła cały stos talerzy, a mi za twoim przykładem zachciało się bawić w dobrą samarytankę i postanowiłam jej pomóc. Cały dzień sprzątałyśmy w szafkach między godzinami wydawania posiłków. A do tego jeszcze dowiedziałam się, że nie jesteś jakimś tam sobie zwykłym piosenkarzem, tylko wokalistą najpopularniejszego zespołu w Słowenii. Dobrze się bawisz moim kosztem?

– Co, proszę?

– A może masz przy sobie ukrytą kamerę? Nagrywacie program, jak wykorzystujesz głupie dziewczyny czy po prostu założyłeś się z kumplami, ile panienek poderwiesz, hm?

– Coooo? – Na twarzy Bojana odmalowuje się jeszcze większy szok.

– Nie rozumiem, czego ode mnie chcesz. Bo co może ci dać taka dziewczyna? Ty jesteś gwiazdą. A ja nikim, kelnerką, która zaharowuje się od rana do nocy za marne grosze i ciasną klitkę bez klimatyzacji.

– Ja... – Bojan szuka odpowiednich słów. Mój wybuch chyba go zaskoczył. Tak naprawdę byłam zła na siebie, nie na niego i wstyd mi, że wyżyłam się na nim. – Ja... nic od ciebie nie chcę, po prostu... polubiłem cię i myślałem, że ty też mnie lubisz. Ale chyba znamy się jeszcze za krótko, byś mogła ocenić, kim jestem, i bym ja ocenił, kim jesteś ty.

– Posłuchaj mnie – zaczynam już zupełnie spokojnie. – Ja tu pracuję. I na tym muszę się skupić. W tej pracy nie ma czasu na lubienie kogokolwiek. Nie spoufalamy się z gośćmi. Moją rolą jest podawanie ci posiłków i niech tak pozostanie.

– Safija...

– Proszę, nic już nie mów. Przecież dobrze wiemy, że to nie jest twój świat. – Kiedy Bojan ponownie wyciera sobie czoło chusteczką, dodaję: – Ty nie możesz wytrzymać nawet kilku minut w świecie, w którym ja żyję. Idź do swojego klimatyzowanego apartamentu, nie męcz się. I mnie też już nie męcz...

Po tych słowach wstaje i rzeczywiście wychodzi. A ja wtedy uświadamiam sobie, że jeśli nie zapytam teraz o pewną rzecz, która nie daje mi spokoju, już nigdy nie poznam odpowiedzi. Wybiegam za nim.

– Bojan!

– Tak? – Patrzy na mnie i wiem, że zrobiłam mu nadzieję. Na to, że pozwolę mu zostać. Na to, że pozwolę mu mnie lubić. I że sama będę go lubiła. Muszę go rozczarować.

– Skąd wiedziałeś, gdzie jest mój pokój?

– Jan mi powiedział.

– Skąd Jan o tym wiedział?

Bojan marszczy czoło, zanim odpowiada:

– I to jest dobre pytanie...

 

OD AUTORKI:

Serdecznie witam w dniu premiery nowego singla Joker Out i zapraszam do posłuchania!😄



Komentarze

Popularne posty