Patrzę na Jima, kiedy wykonuje ostatnią kombinację ruchów. W pomieszczeniu jest dość tłoczno, a klimatyzacja, która powinna dawać jakiekolwiek poczucie komfortu, najzwyczajniej szwankuje przy tak dużej ilości osób.
Patrzę na syna, na którego twarzy maluje się uśmiech. Szeroki i pełny. Powodujący dołeczki w policzkach. Promieniujący na wszystkich, okalających jego kości policzkowe. Lecz prócz uśmiechu, zawsze najwięcej jestem w stanie rozpoznać w jego oczach. Które były identyczne jak twoje — brązowe, błyszczące, w kształcie owalu. Śmiejące się i pogodne.
Wszyscy zgromadzeni odczuwają silne emocje, ciesząc się z zakończenia długiego turnieju. Niektórzy z rodziców są zawiedzeni porażkami swych pociech, inni szczęśliwi z ich osiągnięć.
A ja? Ja z dumą patrzę na trzynastoletniego chłopca, który wchodzi na pierwszy stopień podium. Od dzisiaj może pochwalić się czarnym pasem w taekwondo.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni — pewnie tak powiedziałby ojciec, gdyby tutaj był. Gdyby był razem z tobą. Lecz was nie ma i nigdy nie pojawicie się. Choćby Jim nie wiadomo jak prosił, czy modlił się do sił wyższych. Nigdy nie było, nie jesteś i nie będziesz w naszym życiu.
— Mamo! — słyszę głos Jima, który z entuzjazmem schodzi z podium.
Widząc biegnącego syna, stawiam pewne kroki, aby po chwili zjawił się obok. Jego twarz jest lekko rumiana ze zmęczenia i szczęścia, który jest zwieńczeniem całego trudu treningów, które od kilku lat przechodził.
— Gratuluję — mówię z dumą.
— Zdobyłem też puchar!
— Musisz pomyśleć, gdzie go postawimy.
Jim odkłada puchar na ziemię, a dyplomy pod pachę. Przykłada palec prawej ręki do policzka i najwidoczniej zaczyna się w tej chwili zastanawiać. Wygląda dokładnie jak ty, kiedy byłeś zamyślony.
— To może poczekać — przerywam jego czas na namysły.
Syn patrzy na mnie, unosząc brew do góry. Zdaje się, że nie do końca może uwierzyć w moje słowa. Wzdycham.
— Wróć na podium — mówię, sięgając do niewielkiej torebki. — Zrobię ci zdjęcie z pucharem i dyplomem. Będzie dobrze wyglądać.
Jim uśmiecha się i podnosi puchar z ziemi. Z torebki wyciągam niewielki cyfrowy aparat, który jest zbawieniem w momencie, kiedy nie mam możliwości zapisać w pamięci syna tego dnia. Po tygodniu Jim nie będzie tak tego przeżywał, a tak to zostanie dla niego pamiątka — fotografia chłopca w białym kimono, przepasanego czarnym pasem, z uśmiechem szerokim, pucharem i medalem na niewielkiej piersi.
— Dlaczego nie robisz zdjęcia telefonem? — pyta Jim, gdy kierujemy się w stronę wyjścia.
— Telefon służy do kontaktowania się z innymi i rozmowy.
— Jesteś staroświecka mamo.
Jim mówi to beztrosko z lekkim poczuciem zażenowania. Jednak przywykłam do tego. W końcu my także będąc nastolatkami myśleliśmy, że wiemy o świecie wszystko. Jak bardzo myliliśmy się już wtedy?
Spoglądając na zegarek, popędzam syna, gdy przystajemy przy szatni dla zawodników. Jesteśmy spóźnieni na jego ulubiony program. Syn zostawia swoje zdobycze, a następnie znika za drzwiami z wyrytym napisem: Szatnia męska.
✯
Na parkingu jest już prawie pusto, gdy kierujemy się do samochodu. Niewielka toyota yaris jest dość wygodna, zwłaszcza dla dwuosobowej rodziny. Gdy zajmujemy miejsce wewnątrz, odpalam silnik i włączam lampy. Zapinam pasy i sprawdzam, czy Jim ma je zapięte. Pomimo jego trzynastu lat jest bardzo dojrzałym chłopcem. Szkoda, że w jego wieku nie byliśmy tacy.
Jim na pewno nie będzie taki jak my. Ma więcej oleju w głowie.
Wraz z zapaleniem stacyjki, automatycznie włącza się radio. Nim zdążę się zorientować, z głośnika wydobywają się słowa muzyki, a głos przeszywa moje ciało, powodując mocne palpitacje serca. Przełączam stację.
— Ta piosenka była fajna — mówi z tyłu Jim.
Patrzę w lusterko i widzę zdziwioną twarz syna.
— Antena źle odbiera — odpowiadam.
Jim nic nie odpowiada, choć widzę w lusterku jego naburmuszoną minę. W sumie tak też wygląda identycznie jak ty.
Droga mija nam na słuchaniu wiadomości i braku rozmowy, choć niejednokrotnie próbowałam ją podjąć. Dojeżdżamy na miejsce, więc parkuję na przed blokowym parkingu i wychodzę z samochodu. Osiedle nie jest zbyt ciekawe, lecz znajduje się tutaj wszystko, co potrzebujemy z synem — szkoła Jima, moja praca, sklep z artykułami spożywczymi, warzywniak i nawet pralnia, z której nigdy nie korzystam. Bloki są natomiast zrobione z szarej płyty i niczym nie wyróżniające się. Jest tu schludnie i w miarę bezpiecznie. Jim ma tutaj kolegów.
Przyjeżdżając tutaj była anonimowa i nikt mnie nie znał. To było dobre miejsce na rozpoczęcie życia od nowa. Bo taki był mój cel — zaszyć się bez słowa, pozostawiając cię z możliwością debiutu.
Charakterystyczny odgłos skrzypienia informuje mnie, że Jim wysiadł. Wyciągam kluczyki ze stacyjki i otwieram drzwi. Następnie kieruje się do bagażnika, w którym mam nadzieję nie zastać powodzi z powodu rozmrożenia jakiegokolwiek zakupionego mięsa. Na szczęście zakupy wyglądają okej, więc sięgam do klapy bagażnika i ciągnę ją w dół.
— Jungmi?
Moje serce zdaje się przestać bić, a ciało sztywnieje. Próbuje dać sobie jakiś bodziec, że nikogo na parkingu nie ma, a to tylko wymysł mojej bujnej wyobraźni powoduje, że przez ułamek sekundy pomyślałam, że mogę kogoś spotkać.
W sumie to jest niezrozumiałe i niewytłumaczalne.
— Jungmi? — głos jest coraz bardziej intensywny.
Mrugam oczami, starając się nie dać poznać, że coś słyszę. Jim patrzy na mnie ze zdziwieniem.
— Mamo?
Kładę dłoń na plecach kurtki syna i delikatnie go popycham w kierunku mieszkania. Cała sytuacja jest kuriozalna. Może w innych warunkach, może w innej przyszłości, może w innym, równoległym świecie odwróciłabym się. Jednak dzisiaj wybrałam ucieczkę.
— Jungmi! — głos wciąż odbija się w mojej głowie.
— Mamo, co to za pan? — odzywa się Jim.
— Kochanie, wejdź do domu i włącz nasz teleturniej — szeptam pewnie. — Zaraz do ciebie przyjdę.
Jim nie chce odpuścić. Widzę to w jego oczach. Tą determinację, którą także widziałam u ciebie. Gdy starałeś się mnie zaprosić na randkę, pomimo moich wcześniejszych sprzeciwów.
Lecz, Kim Jungmi także jest zdeterminowana. Patrzę na syna, nie oczekując sprzeciwu. Nastolatek kiwa głową i kieruje się ze swoimi zdobyczami po schodach na górę. Ostatnim co widzę przez szybę klatki schodowej, to wchodząca sylwetka chłopca do naszego mieszkania.
— Jungmi?
Czuję jego obecność za sobą. Zawsze był wysoki, lecz teraz wydaje się przerastać mnie dwukrotnie. Powoli się odwracam, napotykając brązowe oczy.
— Namjoon — mówię, udając zaskoczenie.
Mężczyzna patrzy na mnie podejrzliwie. Zawsze był cholernie mądry. Na pewno łączy teraz w głowie wszystko co zauważył.
— Masz dziecko? — pyta.
— Syna.
— Gratuluję — szepta, kładąc rękę na kark. — W sumie po twoim wyjeździe… Wszystko się zmieniło. Nie pisałaś.
— Mieliście debiutować — mówię śmiało. — Nie powinnam was rozpraszać.
— Ile twój syn ma lat?
— Trzynaście — odpowiadam z lekkim zawachaniem.
Namjoon to zauważa. Nie mija chwila, gdy bierze głęboki wdech.
— To jego dziecko?
Tym razem nie mam już takiej śmiałości. W pierwszym odruchu chcę zaprzeczyć. Ściskam mocniej palce na płóciennej torbie z zakupami.
— On o niczym nie wie — przerywa RM.
Kiwam głową na boki. Przygryzam wargę. Nie potrafię podnieść wzroku, więc pozwalam sobie spuścić głowę. Ciemne włosy zasłaniają piekące policzki.
— Nie może się dowiedzieć — szeptam, gdy w końcu zbieram się na jakąkolwiek odwagę.
— Powinien — nalega Namjoon.
— Nie wszystko co powinniśmy wiedzieć, jest tym co będziemy wiedzieli.
Namjoon wydaje się być zmieszany moją odpowiedzią. Patrzy intensywnie lecz ostatecznie się poddaje.
— Jak chcesz — rzuca. — Miło było cię spotkać.
RM odwraca się i odchodzi. A ja mam pewność, że cała rozmowa zostanie między nami.
Ponieważ Namjoon nie był człowiekiem, który zdradzał kogoś tajemnice.
Pojawił się i Namjoon ♥ Właśnie tak czułam, że głos nie okaże się Jego głosem. Kimkolwiek "on" jest... choć domyślam się :D Mimo to jestem ciekawa czy RM zdradzi tajemnicę, bo niby nie zdradza, ale... może jakoś naprowadzi? Czekam na kolejną część "Jima" ♥
OdpowiedzUsuńDobra, strzelam, że ojcem jest Taehyung xD Albo J-Hope bo skoro o uśmiechu mowa, to J-Hope ma zabójczy uśmiech :)
OdpowiedzUsuń