9 marca 2021

Katharsis – Rozdział 1

 


Wyjmuję z buzi wykałaczkę, łamiąc ją jednocześnie na pół. Nieprzyjemny dźwięk drewna dochodzi do moich uszu, więc poprawiam szybko rozwiane przez wiatr włosy i odblokowuję karabin snajperski. Uśmiecham się pod nosem, by następnie zabić pierwszą ofiarę.
Nabój przeszywa na wylot przeciwnika, urywając jego ostatni krzyk. Niewielka dziurka na czole przeobraża się z tyłu głowy w ogromną dziurę, z której obrzydliwie wypływa mózg, a krew rozpryskuje się na najbliższą okolicę. Szkarłat pokrywa kamienie, piasek oraz pojedyncze źdźbła trawy.
Ach, ten widok!
Napełnia mnie ogromne szczęście. To już dziewięćset dwudziesty czwarty potwór, zaliczający się do mojej różowej książeczki. Notatnik nosi nazwę „Dziennik kwiatu wiśni” i jest moim najdroższym skarbem.
Zapisuję w nim każde morderstwo.
Na przyszłość, gdy nastaną już lepsze czasy, poczytam o swych dawnych osiągnięciach.
— To lecimy dalej. — Wzdycham znudzona, obserwując te ścierwa, które żałośnie biegną w moją stronę.
Nie myślą. Już dawno utraciły tę możliwość. A ja tylko uśmiecham się pod nosem, szydząc z nich. Bawi mnie ta popierdolona sytuacja. Śmieję się z tego, że wszędzie leżą zwłoki, których poskładać z powrotem nie dam rady. Ręka jest po prawej stronie pod głazem, a jej palce widzę około pięć metrów dalej. Choć może przesadzam – znajduje się tam wyłącznie kciuk. Nie potrafię dostrzec pozostałych palców. Gdzieś nieopodal, wśród chodzących potworów, leżą ludzkie wnętrzności: jelito grube, wylewające się z dolnych partii ciała oraz inne narządy. A gdzie druga połowa trupa? Głowa prawdopodobnie sobie skacze wśród tłoku.
— Sakura, robimy totalny rozpierdol — mówię do siebie.
Celuję w kolejnego żywego trupa. Rusza się bezmyślnie, w sumie to nawet odbiera mi trochę zabawę. Zaczyna się robić nudno. Ciągle robię jedno i to samo. Powinnam opuścić to miejsce, za długo je bronię, a przecież już i tak nie mam z niego żadnego pożytku. Nie spoglądając na przeciwników, zbieram broń oraz chowam ją do pochwy.
Znikam z trzydziestej bazy.

***

Jestem bliska śmierci. 
Już od paru dni biegam między nieumarłymi, które posiadając jedynie zmysł przetrwania, starają się mnie zabić. Pierwszy raz czuję się trochę poddenerwowana. Zbliża się moja ostatnia godzina? Tak zakończę swój zajebisty żywot?
Uśmiecham się pod nosem.
Przecież się nie poddam dopóki nie dopełnię tej zemsty. W końcu ten potwór na to zasługuje. Nie pozwolę mu żyć razem z ukochaną. Ach, zafunduję mu koszmar. Zasmakuje najgorszego uczucia – śmierci ukochanej osoby.
— Tak, genialny pomysł — szepczę.
Ale te potwory słyszą. Podbiegają. Muszę robić kolejne uniki.Warczę pod nosem. Uderzam pierwszego w głowę z kastetów, które ciągle noszę na dłoniach. Pod wpływem mojej siły odsuwa się. Następny osobnik chwyta mnie za nadgarstek i stara się zbliżyć, aby zatopić swe zęby w moim ciele. Ale ja się tak łatwo nie daję.
— Zasrane potwory — mówię do niego, po czym gwałtownie się schylam przez co zombie uderza o podobnego do niego żywego trupa. — Jesteście najgorszymi ścierwami. Wymorduję was co do jednego.
Wyciągam zza pleców katanę, która od jakiegoś czasu nie używam. Nie chcę brudzić jej sobie krwią nieumarłych. Ale teraz jest inna sytuacja. Wymaga szybkości oraz pewności w ruchach. Inaczej zginę.
Ach ta adrenalina w krwi!
Bawię się, cieszę się, jestem zajebiście nabuzowana!
Chcę więcej. Pragnę mordować. Żądam mieć więcej numerków w dzienniczku!
Doskonale ranię przeciwników naostrzoną bronią. Krew pryska na moje ubranie. Kamizelka o odcieniu ciemnej zieleni, pokrywa się szkarłatem. Zaciskam mocno brwi. Wkurwiają mnie.
Morduję.

***

Jadę na niedawno znalezionym motorze w nieznanym sobie kierunku. Prawdopodobnie ku stolicy Japonii. Na tą chwilę nie mogę konkretnie tego ocenić. W końcu krajobraz zmienia się tylko od czasu do czasu. Poza tym widać jedynie zburzone budynki, zniszczone samochody, które już wcześniej uległy wypadkom.
Być może w przyszłości uda mi się któryś naprawić i  znów wyjadę w siną w dal.
Gwałtownie hamuję, gdy zauważam przed sobą grupę żywych trupów. Wyglądają dość pokaźnie. Ogromne ciała, rozbudowane mięśnie. Kulturyści. Przygryzam dolną wargę. Tym razem mogę być naprawdę o krok od śmierci.
Czy dam radę?
No nie jestem pewna.
Chcę zawrócić, ale nim to robię – zostaję zamknięta w kółku.
Potwory spoglądają na mnie swymi martwymi ślepiami. Nędznie ryczą spragnione świeżej krwi. Od dłuższego czasu są na głodówce, śmierdzą. Jeszcze tylko trochę i wyginą. W dzienniku opisane mam przypuszczenia odnośnie ich żywotności, ataków, głodu. Wszystkiego co najbardziej potrzebne.
Zombie giną po około miesiącu. Ich ciało bez witamin oraz białka zaczynają gnić oraz tracić siły. Choć na początku zawsze są twarde. W końcu nie posiadają tej blokady, którą posiadają ludzie.
Blokada na siłę.
Staram się ze wszystkich sił również ją złamać, lecz nie jestem w stanie. Nie potrafię wydobyć z siebie stu procentów umiejętności. Boli mnie to. Cholernie. Chcę być silniejsza.
Znów się uśmiecham.
Szaleńczo.
Kocham ten stan.
Upadam na kolana, lecz nie poddam się.

***

Budzę się na czymś miękkim. Czuję to pierwszy raz od dawna. Otwieram powieki i rozglądam się. Pomieszczenie, w którym się znajduję, słońce dokładnie oświetla jedynie drzwi. Gdzie jestem?
Po chwili do starego pokoju wchodzi trójka osób.
Chłopak o rudych, sterczących włosach, dziewczyna z papierowym kwiatkiem we włosach oraz kolczykiem pod ustami, a także nieznajomy o długich włosach spiętych w luźny kucyk.
— Wyspana? — Pyta rudzielec, a ja nie czuję się wśród nich pewna.
Chcę dobyć broni, lecz nie mam jej przy sobie.
Przeszywam ich wzrokiem, gdy moje spojrzenie zatrzymuje się na drugim mężczyźnie.

Jego oczy...
Są bardziej czarne niż tęczówki Sasuke...



1 komentarz:

  1. Co jak co ale ficzka Naruto z zombie się nie spodziewałam. Jestem mile zaskoczona, szkoda tylko, że rozdziały takie krótkie.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥