Mogę być twoim bohaterem – Rozdział 5




Wonho x Minhyuk || Monsta X

Wonho nie chciał przyznać się do tego, że gdy na Minhyuka upadła skała jego również ta raniła, bo wtedy ten irytujący, a jednocześnie podniecający go medyk kazałby mu zostawić go samego na pastwę losu.
— Nie jestem za ciężki? — odezwał się widząc, że Hoseok zaczyna zwalniać.
— Nie, po prostu się męczę, czy to aż takie dziwne? — mruknął niezadowolony podrzucając go lekko, by lepiej się go niosło. — Nie jestem takim silnym potworem jak myślicie... Poza tym na razie używam oczu, nie mięśni.
— Oczu?
Minhyuk widocznie zainteresował się jego słowami, zresztą, aby wynaleźć lek na wirusa musi się wszystkiego dowiedzieć. Kiedy tylko go zobaczył pomyślał, że chciałby go uratować, ale od razu zrezygnował z tego pomysłu, bo wtedy nie byłoby tej zabawy. Tak uważał, do momentu, dopóki nie zaczęło mu zależeć. Teraz naprawdę chciał wziąć się za siebie i stworzyć odpowiednie antidotum.
— No tak. W momencie, kiedy zaatakowałeś mnie na treningu doskonale wiedziałem ile masz broni przy sobie, mimo iż odpowiedziałem nieprawidłowo. Mam taką ciekawą zdolność do wyczuwania obecności innych oraz widzę wszystko co tylko bym chciał, oczywiście jeśli jest to prawdziwe... — Podniósł prawy kącik ust do góry, bo pierwszy raz komuś opowiedział o swoich prawdziwych zdolnościach nie licząc siostry. — Jednakże nie potrafię wyjaśnić wszystkiego co potrafię i nie odkryłem jeszcze pełni mojej mocy. Wonkyu jest już prawie przy końcu, a ja dopiero niedawno zacząłem. Poza tym musimy znaleźć wyjście, więc to jest teraz najważniejsze.
Blondyn objął go nieco mocniej, po czym pochylił się nad jego prawym uchem.
— Pomogę ci ją przewyższyć — szepnął uśmiechnięty.
Wonho mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem, chcąc jak najszybciej zakończyć ten temat. Nigdy nie pomyślał, że chciałby być silniejszy od siostry, wystarczy mu to, że już jest potworem.
Po pół godzinie w końcu udało im się znaleźć wyjście z podziemnych ruin. Światło, które nieprzyjemnie wdarło się do ich oczu nieco ich rozweseliło. Oznaczało to bowiem, że już zaraz będą wolni i nic im się nie stanie.
— Dasz radę przyspieszyć? — twarz Minhyuk'a wyraźnie się rozpromieniła.
Medyk nie lubił zbyt długo tkwić pod ziemią, dlatego bardzo często wychodził poza bazę. Oczywiście musiał działać pod przykrywką, aby nikt go nie rozpoznał, gdyż był znany nie tylko pośród lekarzy, ale i ultrazombie. Monstrum stworzone z byłych obiektów badań posiadały mózgi, co czyniło ich niesamowicie niebezpiecznymi przeciwnikami.
— W końcu wolny — westchnął uśmiechnięty blondyn, kiedy opuścili podziemia. — Położysz mnie tutaj? — wskazał palcem na miejsce pod drzewem. — Muszę się opatrzyć.
— Myślę, że teraz nie ma na to czasu.
— Ha? Dlaczego nie? — zapytał zdziwiony, ale jednocześnie niezadowolony. — Bez zdrowej nogi na nic się nie przydam.
— Wiem to doskonale, ale Hyungwon walczy teraz sam.
Minhyuk zamrugał zdezorientowany powiekami i dopiero po chwili zorientował się, że jego najlepszy przyjaciel walczy z nieznajomymi mu dziewczynami. Już miał zamiar wyswobodzić się z uścisku Wonho, jednak ten mocno go przytrzymał.
— Puść mnie, muszę mu pomóc! — krzyknął zły.
— Problem w tym, że jesteś ranny i możesz tylko pogorszyć sytuację! Znajdę ci bezpieczne schronienie!
Shin szybko odbiegł, jednak nie był dumna z tego co właśnie zrobił. Powinien był rzucić medyka pod te cholerne drzewo, a następnie udać się na pole walki. Hyungwon walczył z dwoma przeciwniczkami, więc było duże prawdopodobieństwo tego, że coś mu się stanie, jednak... Dwudziestotrzylatek bardziej martwił się o rannego Lee. Nie chciał pozwolić mu dołączyć do bitwy, bo coś gorszego mogło mu się stać.
Chłopak po krótkim, ale jakże szybkim biegu zauważył opuszczony budynek. Rozejrzał się jeszcze w około, czy nie ma żadnej pułapki, po czym pomógł blondynowi usiąść na skale. Wiedział, że tamten nie był zbytnio zadowolony, ale co on miał tu do gadania? I tak by tylko zawadzał...
— Błagam cię, nie pozwól mu zginąć — Minhyuk złapał rówieśnika za nadgarstek, jednocześnie próbując uniknąć jego wzroku.
Przytaknął ruchem głowy, po czym wyswobodził się i odbiegł. Miał tylko nadzieję, że ktoś nagle nie zaatakuje nowego schronienia medyka. W sumie to budynek był na widoku, więc z łatwością mógł zostać odkryty.
Wonho zacisnął mocno pięści. To będzie jego pierwszy raz, kiedy pokaże swoje prawdziwe umiejętności, nie mogąc przy tym polegać na starszej siostrze. Trochę się tego obawiał, jednak stwierdził, że bez takiej próby nigdy nie postawi kolejnego kroku, by stać się silniejszym.
Tylko siła mogła uratować go i ten świat.
Gdy tylko dobiegł na miejsce toczenia się zażartego boju, dołączył do Hyungwona. Chłopak był już nieco wycieńczony, a w dodatku posiadał dosyć dużą ranę na głowie, która obficie krwawiła. Blondyn przygryzł dolną wargę, powstrzymując się od niepotrzebnego zdenerwowania. Nie spodobało mu się to, że przyjaciel z drużyny został ranny, powinien go był ochronić tak samo jak Minhyuka.
— Dlaczego nie uciekłeś? Po co wróciłeś? — mruknął niezadowolony informatyk. — Myślałem, że udało ci się uciec razem z Lee.
— Jest bezpieczny. Po za tym nie mogłem pozwolić by coś ci się stało, w końcu jesteśmy rodziną, a bliscy powinni się wzajemnie chronić. — wyszeptał.
Chae nie odpowiedział mu.
— Nasze przeciwniczki są potężne — powiedział spokojnie, ale posiadana rana zaczęła dawać o sobie znaki w postaci niewyobrażalnego bólu głowy. — Cholera.
— Oppa, teraz ja się nimi zajmę, odsuń się.
— Ale jeśli coś ci się stanie...
— Potrafię sobie poradzić, a w dodatku jestem silniejszy niż zwykli ludzie, czyż nie? — zapytał z pewnym uśmiechem, na co Hyungwon zareagował tylko urażoną miną.
Miał rację. Tylko on i Wonkyu mogli sobie poradzić z nadludźmi, zombie oraz Eternity Corporation. Gdyby tylko był choć trochę bardziej uzdolniony mógłby im pomóc, a nie zawadzać, ale skoro i tak nic nie mógł zrobić postanowił trzymać się z boku.
Shin przyjął pozycję obronną lustrując nadprzyrodzoną zdolnością oczu siłę oraz wytrzymałość przeciwniczek. Obydwie były już nieco wykończone, dzięki walce przeciwko Hyungwonowi, co dawało szerokie pole do popisu Hoseokowi. Oczywiście ucieszył się, ponieważ nie znał prawdziwych umiejętności wrogów, a ich aktualny stan był zły.

❧❧❧

Tak jak spodziewał się nie tylko Changkyun, ale i tchórzliwy strateg, plan szatyna na nic się nie zdał. Jedyne co zrobili to jeszcze bardziej weszli w głąb ziemi i teraz było jeszcze gorzej niż wcześniej. No cóż, nigdy nie powiedział, że ta opcja to dobre wyjście z sytuacji, ale mimo to było mu głupio. Przez niego nie tylko się zgubili, ale byli też dalej od światła dziennego.
Shownu podszedł do zmartwionego Ima, położył dłoń na jego ramieniu i spojrzał na Kihyuna. Liczył na to, że brązowowłosy szybko coś wymyśli, zresztą w krytycznych sytuacjach jego mózg działał najlepiej.
— Przepraszam was wszystkich... To moja wina.
— Oj tam, nie przesadzaj. Już nie raz byliśmy w gorszej sytuacji niż ta teraz — odpowiedział uśmiechnięty Jooheon w ręce którego znajdowała się okrągła broń. — Zresztą i tak się stąd wydostaniemy.
— Nie o to mi chodzi...
Changkyun spuścił głowę w dół. Miał wyrzuty sumienia, że jeszcze żadnemu oprócz liderowi nie wyjawił swojej przeszłości. Nie była zbytnio ciekawa, a nawet wstydził się tego co zrobił, gdy był jeszcze w więzieniu.
— Chcesz im powiedzieć? — zapytał kapitan.
— Najwyższy czas, hyung.
Son przytaknął ruchem głowy. Już od dłuższego czasu chciał, aby dwudziestotrzylatek wyjawił prawdę o swojej historii, aby reszta członków grupy mogła mu w stu procentach zaufać. Jedyny który znał wszystkie wydarzenia z życia chłopaków był właśnie Hyunwoo, dlatego każdy mu ufał.
— Dobra, posłuchajcie — westchnął blondyn siadając na ziemi.
— Uważam, że na razie powinniśmy się stąd wydostać.
— Nie wiecie, czego możecie się spodziewać tam do góry, więc wysłuchajcie tego co mam do powiedzenia — westchnął zrezygnowany Im. Ciężko było mu opowiadać o tym co było kiedyś. — Gdy byłem w więzieniu poznałem piękną dziewczynę.
— Ej, nie sądziłem, że patrzysz tylko na wygląd — parsknął Jooheon. — Zresztą nazywa się Jennie, nie?
Changkyun przymrużył powieki. Nigdy nie mówił im jak się jego ukochana nazywa, więc skąd ten piroman to wiedział?
— Wiele razy mówiłeś to przez sen — oznajmił Yoo w głowie którego rodził się już plan ucieczki. Będzie musiał jeszcze chwilę pomyśleć i coś wymyśli. Uda mu się, tym razem na coś się przyda.
— Och — podrapał się z tyłu głowy lekko zażenowany — nie wiedziałem.
— Wiemy.
— Dobra, nie przerywajcie mi — mruknął. — Chcę to wam jak najszybciej opowiedzieć. Po za tym Jooheon nie chodziło mi jedynie o jej wygląd. Miała piękny charakter, mimo iż wiele razy odtrącałem ją od siebie, by była bezpieczna, ona i tak trzymała się blisko mnie. Nigdy nie pomyślała nawet by mnie zabić, kochała mnie, a ja nawet jeśli tego nie pokazywałem również kochałem ją. Niedługo po tym jak wyjawiłem jej swoje uczucia zaszła w ciążę...
— Pośpieszyłeś się, młody — przerwał mu Lee, gdyż uwielbiał go denerwować.
— To nie jest zabawna historia. Choć ten jeden raz weź to na poważnie — westchnął Shownu, bo tylko jego, Jooheon traktował z należytym szacunkiem.
— Gdy Jennie powiedziała mi, że będziemy rodzicami nie wiedziałem jak zareagować. Obydwoje byliśmy w okropnym miejscu, a wizja dziecka, które miało się tam wychować przyprawiała mnie o dreszcze przez co coraz bardziej nienawidziłem Eternity Corporation. Pewnego dnia, gdy ukochana powiedziała mi o swoich podejrzeniach postanowiłem to wszystko przemyśleć. Musiałem jak najszybciej wymyślić jakiś sposób, jednakże nie miałem do tego głowy, gdyż w tym samym czasie porwali moją młodszą siostrę i wzięli ją za zakładnika. Jennie nie miała o tym pojęcia, przez co mnie znienawidziła... Nie dziwię jej się... Przeze mnie nasz synek... Umarł...
Changkyun rozpłakał się niczym małe dziecko. Naprawdę nie lubił o tym opowiadać, bo targały nim wtedy okropne wyrzuty sumienia.
To była jego wina, to wszystko było przez niego. Gdyby tamtego dnia nie dowiedział się, że Hyeseok została uprowadzona być może po świecie biegałby teraz jego kilkuletni syn.
— Och... Wybacz... Nie wiedziałem... — Mruknął czerwonowłosy, któremu zrobiło się cholernie przykro i głupio. Nie wiedział, że najdzielniejszy z nich przeżył coś tak okropnego.
Racja, Jooheon nie miał nigdy dzieci, ale wizja utracenia jakiekolwiek bliskiej osoby była już dla niego bardzo ciężka.
— Nie martw się, Changkyun — odezwał się Hyunwoo z poważną miną. — Zmienię ten świat, tak jak chciał tego mój wspaniały, świętej pamięci ojciec. On zawsze dbał o innych i nigdy by nie pomyślał, by zabić bliskich nam ludzi. Oczywiście mam na myśli to, że nie zabijemy twojej ukochanej, nie dam jej skrzywdzić, byś ty nie czuł się z tym źle.
— Dziekuję, hyung — uśmiechnął się Im, który powoli zaczął się już uspokajać.
Kihyun, który do tej pory jednym uchem przysłuchiwał się historii przyjaciela w końcu wymyślił plan ucieczki.
— Mam to chłopaki.
Trzy słowa stratega wystarczyły, by wszyscy się ogarnęli i przyjęli bojowe nastawienie.
Wonho, czekaj na mnie, pomyślała wciąż zła Wonkyu.

❧❧❧

— Nie masz z nami żadnych szans chłopaczyku. Po prostu się poddaj — westchnęła blondynka trzymając nóż przy gardle Hoseoka. Blondyn źle zrobił oceniając swoje przeciwniczki, po tym jak zobaczył ich zmęczenie. Być może nie były zwykłymi osobami, które szybko wymiękały i nie potrafiły się same obronić. Jednakże ich przewagą była zdecydowanie liczba oraz doświadczenie w boju. Żyły wśród zombie i lekarzy już długi czas, uciekając przed nimi, a Shin był jedynie testowany, więc nie wiedział jaką siłę tak naprawdę posiadali ludzie z firmy.
Zacisnął mocno pięść i wyciągnął z kieszeni spodni ostatnią broń jaką posiadał. Nieduży nóż, który przez przypadek zabrał od Kihyuna pozostał jego ostatnią nadzieją, jednak jeśliby coś poszło nie tak...
Zginąłby.
Przymrużył powieki, by wyostrzyć wzrok, jednak ciemność trochę mu przeszkadzała.
— Cholera — syknął zły nie tylko na siebie, ale również na siostrę o którą ciągle się martwił i nie potrafił przestać o niej myśleć.
— Nie martw się — po krótkiej chwili walki wręcz odezwała się Lisa w ręce której znajdowała się długa oraz dobrze naostrzona katana. Gdyby Wonho potrafił się obsługiwać taką bronią byłoby mu o wiele łatwiej. — Zabawię się z tobą jeszcze tylko przez krótką chwilkę i zniknę. Niestety w naszej misji nie chodziło nam o ciebie, a pewnego starego członka grupy, więc pozostawimy cię przy życiu...
— Ostrzegamy cię — odezwała się znudzona Jennie, która próbowała nie wkurzyć się na chłopaków za ich brak odwagi względem pomocy nieznajomemu. Może i była silny, ale miał też swoje słabości.
— Niby przed czym?
— Przed Monsta X — Kim szybko zabrała głos — jakbyś nie wiedział im zależy jedynie na uratowaniu własnych tyłków. To debile, którzy nie potrafią zająć się ludźmi na którym im niby zależy. To żałosne z ich strony.
— Nie prawda. Nie znasz ich.
— Zdziwiłbyś się — mruknęła Tajka, której oczy w tej chwili nie wyrażały najmniejszych emocji. — Wyrżnę ich wszystkich za to co Im kiedyś zrobił mojej drogiej przyjaciółce. Jednakże nie będę brudziła sobie rąk krwią takiego dziecka jakim jesteś ty. Nie dziwię się medykowi i informatykowi, że postanowili się nie wtrącać. W sumie to jesteś bardzo słaby.
Dziewczyny zaśmiały się, po czym odeszły jak gdyby nigdy nic zostawiając Wonho samego ze swoimi burzliwymi myślami. Cholera, dlaczego był tak bezużyteczny...?
— Mają rację — mruknął, po czym kopnął dosyć mocno w pobliskie drzewo. Musiał wyładować na czymś swoją złość. — Muszę przekroczyć ograniczenie.
Przypomniał sobie zranioną nogę Minhyuka, którą skaleczył właśnie przez niego, a także krwawiącą głowę Hyungwona. Musi stać się silniejszy, aby osoby na którym zaczęło mu zależeć były szczęśliwe i by nie musiały walczyć.
Był potworem, a oni byli ludźmi...
Oni mogą jeszcze żyć szczęśliwie, on już niestety nie, bo zawsze będzie się wyróżniać.

❧❧❧

Próbował się wyswobodzić z nieprzyjemnych kajdanek, jakie lekarze założyli mu, gdy tylko próbował włamać się do gabinetu ich „pana”. Gdyby nie to, że przez chwilę się zawahał, czy aby na pewno zabić tego mężczyznę to być może teraz jego sytuacja wyglądałaby nieco inaczej. Po prostu bał się tego, że jeśli zabije prezesa laboratorium ktoś zagrozi życiu ostatnim jednostkom ludzi.
— Cholera... Przepraszam cię Minhyuk... Być może będziemy musieli spotkać się dopiero tam do góry... Chociaż sam już nie wiem do jakiego miejsca trafię, mam nadzieję, że ty udałeś się do nieba — mruknął sam do siebie dwudziestodziewięciolatek.
Chłopak miał ogromne wyrzuty sumienia, gdyż dwadzieścia lat temu do jego rodzinnego domu wbiegło kilku zamaskowanych mężczyzn i porwało jego trzyletniego brata, który nie rozumiał nawet co się działo. Pewnie był cholernie przestraszony zaistniałą sytuacją, jednakże... Co by to teraz zmieniło?
Jego brat żyje, albo nie.
Zacisnął mocno pięści, gdyż nienawidził, kiedy jego tok myślenia schodził na niewłaściwą ścieżkę. Obydwoje byli zrodzeni z Lee Min Ju'a i Hwang Jin Ho, więc nie było opcji by sobie nie poradził. Ich rodzice byli silni, więc oni też musieli tacy być, a bynajmniej tak twierdził.
— Jak bardzo musiałeś się zmienić Minhyuk... — Uśmiechnął się szatyn, a wtedy jeden z lekarzy mocno chwycił go za włosy i pociągnął do góry, by spojrzeć na jego okropną, wychodzoną oraz widocznie zmęczoną twarz. — Jebany...
— Chyba nie mówisz tu o mnie, prawda? — Zapytał się tajemniczy mężczyzna, a Minho jedynie prychnął. — Taki szmaciarz jak ty nie ma prawa głosu, wiesz? Jeśli chciałeś zniszczyć Eternity Corporation musisz się liczyć z konsekwencjami.
Lee miał już zamiar mu odpowiedzieć, jednak w porę ugryzł się w język.
Cały orszak lekarzy w jednej chwili zatrzymał się, a tuż przed buntownikiem pojawił się jego były kumpel z klasy ubrany w biały kitel.
— 320, nie powinieneś tak się odzywać do osoby psychicznie chorej — odezwał się do stojącego po prawej stronie Minho doktora. Mężczyzna przełknął głośno ślinę i zaczął coś jęczeć, co niestety było niezbyt zrozumiałe. — Zostawcie nas samych. Przeprowadzę odpowiednią operację, nie martwcie się. Przecież zawsze jestem po stronie tych silniejszych.
Współpracownicy bez słowa sprzeciwu odeszli pozostawiając na korytarzu trójkę nieprzewidywalnych osób. Gdyby nagle zaczęli się kłócić to możliwym było nieoczekiwane zniszczenie całego budynku. Tak, niestety, ale taka była prawda. Doskonale zdawali sobie sprawę jak silni oni są.
Kyunsang zbliżył się do włamywacza i nieoczekiwanie kopnął go prosto w warz.
— C-Co ty robisz? — Zapytał Jiseo, trochę zaskoczony czynem młodszego kolegi. Cholera jeszcze nigdy go takiego nie widział, no to może jednak był po ich stronie? Dlaczego musiał się wahać, akurat w stosunku do osoby takiej jak profesor Yoon? — Przestań, przecież...
— No co? I tak chciałeś przeprowadzić na nim swoje brutalne operacje, więc co za różnica czy go pobiję czy nie? Po za tym... To co ja robię teraz nie jest tym co ty robisz na stole operacyjnym. Nie rozumiem więc dlaczego jesteś aż taki przestraszony, hyung.
Mężczyzna wysyczał coś pod nosem, po czym odszedł zostawiając rówieśników samych. Nie chciał się wplątać w jakąś kłótnię, czy coś. Wolał poczekać na odpowiednią chwilę i dopiero później zaatakować.
— Naprawdę musiałeś tak ostro mnie potraktować? — Zapytał Minho, kiedy zauważył, że lekarz zniknął z jego pola widzenia.
— Wybacz nie miałem innego pomysłu.
— Zabierzesz mnie do siebie?
— Cóż mogę innego zrobić, czyż nie? — Uśmiechnął się delikatnie, pomagając mu wstać. Niestety nie mógł się za bardzo rozluźnić, gdyż wciąż był pod kontrolą sekretarza prezesa, który obserwował go z kamer. — Zaraz będzie lepiej, nie martw się.
— No ja myślę. Nie po to dawałem się złapać.
— Doskonale odegrałeś swoją rolę.
— Wiem, ale ty nie wiesz jak to boli — jęknął załamany. — Ciekawe czy moja twarz wciąż będzie taka młoda oraz piękna, jak wcześniej.
Kyunsang parsknął śmiechem, by następnie ruszyć w dobrze znanym sobie kierunku. Skoro Lee dotarł aż do tego miejsca zewnętrzny świat musiał się bardzo zmienić i rozwinąć. Zresztą już wcześniej obserwował kilka grup i były one niemożliwie potężne.

❧❧❧

Minhyuk wraz z przybyłym niedawno Hyungwonem nerwowo obserwował drzwi w nadziei, że do budynku zaraz wkroczy jego, a w sumie to jeszcze nie jego, Wonho. Martwił się o niego, bo postanowił sam stawić czoła nieznajomym kobietom, które mimo iż wyglądały na zmęczone były silne.
Około drugiej w nocy, po prawie godzinnym odpoczynku stwierdził, że leki, które na szybko wymyślił, pomogły mu. Nie czuł już bólu w nodze i mógł się normalnie poruszać, jednak nie wiedział jak długo zioła przeciwbólowe będą utrzymywały swoje właściwości. Po za tym połowę oddał przyjacielowi, którego gdy tylko zauważył, opatrzył.
Poczuł napływającą nienawiść, gdy wyobraził sobie, że coś mogło się stać Hoseoka. Gdyby nie to, że kilka godzin wcześniej spędził z nim czas sam na sam pewnie nie byłby aż tak zestresowany oraz przestraszony wizją jego śmierci, jednakże coś w jego sercu pękło, gdy dotknął jego cudownego ciała.
Może nie był idealny, ale dawno nie widział nagiego ciała spoza grupy i każdy mógłby mu się spodobać.
— To co teraz? — Mruknął Chae, kiedy Lee rozmyślał nad obiektem badań.
— A co ma być?
— Powinniśmy pójść chyba poszukać Wonho, nie uważasz?
— Chciałbym pójść go poszukać, ale wkurzy się jeśli zobaczy nas poza tym budynkiem, nieprawda? — westchnął zrezygnowany. Jaką opcję by nie wybrał miałaby skutki uboczne. — Cholera, co my możemy w tej sytuacji zrobić...
Minyuk oparł się o ścianę i wbił wzrok w lustro, które było powieszone tuż naprzeciwko niego. Powinien był się wygadać przed przyjacielem, że między nim, a nowym członkiem do czegoś doszło, ale trochę się wstydził.
— Ej — Hyungwon zwrócił na siebie uwagę — wiem co robiliście.
— O-o czym ty mówisz? — zapytał zaskoczony Lee. — Widziałeś to?
— Wybacz, nie chciałem — odpowiedział z delikatnym uśmiechem. — Myślisz, że mógłbyś go pokochać?
— Kogo pokochać?
Męski głos, który dobiegł z okolic drzwi wyrwał ich z rozmowy. Na twarzy medyka pojawił się obfity rumieniec wywołany wcześniejszą pogawędką, a także pytaniem przyjaciela. On za żadne skarby nie mógłby go pokochać! Przecież to chłopak!
— Co tak nagle ucichliście? — zapytał zaciekawiony podchodząc do nich. — Czyżbym wam w czymś przeszkodził?
— Cieszymy się, że wróciłeś — Chae szybko szturchnął trzy miesiące starszego przyjaciela i wykonał ze swoich palców niewielkie serduszka, natomiast blondyn przyłożył do głowy opuszki palców, co również wyglądało jak serce.
— Yah, skończcie — mruknął lekko zażenowany. — Przestańcie już, bez tego też można się obejść, czyż nie?
— Niby tak — zaśmiał się Minhyuk, a następnie spojrzał na informatyka w duchu prosząc go by przenieśli tę rozmowę na kiedy indziej. — Poradziłeś sobie z nimi?
— Nie do końca... — Szepnął sunąc wzrokiem po rozwalonej ścianie naprzeciwko niego. — Dziewczyny powiedziały mi, że jestem za słaby i nie warto nawet ze mną walczyć. Zresztą pewnie mają rację, jestem słaby...
— Ej, nie mów t...
— Ale! — krzyknął nieoczekiwanie przerywając wypowiedź rówieśnikowi. — Chcę stać się silniejszy! Chcę wszystkich pokonać, by odbudować ten świat! Przekroczę nałożone przez siebie ograniczenia!
Szpieg widząc jego zdeterminowaną minę uśmiechnął się delikatnie. Spodobała mu się jego chęć poprawy, a do osiągnięcia tego celu nie wystarczyło jedynie chcieć. Doskonale wiedział, że po tym jak reszta grupy do nich dołączy będzie chciał rozpocząć trening, jednak do końca nie wiedział w jakim stanie będą pozostali.
— Wonho wybacz mi — Minhyuk ukłonił się przed chłopakiem skupiając na sobie uwagę. — Źle cię oceniłem, być może nie jesteś jednak aż tak zły. Mam nadzieję, że uda ci się zrealizować twój plan.
— Och — wypsnęło mu się, jednak nie zarumienił się, wręcz przeciwnie na jego twarzy pojawił się pewny siebie uśmiech. — Czyli pomożesz nam?!
— Cały czas pomagam — odpowiedział trochę nie rozumiejąc o co mu chodzi.
— Nie o to mi chodziło! — zaśmiał się z jego głupoty. — Czy teraz pomożesz drużynie pozbyć się zombie oraz lekarzy? Będziesz w stanie stworzyć antidotum na to wszystko?! Jesteś mądry, dasz radę, prawda?!
Lee spuścił głowę na dół. Wypowiedź blondyna trochę go zdenerwowała. On wciąż nic nie pojmował i upierał się przy swoim. Gdyby tylko wiedział trochę więcej może nie wypytywał się tak o to? Jednak nie chciał mu powiedzieć o swojej przeszłości, na to było jeszcze zdecydowanie za wcześnie.
— Wybacz Hoseok, że zburzę twoje dobre samopoczucie, ale jak dobrze wiesz nie zrobię tego. Gdybym stworzył lek na zombie nie byłoby już zabawy, a tylko to się dla mnie liczy, rozumiesz? — Zapytał.
Blondyn przygryzł dolną wargę i podszedł do niego wymierzając mu cios w prawy policzek. Chłopak dotknął piekącej części ciała, po czym spojrzał na niego trochę zaskoczony. Po policzkach Shina spływały niewielkie krople łez i już sam nie wiedział co go bardziej zdziwiło. Jego nieoczekiwany atak, czy może to, że potrafi płakać.
— Ale ja chcę tylko uratować świat, co w tym złego? — Mruknął. — Dlaczego myślisz jedynie o sobie oraz o tym, że przez własną przeszłość nie możesz zrobić czegoś dobrego? Nie rozumiem tego, naprawdę. Jestem taka wściekły. Mam ochotę cię rozszarpać, ale mimo to... Ja... Ja wciąż mam nadzieję, że zmienisz zdanie!
— Nie zmienię go nigdy, czy nie możesz po prostu tego zrozumieć? — Syknął zły patrząc w jego brązowe oczy. — Wybacz, że w tej chwili zawodzisz się na mojej osobie, ale nawet gdybym chciał, to nie byłbym w stanie tego zrobić. Wiem, że nie zrozumiesz moich uczuć, zresztą nikt mnie nigdy nie rozumiał, ale gdybym to zrobił... Wtedy śmierć pewnej cholernie ważnej dla mnie osoby nie miałaby sensu. Czy takie wytłumaczenie ci już wystarczy, czy potrzebujesz dalszych wyjaśnień?
— Ja... Nie wiem... Mógłbyś przestać ukrywać przed nami prawdę i powiedzieć o co ci tak naprawdę chodzi.
— No to teraz usiądź i grzecznie posłuchaj jakie to miałem ciekawe życie.

Komentarze

Popularne posty