Opowiadanie Monsta X – Mogę być twoim bohaterem – Rozdział 1

.


Zespół : Monsta X

Główni bohaterowie : Wonho, Minhyuk

Pairing : WonHyuk

Ostrzeżenia :  Sceny brutalne

Gatunek : Fantasy, Zombie, Yaoi

Na podstawie: All in - Monsta X


Mogę być twoim bohaterem #01.

Wkurwiony położył się na niewielkim łóżku idealnie przystosowanym do jego wzrostu. Nadeszła chwila, której tak bardzo się obawiał i nienawidził, odkąd wstrzyknięto w jego ciało wirusa typu A, klasy S. Moment zakończenia badań oraz wysłania go na straszliwą wojnę z bliźniaczym mikroorganizmem, którego użyto do stworzenia żywych trupów, tak zwanych zombie, sprawiał, że blondyn nie wiedział jak powinien się do tego przygotować. Tak po prostu się poddać, działać jako narzędzie laboratorium, czy może wdać się w wojnę nie tylko z umarlakami, ale też lekarzami?

Chłopak miał zostać bronią absolutną dzięki której jedyna, nieskażona firma na świecie zdobędzie nad nim jeszcze większą władzę.

Jedynym wsparciem w trudnych chwilach była dla niego siostra, która ostatnimi czasy nieco się zmieniła i zamknęła w sobie. Dwa lata starsza Wonkyu przez to wszystko przeżywała gorsze katusze, ale mimo to nie poddawała się i wciąż wywoływała kłótnie. Czasem nawet z poświęceniem, aby szefowie nic nie zrobili Wonho. Jednak chłopak przyzwyczaił się już do bólu fizycznego, dlatego jeśli ktoś byłby go w stanie postrzelić, czy zapalić, nie poczuje bólu. Lata ciężkiej pracy oraz posiadanie potwornego wirusa czasami bardzo się przydawał. Dlatego nie rozumiał dlaczego starsza siostra tak bardzo martwiła się o niego – z łatwością by sobie poradził.

Hoseok rozpoczął swój bunt zainspirowany zachowaniem Wonkyu, jednak tym razem to on obawiał się o nią.

Było późne popołudnie, zbliżała się godzina rozpoczęcia ostatniego treningu w którym udział mieli wziąć: dwójka nadnaturalnych oraz ogromny oddział zombie. Ułożony na niewygodnym łóżku blondyn czekał na lekarzy ubranych w białe kombinezony zakrywające całe ciało, nie licząc oczu w których było przezroczyste okienko, aby mogli widzieć. To miało być finalne spotkanie, które miało zatwierdzić ich gotowość do ostatecznego testu liczącego trzy trudne rundy.

Pierwszym poziomem było pokonanie stu tysięcy umarlaków w których wszczepiono mikrochipy dodające im szybkości oraz innych dodatkowych umiejętności podobnych do tych, które posiadało rodzeństwo, a także pozbycie się ich ciał. Sprawa wydawała się być prosta, ale wcale taka nie była. Powodem było odzienie w którym mieli wystąpić na tą dziwną bitwę. Dla niektórych walka w rurkach byłaby niewygodna, ale co jeśli okaże się, że Nadludzie będą musieli wystąpić w białych, przerażających kaftanach bezpieczeństwa, mając mocno związane z tyłu ręce? To nie było wcale takie łatwe, a mimo to Wonho z siostrą mieli tego dokonać.

Przy drugim etapie najwięcej badanych odpadało. Ta część nie była wcale taka trudna na jaką mogła wyglądać. Ucieczka wymagająca logicznego oraz sprytnego planu działania, przy której trzeba było odnaleźć wskazówki bądź odpowiadać na pytania zadane przez samego prezesa potrafiły zbić z tropu... ale tylko kilka grup wyszło z tej rundy cało.

Trzeciego, a zarazem najokrutniejszego stopnia jeszcze nikt nigdy nie przeszedł. W myśl bezwzględności eksperymentów lekarze stawiali przed nimi trudny wybór. Zabójstwo ostatniej ludności chodzącej po świecie, bądź sprowadzenie ich na ścieżkę pożeraczy mózgów było ostatnim zadaniem. Piątka duetów poprzedzających rodzeństwo nie zgodziła się wykonać tego polecenia, więc postanowiono je w ostatniej chwili zmienić. Badani mieli wybór: zabójstwo ludzi, bądź zabójstwo partnera z którym trenowało się od urodzenia. Nikt nie zgodził się na taką zmianę, dlatego też przekształcono ich na ultrazombie.

Świadomość znania tej „gry”, dzięki pamiętnikom spisanych przez poprzedników, nie była niczym przyjemnym, a wręcz przeciwnie, wymagała poświęcenia wiele czasu na przemyślenie tego. Właśnie tym zajmował się w tej chwili Shin ułożony na łóżku. Co powinien zrobić, kiedy postawią go przed wyborem? Nie chciał zabijać siostry, ale też nie chciał zabijać ostatnich ludzi. Bał się podjąć jakąkolwiek decyzję.


Minęło pół godziny odkąd zmrużył kasztanowe oczy. Jego organizm był zmęczony przez ciągły stres oraz dylemat, który rozrywał go od środka. Liczył na wolność oraz zastanawiał się nad snem dotyczącym nieznajomego w postaci zwykłego człowieka, chłopaka w kapturze, który bez powodu chciałby go uratować oraz wyrwać z tego brutalnego świata. Jednak jego myśli nie miały już żadnej wartości, były zupełnie bezsensu, ponieważ zdawał sobie sprawę, że jego życie dobiega już końca.

Z drzemki wybudziły go ciche, lecz szybkie kroki. Wyliczył, że osobnik znajdował się sto sześćdziesiąt metrów od drzwi jego pokoju. Skąd mógł to wiedzieć, skoro był tak daleko? To była jedna z jego nadprzyrodzonych umiejętności. Doskonała orientacja w terenie. Przynajmniej posiadanie unikalnych zdolności podobało mu się w byciu innym. Ta siła, którą posiadał, sprawiała, że chłopak momentalnie stawał się pewny siebie, a także niewyobrażalnie odważny, jednak niedługo później trzeźwe myślenie powracało.

W chwili ustąpienia kroków zdziwiony dwudziestoczterolatek rzucił się z łóżka i ruszył w stronę ciemnego kąta. Najchętniej to zaatakowałaby postać, która zaraz miała wkroczyć do pomieszczenia, ale obawiał się, że za karę mógł zostać skatowany lub jeszcze gorsza opcja — podpalony. Dochodził również fakt, że miał skrępowane dłonie przez kaftan bezpieczeństwa, mógł nie mieć szans z opancerzonymi lekarzami.

Drzwi otworzyły się delikatnie i sekundę później tuż obok niego pojawiła się jego siostra.

—  Noona — wyszeptał zaskoczony.

Wonkyu położyła małą, lekko wychudzoną, a także poszarpaną dłoń na buzi brata zakrywając jego usta. Przekazała mu w ten sposób, by się uciszył i wysłuchał tego co ma do powiedzenia.

—  Posłuchaj — rozejrzała się do tyłu lekko przerażona, aby upewnić się, że nikt za nią nie szedł. — To jest nasza ostatnia szansa, chcesz spróbować?

Wonho od razu zrozumiał o co jej chodzi.

Kolejna ucieczka, która tym razem musiała się udać.

W jego ciele powstał ogromny płomyk nadziei. Czuł, że tym razem im się uda, ale gdzieś tam w środku miał pewne obawy. Co jeśli znów im się nie powiedzie? Jaką karę dostaną? Może wprowadzą większą ilość wirusa, która sprawi, że staną się bezmyślnymi mutantami? Co jeśli jeszcze bardziej skatują jego siostrę? Nie tego chciał, ale...

Wolność...

Spuścił wzrok obserwując szybko poruszającą się  swoją klatkę piersiową. Był jednocześnie przerażony, ale i podniecony wiadomością o możliwości ucieczki, pragnął tego bardziej niż ona.

—  Nie damy rady — mruknął niechętnie chłopak, a ona chwyciła go za ramiona i pomogła  mu rozwalić mocne paski kaftana, dzięki którym ręce blondyna były skrępowane z tyłu. Oczy prawie z orbit mu wyskoczyły, kiedy ta niby wychudzona i licha kobieta zniszczyła odzienie przez które włączył się alarm, a sygnał dźwiękowy rozniósł się po całym budynku.

—  Teraz już chyba nie masz wyboru.

— Zabiję cię, jeśli wyjdziemy stąd żywo, rozumiesz?

Szatynka puścił oczko bratu, a następnie kazała mu uklęknąć przed nią tyłem, aby mogła wdrapać się na barana. Szybka ucieczka była możliwa jedynie dzięki błyskawicznej prędkości oraz niewyobrażalnej sile młodszego. Wonkyu ramionami mocno ścisnęła jego szyję, aby nagle nie spaść.

Lubiła, kiedy Wonho niby mówił jedno, ale robił drugie. Był taki zawzięty w walce o wolność, był odważny, a zarazem szalony, mogła brać wtedy z niego przykład i stawała się odważniejsza. Ale oprócz tego cieszyła się, że tak bardzo martwił się o nią.

Nagle chłopak poczuł nieprzyjemny puls w swoim wnętrzu. Przez chwilę skupił się na otoczeniu, po czym kazał się nieco pochylić siostrze, aby mogła go usłyszeć i wyszeptał jej cyfrę sześć. Z ust starszej wydobywała się niewyobrażalna wiązanka przekleństw.

Wonho z lekkim uśmiechem postanowił przyspieszyć. Szóstka ścigających ich lekarzy to ogromne zagrożenie.

W tym samym czasie Wonkyu mogła też wymyślić w jaki sposób mogliby uciec.

Omijali właśnie znaną sobie salę do której zostali przeniesieni w dniu narodzin Hoseoka i wszczepiono w nich po raz pierwszy wirusa. Jeśli w jakiś sposób udałoby im się uciec to na pewno nie będą płakali za tym okrutnym miejscem.

Przy ostatnim zakręcie spostrzegli lekarza z paralizatorem w jednej ręce oraz gazem usypiającym w drugiej. Brązowooka przełknęła głośno ślinę i przyjęła wersję odważnej siebie. Zeskoczyła z pędzącego ciała brata i gdy tylko wylądowała na ziemi kiwnęła do niego głową. Musieli obmyślić jakiś dobry plan, ale nie było to wcale takie proste.

Wonho w mgnieniu oka pojawił się przy przeciwniku, ale nie zaatakował go, bo lekarz był okryty barierą dźwiękową, która w jednej chwili mogła rozwalić atakującego na strzępy. Dwudziestoczterolatek już raz się na tym przejechał, dlatego też na prawej łydce ma dużą bliznę. Od tamtej pory chłopak unikał lekarzy. Dodatkowo kobieta o numerze 0300 potrafiła ujrzeć wszelakie niezauważalne gołym okiem przedmioty wyjątkowymi oczami i ostrzec brata.

Obydwoje wzajemnie się dopełniali posiadającymi umiejętnościami. Szatyn wolał zajmować się pracą fizyczną, a Wonkyu preferowała trzymanie się z dala, chociaż ostatnio sama poprosiła młodszego o trening walki wręcz. Było to jednocześnie plusem i minusem, ponieważ razem byli niezwyciężeni, ale osobno szło im znacznie gorzej.

—  Świetny plan — wysyczała poirytowana, kiedy Wonho nie mógł zadać ani jednego ciosu. Gdy ona również poczuła puls odwróciła się tyłem do brata i jego przeciwnika, po czym stanęła w pozycji obronnej. — Dwadzieścia biegnie od strony wschodniej, trzynastu od zachodniej, a...

Shin ucichła na krótką chwilę i wbiła wzrok w białe drzwi.

— A? — Odezwał się blondyn odskakując od lekarza i stając zaraz przy siostrze, opierając swoje plecy o jej.

— Hoseok, co to do cholery jest? — wyszeptała przerażona.

Nagle poczuła, że coś chce wtargnąć do jej umysłu.

Upadła na podłogę i gwałtownie położyła ręce na głowie, ściskając tym samym krótkie brązowe włosy.

Chłopak spojrzał przestraszony najpierw na nią, a później rozejrzał się po otoczeniu. Wściekły, a zarazem lekko podłamany stanem siostry pomógł jej wsiąść po raz kolejny na barana, a następnie odwrócił się w stronę ściany i skupił całą siłę w swoim ciele, dzięki czemu był w stanie ją rozwalić. Będzie improwizował, bo przecież w tym jest najlepszy.



—  Idioci  — męski głos rozniósł się po dużym, ciemnym pomieszczeniu. Tuż przy biurku stał niewysoki, a także młody mężczyzna, który był jednym z nielicznych osób żyjących na tym skażonym świecie. Zdołał uratować swoją rodzinę zdobywając pozycję sekretarza firmy przez którą powstał wirus. Był słabym człowiekiem dla którego najbardziej liczyła się jego rodzina. Robił to wszystko dla żony oraz dwójki dzieci, które ukrywają się w podziemnym mieście. Cholernie bał się, że może ich stracić.

— Szefie, mam wezwać doktora Yoona? — Wyjąkał czując jak krople potu spływają po jego twarzy.

— Nie. — Przerwał na chwilę. — Po co? — Zaśmiał się. — Pobawmy się nimi. — Parsknął śmiechem. — Niech uciekną.

Jaerim przez drobną chwilę nie wiedział czy dobrze usłyszał, czy może tylko mu się wydawało, że szef pozwala uciec ich obiektom nad którymi spędzili już szesnaście lat obserwacji. Poprawił okulary znajdujące się na nosie, po czym ukłonił się przed postacią. Jeśli taka jest wola jego „pana” to nie ma zamiaru się sprzeciwiać.

Mężczyzna wyszedł pośpiesznie z biura oraz wyciągnął telefon. Od razu napisał wiadomość do młodszego kolegi odnośnie wstrzymania alarmu.



W każdej ścianie tworzył przejścia w kształcie koła, nie zwracając uwagi na to, że jego ubrania są poszarpane, a przez to na ciele pojawiły się rany. Obawiał się, że jego siostra wciąż jest w niebezpieczeństwie przez goniących ich lekarzy, bądź ochroniarzy.

Natomiast Wonkyu uspokoiła się już i nie mogła uwierzyć w to, że nikt ich nie goni. Powinna czuć oraz widzieć obecność innych, ale po prostu tego jakby nie było. Czuła, że to jakiś podstęp, więc nie mówiła o tym bratu.

— Wonkyu, muszę odpocząć. Biegnie coś za nami? — wysapał zmęczony, a ona poruszyła głową w geście słowa „nie”.

—  Nie możesz przerwać, coś jest nie tak.

Blondyn kiwnął posłusznie, ale mimo to nie czuł się za dobrze.

—  Ale możemy iść przez następny korytarz. Nikogo tam nie czuję.

— Jak to? — Wonho podniósł wzrok znad rozwalonej na wszystkie strony grzywki. — I dopiero teraz mi o tym mówisz? — Nabrał dużego wdechu. — Kiedyś zginę przez ciebie.

Dwudziestoczterolatkowi od razu zrobiło się lżej, kiedy siostra mu to oznajmiła. Rany na ciele dawały mu o sobie znaki, ale nie chciał ukazać bólu przed siostrą, bo wtedy jednoznacznie stwierdziłaby, że jednak muszą zostać w firmie. Obawiał się, ale jej decyzja pewnie byłaby dobrym wyborem.

Nie, nie zrobi tego, to ich ostatnia szansa.

Po krótkim odpoczynku chłopak znów uklęknął przed siostrą, a ta momentalnie wdrapała się na jego plecy. To nie tak, że nie umiała biegać, wręcz przeciwnie była szybka, ale Hoseok był dziesięć razy szybszy. Niestety w budynku nie było możliwe ukazanie maksymalnej prędkości, ale na otwartym terenie już tak.

Droga niezmiernie się dłużyła, wydawało im się przez chwilę, że kręcą się w kółko, ale w końcu udało im się znaleźć drzwi. Czarne wysokie wejście zdobiły złote wzorki w kształcie falowanych linii, które miały swój koniec przy tego samego koloru klamce. Niestety znajdowały się za elektrycznymi kratami, więc ucieczka przez nie była niemożliwa.

— Noona, wydostaniemy się stąd kiedyś?  — zapytał tracąc nadzieję przez co kobieta zrobiła się czerwona ze złości.

— Przestań tak mówić! — Wrzasnęła.

— Przepraszam...

Chłopak spuścił głowę nie spoglądając na siostrę. Och ile on by dał, by uciec... ale niestety to Wonkyu była lepsza w wymyślaniu planów.

— Dobra... Myśl Wonkyu, myśl... — Podrapała się za głowę, a wtedy Hoseok pociągnął ją za włosy.

— Myślenie, kiedy jesteś przerażona nie wychodzi ci za dobrze, więc po prostu zrób to jak zawsze, czyli na spontanie.

Szatynka prychnęła urażony, ale zgodziła się z jego pomysłem. Pierwsze co wpadło jej do głowy to wylecenie przez pobliskie okno, więc chciała się tej wersji trzymać. Zrobią to, Wonho na pewno zgodzi się z jej planem.

Zresztą, raz się żyje.



Pięć cieni przenikało niczym błyskawica pomiędzy pułapkami zastawionymi na żywych zombie oraz inne niebezpieczeństwa. Dzisiejsza misja jaką sobie wyznaczyli była jedną z tych trudniejszych, więc niedziwnym było to, że większość postanowiła w niej uczestniczyć.

Jako pierwszy, jak zawsze, biegł szpieg — Hyungwon, który w razie czego potrafił ostrzec przed zagrożeniem. Chłopak lubił dużo gadać i był w tym naprawdę dobry. To właśnie przez niego wiele ludzi odchodziło z Eternity Corporation.

Zaraz za nim pędził kapitan drużyny znany pod pseudonimem Shownu. Był naprawdę dobry w samoobronie, a według ekipy był najlepszy w te klocki, chociaż ciężko szło mu dowództwo nad grupą o nazwie Monsta X. Nie potrafił zapanować nad piątką całkowicie innych osób, którzy mają różne marzenia.

Najstraszniejszy cel miał Jooheon, ponieważ zawsze marzył o wysadzeniu świata w powietrze. Dziwny plan, prawda? Cóż, spędził trochę czasu w psychiatryku, gdzie poznał podobnych ludzi. Od tamtej pory uznaje się go za piromana. Dwudziestodwulatek biegł jako trzeci, ale mimo to większość bała się o swoje życie, kiedy on był tak szaleńczo nastawiony do tej misji.

Czwartą i w sumie najważniejszą osobą w załodze był medyk. Lee Min Hyuk zdecydowanie wyróżniał się swoim nastawieniem do całej wojny, a także zombie. Uważał, że bitwy i szerząca się nienawiść to tylko zabawa. Nie widział problemu w tym, że ludzkość umiera, w sumie to trochę go to bawiło. Najgorszym w jego osobie było zdecydowanie to, że byłby w stanie znaleźć antywirus, a także pomóc umarlakom powrócić do normalności, ale po prostu nie chciało mu się tego robić. No bo w którym momencie byłaby zabawa? W żadnym. To właśnie on najbardziej irytował ekipę, ale nikt nie chciał go również wyrzucić. Był im potrzebny no i traktowali go jak członka rodziny. Dodatkowo bardzo często przybierał inną osobowość, dzięki czemu stawał się najodważniejszy i najsilniejszy.

Jak ostatni biegł najmłodszy członek drużyny, który nigdy nie przestawał rzucać jakimiś śmiesznymi tekstami byleby rozładować napiętą atmosferę. Pomimo swego nieco dziecinnego charakteru potrafi przybrać niezwykle poważną wersję siebie samego oraz obronić tych na których mu niezwykle zależy. Jego głównym celem było szybkie zakończenie wojny, by móc szczęśliwie żyć.

Drużyna miała za zadanie pomóc wydostać się dwóm osobom z głównego budynku firmy, co wcale nie było takie proste. Pułapki, które właśnie omijali były jakoś dziwnie proste, ale pewnie za niedługo oraz w środku firmy będą te trudniejsze.

Shownu jako jedyny rozmawiał z jednym z tamtych, gdzie ustalili niewielki plan działania.

— Chłopaki będzie ciężko — mruknął Hyungwon, który właśnie zatrzymał się przed wysokimi kratami.  — Tu się dopiero schody zaczynają.

— Przestań krakać  — odezwał się zły Hyunwoo i wyciągnął nóż.

— Żartujesz sobie nie, kapitanie? — Zapytał Minhyuk, który stał po jego prawej stronie.  — Chcesz przecinać nożem te kraty?

—  Zamknij się i po prostu patrz.

Nieoczekiwanie szatyn rzucił bronią prosto w kraty, ale nim się spostrzegli ostre narzędzie zniknęło. Nie było nawet kawałka fragmentu przedmiotu.

— Hyungwon ma jednak rację. Nie przejdziemy. Musimy czekać — odezwał się do skupionego na czymś przyjacielu o którym przed chwilą mówił,.

—  Gdyby był tu Kihyun byłoby inaczej.

Wymieniony przez chłopaka członek drużyny był ostatnim członkiem zespołu, który jako jedyny nie brał udziału w misji oraz walkach. Wolał trzymać się na uboczu, tak jakby go w ogóle nie było. Na szczęście nikt nie uważał go za zbędny balast, dlatego nie przeszkadzało im to, że Kihyun aż tak bardzo się wszystkiego bał. Uważali go również za najlepszego stratega na całym świecie.

W końcu jednocześnie stwierdzili, że muszą czekać.



Co chwilę wbiegał w okno, ale to nic nie dawało. Na szybie pojawiała się coraz większa plama krwi, co przykuło uwagę Wonkyu. Obserwowała ciało brata od stóp do głowy i widziała obszarpane dziury na jego ubraniu. Przygryzła dolną wargę, by powstrzymać się od wypomnienia mu tych obrażeń i powstrzymania go przed ucieczką. Chciała się stąd wydostać, więc postanowiła się w ogóle nie odzywać. Poza tym zdawała sobie sprawę, że jest uradowany wiadomością o ucieczce.


Stał przy oknie obserwując grupkę chłopaków ubranych na czarno jakby chcieli pozostać niezauważeni. Tacy też by zostali, gdyby nie moment w którym jeden z nich rzucił bronią w kraty i uruchomił alarm. Wszyscy w budynku wiedzieli o ich pozycji, dlatego przygotowywali się na obronę w razie ataku.

— Wiesz co chodzi im po głowie? — Zapytał trzydziestolatek upijając łyka napoju.

— Chcą pomóc naszym w ucieczce — odpowiedział lekarz odwracając się do okna plecami.

— Nie rozumiem już nic...

Młodszy parsknął cichym śmiechem, po czym zostawił kolegę samego ze swoimi myślami. Był taki głupiutki, nie rozumiał powagi sytuacji, myślał, że szef ochroni go i jego rodzinę przed zombie, ale wcale tak nie było.

Jaerim za niedługo powinien zobaczyć jaki tak naprawdę „pan” jest.


— Zbudowałeś ją w końcu? — zapytał poirytowany kapitan patrząc jak czerwonowłosy siedzi na ziemi i konstruuje bombę, wyciągając w brązowego plecaka odpowiednie przybory.

— Nie poganiaj — spojrzał na niego groźnie, po czym wysunął język w jego stronę — ja muszę robić wszystko powoli.

— Nie mamy czasu — dopowiedział Hyungwon — zginą bez naszej pomocy.

— Żebyś tylko ty zaraz tutaj nie skonał.

Jooheon dokręcił właśnie ostatnią śrubkę do przedmiotu w kształcie kulki. Podniósł się zachwycony swoim talentem, a także bronią, po czym odwrócił się w stronę drużyny.

— Gotowa!

— A pomyśleliście jak ją tam dorzucimy?  — Zapytał siedzący na ziemi, prawie w ogóle niezainteresowany sytuacją Minhyuk.

— Coś się wymyśli  — dodał Hyungwon otwierając swoją torbę i wyciągnął z niej latającego, niewielkiego robota, który posiadał uchwyt na dole. Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni. Co on nosi ze sobą na misje?  — No co?

— Nic, dawaj — powiedział Shownu i odebrał dwójce ich zabawki. — Mamy naprawdę głupie pomysły, wiecie o tym?



— Hoseok, skończ już! Widzisz, że to nic nie daje! — Szatynka w końcu nie wytrzymała i powstrzymała brata przed pogarszaniem stanu swojego ciała.

— Zamknij się!

Nim starsza zdołała mu odpysknąć obydwoje usłyszeli szczekanie psów. Spojrzeli na siebie przestraszeni, nie mogąc obmyślić jakiegoś normalnego planu.

To koniec, przeszło przez myśl Wonho, ale w tym samym momencie okno tuż przy nich rozwaliło się dzięki wybuchowi bomby z zewnątrz. Chłopak szybko zrzucił siostrę z pleców i zasłonił uszy, aby jakoś zagłuszyć głośny wybuch, ale to i tak nie wystarczało. Spojrzał na uśmiechniętą Wonkyu, po czym rozkazał jej wszystko wytłumaczyć. Ktoś chciał im pomóc, czy co? Nie rozumiał.

— A jednak przyszli — uśmiechnęła się pod nosem. — Hoseok, mogę ci oficjalnie powiedzieć, że jesteśmy uratowani.

—  O czym ty mówisz?

Kobieta nie odpowiedziała mu, zamiast tego, chwyciła za nadgarstek i pociągnęła w stronę ogromnej dziury zrobionej w ścianie.

Wyskoczyli.

Zaskoczony, a zarazem lekko przerażony zamknął oczy, ale czując na swoim ciele przyjemny powiew wiatru otworzył je.

Leciał.

Unosił się.

Szybował w powietrzu.

Pierwszy raz otworzył buzię i nabrał do płuc tlenu.

Prawdziwy, niesztuczny, ziemski gaz, który dawał ludziom możliwość życia.

Od razu poczuł się lepiej. Wiedział już, że tej chwili nigdy nie zapomni. To było coś pięknego, wręcz nieopisanego.

Zachęcony, a także dziwnie naładowany energią otworzył gwałtownie oczy i skupił się na poprawnym wylądowaniu na ziemi. Skupił w stopach swoją siłę, po czym odwrócił się w stronę siostry, która robiła to samo co on. Chłopak puścił jej oczko, że wszystko w porządku.

— Uważaj — zaśmiała się wesoło i przyspieszyła lot pochylając się głową do ziemi.

Jeszcze tylko niedużo, zaraz wylądują, tylko chwilka.

Po dziesięciu sekundach obydwoje stanęli na glebie robiąc w niej sporej wielkości doły. W międzyczasie rozniósł się duży huk, a kurz rozprzestrzenił się po najbliższej okolicy.  Nie widzieli praktycznie nic, ale wyjątkowa zdolność oczu Wonkyu po raz kolejny na coś się przydała. Skupiła swój wzrok i widziała teren tak jak wcześniej. Chwyciła brata za nadgarstek i pociągnęła w jakąś stronę.

—  Gdzie nas kierujesz?  — Zapytał zaciekawiony Wonho.

—  W stronę tej piątki czekających przed wrotami...

—  Nie idź do nich! To pewnie jacy bandyci! — Wrzasnął przerażony, a ona nie zdążyła zaprotestować, bo brat pociągnął ją za sobą.

Badany przyspieszył, a grupka nagle zaczęła się oddalać, co nieco go uspokoiło.

Natomiast gdy Wonkyu również poczuła ich oddalanie skamieniała. Czy to oznaczało, że chcą ich jednak zostawić? Przecież... Mieli ich uratować!

—  Wonho coś jest nie tak!

–— Co takiego?  — zapytał nie rozumiejąc o co jej chodzi.

—  Idą...

— Co „idą”?

— Idą sobie! W przeciwną stronę! Biegną! Wonho coś jest nie tak!  — Krzyknęła przerażona i stanęła, a blondyn położył na jej policzkach dłonie i zaczął przekonywać, że to naprawdę jacyś bandyci i nie mogą na nich polegać.

Dziewczyna w końcu przytaknęła niezdecydowana.

A do Hoseoka znów napłynęły pesymistyczne myśli i cała energia nagle wyparowała. Już nie miał siły. Był brudny, poważnie ranny, zmęczony, a oprócz tego martwił się o siostrę, która również troszczyła się o niego. Był młodszy od niej o dwa lata, ale większość lekarzy uważała, że jest od niej mądrzejszy i odważniejszy.

Obydwoje w końcu stanęli przy kratach.

—  Gdzie oni...  —  Mruknęła szatynka wyrywając rękę z uścisku brata.

Rozejrzała się po okolicy, ale mimo iż kurz opadł nie było ich widać.

Miał rację? Może tak naprawdę byli to jacyś bandyci?

— Co teraz? — szepnęła przerażona, kiedy odwróciła się plecami do muru i ujrzała zbliżających się w ich stronę lekarzy.  — Hoseok...

— Daj mi się...

— Uwaga!

Kobieta słysząc to słowo szybko chwyciła brata za ramię i przewróciła go całą siłą na ziemię. Tuż za nimi wybuchły elektryczne kraty, dzięki bombie skonstruowanej przez Jooheon'a.

— Przyszli — zaśmiała się Shin, a Wonho na początku otworzył z zaskoczenia buzię, ale zaraz ją zamknął.

Uratowani? Oni naprawdę są uratowani?

Wyrwano ich z tego więzienia, z tego piekła?

Oni przeżyją?

Są wolni?

—  Johoo!  — Nieznajomy, szalony głos dobiegł do jego uszu, a zaraz później tuż przed nim po raz kolejny wybuchła ziemia.

Naprawdę ich ratują. Robią to. Ratują...

Szatynka pomogła wstać zaskoczonemu bratu i puściła go, przez co znów zderzył się z ziemią. Zranił sobie prawą nogę, ale mimo to nic już go nie powstrzyma. Ten wypadek dodał mu ogromnej siły na zignorowanie bólu. Po raz pierwszy. To było wspaniałe uczucie.

Wstał, ale znów upadł.

— Wszystko dobrze?  — Zapytała zmartwiona szatynka.

— Tak. Dam sobie radę.

Brązowooki podniósł wzrok i wtedy zauważyła tę osobę. Chłopaka bez kaptura na głowie, ale z bandamką owiniętą na twarzy, by ukryć jego buzię. Grzywka przysłaniała jego niewielkie, azjatyckie oczka. Chłopak opierał się jedną ręką o kraty i patrzył wprost na niego.

Tylko na niego.



Fantasy, zombie, wonho, lee minhyuk

Komentarze

  1. Hym...
    Przeczytałam tę notkę, ale zupełnie nie umiem wczuć się w bohaterów...
    Ale szablon już skomentuję, jest piękny! Taki prosty i przejrzysty! Uwielbiam minimalizm na blogach, a tutaj jest wręcz idealnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze powiedziawszy to nie radzę czytać tego opowiadania jeśli nie zna się tego zespołu przynajmniej z imion :/ Poza tym ciężko jest zmuszać się do takiego czytania, więc czytaj coś co cię interesuje ^^
      Dziękuję za komentarz dotyczący szablonu <3

      Usuń

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥

Popularne posty