Wiedziałaś, że to wszystko może przynieść wam zgubę. A i tak, pomimo wewnętrznej trwogi, trwałaś w tym. Ze świadomością i całkowitą pewnością uzależnienia.
Znałaś go od dawna. Nie pamiętałaś, kiedy konkretnie natknęłaś się na niego, lecz potrafisz powiedzieć, że te brązowe oczy już wtedy zaczęły cię interesować. Potem spotykałaś go codziennie, w szkole, na przerwie, na boisku. Był gwiazdą miejscowej drużyny grającej w football amerykański. A ty zwykłą dziewczyną, siadającej na jednym z nielicznych wolnych krzesełek i obserwowałaś, jak zdobywa mistrzostwo stanu.
Z początku nie dawałaś sobie szansy, w końcu on był ten utalentowany, przystojny, z cudownym głosem i ciałem atlety, przypominającym greckiego herosa. Ty wtedy miałaś kompleksy, krzywo przyciętą grzywkę, aparat na zębach i wycofany styl bycia. A jednak coś zaiskrzyło.
Teraz czekałaś na niego z pewnego rodzaju poczuciem tęsknoty. Za smakiem ust, naznaczonych setkami pocałunków, dotykiem sprawnych palców, głosem wodzącym cię, abyś za nim podążyła. Do najdalszej otchłani przyjemności.
Tego dnia wszedł bezszelestnie, tak jak tylko on potrafił. Gotowałaś kimchi jjigae i nie usłyszałaś dźwięku zamykanych drzwi, uchylenia okna, kroków na drewnianych klepkach. Poczułaś jego dłonie na talii, gdy tak po prostu się przytulił, a głowę oparł na twoim ramieniu. I nie musiał nic mówić, abyś zrozumiała, że wrócił. Kolejny raz. Na chwilę, krótki moment, parę godzin.
Bez słów zaczął całować obojczyk, drażnić gorącym oddechem wrażliwą szyję. Poddawał cię torturze, najsłodszej i najpiękniejszej, niewypowiedzianym uczuciom i poczuciu, że należysz do niego. W każdym tego słowa znaczeniu.
Tak było kiedyś, tak było wtedy i tak będzie już zawsze. Woosung był idolem, muzykiem i gwiazdą. Związany z wytwórnią kilkunastostronicową umową, trwającą stanowczo zbyt długo i zabierającą prywatne życie praktycznie do grobu. Pakt zawarty z diabłem, który miał na celu wypromowanie jego kariery, dający szansę na dostatnie życie.
Ale czy pozbawione uczuć i najbliższych mogło być dobre?
Niejednokrotnie chciałaś zaprotestować. Poprosić żałośnie, by choć raz to ciebie wybrał. Aby nie odchodził. Przystał na moment dłuższy niż kilka godzin.
Zdawałaś sobie sprawę, że stoisz na przegranej pozycji. W końcu jak mogłaś konkurować z obietnicą szczęścia? Poczuciem sukcesu?
Woosung nie przestawał całować twojego ciała. Jego usta były miękkie i pachniały miętą. Niecierpliwe palce zaglądały pod materiał bluzki, obdarowywając dotykiem mięśnie brzucha i mostek. Szeptał do ucha słowa tęsknoty. Jego głos był niczym melodia — słodka i kwaśna, mocna i krucha, silna i słaba. Wprawiała cię w tysiące uczuć i myśli. Kołysała do snu, budziła swym pięknem, zachwycała i irytowała, pchnęła ku właścicielowi.
Tego dnia było inaczej. Lider The Rose pozostał. Nie tylko na kilka godzin więcej, ale i całą noc. Tulił się do ciebie, objął silnym ramieniem, przywarł ustami do czoła. Wreszcie mogłaś poczuć się bezpiecznie.
Następnego dnia zaskoczył cię. Stał w kuchni i zmywał naczynia. Popatrzyłaś na niewielki stolik, lekko odrapany i naznaczony latami użytkowania, na którym leżały przyszykowane dwa nakrycia. Obok nich koszyk wypełniony świeżym pieczywem, karafka z wyciśniętym pomarańczowym sokiem, frankfurterki, grzanki, mus owocowy. Tak bardzo nie pasowało ci to i najwidoczniej mężczyzna zdołał ujrzeć niedowierzanie namalowane na twarzy, bo podniósł kącik ust do góry i przerwał milczenie:
— Pomyślałem, że będziesz głodna.
Zdziwienie przeszło przez całe ciało. Zamrugałaś parę razy i nawet się zaśmiałaś. Nie mogłaś uwierzyć. Woosung naprawdę stał w twojej kuchni, o ósmej godzinie, zmywając naczynia. Nie odszedł, nie uciekł, pozostał.
— Nie patrz tak na mnie! — zaśmiał się, wycierając dłonie w kuchenną szmatkę.
— Niby jak?
— Jakbym był duchem.
Nie wiedziałaś, co odpowiedzieć. To wszystko było nadwymiar nowe, niespodziewane i tak bardzo dziwne, że sama miałaś dość sprzecznych myśli na ten temat. Nim zdążyłaś cokolwiek powiedzieć, Woosung skrócił dzielący was dystans, obdarowując usta pocałunkami. Delikatnie kąsał, ssał i jeździł po nich językiem. Smakował kawą.
— Mam przerwę — wytłumaczył. — Pomyślałem, że zamiast wakacji na Bali spędzę je z tobą. W LA.
Kolejny raz zamrugałaś oczami. Powoli, bardzo wolno, te informacje docierały do twojej świadomości. Musiałaś się oswoić z myślą, że najbliższy tydzień spędzisz z ukochanym.
Już dawno zastanawiała cię myśl, jakby to było mieć chłopaka na stałe? Nie na parę chwil, kilka godzin. Mieszkać wspólnie, oglądać Króla Lwa, kochać się i słyszeć jego chrapanie co noc?
Skłamałabyś, zaprzeczając, że nigdy o tym nie myślałaś. Zazwyczaj, gdy odchodził i znikał z wynajmowanego przez ciebie mieszkania. Patrzyłaś, jak wstaje z łóżka, zakłada, zrzucone wcześniej na podłogę ubranie, przeczesuje ręką włosy i ostatnim pocałunkiem żegna się, pozostawiając po sobie wspomnienie. Kolejne do twojego albumu wrażeń i uniesień.
Woosung został na tydzień. Tak jak od początku zakładał. Czasami widywał się ze starymi znajomymi, codziennie wieczorem tulił się i częstował popcornem zrobionym przez ciebie chwile wcześniej w garnku, oglądał kolejny raz Króla Lwa, płakał, śmiał się, uroczo chichotał i zapewniał, że jesteś dla niego najważniejsza.
Z czasem, w którym spędziliście więcej minut niż w poprzednim roku, zaczynałaś dostrzegać jego niedociągnięcia, ludzkie błędy i wady. To wszystko, co umknęło ci, poprzez narzucony na muzyka limit czasowy.
Po tym tygodniu ponownie wyjechał. Zniknął, pozostawiając pustkę, delikatny smutek i kolejną z obietnic, że powróci. Zawsze wracał. Na chwilę, krótki moment.
Przygotowałaś sobie świetny plan. Na następny raz. Na jego powrót. Wiedziałaś, jak to jest tęsknić i czemu właściwie trwasz w tej waszej relacji. Byliście razem, choć osobno. Nigdy też nie padały słowa deklaracji z jego strony. Jednak nawet idealnie opracowany plan legł w gruzach, gdy tak po prostu, bezceremonialnie wkroczył do twojej przestrzeni. A jego usta przywłaszczyły two w desperackim uczuciu tęsknoty i pragnienia. I choć to mogło cię zgubić, trwałaś w tym.
— Woosung… — zaczęłaś niepewnie, chcąc przerwać to szaleństwo.
— Ciii — przyłożył palec do ust. — Wiem, co chcesz powiedzieć. Lecz jestem twój, w każdym tego słowa znaczeniu. Od dawna. Od zawsze. Więc po prostu poddajmy się temu i bądźmy szczęśliwi w słodkim zatraceniu, Kochanie.
I nie miałaś więcej wątpliwości. Należeliście do siebie. W każdym słowie i czynie. W każdej minucie, chwili, godzinie i czasie. Na ziemi i w kosmosie. W waszym wspólnym wszechświecie. Choć miłość mami ludzi obietnicą szczęścia, twoja dawała ci to wszystko. Dawała ci sposobność posmakowania jego ust.
Najpiękniejszego narkotyku na świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥