Wszystkie jej imiona [ 47 ]

 


JURE's POV

Zostało jeszcze jakieś pół godziny do wejścia na antenę, a my wszyscy jesteśmy zwarci i gotowi, więc niestety tylko się nudzimy i denerwujemy. Za chwilę w show "Misja Liverpool" wszyscy w kraju (i nie tylko!) poznają naszą eurowizyjną piosenkę. Boimy się, i nie wiem, kto z nas przeżywa to najbardziej, bo każdy reaguje inaczej. Bojan robi jakieś ćwiczenia oddechowe. Jan pisze cały czas z Haną. Kris leży na kanapie na backstage'u, ma zamknięte oczy i usiłuję się uspokoić. Nace krąży nerwowo po pokoju. A ja? Nie dość, że okropnie się stresuję, to jeszcze doładowuję się dawką kofeiny.

– Jurček, idziemy zapalić? – pyta mnie w pewnym momencie Bojan.

– A to ci nie popsuje efektu tych ćwiczeń na oddychanie? – odpowiadam.

– Jak nie zapalę, zaraz w ogóle przestanę oddychać.

– Ja bym w sumie poszedł z wami – wtrąca się Jan.

Bojan postanawia więc, że idziemy. Zabieramy fajki i wychodzimy przed budynek. Widzę na twarzach kumpli podejrzane uśmiechy i zastanawiam się, o co im chodzi.

– A wy paliliście wcześniej coś innego? – zarzucam im, marszcząc brwi.

– Nieee – zapewnia Bojan, zapalając papierosa. Widzę, jak z nerwów drżą mu przy tym ręce.

– Niby dlaczego??? – dziwi się Jan, otulając się ciasno płaszczem, bo jest okropnie zimno.

Zamiast stanąć przy samym tylnym wejściu do budynku, Bojan prowadzi nas w kierunku głównych drzwi. Nie wiem, o co mu chodzi. Tam musi stać grono naszych fanów... A z całym szacunkiem dla nich... nie jesteśmy w tym momencie gotowi na wspólne zdjęcia i pogaduchy. Zatrzymujemy się na szczęście przy bocznej ścianie. I wtedy dostrzegam jej postać... Ma na sobie pikowany oversizowy płaszcz, a na głowie kaptur z futerkiem. Bez wahania rozpoznaję jednak, że to ona.

– Nika? Co ty tu...? – pytam. Jeśli dobrze pamiętam (a dobrze pamiętam!) ma teraz dużo nauki z powodu sesji na studiach, powinna więc siedzieć w domu w Mariborze i wkuwać...

W odpowiedzi ona podbiega do mnie, aż kaptur spada jej z głowy, i przytula się.

– Daj spokój, nie mogłoby mnie tu nie być... – mówi.

To, że nie całuję jej namiętnie, jest winą jedynie obecności Bojana i Jana, którzy wszystkiemu się przyglądają z głupimi uśmiechami.

– Musisz wejść do środka i dołączyć do publiczności, załatwię ci to, Lara już tam jest i inni nasi bliscy i znajomi – gadam jak popieprzony, co mi ślina na język przyniesie.

W najśmielszych marzeniach nie spodziewałabym się tak miłej niespodzianki!

– Nika już ma to załatwione – wchodzi mi w słowo Bojan.

– Jak to??? – Posyłam mu zaskoczone spojrzenie.

– Bojan został wtajemniczony wcześniej w mój plan przyjazdu do Lublany. Wiedział, że będę tu czekała i jego rolą było namówienie cię na papierosa, co raczej nigdy nie jest trudne. Oczywiście załatwił mi też miejsce na widowni – wyjaśnia Nika.

– Ja też o wszystkim wiedziałem – dodaje Jan.

– I nikt mi o niczym nie powiedział? Wiecie co, jesteście okropni – podsumowuję.

– Wtedy nie miałbyś niespodzianki – zauważa Nika, nadal przytulna do mojego boku. W tej pozycji idziemy z powrotem do tylnych drzwi. Tam przekazuję moją dziewczynę człowiekowi ze staffu, który ma zaprowadzić ją na widownię.

– Do kiedy zostajesz? – pytam ją jeszcze.

– Do jutra.

– Tak krótko?

– Nie mogę dłużej, mam egzaminy.

– OK, pogadamy po występie.

Nika posyła mi uśmiech i oddala się z człowiekiem, w którego ręce ją przekazałem. Po chwili odwraca się na moment. Przystaje i woła do mnie:

– Nie mogę się doczekać, żeby usłyszeć tę piosenkę, z którą wygracie Eurowizję!

 

BOJAN's POV

Jeden... Dwa... Trzy... akcja! Kiedy wchodzimy na antenę, odczuwam dziwne uczucie. W studiu jest moja rodzina, przyjaciele, na scenie towarzyszą mi chłopacy. Nie powinienem mieć wrażenia, że to mało. Bo to dużo. Naprawdę dużo.

Choć na scenie jest sporo miejsca, wszyscy stoimy blisko siebie. To pozwala nam dzielić energię i wspierać się wzajemnie. Potrzebujemy wsparcia. Już niedługo cała Słowenia, cała Europa, ba, w zasadzie cały świat pozna piosenkę, z którą będziemy reprezentować na tegorocznej Eurowizji nasz kraj. Jestem przerażony. Nachodzą mnie obawy, czy aby to wszystko było dobrym krokiem. Skoro już w tym momencie boję się tak bardzo, jak zostanie odebrana nasza piosenka, co będzie później? Czy poradzę sobie z tym lękiem, gdy stanę już na eurowizyjnej scenie? Wiem, że nie mogę o tym teraz myśleć, nie powinienem zamartwiać się na zapas. Muszę skupić się na chwili obecnej, na tym, by wypaść jak najlepiej. Dziś, tutaj, przed publicznością i tysiącami telewidzów.

Fakt, że zaplanowaliśmy na ten dzień występy z innymi artystami, nieco rozładowuje napięcie. Tak mam, że kiedy się denerwuję, bardzo pomaga mi obecność innych ludzi. Nieważne kto to jest. Ważne, by był pozytywnie nastawiony do świata, a ja już poczuję się dzięki niemu lepiej.

Jak wcześniej ustaliliśmy, na samym początku dołącza do nas Tomaž Mihelič, z którym wykonuję piosenkę "Samo ljubezen". Doskonale się przy tym bawię, obaj świetnie uzupełniamy się na scenie, trochę wygłupiamy, schodzimy do publiczności, by przybić osobom z pierwszych rzędów piątki. Wśród nich jest Nika. Cieszę się jej szczęściem z Jure, ale nieraz żałuję, że nie wykorzystałem swojej szansy z nią. Gdybym chciał, może byłbym dziś w zupełnie innym miejscu. Już od tej pory nie przepuszczę żadnej okazji, postanawiam, będę korzystał z życia, ile się da. O tym napisałem piosenkę.

Po Tomažu na scenę wchodzi Amaya, moja serdeczna przyjaciółka, dawna kochanka, a także kuzynka Niki. Wspólnie śpiewamy utwór "No one". Pozwalam jej wykazać się wokalnie, sam nieco się wycofuję.

Po Amayi natomiast zapraszamy Nušę Derendę do utworu "Energy". To artystka, którą bardzo podziwiam, patrzę więc na nią z zachwytem, gdy wspólnie wykonujemy piosenkę.

Na koniec występujemy z LPS i wykonujemy ich utwór z zeszłorocznej Eurowizji – "Disko". Przy tym utworze też wszyscy doskonale się bawimy, bo uwielbiamy ten kawałek.

W międzyczasie publiczność w studiu i w telewizji może zobaczyć nagrania z nami, kiedy opowiadamy o swoich dotychczasowych skojarzeniach i doświadczeniach z Eurowizją. Każdy z nas ma z tym festiwalem wiele wspomnień, bo od lat jesteśmy jego fanami i śledzimy jego przebieg.

Aż wreszcie przychodzi czas na premierę naszej eurowizyjnej propozycji – "Carpe diem". Drżę na całym ciele. Widzę, że chłopacy też. Ze wszystkimi wymieniam przelotne spojrzenie, bez słów mówimy sobie "będzie dobrze". Musi być...

I... zaczynamy... Na początku wciąż z lękiem, a potem, im dłużej obserwujemy reakcje publiczności, tym jesteśmy spokojniejsi. Podoba im się to, co robimy... jest dobrze.

Wtedy opuszczają mnie dotychczasowe obawy. Utwierdzam się w przekonaniu, że tego chciałem i nadal tego chce. To nasza szansa, wielka szansa, by podbić świat. Nie udało mi się w miłości, może za to uda mi się w karierze. O tym tylko teraz marzę. Ogarnia mnie euforia. Na koniec śpiewam i ledwie powstrzymuję uśmiech. Aż wreszcie pojawia się on na mojej twarzy, gdy chłopacy podchodzą do mnie, stajemy w rzędzie, obejmujemy się i kłaniamy się nisko. W studiu rozlega się głośny aplauz. Naprawdę jest dobrze, mamy to, mamy swoich fanów po swojej stronie! Nie potrafię opisać mojej ulgi w tym momencie. Widzę po twarzach chłopaków, że czują to samo. Kiedy prowadzący nam gratulują, a potem schodzimy z anteny, cały czas przytulamy się wzajemnie. Z krzykiem wbiegamy na backstage. Tam radości nie ma końca. Przez kilka minut ściskamy się wszyscy, skaczemy na siebie, tulimy się. Robimy przerwę, by poczytać pierwsze komentarze o naszej piosence – prawie wszystkie są pozytywne. Następnie znowu zaczynamy swoje manifestacje radości. Nie zauważam, kiedy po mojej twarzy zaczynają płynąć łzy. Wtedy są już ze mną rodzice. Ściskają mnie i powtarzają, że czują się ze mnie dumni.

– Bojči, już dobrze – powtarza moja mama, wycierając dłońmi moją twarz, a ja płaczę już na całego.

– Mamooo, udało się, zrobiliśmy to, udało się! – wyję, po raz pierwszy od dawna ze szczęścia.

Tak, jestem szczęśliwy. Naprawdę. W tym momencie czuję, że niczego innego mi nie potrzeba. I niech tak już pozostanie.

 

JAN's POV

Od razu po występie w telewizji wraz z naszymi przyjaciółmi przenosimy się do wynajmowanego wspólnie domu, w którym zwykle ćwiczymy granie, i urządzamy imprezę. Choć wszystkim nam dopisują wspaniałe humory, odczuwamy też pewne zmęczenie. Wiadomo, jak to jest, gdy opadają emocje, przez które żyłeś ostatnio jak na solidnych dawkach adrenaliny (i dopaminy!). Podczas kiedy inni bawią się świetnie, ja szukam ustronnego miejsca, żeby 1) trochę odpocząć; 2) zadzwonić do Hany. Zarówno przed, jak i po występie cały czas pisaliśmy, ale to nie to samo. Chcę usłyszeć jej głos. Ona mój pewnie też. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Najpierw postanawiam udać się do ogrodu. W domu jest zdecydowanie zbyt głośno, by rozmawiać. Nie dość, że gra muzyka, to jeszcze Bojan i Maks, brat Krisa, urządzają sobie pijackie karaoke. Pozostali nie są lepsi. Przekrzykują się, wygłupiają, co chwilę ktoś wybucha dzikim śmiechem. Gdyby Hana to usłyszała, pomyślałaby, że wylądowałem na jakimś dzikim afterparty, a tak naprawdę to normalna, kulturalna impreza, po prostu jest nas wszystkich... dużo za dużo i każdego rozpiera energia.

Ale w ogrodzie nie jest lepiej. Mnóstwo ludzi wyszło tam, chociaż jest zimno, żeby zapalić, pooddychać świeżym powietrzem, pogadać. Co więcej, równie głośno jak w domu słychać tu muzykę. Chyba nic z tego...

Przechodzę do dalszej części ogrodu. Tu jest nieco spokojniej. I pewnie bym tam został, tylko że to miejsce upodobali sobie również Kris i Lara, którzy całują się namiętnie pod ścianą budynku. Wycofuję się, by im nie przeszkadzać, choć nie mogę pozbyć się potrzeby ujawnienia się, że ich nakryłem. Gwiżdżę więc, odchodząc, i oni mnie słyszą.

Wracam do domu, stwierdzając, że jedynym spokojniejszym miejscem będzie toaleta. Tam również jest głośno, lecz chociaż nie ma świadków. Okazuje się jednak, że jest zajęta. A po chwili... Wychodzą z niej Jure i Nika. Razem! On ma rozczochrane włosy. Ona rozmazaną szminkę.

– Uuu – rzucam na ich widok.

– Spadaj, Janči – odpowiada mi Jure, a Nika się rumieni i dodaje:

– Serio, to nie to, co myślisz. Włosy mi się zaplątały. W kolczyk. Poszliśmy... do światła.

– Ale ja nic nie myślę – zapewniam ich z szyderczym uśmiechem. Jedynie potwierdzili moje przypuszczenia. Bo tylko winny się tłumaczy!

Wchodzę do środka i zamykam się. Wybieram numer Hany, jednocześnie zatykając sobie ucho, przy którym nie trzymam telefonu, by ograniczyć dobiegający mnie hałas.

– Och, nie wiesz, jak żałuję, że nie było mnie z wami. Oglądałam was na żywo, niestety to nie to samo. Ale poszło wam świetnie – mówi Hana, a ja rozpoznaję, że jej głos brzmi dziwnie smutno.

– Co się stało? – pytam.

– Nic.

– Nie okłamuj mnie. Nigdy.

– Nie za bardzo mam ochotę o tym opowiadać.

– Powiedz mi.

– Nie będę psuć ci humoru.

– Wolisz, żebym sam tworzył sobie w głowie najczarniejsze scenariusze?

– Ale u ciebie głośno.

– Ja ciebie też, Hana.

Hana milknie, nie odpowiada na moje wyznanie miłosne. Dopiero potem wyznaje łamiącym się głosem:

– I wszystko na nic... Dziś znowu to zrobiłam. Nie wiem czemu. Nienawidzę się za to. Nie bądź zły, błagam.

Już wiem, o czym mówi, dziś znowu sprowokowała wymioty. Ale jak mogę być na nią zły? To przeze mnie, przez stres, który sam czułem i który przelałem na nią. A do tego dochodzi cały ten niepokój związany z dziwnym kontem na Instagramie, które może należeć do Safiji. Hana wmówiła sobie, że to na pewno ona i bardzo zabolał ją brak odpowiedzi na jej wiadomości.

– To nic – zapewniam ją. – To nic, możemy zacząć od nowa.

Hana wybucha płaczem.

– Naprawdę myślałam, że mi się udało. Gdyby to było takie proste. Ale tyle pracy... to wszystko na marne.

– Daj spokój, nic nie poszło na marne, to tylko jeden z etapów twojej choroby. Ale będzie dobrze, zobaczysz. Przecież już tak długo tego nie robiłaś. Następnym razem wytrzymasz jeszcze dłużej. Potem jeszcze. I jeszcze, jeszcze, jeszcze...

Ktoś puka do drzwi łazienki.

– Jan??? – To Vita, nasza fotografka. Domyślam się, jak musi interpretować w tych okolicznościach moje słowa "jeszcze, jeszcze, jeszcze". I też czuję potrzebę, by potem jej się z tego wytłumaczyć. Może więc Jure i Nika rzeczywiście nic specjalnego tam nie robili, tylko ja źle zrozumiałem sytuację.

– Nie zostawiaj mnie. Nie dam rady bez ciebie – płacze w słuchawkę Hana.

Serce mi pęka. Tak bardzo chciałbym ją pocieszyć, przytulić...

– Nie zostawię cię.

– Jan??? – powtarza za drzwiami Vita.

– Już, zaraz wychodzę! – wołam.

– Nie będę ci przeszkadzać – odzywa się w odpowiedzi Hana.

– Przecież to ja do ciebie zadzwoniłem. Pamiętaj, że jestem z tobą. I dziękuję, że ty jesteś ze mną. Razem możemy wszystko. Powiedz terapeutce o swoim małym kryzysie. Ona też ci kibicuje.

– Tak, wszyscy mi kibicujcie, a ja was zawodzę.

– Nie zawiodłaś mnie. Nigdy.

– Ja ciebie też, Jan – mówi wreszcie Hana, trochę spokojniejsza.

Kończymy rozmowę i wychodzę z łazienki. Wciąż przed drzwiami stoi lekko pijana Vita i przestępuje z nogi na nogę.

– Już wolne – oznajmiam.

– Dzięki, myślałam, że się zaraz zsikam – przyznaje, mijając mnie, lecz jeszcze na moment się odwraca. – Jan, wszystko OK?

– Taaak.

– Bo masz takie czerwone oczy.

– Bo o północy zamieniam się w wampira – rzucam żartem, który ją śmieszy.

Vita znika w łazience, a ja sięgam po chusteczkę.

 

KRIS' POV

Lara odrywa się ode mnie, gdy zauważamy zmierzającego w naszym kierunku Jana. Czar pryska. Widzę już, że tym pocałunkiem nie udało mi się odwrócić jej uwagi od pewnych kluczowych dla niej spraw. I chwilowo mniej kluczowych dla mnie.

– Nie unikaj tematu, Krisko – zwraca się do mnie moja dziewczyna z powagą i z przymrużonymi oczami, które nie zwiastują dla mnie niczego dobrego. Przez otwarte okno w domu słychać, jak mój brat wydziera się na karaoke. Śpiewa akurat refren piosenki "YMCA". A co tam, spróbuję jeszcze raz. Zbliżam swoje usta do ust Lary... – Nie. Nie odwrócisz tym sposobem znowu mojej uwagi – zastrzega się ona.

– Chyba... musimy przełożyć plan wspólnego zamieszkania – wyrzucam z siebie wreszcie.

Lara markotnieje.

– Rozmyśliłeś się?

– Nie.... Nic z tych rzeczy. Ale sama pomyśl, teraz będzie się dużo działo, przygotowania do Eurowizji, promocja, wyjazdy, pre–parties... Nie chciałbym, byś musiała przez to siedzieć sama w mieszkaniu.

– Mogłabym iść wtedy do rodziców.

– A mieszkanie stałoby puste. To bez sensu. Lepiej z tym zaczekać.

– Czemu ty zawsze patrzysz na wszystko w tak... PRAKTYCZNY sposób?

– No bo taki jestem, praktyczny – rzucam, po czym dodaję coś, bez większego przemyślenia. – Ktoś musi.

– Uważasz, że ja nie umiem podjąć praktycznej decyzji?

– Nie, Lara, ty po prostu kierujesz się emocjami.

– Bo cię kocham, tak trudno to zrozumieć?!

– Ja ciebie też.

– Ale emocje nie są dla ciebie ważne.

– Są, tylko nie one determinują moje decyzje.

– Nie możesz choć raz w życiu zrobić czegoś szalonego, poza swoim "planem"?

– Udział w Eurowizji jest już wystarczająco szalony.

– Ale nie możesz zaszaleć dla mnie...

– Lara, zamieszkamy razem, gdy tylko cały ten eurowizyjny chaos się skończy... obiecuję.

Lara po prostu odchodzi.

– Jest zimno – rzuca za siebie, a ja dopiero wtedy zauważam, że rzeczywiście zrobiło się mroźno. – I późno.

Doganiam ją.

– Racja, ja też idę do środka.

– Ale ja wracam do domu, Krisko – mówi Lara i wiem, że w tej chwili nie jest gotowa na żadne negocjacje. – A jeśli chcesz coś dla mnie zrobić, zaczekaj ze mną na mojego ubera.

Zastanawiam się, czy istnieje smutniejszy widok niż patrzenie, jak twoja dziewczyna opuszcza imprezę bez ciebie.

 

 

Prześlij komentarz

0 Komentarze