W pojeździe panowało milczenie. Nie odzywałam się w drodze powrotnej. Nie pozwalała mi na to godność i ból, który odczuwałam w tamtej chwili. Choć miałam ochotę wyć i krzyczeć, nie wypowiedziałam ani jednego słowa.
Namjoon najwidoczniej stwierdził, że to nad wyraz dobry znak i zignorował moją obecność, patrząc tylko na prowadzącego pojazd Jeona. JK natomiast unosił kąciki ust, co napawało mnie wstrętem, mając świadomość, że rozmawiał z Chingyu.
Zjechaliśmy z głównej drogi, znajdując się w lesie. Potem już podążyliśmy ścieżką, prowadzącą do fortecy.
Miejsce to było tajemnicze, surowe i przerażające. Z drugiej strony wiedziałam, że takie musi być. W końcu znajdowała się tutaj siedziba organizacji, w którą zostałam wciągnięta. I to przez własną głupotę.
Nim Jungkook zdążył wyłączyć silnik, otworzyłam drzwi i wybiegłam wprost na schody dziedzińca. Minęłam po drodze Kanę, która zdziwiona próbowała mnie zatrzymać.
— Zostaw ją — powiedział RM, wchodzący na korytarz.
Najwidoczniej Park zrozumiała i machnęła dłonią, a potem weszła do pomieszczenia, przed którym stała. Widziałam zarys jej sylwetki, gdy szybkim krokiem, praktycznie biegiem, pokonywałam kolejne stopnie schodów.
Otworzyłam z rozmachem pokojowe drzwi i z nie mniejszą siłą nimi trzasnęłam. Spowodowało to wielki huk. Nie przejmując się, ściągnęłam bluzę i spodnie, pozostając w podkoszulku i majtkach.
Nim zdążyłam się przebrać, usłyszałam charakterystyczne skrzypnięcie drzwi, a potem rzuciłam, że należy pukać. Moim zaskoczeniem była osoba, która w tej chwili stanęła tuż za mną.
— Mi chyba wolno o wiele więcej — wyszeptał swoim barytonem.
Poczułam jego oddech na karku. Bliskość dłoni przy ramieniu. Tors na plecach. Taehyung stał praktycznie za mną, a gdybym cofnęła się o krok, wylądowałabym praktycznie na nim.
— Co tu robisz? — warknęłam.
— Wciąż jesteś taka chłodna…
Opuszkiem pieścił nagie ramię. Była to pieszczota dość subtelna i nigdy bym się jej nie spodziewała. Nie po Kim Taehyungu.
Przybliżył twarz, opierając podbródek o zagłębienie obojczyka.
— Czas odpracować swój dług — wyszeptał, wprost do ucha, muskając je swoimi miękkimi i dość ciepłymi wargami.
Nie minęło zbyt długo, bo zaledwie chwila, kiedy na plac podjechała ciężarówka. Wyglądała niczym policyjny samochód pancerny. Ujrzałam, jak z niego wysiada kilka zamaskowanych mężczyzn. A z posiadłości wyszedł i pojawił się na placyku Jin.
Widziałam otwierające się tylne drzwi i wzrok Seokjina. Dostrzegłam nieprzytomne osoby. Choć może były to zwłoki?
Gdy dotarło do mnie, to co miało się wydarzyć, chciałam zaprzeczyć i odepchnąć Taehyunga. Mężczyzna jednak blokował jakąkolwiek sposobność ucieczki.
— Tym będziesz się zajmować — rzekł stanowczo, tym razem beznamiętnie.
— Przecież to są ludzie! — krzyknęłam w jego zbyt piękną twarz.
— Wiedzieli, na co się piszą.
Momentalnie poczułam, jak krew buzuje mi w żyłach. Doskonale wiedziałam, do czego chce mnie zmusić V.
— Nie będę kroiła dla ciebie ludzi! — wrzasnęłam.
W końcu dotarło do mnie, co planował. Dlaczego trzymał mnie przy życiu? Czego wymagał w zamian? Miałam zająć się wydobywaniem organów. Od biednych i nic nieświadomych, oszukanych ludzi.
Przeszły mnie dreszcze i natychmiast poczułam do niego obrzydzenie. Kim Taehyung za nic miał ludzkie życie.
Wzdrygnęłam się, kiedy ponownie dotknął mojego ramienia. Następnie poczułam muśnięcie jego warg na barku.
— Przecież umiesz to zrobić — powiedział, mącąc w głowie słodkim szeptem. — Wierze w ciebie, Kim Jungmi.
✖️
Wśród nieznajomych zawsze czułam się niczym nieproszony gość, persona non grata, ktoś inny, odmienny, dziwak. W dzieciństwie zostałam sama i byłam zdana tylko na siebie. Wychowana w sierocińcu, w którym na dziecko nie przypadało nawet kilka won miesięcznie.
Wybrałam medycynę, aby wreszcie zacząć godnie żyć. Pragnęłam udowodnić coś wszystkim. Chciałam, aby mijając tych wszystkich wychowawców z domu dziecka, móc usłyszeć: nasza mała Jungmi wyrosła na porządnego człowieka.
Teraz miałam wyciągać narządy z podobnych do mnie ludzi.
Biednych. Zdesperowanych. Pragnących wolności.
Istot chcących polepszyć swoje życie. Tym wszystkim, którzy sprzedali duszę diabłu, zmaterializowanemu i temu, który przybrał postać Kim Taehyunga.
Całą noc płakałam i nawet się zbytnio z tym nie kryłam. Nie wyszłam na kolację, a nawet Jin postanowił mnie zostawić i łaskawie odszedł po którymś z kolei razie, gdy odpowiedziałam ponownie, żeby dał mi spokój.
Jimin czuwał przy moim łóżku, aż do nastania świtu. Wtedy też został wezwany na spotkanie. Czułam się źle, nie tylko z powodu swojej głupoty, ale przede wszystkim dlatego, że wmieszałam w to i osoby trzecie.
Park nie musiał, choć chciał, czuwać przy moim łóżku. Nie prosiłam go już o żadną przysługę, a ostatnim życzeniem było, aby mnie zostawił. Wtedy odpowiadał, że tylko tak może mi pomóc — być przy mnie.
Nie pasowała mi do niego postać tego złego gangstera. Był zbyt radosny i opiekuńczy. Choć może to tylko wyimaginowany przez moją wyobraźnię jego obraz? W rodzinie zajmował się obrotem narkotyków i pozyskiwaniem nowych klientów. Najwidoczniej był dobry w swym fachu, bo nie raz został pochwalony przez Namjoona. Oczywiście w tajemnicy.
Kiedy podeszłam do okna, aby rozsunąć kotary, spięłam się na widok ciężarówki. Wciąż miałam w głowie słowa V i czułam, jak żółć podchodzi do żołądka. Nie zamierzałam być tą złą osobą, skorumpowanym chirurgiem, wydobywającym ograny z biednych ludzi.
Choć wiedziałam, że czarny rynek jest przepełniony ofertami nowych narządów, nie mogłam przyjąć do wiadomości, że to działo się naprawdę. Że trafiłam do tego świata, choć zawsze nim gardziłam.
Patrzyłam na pojazd i smutek rozrywał moje serce. Dzieci, dorośli. Ich stan pozostawiał wiele do życzenia. Po prostu żyli w ubóstwie.
Starłam szybko łzę, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi. Nie patrzyłam w stronę wejścia, lecz wiedziałam. Tylko Kim Taehyung tak bezceremonialnie wchodził do tego pokoju.
— Nie powinnaś rozpaczać — powiedział tym swoim barytonowym głosem, a mnie zebrało na wymioty.
— Jak można być takim cynicznym, pozbawionym uczuć dupkiem?
Czy go zaskoczyłam? Nie wiem. Było to mało prawdopodobne. V tylko wszedł w głąb pomieszczenia i przystał obok, przy oknie. Jego ciemne tęczówki spoczęły na pojeździe. Potem bez mrugnięcia, rzekł:
— W moim świecie nie ma miejsca na słabość.
Patrzyłam na niego kątem oka, jednak nie było w tym nic dziwnego. Ten człowiek, był chodzącą zagadką. Nie tylko dla nie, czy Jimina. Nawet Mei nie do końca potrafiła go rozgryźć. Nie mówiąc o najmądrzejszej osobie w tej rodzinie, czyli postaci Kim Namjoona.
— Rodzimy się, by żyć, żyjemy, by umierać — dodał. — Przetrwa najsilniejszy. A jeśli choć na chwilę opuścisz gardę, znajdzie się ktoś, kto to wykorzysta.
— Nie zmieniłam zdania — odpowiedział surowo.
— I tak to zrobisz. Czy chcesz tego, czy nie.
Parsknęłam cynicznie. Dupek, dupek.
— Zostałam lekarzem, by ratować życie.
— Patrzysz tylko z jednej perspektywy — wtrącił. — A może spójrz ze strony osoby, której jest potrzebny przeszczep.
— Dość — warknęłam. — Jesteś dupkiem. Cholernym, zasranym chłopcem, bawiącym się w mafiozo. Mącić ludziom w głowie, mamisz ich obietnicami szczęśliwego życia na południu. A potem… Więzisz, zabijasz, wyciągasz organy. Nienawidzę cię! Tak bardzo nienawidzę!
Spojrzałam w jego oczy, które były teraz skierowane na moją twarz. Przez moment, niewielki ułamek sekundy odnalazłam w nich… smutek. Kim Taehyung naprawdę czegoś żałował? Czy właśnie opuszczał swoją gardę?
A potem poczułam jego dłoń na policzku, gdy opuszkiem ocierał go z łez. Potem tylko miękkie wargi, wpijające się w moje usta.
— Jesteś taka irytująca — wyszeptał.
To jeszcze bardziej podjudzało mnie do ataku. Nie myślałam racjonalnie, targana emocjami. Popchnęłam V, który zatoczył się do tyłu.
— Zasrany kutas! — krzyknęłam. — Nie dotykaj mnie! Zniszczyłeś mi życie! Odebrałeś wszystko!
Nim się zorientowałam, uderzyłam jego twarz. A potem poczułam mocne szarpnięcie i wylądowałam na łóżku. Silne dłonie Taehyunga przyszpiliły mnie do posłania. Czułam jego oddech przy twarzy, a oczy ponownie stały się niemal onyksowe i tak bardzo odległe.
— Nigdy więcej nie podnoś tej ręki — rzekł ozięble. — Teraz zobaczysz moje prawdziwe oblicze. Skoro nie chcesz po dobroci, to pokażę ci, czym jest piekło, Kim Jungmi.
Taehyung wstał z posłania, a potem wyszedł z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Zdążyłam zobaczyć, jak poprawia swoją koszulę, a potem usłyszałam, jak praktycznie zbiega po schodach.
Przeguby nadgarstków wciąż czuły jego silny uścisk, a usta namiętny pocałunek. Potem poczułam do siebie obrzydzenie i w tamtym momencie nie myślałam o niczym innym, jak o śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥