Niewolnicy systemu [ Suga ]

 

sceny brutalne


W jej życiu nigdy nie było normalnej rodziny. W jego pieniędzy. Ona uczyła się grać na pianinie, on szkolił z taekwondo oraz sztuk walki. Ona mieszkała w wielkim pałacu, jego wychowała ulica ubogiej dzielnicy Daegu.

Byli wręcz sprzeczni, tak bardzo odlegli, że nic nie wskazywało, aby mogli być razem. A los potrafi być dość kapryśny i niejednokrotnie zmieniać plany wszystkich niebios na ziemi.

Pierwszy raz ujrzała go na wiosnę. Miał nie więcej niż osiemnaście lat. Był niższy od reszty ochroniarzy jej ojca, lecz ręce silne i nigdy nie bał się ciężkiej pracy.

Niejednokrotnie słyszała, jak ojciec chwalił wśród znajomych jego poczynania, traktował jak syna, którego nigdy nie spłodził.

Yoongi był najbardziej lojalnym sługą, który nigdy nie odmówił rozkazu, ani nie zaprotestował, nawet przy tych najgorszych czynach do wykonania.

Z czasem zyskiwał swoją pozycję, utwardzał ją i wspinał się po szczeblach hierarchii, jaką stworzył ojciec, najważniejszy członek ugrupowania Hwarangów.

Z początku myślała, że byli biznesmenami, prowadzili interesy. Zgodnie z prawem. Bez przemocy.

W wieku siedemnastu lat odkryła całą prawdę.

Hwarang było organizacją zrzeszającą wszystkich narkotykowych bossów Korei. A pan Song, szef seulskiego kartelu stał na jej czele. Był bezwzględny, okrutny, sadystyczny i czerpał przyjemność z bólu innych.

A Yoongi był jego prawą wręcz ręką.

Tego dnia, gdy wszystko stało się dla Mei jasne, wróciła później niż miała w zwyczaju. Nie chcąc narazić się na gniew ojca, postanowiła przeskoczyć mur z tyłu ogrodu. Znajdowała się tam grota, w której trzymane były narzędzia ogrodnicze.

Z początku usłyszała dziwne odgłosy. Później ból agonii, a gdy podeszła bliżej rozpoznała mężczyznę klęczącego przed ojcem. Był to pan Takanashi, właściciel sklepu alkoholowego. Jego koszula była rozerwana i brudna. Mei dostrzegła w miejscu strzępów krew i zrozumiała, że był wcześniej biczowany. Jego ręce zostały skrępowane, a twarz praktycznie zmasakrowana.

— Daj mi szansę — skowyczał błagalnie.

— Zawiodłeś mnie — odpowiadał ojciec stanowczym, pozbawionym uczuć głosem. — A rodzina Hwarang nie wybacza błędów. Yoongi…

Nie chciała patrzeć, a teraz wspominać, co działo się później. Pamięta do dziś dźwięk wystrzału, a później truchło opadające na ziemię.

Od tamtej pory Mei zrozumiała, że jej życie nigdy nie będzie normalne.



Lata mijały.

Yoongi trwał przy jej ojcu, wykonując dla niego coraz to gorsze zadania. Mei czasami mijała go w korytarzu, zazwyczaj gdy w pośpiechu opuszczał posiadłość. Zawsze, kiedy ją tylko zobaczył, kiwał głową na znak posłuszeństwa i znikał równie szybko, jak ją zobaczył.

Choć był niewiele starszy, roztaczał wokół siebie aurę tajemniczości i nigdy nie widziała, aby się uśmiechał. Najprawdopodobniej w jego życiu nic nie było szczęśliwe, a dla niego sam tego fakt był niezwykle bolesny.

Tamten moment zmienił wszystko.

Mei wracała z uczelni. Był słoneczny, ciepły dzień. Wiał delikatny wiatr, rozwiewając ciemne kosmyki w szaleńczym tańcu.

Potrzebowała się przejść, zaczerpnąć świeżego powietrza.

Bez ochroniarzy, bez służby. Samotnie.

Nie mogła zaakceptować tego, że ojciec wciąż zakazywał jej wszystkiego. Wliczając w to kontakty z rówieśnikami. Pan Song bał się o córkę, a że miał tyle samo wrogów co fałszywych przyjaciół, uważał podwójnie.

Tamtego dnia było zbyt spokojnie. Ulice opustoszały, ciche i małomówne, niż to miały w zwyczaju. W sklepach sprzedawcy chowali się pod ladą, a mieszkańcy dzielnicy szybkimi krokami wchodzili do klatek schodowych.

Została ona sama, Song Mei, córka najbardziej znanego biznesmena w tym mieście. Samotna, opuszczona, uciekająca.

Teraz pamięta to jak przez mgłę. Huk, gaz, odgłosy wystrzału. A później rękę Yoongiego, która pociągnęła ją do samochodu.

W morderczym wręcz tempie dojechali do posiadłości. Rozpoznała bramę i garaż, ściany posesji, swój pokój i łóżko, a nim się obejrzała, głos ojca.

— Nikomu już nie mogę ufać! — krzyczał wręcz rozzłoszczony. — Yoongi, tylko tobie mogę polecić to zadanie.

— Nie zawiodę cię panie.

— Zajmiesz się Mei. Tylko ona mi została w tym życiu.

Od tamtej pory zrozumiała, że nigdy nie będzie wolna. Piętno nazwiska Song już zawsze będzie na niej spoczywać. A Yoongi miał zagwarantować jej bezpieczeństwo.

Nie minęła godzina, a byli już w drodze. Mei nie wiedziała gdzie, nie wiedziała po co, nie wiedziała jak i dokąd zmierzali. Yoongi nie odpowiadał na pytania, był wręcz aspołeczny. Kiedy kolejny raz zapytała, odpowiedział jednym zdaniem.

— Zobaczysz na miejscu.

Nie odzywali się dłużej, tylko w ciszy udali się w wyznaczonym kierunku. Kątem oka Mei zerkała na kompas, który wskazywał południe. A potem wsiedli w niewielki samolot i wylądowali na wyspie.

Posiadłość była taka jak inne. Nie wyróżniała się między innymi, jakie tutaj zobaczyła. Była jednak na uboczu, otoczona ze wszystkim stron lasem, z punktami widokowymi między wierzchołkami.

Mei czuła się tam jak w więzieniu. Tylko nie było muru, krat i metalowych żerdzi. Czuła wzrok strażników, dystans Yoongiego i niepewność z każdym krokiem stawianym po skrzypiących schodach.

— Jesteśmy na miejscu — zaprotestowała, stojąc na piętrze posiadłości. — Możesz mi do cholery powiedzieć, na co ta szopka?!

Yoongi stanął w miejscu. Walizki położył na ziemi. Minęła chwila, nim odwrócił się, a na jego twarzy Mei nie zauważyła ani grama jakiegokolwiek uczucia. Denerwowało ją to okrutnie! Liczyła nawet na cień irytacji czy zdenerwowania. Nie liczyła natomiast na szczęście, szeroki uśmiech i… Sama nie wiedziała, co powinna była zobaczyć. Jednak pragnęła by Yoongi choć na chwile zrozumiał i wyraził się w stosunku do niej dość prosto i szczerze.

— Tutaj jesteś bezpieczna — odpowiedział beznamiętnie.

Tak bardzo ją denerwował, wtedy i w tamtym momencie. Miała ochotę go uderzyć, wydrapać oczy, uszczypać. Zgnieść niczym robaka i truchło spalić na stosie. Był denerwujący z tym swoim spokojem. Opanowany do perfekcji, nie zdradzając niczego.

— A coś mi zagraża?

Mei liczyła, że może go podejdzie. Choć było to wątpliwe i skazane na porażkę od razu. Yoongi nie był jak inni, miał swój rozum i był lojalny do bólu.

Przez pierwsze dwa dni nie pojawiał się zbyt często. Zazwyczaj tylko doglądał, czy jeszcze żyje i niczego jej nie potrzeba. Nie było tu służby, najwidoczniej ojciec nie chciał ryzykować.

 Musiała sama gotować, prać i egzystować. Nie miała telefonu, ani komputera. Była odcięta od świata, a jedynym jej informatorem mógł pozostać Yoongi.

— Co z moim ojcem? — pytała.

Zaskoczyła go. Przez długi okres czasu wypytywała o wszystko, lecz nigdy o tatę. Może na to pytanie będzie chciał odpowiedzieć?

— Nie wiem — odparł.  — Nie mam z nimi kontaktu.

Mei po raz pierwszy zobaczyła jakieś uczucia na twarzy Yoongi’ego. Może to nie było wyraźne i mogło jej się wydawać, lecz nie był tak jak zawsze obojętny. Postanowiła, że to uczucie to troska, zmartwienie, delikatna irytacja bezsilnością.

— Wiem, że nie powinnam się wypytywać, ale mógłbyś mnie zrozumieć! — Czuła jak ogarnia ją złość. — Przez całe życie nie mam świadomości. Żyję tak, jak mój ojciec oczekuje. Podejrzewam dużo, a jeszcze więcej mam pytań w głowie.

— Ta wiedza jest ci zbędna. 

Mei miała ochotę rzucić w niego stojącą pod ręką wazą ze słonecznikiem. Yoongi denerwował ją z każdym dniem i nie potrafiła zbyt długo skupić myśli. Od kilku dni przychodził coraz częściej do jej pokoju i patrzył jak malowała. Brała ołówki, różnego rodzaju i grubości, a także kilka czarnych długopisów. Dłonią kreśliła po kartkach, które udało jej się zabrać w pośpiechu z pokoju w Seulu.

— To twoje — rzucił na podłogę kilka toreb. Znajdowały się w nich ubrania i nawet bielizna. — Wiem, że potrzebowałaś.

Mei zarumieniła się. Nie zwierzała się zbytnio ochroniarzowi, nie mówiła, że wszystkie ubrania prawie zniszczyła, gdy ostatnim razem zepsuła się pralka.

— Naprawiłem też pralkę — dodał, chcąc wyjść z pokoju.

— Nie wiedziałam, że taka z ciebie złota rączka.

Przez moment na twarzy Yoongi’ego pojawił się uśmiech. Niewielki, zaledwie uniesienie kącika ust. Lecz był to postęp w ich relacji. W końcu przestał ją ignorować i zachowywać się jak dupek.

Po tym dniu Yoongi zachowywał się inaczej. Już nie był tak zdystansowany i obojętny. Jedli razem śniadania, rozmawiając o wszystkim. Choć w zasadzie on tylko słuchał, co Mei ma do powiedzenia. Ona natomiast chwaliła jego zdolności kulinarne.

— Gdy wychowuje cię ulica, starasz się przetrwać — mówił, popijając butelkę soju, którą dorwał gdzieś w mieście.

Był wieczór, a niebo bezchmurne. Na atramentowej powłoce nieba migały im konstelacje, ukazując swe piękno.

— Dlatego jesteś taki niedostępny? — zapytała.

Parsknął śmiechem. Niezbyt głośno, ledwo słyszalnie. Mei i tak to wystarczyło.

— Nie możesz być zbyt słaby, bo świat cię zniszczy.

— To naucz mnie walczyć.

Przez moment zatrzymał się i popatrzył na dziewczynę. Butelkę trzymał kilka centymetrów od ust. A kąciki znów uniósł w uśmiechu.

— Ale nie jestem zbyt miłym nauczycielem.

— Na to właśnie liczę.

Ich trening nie był usłany różami. Niezbyt lekki, a dla Mei często katorżniczy. Yoongi ciągle poprawiał jej postawę, krytykując prawie wszystko.

— Nogi rozstaw szerzej — polecił.

Tak też czyniła. Stała na plaży, a stopy jej brodziły w wodzie. Yoongi wciąż obserwował dookoła, czy nie nadciąga żadne zagrożenie, lecz miał podzielną uwagę, karcąc Mei często, gdy popełniła błąd.

— Na szerokość bioder.

Nie mogła się skupić, gdy jego palce dotykały jej ciało. Poczuła dziwny prąd, przechodzący każdą komórkę. Starała się pamiętać, aby oddychać, lecz sama obecność mężczyzny ją onieśmielała.

— Gdy chcesz zadać cios — Yoongi podniósł jej rękę, tak że wyprostowała do przodu. — Musisz do tyłu dać nogę przeciwległą.

Czuła jego palce na udzie. Cofał jej nogę, starając się przytrzymać drobne ciało, aby przypadkiem nie straciła stabilności.

— Najlepiej jest wyczuć, która jest mocniejsza.

Mei kiwała głową, wciąż nie mogąc zapamiętać, co tak właściwie do niej mówi. Yoongi był bliżej niż ktokolwiek inny i dotykał jej ciała. Przez ten okres czasu, w którym przebywali tutaj razem, stał się nie tylko ochroniarzem, ale i ważną osobą w jej życiu.

Wieczorem siedzieli na plaży i znów oglądali gwiazdy. Yoongi rozpalił ognisko i doniósł drewna, kiedy zdawało się wypalać. Mieli przy sobie butelkę pozostałego soju, już ostatniego.

— Wydajesz się dzisiaj smutny — rzuciła Mei, gdy zobaczyła jego twarz, oświetloną przez żarzące się ognisko.

Był zamyślony i jakby odległy. Przebywał w innym wszechświecie, do którego nikt nie mógł mieć dostępu. Po chwili ciszy, Mei zrezygnowała i chwyciła za swój kubek.

— Dziś jest jej rocznica — rzucił ledwo słyszalnie.

 Song zamrugała kilkakrotnie, nie wiedziała przecież o kim rozmawiają. Nie znała historii Yonngi’ego, a wiedziała o nim i tak nie wiele. Natomiast on zdawał się wiedzieć wszystko, co tylko jej dotyczyło.

— Moja matka umarła ponad piętnaście lat temu. Właśnie dzisiaj, pierwszego sierpnia. Pamiętam robiła pyszne bułeczki bao. Razem z bratem zakładaliśmy się o to, kto ich zje więcej. Brat także nie żyje.

— Przykro mi — powiedziała zgodnie z prawdą. Yoongi nigdy nie narzekał.

Chciała go jakoś pocieszyć. Czuła, że musi otoczyć go opieką. Przez te wszystkie dni na tej wyspie zrozumiała, jak bardzo była mu za wszystko wdzięczna.

Podeszła bliżej, zabierając z ręki butelkę. On tylko patrzył, wzrokiem pełnym wątpliwości, niezrozumiałym i tak odległym. W ciemnych oczach ujrzała blask, a nawet i zaszkliły się na moment.

Wspomnienie rodziny było dla niego bolesne.

Mei rozsunęła jego kolana, ustawiając się przodem przy męskiej twarzy. Yoongi nie wiedział, co dziewczyna chce zrobić.

Przez moment głęboko patrzyli w swoje oczy, a później pocałowała jego usta. Musnęła wargi, które były dość chłodne i lekko popękane. Nie wiedzieli dlaczego, ani do czego ich to zaprowadzi, lecz Yoongi przyciągnął Mei bliżej i zaczął oddawać każdy z pocałunków.

Następnego dnia, nie odzywał się. Po wszystkim, co przeżyli zeszłej nocy, Mei wydawało się, że to było nie fair z jego strony. Miała mu za złe i nie omieszkała wypomnieć za każdym razem, gdy się zobaczyli.

Trenowała znów na plaży, nie słuchając jego głosu. Przestała zwracać uwagę też na jego karcące słowa, kiedy upadła na piasek tracąc równowagę.

— Stopy masz znów za wąsko rozstawione.

Patrzyła na niego karcącym wzrokiem, praktycznie morderczym. Czuła się wykorzystana i oszukana.

Naiwna dziewucha, powtarzała sobie w myślach.

— Chcę wracać do Seulu! — powiedziała tonem pełnym gniewu.

— Nie możemy tam wrócić — rzucił beznamiętnie. — Mam cię chronić. Tutaj.

— Nie chcę twojej ochrony.

Każde słowy wycedziła z obrzydzeniem. Yoongi był dla niej świnią, która tylko wykorzystała jej naiwność.

— Mei…

— Nie! Daj sobie spokój z tłumaczeniem.

Była zła, sfrustrowana i agresywna. Nie potrafiła dłużej patrzeć na ochroniarza, zwłaszcza, że minęło już dość sporo czasu od ich zbliżenia. Yoongi niewiele się odzywał, patrzył na jej trening, obserwował otoczenie i badała ewentualne zagrożenie.

Pewnego wieczora usłyszała głosy z parteru. Szybko wstała z łóżka, odłożyła szkicownik i skierowała do salonu. Zeszła po schodach, które skrzypiały z każdym krokiem i zjawiła się na dole.

Widziała ślady krwi, a w salonie Yoongiego, wpół leżącego na kanapie. Miał potargane, zakrwawione ubranie, a ciemne włosy lepiły się do czoła.

— Co ci się stało? — zapytała Mei, podchodząc bliżej mężczyzny.

— Oni już wiedzą — wyszeptał. — Wiedzą, że jesteś tutaj.

Song patrzyła na ochroniarza. Wydawało jej się, że musiał stoczyć naprawdę ciężką walkę. Kimkolwiek był jego przeciwnik, wszystko nie tak miało wyglądać.

— Musisz się spakować — powiedział Yoongi, wstając z miejsca.

— Nie możesz jechać w takim stanie!

— Nic mi nie będzie — chwycił za torbę i zaczął pakować najpotrzebniejsze rzeczy. — To tylko draśnięcie. Prędko!

Mei pobiegła na górę, śpiesząc się ze wszystkich sił. Była zdenerwowana, przejęta i nie rozumiała wielu rzeczy. Słyszała jak Yoongi rozmawiał na dole.

— Wiedzą, że jesteśmy tutaj na Jeju.

Zeszła po schodach, czując spojrzenie mężczyzny. Patrzył na nią z troską, przygryzł wargę i odwrócił wzrok. A potem rzucił w jej kierunku jeden z nabitych pistoletów.

— Chyba nie myślisz, że będę…

Nie dokończyła zdania. W kuchni wypadła szyba i rozumiała, że zostali zaatakowani. Yoongi szybko zestrzelił kilka wchodzących przez kuchnię zamaskowanych mężczyzn.

— Najemnicy — powiedział poważnie, ciągnąc Mei za rękę. — Szybko, do samochodu.

Biegli przez cały hol, aż dotarli do bocznego wyjścia. Pędem otworzyli drzwi samochodu i Yoongi wyjechał z posesji. Czuli na karoserii strzały z broni, a jedyną szansą dla nich był wyjazd na małą szosę.

— Możesz mi powiedzieć, co do cholery to znaczy?! — krzyczała zaciekle, starając się uspokoić.

— Twój ojciec ma wiele wrogów — odparł nie odrywając wzroku od trasy. — Mam cię chronić, to obiecałem. A nie ma dla mnie niczego ważniejszego niż honor.

— Zabawne, że to mówisz.

Była wciąż zła i prychnęła pod nosem. To wszystko było dla niej niezrozumiałe. W swoim życiu przeczytała wiele książek kryminalistycznych, w których istniała mafia i ci dobrzy walczyli ze złymi, jednak nigdy nie przypuszczała, że sama będzie bohaterką także chorej historii.

— Mei — powiedział Yoongi, patrząc we wsteczne lusterko. Chyba zgubili prześladowców i mogli dojechać spokojnie na pas startowy. — Zależy mi na tobie, a nasze zbliżenie… To było wszystko o czym marzyłem. Od lat. Odkąd tylko cię zobaczyłem.

Song poczuła, że się rumieni. Czyżby Yoongi chciał jej wyznać miłość?

— Nie wiem, czy przeżyjemy, a jak już, to jakie życie nas czeka. Ale jesteś dla mnie ważna. Nie mogę zabiegać o ciebie, bo jestem tylko twoim ochroniarzem.

— Yoongi…

— Twój ojciec martwi się o ciebie i nie zaakceptuje nas razem.

Pojawili się na pasie, gdzie przygotowana była maszyna. Yoongi wyciągnął torby i skierowali się w stronę niewielkiego samolotu. To była szansa, aby uwolnili się z piekła. Po wkroczeniu na pokład, będą bezpieczni.

Tak myśleli.



Mei obudziła się w swoim pokoju. Bolała ją głowa i zamrugała kilkakrotnie zanim zorientowała się, gdzie się znajduje. Zarówno w sensie geograficznym jak i czasie. Była w Seulu, w swoim pokoju.

Przecież miała ruszyć do Busan! Co do cholery tutaj wyrabiała?

Gdzie jest Yoongi?, pomyśliła.

Wstała na nogi, przytrzymała się ściany. Kręciło jej się w głowie i czuła jakby dostała obuchem w jej tył. Nie poczuła rozcięcia, więc ktoś musiał ją uśpić.

Podeszła do drzwi. Chwyciła za klamkę i chciała pociągnąć do siebie. Były zamknięte.

— Co to znaczy? — zastanawiała się.

Nim zdążyła ponownie pociągnąć, usłyszała przekręcony kluczyk i przewróciła się do tyłu. W drzwiach stał jej ojciec. Minę miał wściekłą, a palące się w jego dłoni cygaro, powodowało, że Mei chciało się wymiotować.

— Co ja tutaj robię? — warknęła nim zdążył się odezwać.

— Wróciłaś do domu.

— Gdzie jest Yoongi?!

— Widzę, że bardzo interesujesz się swoim ochroniarzem.

Ton głosu ojca był mrożący krew. Jego ciemne oczy wyrażały gniew i zniesmaczenie. 

— Przez wzgląd na jego zasługi — ojciec podszedł do okna. — Okażę mu łaskę i zabiję go boleśnie.

Mei patrzyła przez drugie okno. Widziała plac przed wejściem do budynku. Jeden z facetów właśnie znęcał się nad skrępowaną osobą. Widziała kastet na jego rękach. Okładał nim związanego mężczyznę, w którym Mei rozpoznała Yoongiego.

— Nie! — krzyknęła do ojca. — Zostaw Yoongi’ego!

— Złamał mój rozkaz — rzekł pan Song. — A rodzina Hwarang.

— Jesteś moim ojcem! Choć raz nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą!

Widziała, jak ciągle okładali Yoongi’ego. Nie wiedziała, czy był przytomny, czy wciąż jeszcze żyje. Był skrępowany, a oczy miał zasłonięte.

— Zrobię co zechcesz — powiedziała Mei, błagając ojca. — Nie zabijaj Yoongi’ego.

— Dobrze — odpowiedział beznamiętnie. — Zostawię go przy życiu. Zostaniesz żoną syna pana Kim.

Zamrugała oczami. Nie wiedziała, co ojciec właśnie jej zaproponował. Życie Yoongi’ego w zamian za jej. Jednak chyba życie to dobra cena za miłość?

— Dobrze — wyszeptała załamanym głosem. — Ale zostawisz Yoongi’ego.

— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Ojciec uniósł rękę, tak aby kat zauważył. Widziała ciało ukochanego, leżące w bezładzie. Czuła pieczenie i poczuła, że łzy podchodzą jej do oczu.

Od dzisiaj jej życie zostało przesądzone. Wyjdzie za faceta, którego nie zna, którego już nie pokocha. Ale choć miłość jej życia będzie…

— Zapomniałem ci powiedzieć — ojciec stał w progu pokoju. — Yoongi i tak umrze w celi, bez mojej ingerencji.

Usłyszała jak drzwi zamykają się, a klucz został przekręcony. Czuła się oszukana, w dodatku przez własnego ojca. Jednak czego mogła się spodziewać?

Pan Song musiał wiedzieć o ich zbliżeniu. To on najpewniej wysłał najemników. Wszystko zaplanował, aby złapać córkę i ukarać zdradzieckiego sługę.

Mei wiedziała, że pragnie tylko jednego. Pogrążyć ojca w całym tym zamieszaniu. Postanowiła, że odetnie się od niego i jego skażonych krwią pieniędzy. Lecz najpierw musi ocalić Yoongi’ego.

Poczekała do nocy. Wtedy udało jej się wyjść przez okno. Dzięki nauce ochroniarze zdołała wyczuć swoją szansę, wiedziała co zrobić, aby jej nie złapali.

Lochy znajdowały się w północnej części posiadłości. Aby się tam dostać musiała skradać się wzdłuż gęstwiny krzewów i wielki ogród. Potem odnalazła cele Yoongi’ego.

— Mei? — wyszeptał ledwo co. Wciąż nie miał sił na cokolwiek.

— Musimy stąd wyjść — odpowiedziała, biorąc go pod ramię.

— Jesteś w stanie dojść do samochodu?

Pokiwał głową na znak akceptacji. Wkroczyli do samochodu, którym wyjechali z posesji. Z broni zabiła kilku ochroniarzy stojących na warcie. Nie mogła uwierzyć, że przez te kilka miesięcy na wyspie, Yoongi zrobił z niej elitarnego wojownika.

To wszystko wydawało się być niczym wyjęte z książki Agathy Christie. Z tym, że oboje byli realnymi, żyjącymi postaciami.

— Wyciągnę cię z tego — wyszeptała do niego, skręcając w znajomą ulicę.

Było już po trzeciej w nocy, a całe miasto pogrążone we śnie. Do znajomego domostwa dotarli po dwudziestu minutach i Mei nie zdziwiła się, że doktor Park otworzył im drzwi zaspany.

Choć zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, lekarz obiecał zająć się pacjentem. Był jednym z kręgu zaufanych osób. Wiedziała, że może na niego liczyć, a Yoongi u niego będzie bezpieczny.



Z każdym dniem nienawidziła ojca coraz bardziej. Myslała o tym, co jej zrobił, o Yoongim, o tym jak go potraktował. Była zła i ściskała dłonie w pięści, gdy tylko jedna ze służących przychodziła i mówiła, że ojciec chce ją zobaczyć.

Tym razem miała poznać swojego przyszłego męża.

Weszła do salonu patrząc na zgromadzonych ludzi. Dostrzegła go od razu, był przystojny, włosy miał ułożone do tyłu, a niektóre ciemne kosmyki opadały na twarz. Był przystojny, nie mogła zaprzeczyć.

Lecz nie był to Min Yoongi.

— Jesteś wreszcie — rzekł ojciec swym surowym tonem.

— W końcu kazałeś mi przyjść.

Nie była mu dłużna. Czuła do niego wstręt. Było odpychający i obłudny.

— Poznaj swojego narzeczonego — wskazał na młodzieńca.

Słyszała jeszcze kilka słów od jednego z polityków rządzącym tym państwem. To z jego synem miała się związać. A małżeństwo miało pozwolić na zachowanie władzy i większość przychylność. Z resztą w rządzie każdy był skorumpowany.

— Hwarang z otwartymi rękami przyjmie pana syna, ministrze.

Mei poczuła jak żółć podchodzi jej do gardła, gdy ojciec o tym wspomniał. Cała ta zabawa w rodzinę była obłudną i kiepskim żartem.

— Taehyung będzie godnym zastępcą — odpowiedział pan Kim.

Dalsze negocjacje były prowadzone spokojnie. Jak to biznesmen z biznesmenem. Mei miała ochotę zwymiotować, więc wyszła z salonu, kłaniając się nisko. A później poszła do siebie na górę.

Usłyszała pukanie. Niezbyt nachalne i nie głośne. A potem w progu stanął Taehyung. Nie chciała z nim rozmawiać, ani dawać złudnej nadziei. Nie kochała go i nie pokocha. Jej serce należy do innego.

— Mnie też to małżeństwo nie jest na rękę — powiedział patrząc przez okno na ogród.

— W takim razie, dlaczego się zgadzasz?

— Muszę dbać o interesy ojca.

— Ja swojego nienawidzę — prychnęła w odpowiedzi.

Taehyung uniósł kąciki ust do góry. Była naprawdę przystojny, nawet, gdy się nie uśmiechał. Z pewnością nie jedna oddałaby mu się bez słowa sprzeciwu.

— Musimy to zrobić — rzekł odwracając się w kierunku wyjścia.

Mei westchnęła głośno. Nie wiedziała jakie zdanie mieć o synu ministra. Był przystojny i powściągliwy, pofatygował się, aby porozmawiać. Mei nie była dla niego tylko rzeczą do zabawy. Nie chciał jej zapłodnić i spłodzić potomka. Zdawał się interesować jej uczuciami.

Ceremonia nie mogła być skromna.

Jak to ojciec powiedział — nie wypadało.

Ubrana w piękną, koronkową kreację, patrzyła na koniec ścieżki przeznaczenia. Widziała na jej końcu Taehyunga. Miał stalowy garnitur i białą koszulę. Wyglądał dobrze, nie mogła zaprzeczyć.

Cała uroczystość była huczna i większość osób w stolicy o niej wiedziało. Mafia seulska dbała o bezpieczeństwo, wspomagana rządowymi organizacjami obronnymi. Nie było możliwe, aby ktokolwiek mógł zakłócić tą uroczystość.

Z wyjątkiem Yoongi’ego…

— Nie zgadzam się! — wręcz krzyknął, gdy nadszedł czas złożenia przysięgi.

Mei patrzyła na niego z niedowierzaniem. Mrugając szybko oczami ze zdziwienia.

Yoongi siedział, na jebanym koniu i właśnie szarżował wprost na nich.

Poczuła jego dłoń, której się chwyciła, a następnie wyjechali jak na filie akcji. Uciekająca panna młoda to przy tym była bajka dla dzieci.

— Co ty tu robisz?! — mówiła, tuląc się do jego pleców.

— Chronię cię — odpowiedział jak to miał w zwyczaju. — Przecież taka jest rola ochroniarza.

Ścigani przez wszystkich, starali się jakoś przeżyć. Yoongi prowadził konia za lejce, a Mei zastanawiała się, czy przed śmiercią zdąży odmówić pacierz. Ale przynajmniej dane jej zginąć przy osobie, którą kocha.

Zamknęła oczy, a potem poczuła wstrząs. To Yoongi wziął ją na ręce, gdy przesiedli się na schowany w stajni samochód.

— Chyba nie myślałaś, że będziemy uciekać na koniu?

Jego ton był odrobinę zbyt prześmiewczy, a Mei zarumieniła się, bo naprawdę o tym pomyślała.

Yoongi zapalił silnik, a potem ruszył w drugą stronę. Musieli zgubić ogon, który wciąż im rósł i rósł. Jedynym wybawieniem była ucieczka z miasta.

— Możesz mi powiedzieć, skąd wiedziałeś?

— Całe miasto huczało od plotek — odpowiedział, patrząc we wsteczne lusterko. Minęli granicę stolicy. — Dasz radę strzelać?

Wskazał na schowek, a Mei zrozumiała wszystko. Pokiwała głową, biorąc do ręki broń ze schowka. Otworzyła okno i zaczęła oddawać strzały.

— Celuj w opony — nakazał Yoongi, prowadząc z trudnością. — Ewentualnie w przednią szybę. To im utrudni gonitwę.

Mei wykonywała każde rozkazy, celując w opony. Było to ciężkie zadanie, zwłaszcza, że znajdowali się w ruchu. W dodatku co chwila skręcali, aby ich nie trafiono.

— Trzymaj kierownicę — zarządził mężczyzna, a sam sięgnął ręką do tylnych siedzeń.

Mei nie mogła uwierzyć, miał tam pół artylerii jej ojca. Widziała oznakowanie Hwarangu i symbol hibikusa.

— Czyś ty bank obrabował?! — zapytała z niedowierzaniem, chwytając kierownicę.

— Nie — odparł. — Po prostu wziąłem zapłatę za odszkodowanie.

Yoongi oddawał strzały celnie i prawie bezproblemowo. W końcu był dobrze wyszkolony i miał duże doświadczenie.

— Z trudem ich zgubiliśmy, ale na razie nie mamy ogona — powiedział, gdy zaczęli dojeżdżać do nowej miejscowości.

Mei nie potrafiła zasnąć po drodze, choć była bardzo wyczerpana. Dodatkowo materiał sukni był dość ciasny, zaciągnięty w niektórych miejscach i rozerwany w drugich. Obciążał jej organizm i krępował swobodne ruchy.

Yoongi skierował się na zachód. Tam zobaczyli rozciągający się ocean.

— Jak tutaj pięknie — wyszeptała Mei, zachwycona widokiem.

Było już dość późno. Morska bryza powodowała, że zaczęło jej być zimno. Yoongi wskazał na tylne siedzenia, gdzie trzymał swoją bluzę.

— Widzisz ten punkt na jedenastej godzinie? — zapytał, gdy włożyła przez głowę odzienie. Od razu poczuła się lepiej.

— Migoczące?

Pokiwał głową. Następnie skręcił w zbocze i zaczęli kierować się w dół dość wąską drogą.

— W przystani czeka na nas łódź. Nie są to luksusy, ale pozwoli nam wypłynąć z dala od tego państwa.

— Będziemy… — zamilkła przez chwilę. Właśnie teraz dotarł do niej sens tych wszystkich słów. — Będziemy mogli w końcu być…

— Wolni — dokończył za nią Yoongi.

Uśmiechnęła się szeroko pomimo zmęczenia. Chciała spędzić swe życie u boku Yoongiego, który od zawsze dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Interesował ją od pierwszego spotkania.

— Spóźniliśmy się?

Yoongi popatrzył na stojącego przed kutrem mężczyznę. Rybak był może niewiele starszy od niego, miał kraciastą koszulę, ogrodniczki i uśmiech anioła.

— Jesteście o czasie — odpowiedział wysokim tonem. — Jakieś problemy?

— A kto ich nie ma, Jin?

Mężczyzna się uśmiechnął i rozkazał wejść do kutra.

— Podwiozę was na drugą stronę — mówił spokojnie odpalając silnik. — Będziecie musieli wdrapać się po drabince na pokład. Przygotujcie sobie gotówkę, na wypadek, gdyby was nakryli.

Zrobili tak, jak nakazał im Seokin. Poznała jego nazwisko, gdy Yoongi ostatni raz podziękował mu za wszystko.

— Będę za was trzymał kciuki.

Yoongi uśmiechnął się tylko delikatnie, jak zawsze miał w zwyczaju i skinął głową. Chwycił Mei za ramiona i ubezpieczał, aby nie spadła.

Potem razem uciekli wręcz z piekła, aby znaleźć się w niebie.


Hiszpania zawsze jej się podobała. Tutaj mogła wreszcie być sobą, bez przypiętej łatki rodu Song. Była po prostu Mei. Dziewczyna z marzeniami, mająca swoje sekrety i ukochanego, który nad nią czuwał.

A on był tylko i aż Yoongim. Mężem cudownej kobiety, wręcz odebranej sprzed kościelnego ołtarza. Był jej rycerzem na białym koniu, którego tak potrzebowała. Powiernikiem tajemnic i ucieleśnieniem modlitw.

Tego dnia słońce rozciągało się nad całym polem. Zbliżał się zachód i udało się zebrać wszystkie plony, o których mówili dnia wcześniejszego.

— Jak tak dalej pójdzie — zaczęła Mei. — To będzie trzeba złożyć propozycję rodzinie Torres. Brakuje nam już ziemi, a zamówień jest coraz więcej.

— Nie powinnaś się tak przemęczać, zwłaszcza w twoim stanie.

Yoongi pocałował jej czoło, tak jak to miał w zwyczaju. Odkąd udało im się wyrwać z Seulu, nie spuszczał z niej wzroku choćby na minutę. Dzisiejszego dnia doglądali razem plonów. Plantacja kawy była strzałem w dziesiątkę i Mei była dumna ze swojego męża, który od dawna planował taki zarobek na życie.

— Jesteś szczęśliwy? — zapytała, gdy przystanęli na miejscu.

Yoongi popatrzył w jej oczy. Dłonią przetarł kącik, w którym ujrzał niewielkie zmarszczki. Dodawały Mei uroku.

— Nie mogłem być bardziej — wyszeptał i przybliżył swoją twarz.

Lecz żona nie chciała dać mu buziaka. Wiedziała, że musi się natrudzić. Cofnęła się nogą, a później zaczęła uciekać wzdłuż grządek.

Z poczatku zastanawiał się, dlaczego ucieka, a kiedy zaśmiała się głośno, zaczął ją gonić. Po chwili miał ją w swoich ramionach i uniósł do góry.

— W twoim stanie nie powinnaś się przemęczać  — powiedział spokojnie, całując czoło.

 — Wszystko jest pod kontrolą — odpowiedziała szczęśliwie. — Lekarz powiedział, że dziecko będzie silne.

— Ma to po matce.

Yoongi zaśmiał sie i popatrzył na brzuch żony. Był delikatnie zaokrąglony. Choć to czwarty miesiąc, wolał uważać na największy skarb.

— W końcu musiałem wziąć tego kona od Jina, aby zdążyć na czas.

Zaśmiali się. Mei jeszcze pocałowała raz jego policzki, a później spokojnie, trzymając swe ręce, skierowali w stronę zachodzącego słońca.

— Musieliśmy wieść piekielne życie w niebie, aby zrozumieć, czym jest miłość — wyszeptała patrząc na brzuch.

— Dlatego nigdy nie pozwolę wam ponownie przez to przejść.

Yoongi klęknął przed Mei. A później z czułością pocałował brzuszek. Wreszcie miał dla kogo żyć.


Prześlij komentarz

0 Komentarze