Niszczyciel [ 4 ]


 

RODZINA KIM



Patrzyłam na ich twarze. Posępne, tajemnicze i mroczne. Owiane tajemnicą i groźbą. Szczególnie mężczyzny, siedzącego w środku. Jego ciemne tęczówki, bacznie mnie obserwowały. W momencie, kiedy drzwi zostały zamknięte, rozkazał, abym usiadła.

— Postoję — odpowiedziałam, udając silną.

— To nie była prośba.

Chłód jego głosu sprawił, że zmiękły mi nogi, a potem założyłam ręce na krzyż. Nie chciałam dać mu tego, utrudniając na wszystkie możliwe sposoby. Kiedy spokojnie skinął głową do Jina, ten podszedł i praktycznie siłą spacyfikował mnie na jednym z krzeseł. Raz jeszcze popatrzyłam wzrokiem pełnym gniewu na gospodarza.

Bez wątpienia był atrakcyjny. Wyglądał niczym chłopak z boysbandu, idol, do którego wzdychało setki kobiet. W tamtej chwili brązowe oczy były w odcieniu czekoladowym, intensywnym i głębokim. Niemal czarne. Wtedy zrozumiałam.

Po plecach przebiegły ciarki, a kręgosłup przeszył prąd. Czułam, jak z trzewi wypływa wstrząs, powodując omdlenie. Jednak nie mogłam się poddać i musiałam grać twardą. Zrozumiałam to, odkąd pojawiłam się w jadalni.

Poczułam się, jak w dość niefortunnej grze, w której zawodnik od samego jej początku jest ofiarą. Za chwilę miałam usłyszeć wyjaśnienie, o które prosiłam. A raczej którego zażądałam.

— Straciłaś przytomność — zaczął powoli, jakby celebrując każde słowo. Powodując, że rosło napięcie w powietrzu. — Rozumiem, że możesz zapomnieć faktów sprzed niedawnej przeszłości.

Parsknęłam. Za kogo on się uważał?

— Oh Sehun, który do niedawna był twoim narzeczonym, pracował od wielu lat dla mnie — urwał, jakby oczekując mojej reakcji.

— Nie prawda — odpowiedziałam niemal od razu.

— Czyżby?

— Był biznesmenem — mówiłam, kręcąc głową. — Prowadził rodzinną firmę.

Tym razem gospodarz prychnął. Przez moment uznałam, że poczuł się urażony. Jednak chyba nie miał podstawy, prawda?

— Nie zdziwiło cię, że tak często znika? A może używał świetnie przygotowanej wymówki? Czy opowiadał o swoich ranach?

Chciałam coś powiedzieć, jednak tak szybko jak otworzyłam, zamknęłam usta.

— Oh Sehun był przemytnikiem — barytonowy głos znów wpełzł przez uszy, zagnieżdżając się pod czaszką. — Pracował dla rodzinnej firmy. Naszej firmy.

Ostatnie zdanie wyraźnie zaakcentował. Jednak nie podobał mi się ton, którego używał i był nad wyraz spokojny. Co denerwowało jeszcze bardziej. Obserwowałam go ostrożnie, jakby starając się nie wybuchnąć. To, co mówił, było absurdalne! Ale czy na pewno?

— Nie prawda — wciąż powtarzałam. Niczym buddyjską mantrę. — Nie prawda. Nie prawda!

Z każdym słowem, coraz ciężej było mi w nią uwierzyć. Zakryłam twarz, chowając ją w dłoniach. Nie mogłam pokazać swojej słabości, lecz wyjątkowo mi to nie wychodziło.

— Oh Sehun — ponownie wrócił do tematu. — Przemycał nielegalnych migrantów z północy. Pracował dla naszej rodzinnej firmy, choć nie wszyscy ją tak nazywają.

— Kim wy jesteście? — cisnęło się na usta.

— Biznesmenami.

Opuściłam dłonie i popatrzyłam na jego twarz. Rozkładał teatralnie ręce, jakby to, co powiedział, było niczym nadzwyczajnym. A jednak wciąż nie potrafiłam w to uwierzyć.

— I zarabiacie na transporcie?

Pomieszczenie przeszedł głośny odgłos parsknięcia. Spojrzałam na jego źródło i ujrzałam Jina, który najwidoczniej nie mógł się powstrzymać. Od razu został skarcony, oczywiście niewerbalnie.

— No co? — zapytał z pewnego rodzaju niezrozumieniem. — Taehyung mógłbyś przestać udawać wiecznie poważnego i choć trochę się pośmiać, prawda Joonie?

— Nie mów tak do mnie — odparł trzeci, którego jeszcze osobiście nie poznałam. Miał na nosie okulary, a jego włosy były krótko przystrzyżone.

Przez moment nastała gęsta atmosfera, którą ponownie przerwał, siedzący na środku mężczyzna. Jego spojrzenie było karcące, intensywne i… No właśnie. Czułam się jak w potrzasku.

— Nie pamiętasz — zaczął poważnie. — Jednak ofiarowałaś mi swoje życie, za zdradzieckiego pracownika. Od teraz jesteś moja.

— Nie jestem żadną rzeczą — odparłam.

— Nie, nie jesteś. Ale należysz do mnie.

W młodości oglądam dużo seriali kryminalnych. To w nich występowali ci źli, ale i również dobrzy. Jak każdy przeczytałam kilka powieści z tego samego gatunku, o złych chłopcach, gangach i antagonistach. Siedzący pośrodku mężczyzna idealnie wpisałby się na miejsce głównego bohatera.

Jednak była to moja historia i czy chciałam w niej być? Jak miała się skończyć? Czy będę w niej żyć? A może powinnam już dawno być martwa?

— Według naszej umowy — wtrącił. — Oh Sehun został puszczony wolno. Jednak to nie zmienia faktu, że potrzebuję kogoś na jego miejsce.

— Mam przewozić ludzi? — prychnęłam oburzona.

Seokjin kolejny raz się zaśmiał, na co niejaki Joonie pokręcił głową, chowając ją w dłoniach.

— Jin, RM zostawcie nas samych.

Obserwowałam jak jeden i drugi podnosi się z miejsca. Jin posłał mi oczko, lecz został zrugany przez drugiego z wychodzących mężczyzn.

— Nie będziesz odpowiedzialna za transport — rzekł swoim barytonowym głosem. — Jednak przez wzgląd na swoje umiejętności przydasz mi się bardziej, niż twój zdradziecki chłopak.

Wiele razy zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że w tych wszystkich filmach o złych chłopcach, główna bohaterka znajdowała się w centrum wydarzeń, lecz teraz bardzo dobrze rozumiałam. Po prostu stała w najgorszym miejscu, o całkiem złym czasie. A potem zbyt naiwnie wierzyła, że jakoś się z tego wydostanie.

Zupełnie jak ja.


✖️


Przez większość czasu milczałam, choć wielokrotnie chciałam zaprotestować. Najwidoczniej Taehyung, którego imię poznałam przypadkowo przez Jina, nie zamierzał przerywać swojego monologu. Nawet mogłam stwierdzić, że na osobności był wyjątkowo wygadany.

Jednak dzięki jego słowom, dowiedziałam się, że przebywam w rezydencji należącej do rodziny, którą się nazywali. Właściwie wywnioskowałam, że byli gangiem, lecz nie padły takie słowa z ust mężczyzny. Nic dziwnego.

Taehyung zaproponował, bym zajęła miejsce ich dotychczasowego medyka. Kiedy niewerbalnie próbowałam się dowiedzieć, co ma na myśli, nie podarował mi konkretnej wiadomości. Jedynie wiedziałam, że będę przeprowadzać operację, a poza tym udostępnią tylko najbardziej potrzebne materiały.

Kiedy wrócili pozostali członkowie, poznałam resztę “domowników”.

Mężczyzna, który rankiem wparował do pokoju i zmienił opatrunek to Min Yoongi, lecz wołali na niego Suga. Wszystko przez uroczy uśmiech, który prezentował tylko nielicznym i który nie potrafiłam sobie wyobrazić. Możliwe, że to wszystko przez wspomnienie, kiedy z ponurą miną trzymał linę w moim mieszkaniu?

Jin był najstarszy i najbardziej szalony z całej bandy. Choć sprawiał wrażenie poważnego, jego śmiech był zaraźliwy. Co zresztą zauważyłam, chociażby w korytarzu.

Chociaż odniosłam wrażenie, że Jin jest typem wyluzowanego gangstera, był starszym bratem Mei, o którą wyjątkowo się troszczył. Tak, to ta piękna blondynka z mocnym makijażem i bacznym spojrzeniem. Gdy ponownie przekroczyła próg jadalni, miała na sobie założoną krótką, skórzaną spódnicę i siateczkowy top w kolorze czarnym. Nie szczędziła na rockowych dodatkach, pieszczochach i kabaretkach. Na nogi założyła glany i nawet raz napomknęła, podczas wejścia, że jeśli Seokjin się nie uspokoi, w końcu zasadzi mu nimi kopa. Po wszystkim posłała mi spojrzenie, w którym odnalazłam swego rodzaju pocieszenie, przeproszenie i zmartwienie.

Choć tego ostatniego nie byłam do końca pewna.

Za Mei kroczyła Kana, trzymając za rękę bruneta, drugiego trzymającego linę w moim mieszkaniu. To on przystawił mi pistolet do głowy, a potem pozbawił przytomności. Nazywał się Jung Hoseok, lecz wszyscy wołali na niego Hobi. Kiedy patrzył na bliźniaczkę Jimina, promieniował i uśmiechał się szeroko, powodując, że na jego policzkach pojawiały się urocze dołeczki.

Jimin uznany był w całej gromadce za tego niezdarnego, co powiedział Jin. W momencie wypowiadania tych słów Park nadął policzki i zmrużył oczy. Potem rzucił do mnie, bym ich nie słuchała. Kiedy przygryzł wargę, zastanawiałam się, czy przypadkiem nie flirtuje? Jednak, gdy Taehyung odchrząknął, szybko odrzuciłam tę myśl.

Przedostatni wkroczył chłopak w okularach, najwyższy z całej “rodziny”. Choć jego mina nie zdradzała wiele, powinnam być wdzięczna, że jako jedyny uznał moją potrzebę zdobywania wiedzy. Dzięki Namjoonowi poznałam choćby ich imiona.

Ostatnim wchodzącym do środka i zamykającym drzwi, był facet, który praktycznie doprowadził do wykończenia Sehuna. Miał groźną minę, a jego ciemne oczy patrzyły na mnie surowo. Nie wiedziałam, czy zgrywał twardziela, czy po prostu takim był. Jungkook był prawdziwym katem i razem z Sugą oraz Hoseokiem należał do trójki, która egzekwowała prawo, ściągała haracze i spotykała się z dłużnikami.

— Teraz poznałaś całą rodzinę Kim — wtrącił surowo Taehyung.

— Prawda, że fajnie? — zaśmiał się Jin, lecz szybko został spacyfikowany, przez groźne spojrzenie siostry.

— Pani Kim Jung Mi — tym razem zwrócił się do pozostałych, a ja wyjątkowo poczułam się mała. — Była rezydentem w szpitalu Konkuk. Z pewnych źródeł, dość wiarygodnych, dowiedziałem się, że wyjątkowo utalentowaną chirurg. Twoją specjalizacją jednak miała być kardiologia?

Mierzyliśmy się spojrzeniem. Nie chciałam odpowiedzieć, a jedynym, o czym marzyłam to wyjść i nigdy nie wrócić do tego miejsca. Chciałam odzyskać swoje dawne życie.

— Prawda, panno Kim? — ponowił, teraz bardziej oschle.

— Tak — odparłam, również surowo.

— Idealnie — wtrącił Seokjin. — Już wiemy, kto zajmie się przeszczepami.

Zamrugałam. Powoli, kilkakrotnie. Do głowy zaczął dochodzić sens wszystkich wypowiedzianych wcześniej słów. Choć nie miałam zbyt wielu dowodów.

— Nie — wtrąciłam. — Nie będę dla was pracować. Nie.

Czułam się jak w żałosnej komedii, choć niekiedy przypominało to film grozy. Ciążyły na mnie spojrzenia reszty zgromadzonych osób, choć najgorsze były prawie onyksowe tęczówki Taehyunga.

— Zawarliśmy umowę — powiedział spokojnie. — Twoje życie w zamian za…

— Miałeś mnie zabić — prawie krzyknęłam.

— Da się załatwić — Jungkook natychmiast wstał i w dwóch krokach dopadł moją dłoń.

— JK! 

Tym razem do rozmowy wtrącił się Namjoon. Później zobaczyłam ponownie uniesioną do góry dłoń Taehyunga. Natychmiast niejaki Jeon puścił moją rękę. Niemniej ciągle patrzył zawistnym, pełnym pogardy wzrokiem.

— Należysz do mnie — ponownie usłyszałam głos Gospodarza. — To moja sprawa, czy zostawię cię przy życiu, czy je stracisz. Na razie mam taki kaprys i żyjesz. Nie zapominaj o tym.


✖️


Praktycznie całą drogę do pokoju powłóczyłam nogami. Obraz się rozmazywał, a na policzkach czułam wilgotne smugi od napływających do oczu łez. Nie miałam ochoty przebywać w tym miejscu, w tym czasie i życiu. Wielokrotnie zastanawiałam się, jak wygląda piekło? Teraz wiedziałam.

Znajdowałam się we własnym hadesie.

Czułam na sobie oddech Jimina, kiedy kroczyliśmy przed siebie. Choć chłopak starał się poprawić mi humor, nie potrafiłam się do niego uśmiechnąć. Pomimo tego, że próbował odwrócić moją uwagę od kartelu, rzucając różnymi żartami, reagowałam na nie obojętnością.

Kilka razy skręciliśmy to w prawo, to w lewo. Nie skupiłam się na drodze i wciąż myślałam, jak wytłumaczę Chingyu, że już nigdy nie będę w szpitalu? Samo wspomnienie pielęgniarki powodowało ból.

Przystając przed drzwiami, poczułam, jak Park dłonią otwiera drzwi i popycha je do wewnątrz. Ponownie ujrzałam pomieszczenie, które od teraz miało być moim azylem. Ze słów Taehyunga dowiedziałam się, że tutaj nikt nie będzie mnie męczył.

Jednak nie wierzyłam w żadne obietnice, szczególnie wypowiedziane przez szefa Rodziny Kim

— Wiem, że cokolwiek powiem, nie spowoduje, że się uśmiechniesz — poczułam na karku oddech Jimina.

Zaprzeczyłam głową. Nie stać mnie było choćby na uniesienie kącika do góry. Nie w tamtym czasie.

— Nie powinnaś się zadręczać — ciągnął dalej Park. — Widok ukochanego boli, szczególnie gdy był w takim stanie.

Chciałam zaprotestować i powiedzieć, że to nie obraz pobitego Sehuna powodował zmartwienie, jakie odczuwałam. Choć to był żałosny i dość drastyczny obraz. Aczkolwiek jego kłamstwa bolały jeszcze bardziej.

— Najgorszy jest pierwszy raz. Potem przywykniesz.

— Dzięki — wyszeptałam. — Nie wiem, czy można przywyknąć do czegoś takiego.

Jimin pokiwał głową, jakby rozumiejąc moje słowa. Potem zapytał, czy nie potrzebuję czegoś. Zapytałam, czy zna jakiś magiczny sposób na cofnięcie czasu, co skomentował ironicznym śmiechem. Oboje wiedzieliśmy, że to niemożliwe.

— Chciałabym móc zatelefonować — powiedziałam, spoglądając na widok zza okna. Deszcz spowił miasto, które w oddali można było ujrzeć.

— Postaram się załatwić pozwolenie — odparł Park.

Uśmiechnęłam się do niego, troszkę wymuszenie, trochę niepewnie. Jednak zrozumiałam, że to była jedna z nielicznych osób, która w tym całym chorym systemie, może okazać się dość przyjazna.

Cała reszta to był jeden wielki znak zapytania.

A na jego czele stał nie kto inny jak Kim Taehyung.



K: Wesołych Świąt Kochani Czytelnicy! 🎄

Komentarze

  1. No nie wiem... Wizja Jimina i Jungmi w tym opowiadaniu również bardzo mi się podoba ♥ Ekipa Bangtanów budzi respekt od samego czytania, a Jungkook... bije od niego niebezpieczeństwo... Jungmi jako "lekarka od przeszczepów", tak wiele się dzieje w tym opowiadaniu! Aż chce się więcej i więcej, przyrzekam :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥

Popularne posty