MARTIN's POV
Obudzenie Jure przed południem graniczy z cudem, lecz tego ranka również Bojan wydaje się jakiś nieprzytomny, choć zdążył już wstać z łóżka, wziąć prysznic i wystroić się jak nigdy.
– Maček, wstawaj – powtarzam, szturchając go lekko w ramię, a on tylko mruczy coś pod nosem. W pewnym momencie tracę do niego cierpliwość i proszę Bojana, żeby interweniował.
– Ale co ja mam zrobić? – pyta, bezradnie rozkładając ręce.
– Nie wiem, puść mu jakąś techniawę do ucha, skocz na niego, oblej go wiadrem lodowatej wody – podsuwam mu pomysły. Na sam ich dźwięk Jure od razu przytomnieje. Chyba się przejął, mimo że przecież nawet nie mamy w pokoju wiadra ani żadnego innego naczynia, które umożliwiłoby nam spełnienie ostatniej groźby.
– Dobraaa, już, wstaję – jęczy nasz uroczy perkusista, siada na łóżku, przeciąga się, świecąc gołą klatą, i robi niezadowoloną minę. – W końcu przyjechaliśmy tu odpocząć przed premierą "Demoni", a nie zrywać się skoro świt.
Polemizowałbym. Po pierwsze, przyjechaliśmy tu spędzić trochę czasu w tym składzie, bo choć jeszcze publicznie tego nie ogłosiliśmy, chłopacy wiedzą już, że jesienią odchodzę z zespołu i mają nawet kandydata na moje miejsce. Po drugie, 10.00 rano to raczej nie jest świt. Ale ciężko przetłumaczyć coś Jure, gdy się uprze, a zwłaszcza gdy jest niewyspany.
– Chcieliśmy iść popływać jeszcze nie w pełnym słońcu – przypominam. Jure zaczyna powoli wygrzebywać się ze skotłowanej pościeli (cud, że ta w ogóle utrzymała się na łóżku, skoro nasz kumpel nawet we śnie nie potrafi wytrzymać chwili w jednej pozycji). Bojan natomiast oznajmia:
– Ja nie idę dziś z wami na plażę.
– A to dlaczego??? – pytamy jednocześnie ja i zupełnie już rozbudzony Jure.
– Bo... – Bojan ucieka od nas wzrokiem, co znaczy, że coś kręci. – Bo mam parę spraw do załatwienia.
– Jesteśmy na wakacjach. Jakie sprawy możesz tu załatwiać? – dziwi się Jure.
– Muszę kupić prezent dla babci.
– Ale przecież twoja babcia mieszka w Serbii, nie w Bośni, i z tego, co pamiętam, ma urodziny dopiero w przyszłym tygodniu – zauważam.
– No właśnie! Muszę więc skompletować go i wysłać odpowiednio wcześniej.
– To może pojedziemy z tobą? – proponuje Jure. Bojan natychmiast protestuje.
– O nie, zanim wstaniesz i się wyszykujesz, zamkną pocztę. A Martin chciał podobno popływać jeszcze "o chłodzie". Kris i Jan czekają na was na plaży, widziałem, że pisali na wspólnej konfie.
Wzruszamy ramionami. Bojan w milczeniu zakłada klapki, przewiesza przez ramię torbę i wychodzi, jakby go ktoś gonił.
– Czy ty to kupujesz? – pytam Jure. – Bo mam wrażenie, że Bojči coś przed nami ukrywa.
– A w życiu tego nie kupuję! – wykrzykuje Jure w odpowiedzi. – To przecież śmierdzi ściemą na kilometr.
Nasze przypuszczenia się potwierdzają, gdy znowu bez śniadania, bo je przespaliśmy, dołączamy do Krisa i Jana na plaży. Ten pierwszy siedzi na kocu i SMS–uje ze swoją dziewczyną Larą, która została w Słowenii. Ten drugi pływa sobie na wielkim dmuchanym materacu, w ciemnych okularach, ze wzrokiem wbitym w bezchmurne niebo. Ja i Jure postanawiamy zrobić mu psikusa, podpłynąć niepostrzeżenie i zrzucić go do wody. Udaje nam się i długo śmiejemy się z własnego dowcipu. Kris wszystko filmuje z plaży. Jan jest nieco mniej zachwycony.
Potem wszyscy siadamy na kocu i wraca temat Bojana.
– Oczywiście, że wam naściemniał – podsumowuje Kris.
– A skąd masz taką pewność?
– No bo...
– Nie wiemy, czy możemy mówić – dodaje Jan.
– Nie bądźcie chujki – prosi Jure, który wciągnął się już w tę historię. Nie powiem, ja też.
– No bo poszliśmy o 10.00 popływać, tak jak się umawialiśmy... – zaczął Kris.
– Do rzeczy – wtrąca Jure.
– To jest ważne – zapewnia go Kris i kontynuuje opowieść. – Tak więc siedzimy sobie na plaży i mamy widok na parking, aż tu nagle pojawia się Bojan. Nie widzi nas, wsiada do samochodu... Tylko że nie sam. A z dziewczyną.
– Z jaką dziewczyną?! – wykrzykujemy jednocześnie ja i Jure.
– Z tą kelnerką z restauracji, która zawsze obsługuje nasz stolik – dodaje Jan. Aż nam szczęki opadają. To cholernie ładna dziewczyna, choć wygląda bardzo młodo. Fakt, że Bojan zdołał jakoś ją poderwać, wzbudza w nas zazdrość. Fakt, że o niczym nam nie wspomniał, wywołuje natomiast złość.
– O nie, nie ujdzie mu to na sucho – stwierdzamy wszyscy zgodnie.
– Wyrzucimy go z zespołu! – krzyczy Jure.
– Wystarczy, że ja już z niego odchodzę – powstrzymuję go w jego okrutnych planach.
– No to powiemy mu, że musi za karę wykonać jakieś głupie zadanie, które mu wyznaczymy – ekscytuje się Jure. – Jak w dzieciństwie. Jeśli ktoś złamał zasady bycia w paczce, zdawał egzamin albo musiał z niej wylecieć.
Nie wiem, jaką paczkę znajomych miał w dzieciństwie ten wariat i jakie obowiązywały w niej zasady, ale pomysł brzmi fajnie. Damy Bojanowi nauczkę, że nie można okłamywać kumpli w tak ważnych sprawach. Wymyślimy mu takie zadanie, że hej!
BOJAN's POV
To nie tak, że okłamałem chłopaków, nie powiedziałem im po prostu wszystkiego. To prawda, że jadę skompletować i wysłać paczkę na urodziny dla babci. Nie wspomniałem jednak, że poprzedniego dnia, gdy zobaczyłem tę płaczącą na plaży kelnerkę i po krótkiej rozmowie dowiedziałem się, że ma jutro wolne, zapytałem, czy wskaże mi jakiś dobrze zaopatrzony sklep, doradzi w wyborze urodzinowych upominków i pomoże załatwić formalności na poczcie. Oczywiście, poradziłbym sobie z tym sam, ale pomyślałem, że Safija poczuje się lepiej, jeśli pod jakimś sensownym pretekstem zajmę jej czas. Wyglądała na zupełnie załamaną, kiedy tak siedziała na kamieniu i płakała. A ja wiem, że kiedy ma się problem, lepiej znaleźć sobie zajęcie niż się bez sensu zadręczać. Nie chciałem, żeby w ten sposób spędziła swój wolny dzień. Cokolwiek ją trapiło, nie zamierzałem o to pytać (w końcu się nie znaliśmy i uznałem, że jeżeli bedzie miała ochotę, podzieli się tym ze mną sama), postanowiłem jednak, że spróbuję chociaż na chwilę oderwać jej myśli od tych przykrych spraw.
Tak, jak się umówiliśmy, czeka na parkingu o umówionej godzinie. Ma na sobie prostą sukienkę w drobne kwiatki i włosy spięte w koczek na czubku głowy. Na czoło opada jej trochę przydługa brązowa grzywka. Cały wczorajszy wieczór zastanawiałem się, ile może mieć lat.
– Cześć! – wołam i macham do niej, a ona odpowiada mi tym samym. Zaprowadzam Safiję do swojego samochodu i otwieram jej przednie drzwi po stronie pasażera. Zanim wsiada, przez chwilę wydaje mi się, że podziwia moje sportowe auto, jakby dziwiła się, że było mnie na nie stać. Nie wie, kim jestem? Nie żebym się chwalił, po prostu... jesteśmy znanym zespołem nie tylko w Słowenii, lecz ogólnie na Bałkanach, mamy też trochę pieniędzy.
Włączam radio i ruszamy, tak jak poinstruowała mnie moja pasażerka.
– Długo tu pracujesz? – pytam, by rozładować niespodziewanie pełną napięcia atmosferę.
– Nie, dopiero od paru tygodni.
– A wcześniej co porabiałaś?
– Uczyłam się.
– W liceum?
– Nie. Na studiach.
– Już? To ile ty masz lat? – Nie wytrzymuję i wymyka mi się to mało dyskretne pytanie.
– Niedługo skończę dwadzieścia jeden.
– Co studiowałaś?
– Psychologię.
– O wow, to brzmi ciekawie. Ja skończyłem socjologię. – Daję Safiji czas, by mogła mnie o coś zapytać, ale ona milczy. Jedyne, co mówi, to:
– Na skrzyżowaniu skręć w lewo.
Tak więc kontynuuję, by przerwać ciszę:
– Zacząłem od ekonomii, ale to nie było dla mnie, rzuciłem więc studia ku wielkiemu niezadowoleniu rodziców, a potem dostałem się na socjologię, no i mam dyplom.
– Gratulacje.
– Dzięki. – Znów cisza. – A teraz jestem na miesięcznych wakacjach z kumplami.
Gdy słyszy "miesięcznych", znowu ze zdziwieniem unosi brwi, lecz wszystko, co mówi, to:
– A zaraz skręć w prawo.
– OK.
Jedziemy przez pewien czas w milczeniu. Nie jestem skrępowany czy coś. Nie brakuje mi tematów do rozmowy. W pewnym momencie dochodzę po prostu do wniosku, że może Safija zgodziła się mi pomóc z grzeczności, lecz nie ma ochoty na towarzyską pogawędkę. A ja nie zamierzam się jej narzucać. Jeśli będzie chciała, sama się odezwie. I w końcu się odzywa:
– Mogę cię o coś prosić? – pyta. Nie wiem, czemu serce zaczyna bić mi mocniej. Może poprosi o pomoc? Może opowie, co ją trapi? Zrobię, co będę mógł, żeby jej pomóc.
– No pewka, wal.
– Czy mógłbyś nie jechać tak szybko? – prosi.
Nie jadę szybko... Ale spełniam jej prośbę, na co ona odpowiada, że drogi w Bośni bywają bardzo niebezpieczne.
Znowu milczymy i w tej ciszy dojeżdżamy pod duży supermarket, do którego od początku prowadziła mnie Safija. W sklepie okazuje się bardziej rozmowna. Z chęcią doradza w mi wyborze produktów dla babci, poleca najlepszą w Bośni kawę, regionalne słodycze i dżem figowy. Z wielką reklamówką zakupów wychodzę z supermarketu. Kiedy z powrotem wsiadamy do samochodu, Safija oznajmia, żebym lepiej nastawił nawigację w telefonie, bo ona nie zna drogi na pocztę. Patrzę na nią zaskoczony.
– Nie jestem z Neum – wyjaśnia.
– A skąd?
– Z innego miasta.
Ponieważ nasza rozmowa znowu wygląda, jak wyciąganie z mojej towarzyszki informacji, po raz kolejny decyduję się na bezpieczne milczenie. Na poczcie jest kolejka, a kupienie kartonu, spakowanie go i załatwienie formalności związanych z wysyłką paczki za granicę zajmuje nam sporo czasu. Gdy wychodzimy z urzędu, burczy nam już w brzuchach. W dodatku zrobiło się tak okropnie gorąco. Wsiadamy do samochodu, a ja otwieram jedną z czekolad, które kupiłem dla siebie i dla chłopaków. Gdy Safija w milczeniu ssie, zamiast gryźć, słodką kostkę, ktoś puka w szybę auta i odruchowo ją opuszczam. Stoi za nią roztrzęsiona, może czterdziestoletnia kobieta i z prędkością światła wyrzuca z siebie słowa. Niestety nie wszystko rozumiem, bo nie dość, że mówi bo bośniacku, to jeszcze tak szybko.
– O co jej chodzi? – zwracam się do Safiji.
– Powiedziała, że została okradziona. Nie ma telefonu ani pieniędzy, żeby dojechać do domu. Pyta, czy może zadzwonić od nas do męża.
– Oczywiście. – Moja reakcja jest natychmiastowa. – Powiedz jej, żeby wsiadła. Odwieziemy ją na policję, a po drodze zadzwoni, gdzie będzie chciała.
Safija tłumaczy moje słowa. Kobieta jest zaskoczona. Przez chwilę ocenia sytuację. Zastanawia się pewnie, czy to bezpieczne wsiadać do obcego auta, ale widocznie ani ja, ani moja towarzyszka nie wyglądamy na osoby stanowiące jakieś zagrożenie, bo ostatecznie usadawia się na tylnej kanapie. Po drodze dzwoni do męża z mojego telefonu, a następnie zaczyna rozmawiać z nami. Safija ożywia się trochę, pełniąc rolę tłumacza. Nie ma już przynajmniej tej dziwnej ciszy. Kobieta opowiada, jak złodzieje na ulicy ukradli jej torebkę. Ze współczuciem podwozimy ją pod sam komisariat policji, gdzie ma niedługo dojechać jej mąż. Żegnamy się z nią i wracamy do auta. Do hotelu jedziemy w zupełnym milczeniu.
– Bardzo dziękuję ci za pomoc – mówię, gdy wysiadamy już na parkingu, po czym dodaję: – Gdybym w zamian ja mógł jakoś pomóc tobie, to chętnie to zrobię.
Safija tęsknym wzrokiem wpatruje się w morze.
– Zawsze ratujesz wszystkich w potrzebie, co?
– No cóż – wzdycham – pewnego dnia zrozumiałem, że nikt nie jest w stanie powstrzymać całego zła, które dzieje się na świecie. Ale jeśli każdy postara się sam postępować dobrze, to uczyni ten świat chociaż trochę lepszym, prawda?
Uśmiech Safiji jest najlepszą odpowiedzią na moje pytanie. To sprawia, że i kąciki moich ust mimowolnie się unoszą. Taki roześmiany od ucha do ucha kieruję się do restauracji, gdzie spodziewam się zastać chłopaków na obiedzie, nieświadomy jeszcze, jakie atrakcje na dziś dla mnie szykują...
ENISA's POV
Nie chciałam okłamać Bojana, ale skoro wszystkim w hotelu przedstawiałam się jako dwudziestojednoletnia Safija, nie chciałam robić wyjątku. Co gdybym powiedziała mu, że naprawdę mam na imię Enisa, a on zapytałby o mnie w hotelowej restauracji? Albo nazwał mnie tym imieniem przy innej kelnerce? Bo mimo wszystko mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zwróci się do mnie.
Myślę o tym wszystkim, przewracając się z boku na bok na przepoconej pościeli. W moim małym pokoiku na ostatnim piętrze nie ma klimatyzacji, więc pomieszczenie nagrzewa się za dnia do temperatury ponad trzydziestu stopni i oddaje to ciepło nocą. Pytacie, jak to możliwe? To są realia tego kraju. Oczywiście w pokojach dla turystów klimatyzacja działa na tip top.
Od kilku dni, kiedy przyszła fala prawdziwych upałów, sypiam więc nago. Przy łóżku mam za to uszykowaną nocną koszulkę z myszką Mickey, w razie gdybym musiała wyjść do toalety, która znajduje się na korytarzu i którą dzielę z inną kelnerką – Haną. Albo na wypadek, gdyby ktoś niespodziewanie zapukał do moich drzwi, co raczej się nie zdarza, a jednak dziś ma miejsce. Przez chwilę łudzę się, że to on... Przez cholernie krótką chwilę. Szybko uzmysławiam sobie, że to niemożliwe, bo on nie wie, gdzie mam pokój. Potem ganię się za te głupie fantazje. W pośpiechu narzucam koszulkę i pytam:
– Kto tam?
– Hana.
No tak, tylko Hana w ogóle ze mną rozmawia. Otwieram. Hana ma na sobie złotą sukienkę w cekiny, buty na koturnach i mocny makijaż.
– Coś się stało? – pytam.
– Amira wyprawia dziś urodziny. Nie słyszałaś? Idziemy się bawić! – oznajmia moja koleżanka. Amira to przełożona kelnerek, która co dzień z satysfakcją się na nas wyżywa. Nie znoszę jej do tego stopnia, że zupełnie zapomniałam o jej zaproszeniu na drinka do hotelowego całonocnego baru.
– Ja nigdzie nie idę.
– Czemu?
– Bo nie mam ochoty z nią świętować.
W ogóle nie mam ochoty świętować...
– Ale Amira stawia wszystkim po darmowym drinku.
– Nie zmienię swoich przekonań dla darmowego drinka. Miłej zabawy. Ja chcę się w końcu porządnie wyspać – mówię, choć wiem, że i tak nie zasnę. Nie mogę pozbyć się z głowy jego twarzy, jego uśmiechu i jego głosu. Cholera! Co się ze mną dzieje? Kiedyś zakochiwałam się co tydzień w innym chłopaku. Ale po wypadku zamknęłam się na wszystkie uczucia. Tak mi się przynajmniej wydawało. A poza tym on tylko chciał, żebym pomogła mu w zakupach i w wysłaniu paczki. Nic więcej. A potem pomógł zupełnie obcej kobiecie, co dowodzi temu, że on wszystkim pomaga. Nie jestem wyjątkowa.
Hana namawia mnie jeszcze przez chwilę. Wreszcie odpuszcza, a ja z powrotem zrzucam koszulkę nocną i kładę się do łóżka. Sen nie nadchodzi. Za to niedługo później znowu słyszę odgłos pukania do drzwi.
– Daj mi spokój! Nie idę na urodziny żadnej pieprzonej Amiry! – krzyczę, po czym rozlega się odpowiedź, która mnie paraliżuje.
– Przykro mi, że nie chcesz iść na MOJE urodziny.
Jezu. Amira. To ona po mnie przyszła. I słyszała, jak ją nazwałam! Znowu w pośpiechu zakładam koszulkę i wychylam się z pokoju.
– Źle mnie zrozumiałaś. Nie czuję się dziś dobrze, a Hana próbowała zaciągnąć mnie do baru... Dlatego tak się wyraziłam... Byłam zła na Hanę. Do ciebie nic nie mam, słowo harcerza – nigdy nie należałam do harcerstwa – a jeśli cię uraziłam, to najmocniej przepraszam. I wszystkiego najlepszego. Żyj nam sto lat!
– Nie ględź tyle, tylko przebierz się i schodź ze mną do baru – odpowiada Amira. No tak, to jej sposób na dręczenie ludzi. Zamiast po prostu się obrazić, zmusi mnie do wzięcia udziału w imprezie, na którą w ogóle nie mam ochoty.
– Ale ja...
– Wiem, źle się czujesz. Wyluzujesz trochę, to i poczujesz się lepiej. Masz pięć minut. Czekam przed drzwiami.
Cholera... W tej sytuacji nie mogę jej odmówić. Przebieram się w jedyną sukienkę, jaką zabrałam z domu, czyli tę w kwiatki, którą miałam na sobie na zakupach z Bojanem i która jest już przepocona. Rozczesuję włosy i pozwalam im opaść swobodnie gładkimi pasmami na ramiona. Przygryzam kilka razy wargi, by chociaż wyglądały na trochę czerwone – nie mam tu nic do makijażu. Wychodzę na korytarz, a Amira taksuje mnie krytycznym spojrzeniem, ale nic nie mówi. Schodzimy do baru i siadamy do stolika, przy którym jest już kilka osób z naszego personelu. W tym Hana.
– O, Safija, jednak jesteś! – woła, gdy sadowię się przy niej.
– Amira przyszła po mnie osobiście, nie mogłam odmówić...
– No tak, wysłałam ją do ciebie. Wiedziałam, że nie odmówisz. Wybacz... chciałam, żebyś się trochę rozerwała.
– Zabiję cię – mówię śmiertelnie poważnie. Już chcę opowiedzieć Hanie w szczegółach o wizycie Amiry, kiedy zauważam, że kilka metrów dalej zapanowało poruszenie. Jakiś chłopak stoi na stoliku, podciąga do góry koszulkę i tańczy taniec brzucha. Wtedy rozpoznaję, że to... Bojan! Jego koledzy i inni goście lokalu pokładają się ze śmiechu z tego pokazu. A ja... sama nie wiem czemu, czuję się tym, co widzę, jednocześnie rozbawiona i zażenowana. Zastanawiam się, czy jest taki pijany, czy też przegrał jakiś idiotyczny zakład... Chwilę to trwa, zanim obsługa każe mu zejść ze stolika. Dookoła rozlegają się gromkie brawa. Tylko ja nie klaszczę, patrzę na Bojana, a on patrzy na mnie. Podnoszę darmowego drinka od Amiry i wypijam na raz do dna. Już sama nie wiem, czy płakać, czy cieszyć się, że tu przyszłam.
zdjęcie pochodzi z: LINK |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥