Praca szła mi dość szybko. Ponieważ wiedziałam, że złość Jima przeszła, a raczej miałam taką nadzieję. Jednak jego uścisk pozwolił na chwilę odpocząć od twojego tematu.
Palcami wyciągałam kwiaty z wazonu, który postawiony był na witrynie sklepu. Znajdowały się w nim czerwone róże, równo przycięte. Były piękne, krwiste, idealne. Posiadały też ciernie, które potrafiły ranić, gdy się nie będzie uważać.
Zamówienie pozostawione przez Nayeon było dość obszerne, ale proste w ułożeniu. Dwadzieścia osiem róż. Czerwonych.
Kobieta, która dostanie ten bukiet będzie największą szczęściarą na ziemi. Ponieważ bez wątpienia były symbolem miłości.
Gorącej. Namiętnej.
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, a w progu kwiaciarni dostrzegłam Jima. Był szczęśliwy, a uśmiech nie schodził z jego twarzy.
— Już wróciłeś? — zapytałam.
— Minęło dość sporo czasu, mamo — odpowiedział podchodząc bliżej.
— To teraz umyj ręce i na zapleczu możesz zacząć odrabiać lekcje.
Obserwowałam jak nasz syn kieruje się do łazienki, nucąc pod nosem jakąś melodie. Był w iście cudownym humorze.
Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego?
— Drzewka bonsai są super — powiedział biorąc do ręki ramię tornistra.
— Też tak uważam.
— Pewien pan powiedział, że są symbolem długowieczności.
— Pewien pan? — uniosłam brew. O kogo mogło mu chodzić?
— Siedział na ławce w parku — zaczął Jim, siadając przy biurku.
Widziałam jak przesuwa tasiemki ozdobne i papier na półkę.
— Opowiadał mi o tych drzewkach.
— Mówiłam ci, żebyś nie rozmawiał z nieznajomymi.
Przygryzłam wargę i odłożyłam bukiet. Zastanawiałam się, czy Jim jest już na tyle dorosły, aby uważać na siebie? A w razie zagrożenia uciec?
— Ale ten pan wyglądał znajomo — stwierdził syn. — Poza tym ciągle się uśmiechał. Był pogodny i miał dużą wiedzę.
Pokiwałam głową na znak akceptacji. Choć obawiałam się naszego syna, wiedziałam, że jest na tyle odpowiedzialny, że nie rozmawiałby z byle kim.
— Cieszę się — podsumowałam. — A teraz skup się na lekcjach.
✯
Jim odrabiał lekcje, a ja znów zajęłam się różami. Było to ostatnie zamówienie na dzisiaj. Klient miał po nie przyjść o szóstej. Do tej godziny pozostało dziesięć minut.
Wzięłam ozdobny papier, pasującą, srebrną tasiemkę i ozdobiłam bukiet. Popatrzyłam jeszcze z kilku stron na swoje dzieło, poprawiłam w niektórym miejscu i specjalnie jeszcze raz podcięłam całość.
— Ładnie wygląda, mamo — powiedział Jim, patrząc w moją stronę.
— Tak uważasz?
— Tworzysz najładniejsze bukiety na świecie.
Cieszyłam się, że syn uznaje moją pracę. W sumie dla każdej matki to jest powód do dumy. A moim powodem do dumy był nasz syn — Jim, trzynastolatek z anielskim uśmiechem, łagodnymi oczami, dołeczkami w policzkach.
Usłyszałam ponownie głos otwieranych drzwi. W progu kwiaciarni stał mężczyzna, miał na oko pięćdziesiąt lat, spokojne rysy twarzy i uśmiech.
— Pan Lee Hyun?
Pokiwał głową i podszedł bliżej. Przyglądał się mojej twarzy, później wzrok skierował na Jima. Uśmiechnął się ponownie, tym raz szeroko, a później spojrzał na bukiet, który trzymałam w ręce.
— To chyba moje zamówienie — powiedział.
Jego głos był spokojny, łagodny i dość niski. Miał chrypkę.
— Tak — odpowiedziałam. — Ma pan pokwitowanie?
— Dostałem od właściciela.
Pan Hyun skierował dłoń do marynarki i wyciągnął odpowiedni blankiet.
— To tak naprawdę jego zamówienie.
— Czemu nie przyszedł więc osobiście?
— Coś mu wypadło — westchnął. — Poprosił, abym odebrał.
Nie miałam powodu nie ufać mężczyźnie. Oddałam mu bukiet, przyjmując dowód zapłaty. Był na nim numer zamówienia i wiedziałam, że wydałam je odpowiedniej osobie.
— Myślę, że mu się spodoba — rzucił na odchodne. — Bardzo dziękuję.
— Na pewno się spodoba!
Jim się wyrwał, podchodząc do nas bliżej.
— Chyba tak.
— Mam robi najlepsze bukiety!
Pan Lee ukłonił się nisko i puścił oczko do Jima. Następnie opuścił nasz lokal i wsiadł do czarnego samochodu. A potem odjechał, zapewne do przyjaciela.
✯
Następnego dnia nic się nie wydarzyło. No chyba, że licząc mały armagedon w kwiaciarni. Razem z Nayeon uwijałyśmy się jak w okopie, aby zdążyć ze wszystkim na szas. Zamawiająca firma chciała poszerzyć usługę, więc udało się pozyskać dodatkowe dwa dni.
— To naprawdę duże zamówienie — powiedziała przyjaciółka, ocierając pot z czoła.
— Chyba większego jeszcze nie miałyśmy — odpowiedziałam.
Upiłam łyk kawy z filiżanki i znowu zaczęłam łączyć odpowiednie odmiany tulipanów, lili i gerberów.
— Lecz, gdy to wszystko się uda… — wtrąciłam.
— Będziemy bogate — zakończyła Nayeon.
Nie mogłyśmy udawać, że nas to nie cieszyło. Większe zarobki i możliwość rozbudowania kwiaciarni.
Jim przychodził po szkole, biegł oglądać drzewka, a potem odrabiał lekcje. Nie mogłam mu zabronić, bo wiedziałam, jak cieszy się na ten moment dnia.
Niejednokrotnie powtórzył, że dzisiaj też spotkał “Pana Bonsai” jak nazywał mężczyznę.
— Co się stało? — zapytała Nayeon, gdy kończyłam swoje kolejne zamówienie na wiązankę.
— Martwi mnie ten cały “Pan Bonsai” — odpowiadałam.
Przyjaciółka popatrzyła na moją twarz, wzięła za ręce i spokojnie powiedziała coś, co sprawiło, że uwierzyłam jej.
— Dlaczego?
— Jim cały czas o nim rozmawia — westchnęłam.
— Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
— Ale skąd mam pewność?
— To porządny człowiek.
— Wiesz to?
— Bo zna się na roślinach.
Uśmiałyśmy się. No tak, cała Nayeon.
— Każdy, kto umie docenić te drzewka, nie jest złym człowiekiem.
— Tak mówi ci serce?
Nayeon pokiwała głową. Musiałam jej zaufać. W końcu nie miałam podstawy, aby oskarżać jakiegoś człowieka o złe intencje. Zwłaszcza, że tylko rozmawiał z Jimem. A nasz syn go uwielbiał.
Kim jest ten pan... Czuję ogromny niepokój XD I jeszcze ze Jim go tak lubi... Coś jest nie tak! Mam nadzieję, że znajdziesz wene, by kolejną część napisać ^^
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa czy osoba o której myślę wkrótce się pojawi ^^
Podejrzewam, że Pan Bonsai to ojciec Jima, ale może się mylę. Bo przecież skoro według głownej bohaterki Jim tak przypomina ojca, to Jim zauważyłby podobiznę...
OdpowiedzUsuń