Mogę być twoim bohaterem – Rozdział 6




Wonho x Minhyuk || Monsta X

— No to mów, opowiadaj — Wonho zacisnął mocno pięści, a Hyungwon, który do tej pory stał z boku nie odzywając się, postanowił zareagować. On jako jedyny znał prawdę o Minhyuku, więc doskonale go rozumiał, mimo iż sam chciał, by przyjaciel wynalazł potrzebny lek.
Stanął między dwójką i westchnął głośno nie pozwalając odezwać się starszemu. Wolał uniknąć sytuacji w której Lee pokazuje swoją prawdziwą, słabą stronę. Niech gra tego twardziela, co go wszystko bawi, przynajmniej nie musiałby się zadręczać wyrzutami sumienia.
— Odsuń się — Hoseok syknął z takim jadem, że nawet blondyn lekko drgnął. — Tyle ludzi umiera, a ty co? Nie potrafisz, a raczej nie chcesz zrobić leku? Jesteś takim egoistą...  Jesteś okropny.
Chłopak przygryzł dolną wargę, a także zacisnął mocno pięści by powstrzymać napływające do jego ciała złość i odwrócił się do chłopaków plecami. Był potworem, ale przynajmniej chciał pomóc ludzkości, a Minhyuk mimo iż był człowiekiem myślał jedynie o sobie.
— Nic nie rozumiesz — odpowiedział medyk, chcąc ruszyć jednak ból jaki odczuwał w nodze wciąż był ogromny. Usiadł na poprzednim miejscu i odwrócił się do przyjaciół plecami. Teraz wolałby zostać sam, bo wszystkie wspomnienia jakie tylko posiadał, powróciły. — Idźcie sobie.
— Ha? — drugi blondyn lekko się poirytował jego pomysłem, aby zostawić go i sobie gdzieś pójść. Tak, teraz najlepiej uciekać. — Dlaczego to wszystko ukrywasz?! Kiedyś nie mogłeś być gorszy niż jesteś teraz!
— Zdziwisz się! — wrzasnął nie mogąc już opanować własnych emocji. — Mordowałem! Robiłem na ludziach eksperymenty! Przeze mnie rodzina, znajomi... Stali się zombie! Nie zabiję ich, nie mogę, nie chcę! Tam możliwe, że jest...
— Dobra koniec — wtrącił się Chae, który zauważył w oczach Minhyuka łzy. — Wonho nie przesadzaj, za daleko już to zaszło.
— Ale kurwa... Sam mówiłeś, że...
Hyungwon pokiwał przecząco głową, aby uspokoić kolegę. Był nowy, dopiero  co poznał prawdziwe realia zniszczonego świata, nie rozumiał, że życie wśród zombie, lekarzy i w tych latach jest bardzo ciężkie.
Chłopak chwycił blondyna za nadgarstek i w końcu wyprowadził go na zewnątrz budynku, w którym się ukrywali. Wpatrywał się przed siebie, jednak pragnął, by Shin poczuł tę aurę, jaką on czuł.
— Dlaczego on taki jest?
— Słuchaj... Nie wiem czy mogę ci o tym powiedzieć. Skoro Minhyuk sam jeszcze tego nie zrobił to nie chciał pewnie byście się dowiedzieli o jego przeszłości, a wcale nie była taka wesoła jak wam wszystkim się wydaje. To, że teraz taki jest wywołały wydarzenia, jakie zaszły w jego życiu dawno temu. Rozumiem, że chcesz by podjął się odnalezienia lekarstwa, jednak dla niego jest to tak samo trudne, jak dla ciebie, dlatego proszę cię... Na razie o nic, ani mnie, tym bardziej jego, nie pytaj. — Hyungwon wciąż nie był przekonany czy dobrze zrobił wyjawiając kawałek prawdy, którą Lee chciał za wszelką cenę utrzymać w tajemnicy, ale tak było lepiej. Zresztą... Sam medyk wyjawił już trochę za dużo. — Wiesz co? Dziwię się, że hyung wciąż potrafi normalnie funkcjonować.
Hoseok rozluźnił ucisk dłoni. No dobrze, może i Minhyuk miał w życiu tak okropnie jak opowiadał informatyk, ale cholera... Było jeszcze tyle żyć do uratowania, przecież nie tylko oni mieli problemy. Byli też inni, którzy potrzebowali ich właśnie teraz.
Po dłuższym milczeniu w oddali obydwoje ujrzeli zbliżające się postacie. Było ich niewiele, jednak od razu mogli zrozumieć kim była tajemnicza grupka. Blondyn przekonany o tym, że to jego siostra wraz z drużyną, ruszył w ich kierunku.
— Noona! — Krzyknął na cały głos, jednak zaraz zatrzymał go Hyungwon.
— To nie oni... — Mruknął niezadowolony i chwytając go za nadgarstek wbiegł do budynku. — Minhyuk, zbieraj się. Oni w końcu przyszli.
Lee drgnął lekko, ale zaraz uspokoił się. Wzruszył ramionami jakby go to w ogóle nie interesowało i oparł się o ścianę.
— Jeśli tak chcesz się zachowywać wszystkich uśmiercisz! — wrzasnął Chae. — Znowu uśmiercisz osobę, która...
— Oni już tu są — szepnął Wonho.
Młodszy rozejrzał się wokół siebie, jednak było już za późno. W drzwiach pojawił się człowiek w kombinezonie i paralizatorem w ręce. Pod maską dało się wyraźnie zauważyć, że uśmiecha się szaleńczo. Pewnie dostaną nagrodę za przyprowadzenie któregoś z nich.
— Stań za mną — syknął Hyungwon puszczając przyjaciela. — Ochronię cię.
— Dlaczego to robisz? — Nieoczekiwane pytanie zadał wciąż siedzący Minhyuk, ale tym razem był widocznie zainteresowany.
— To świetna zabawa.
Blondyn parsknął cicho, ale na jego twarzy również pojawił się psychopatyczny uśmiech. Wstał ze swojego miejsca i ruszył w kierunku drzwi trzymając w prawej ręce nóż, a w drugiej strzykawkę.
— Dawaj, dawaj, dawaj! — Wrzasnął uradowany do zaskoczonego i już nie tak pewnego siebie lekarza. Będąc obok niego najpierw zadał mu cios w nogę, ale kiedy tamten uniknął tego, mocno wbił igłę z trucizną w ciało lekarza. — Króciutko...
Odwrócił się plecami do przyjaciół i odbiegł jak gdyby nigdy nic.
Zostało do pokonania tylko pięciu lekarzy.
Heh, łatwizna.
Gdy blondyn zniknął z pola widzenia Hyungwona i kompletnie zaskoczonego, a zarazem przestraszonego Wonho, informatyk chwycił go za ramiona próbując go uspokoić.
— Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
— C-Co się stało... — Wyszeptał cicho, patrząc gdzieś przed siebie. Był sparaliżowana, nie potrafił się ruszyć. To był pierwszy raz kiedy miał walczyć z dawno niewidzianymi lekarzami, a także pierwszy raz gdy widział medyka w takim stanie. Sama nie wiedział kto go bardziej przestraszył. — Ej, co... Co się z nim stało...?
— Nie da cię skrzywdzić.
Blondyn przeniósł wzrok na tęczówki przyjaciela i wyswobodził się z jego uścisku.
— On nie może taki być, trzeba go uspokoić — niepewnie wypowiedział te słowa, obawiając się, że Minhyuk pod wpływem szału zaatakuje własnych przyjaciół. — On nas zabije.
— Broni nas, jak możesz twierdzić, że nas zabije?! — wrzasnął zaskoczony Hyungwon. — To dla nas zrobił się takim potworem! Nie możesz teraz na to narzekać!
— Potwór...
Gdy pierwszy raz zobaczył go nie sądził, że będzie aż tak silny, że jedyne poprawne określenie jakim można go nazwać było „potwór”. Byli inni, on był poczwarą od początku, a Minhyuk powoli stawał się bestią w ludzkiej skórze. Co więc było gorsze?
— Trzeba mu...
— Pomóc, a nie go dołować. Zabawa... Naprawdę nienawidzi tego słowa, ale daje mu cholernego kopa w dupę i pewności siebie, dlatego nie bał się ruszyć na lekarzy... Nie tak jak my — westchnął zaciskając mocno pięści.
Był tchórzem...

❧❧❧

Powoli zbliżali się do wyjścia, które pierwszy zauważył trochę zmęczony Jooheon. Nie lubił małych pomieszczeń, a korytarz którym właśnie szli nie był za duży, przez co jego cała energia znikała. Dopiero gdy ujrzał niewielkie światełko na jego twarzy pojawił się uśmiech i zaczął się śmiać.
W końcu będą wolni.
Kroczący tuż za czerwonowłosym chłopakiem Changkyun wciąż rozglądał się wokół siebie, aby upewnić się, czy na pewno nic już im nie grozi. Przeczuwał, że coś jest nie tak, zresztą jak reszta, ale wolał się nie odzywać i nikogo nie dołować.
Dopiero kiedy nad nimi zatrzęsła się ziemia trochę się przerazili.
— Cholera, co się tam dzieje?! — Warknął wściekły Shownu, który widocznie był poirytowany nieoczekiwanym trzęsieniem.
— Hyunwoo — odezwała się Wonkyu, klepiąc młodszego w ramię.
— Co?
— Zabiorę was do góry, tak będzie szybciej — westchnęła, po czym uklęknęła przed Jooheonem. — Na początek wezmę go i Kihyuna, a później wrócę po was. Wiem, że sobie poradzicie przez chwilę beze mnie, więc o nic się nie martwię. Poza tym nie kłóćcie się. Co jest ważniejsze? Honor czy życie?
Hyunwoo zacisnął pięści z bezsilności, ale kiwnął twierdząco głową. Jeśli miałby wybór uratowania siebie lub ich, zdecydowanie poprosiłby o ratunek dla przyjaciół, jednakże pod ziemią miał pozostać również Changkyun. Cóż, teraz musiałby się skupić jedynie na tym by uratować swoich przyjaciół.
— Pośpiesz się, jasne? — mruknął Son.
Kobieta kiwnęła głową na zgodę i szybko wzięła zaskoczonego Yoo na ręce. Była mężczyzną, a to dziewczyna trzymała go jak księżniczkę, prawie się zagotował ze złości, ale postanowił się nie odzywać. Przynajmniej go uratuje.
Gdy tylko sylwetki trzech postaci zniknęły z pola widzenia kapitana i Ima przyjaciele na spokojnie usiedli na ziemi.
— Zginiemy tu dzisiaj, prawda? — młodszy wypuścił powietrze z ust, a ziemia tuż nad nimi mocno drgnęła. Mężczyźni jednak nie byli przerażeni, wręcz przeciwnie, może po śmierci ich problemy zniknęłyby? — Och, ile o tym marzyłem...
— Nie sądzę by Wonkyu dała nam zginąć, to dobra kobieta, wróci po nas nawet jeśli miałaby sama umrzeć — szatyn odpowiedział z delikatnym uśmiechem. Ufał nowemu nabytkowi Monsta X, tak jakby ta żyła z nimi już dobre kilka lat.
— Pewnie masz rację.
Changkyun usiadł na ziemi, jak gdyby nigdy nic i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Zawsze gdy chciał się uspokoić, bądź głęboko zamyślić palił. To nie był jego nałóg, po prostu dzięki temu potrafił się skupić.
Chłopak wciąż miał wyrzuty sumienia przez to, co przed chwilą miało miejsce. Jakby nie było, nagły atak został na osiemdziesiąt procent wywołany przez Jennie i jej koleżankę, której umiejętności wciąż są nieznane. Obawiał się, że była dziewczyna zechce zemścić się nie tylko na nim, ale też na jego przyjaciołach, a tego za wszelką cenę chciał uniknąć. Nie chciał znów tracić bliskich sobie osób, tym razem będzie trzymał ich kurczowo przy sobie i nie pozwoli odejść.
— Hyung — wypalił nagle szatyn gasząc papierosa — znalazłeś w końcu jakieś poszlaki związane z twoim ojcem? — Starszy od razu pokiwał przeciwnie głową. — Cholera. Gdybyśmy wiedzieli gdzie on jest...
— Musimy radzić sobie bez niego, po za tym... Nawet nie wiem, czy żyje...
Kyun uśmiechnął się delikatnie, gdyż to właśnie kapitan bardzo często polegał na ojcu oraz na opowieściach związanymi z nim. Tym razem postanowił odsunąć na chwilę własne pragnienia i za wszelką cenę uratować przyjaciela. Oczywiście nie mógł za wiele, pozostało mu jedynie czekać aż Wonkyu wróci, ale już postanowił, że do tego czasu nie pozwoli zginąć przyjacielowi pod ziemią.
Shownu pomógł Changkyunowi podnieść się, a następnie obaj udali się w stronę światła, którędy jeszcze przed chwilą wychodziła szatynka. Mężczyźni byli już wykończeni, ale nie chcieli się poddawać. Mieli dla kogo wrócić.
— Oi! — Podekscytowany głos Shin przerwał ciszę, która panowała między dwójką wojowników. — Zabiorę was stąd!
— Zabierz go — mruknął Hyunwoo, kiedy kobieta była dostatecznie blisko, aby mogła go usłyszeć. — Nie pozwól by coś mu się stało. Nie poniesiesz naszej dwójki, nie dasz rady. Ty też się męczysz, bo w końcu też jesteś tylko człowiekiem.
Wonkyu zacisnęła mocno pięści i spuściła głowę.
Nie była człowiekiem, była potworem, a mimo to...
Oni naprawdę zdążyli ich pokochać.
— Nie pozwolę wam zginąć — warknęła wściekła. — Nie macie tutaj nic do gadania... Jestem uparta i was uratuję! Nie jestem słaba, mam siłę by to zrobić, więc to zrobię! To samolubne, wiem, ale cholera mam taki kaprys i koniec kropka!
Nim się spostrzegli zostali schwytani i przerzuceni przez barki. Changkyun wisiał po prawej stronie kobiety, a Shownu po drugiej. Niby hańbiący ruch, ale ucieszył ich. Ta dziewczyna naprawdę nie chce by coś im się stało.
Shin przygryzła mocno wargę czując niewyobrażalny ból w lewej nodze. W czasach, gdy była w laboratorium nie odczuwała tego aż tak bardzo, ale teraz będąc na zewnątrz czuła się coraz gorzej. Nie rozumiała tego co się z nią działo, ale miała nadzieję, że jej mały braciszek nie odczuwa tego tak jak ona.
— Jestem silna — mruknęła sama do siebie.
Skupiła się na końcówkach palców u nogi i niespodziewanie ruszyła. Była niewiarygodnie szybka, nawet wcześniej taka nie była ratując Jooheona i Kihyuna. Być może to słowa lidera dodały jej otuchy.
— Poradzę sobie.
— Na pewno — zaśmiał się Hyunwoo.
— W końcu w ciebie wierzymy — dodał lekko uśmiechnięty Changkyun. — Jesteś silna, uratujesz nas.

❧❧❧

Uderzył pięścią w stół.
Widział wszystko.
Obserwował to jak medyk beznamiętnie rozprawia się z jego kolegami z pracy rozszarpując ich ciała jak gdyby nigdy nic. To miała być zwykła misja uprowadzenia, ale Minhyuk popadł w nieopisany szał. Pierwszy raz widział go w takim stanie. Znał go od małego, kiedy jeszcze przyjaźnił się z jego starszym bratem i nie był tak bezduszny jak w tym momencie.
Przeraził się, zadając sobie pytanie.
Co wydarzyło się w życiu tego młodzieńca, że teraz zabijał z zimną krwią, jak było to normalną częścią jego życia?
— Zniszczyli go, prawda? — jęknął stojący obok Kyunsanga, Minho. W jego oczach pojawiły się łzy.
— Nie Minho... Tak naprawdę nigdy go nie znałeś... Rozdzielono was gdy miał trzy lata, nawet o tobie nie pamięta — westchnął smutny Yoon, gdyż go również dobijała ta oczywista sprawa. — Wiem, że to boli, ale nic nie możemy zrobić, rozumiesz?
— Nawet jeśli nie pamięta, że ma brata... Ja zrobię wszystko by go odnaleźć, chcę z nim porozmawiać, zobaczyć jak żył przez te wszystkie lata — zacisnął mocno pięści, chcąc powstrzymać emocje, które nim targały. — Chcę się dowiedzieć dlaczego stał się potworem....
Yoon poklepał przyjaciela po plecach, po czym wyłączył wielki ekran komputera, chcąc jak najszybciej przerwać oglądanie krwawej bitwy. To, co Minhyuk robił z jego kolegami z pracy było nienaturalne. Ten młodzieniec zachowywał się dziko, jakby nie miał żadnych granic. To był po prostu szał.
— Powinieneś już wrócić do swojej celi — westchnął lekarz, po czym usiadł za swoim biurkiem.
Obecność numeru 320 w jego gabinecie nie była przypadkowa, czy ukrywana w tajemnicy. Wszyscy doskonale wiedzieli, że ci dwaj się znają i nie chcieli im przeszkodzić. Nie tylko obawiali się najlepszego medyka w głównej kwaterze, ale również nieznajomego mężczyzny. Kto wie co mogłoby im przyjść do głowy. Może byli nawet w stanie rozpocząć nagle walkę między sobą?
— Jutro znowu będziecie mnie sprawdzać? — Zapytał ocierając oczy z których na szczęście nie wydobyła się żadna łza, mimo iż było blisko.
— Jesteś głupi — Kyunsang wyciągnął z biurka niewielką buteleczkę. — Weź ją i napełnij krwią. Wiesz jak się to robi, nie?
— Tsa...
— Spróbuję odnaleźć antidotum — odpowiedział od razu.
— Przed tobą nic się nie ukryje, hm? — Zapytał zaciekawiony szatyn, po czym odebrał od kumpla strzykawkę. — Niedużo życia mi zostało.
Yoon nie odpowiedział mu, bo nie chciał mu dawać niepotrzebnych nadziei. Co jeśli nie uda mu się zrobić potrzebnego antidotum i Minho jednak nie przeżyje? Nie chciał później posiadać jeszcze większych wyrzutów sumienia, bo te zawsze będą.
— Dobra idę już — mruknął Lee, po czym udał się do swojej celi. Niestety nie był traktowany jak przyjaciel Kyunsanga, bo wciąż był przeciwnikiem Eternity Corporation, więc na żadne luksusy nie mógł liczyć. — Do zobaczenia.

❧❧❧

Siedzieli już na zewnątrz oczekując nadejścia kapitana i pozostałej dwójki, którzy wciąż znajdowali się pod ziemią. Dopiero dźwięk uderzającego o siebie nawzajem metalu sprawił, że spojrzeli w innym kierunku. W oddali ujrzeli pięć postaci, które ze sobą walczyły. Jooheon podniósł się, po czym wyciągnął z kieszeni niewielkie bomby chcąc ruszyć w tamtym kierunku, lecz powstrzymał go strateg.
— Lepiej tutaj zostańmy. Gdy tylko pozostali wrócą pójdziemy sprawdzić co się tam dzieje. We dwójkę sobie nie poradzimy, nie jesteśmy tak dobrzy w walce wręcz jak inni — mruknął niezadowolony Kihyun, który nie potrafił poradzić sobie ze swoją bezsilnością i tchórzostwem. Chciał stać się silniejszy.
— No dobrze — ku zdziwieniu starszego Lee był niepoprawnie opanowany.
Po kilku minutach najsilniejsza trójka wyszła spod ziemi wyraźnie zmęczona. Yoo od razu ruszył im z pomocą, przytrzymując Changkyuna, który prawie mdlał.
— Yah, co się tam stało? — zapytał zaskoczony strateg, kiedy Shownu upadł na ziemię.
— Kawałek ziemi się na nas zawalił, ale na szczęście była z nami Wonkyu i nas uratowała — westchnął Hyunwoo, po czym wstał. — Jak sytuacja tutaj wygląda? Wszystko jest dobrze?
— Ktoś walczy.
Szatyn wskazał palcem na poruszające się postacie mniej więcej osiemset metrów od nich. Lider szybko wyciągnął z kieszeni niewielki nóż, po czym oznajmił, że sam pójdzie sprawdzić co tam się dzieje, jednak Changkyun szybko kazał mu zaprzestać jakichkolwiek działań.
— Przestańcie — szepnął resztkami sił szatyn, ponieważ to on został najbardziej ranny. — Nie zauważyliście? To Minhyuk popadł w szał. Teraz lepiej mu nie przeszkadzajmy, jeszcze zrobi krzywdę nam, chyba pamiętacie co ostatnim razem odpierdolił. — Ucichnął nagle zastanawiając się nad czymś. — Ale jedno jest pewne. Jeśli Minhyuk jest tutaj, to Wonho, a może nawet Hyungwon są gdzieś w pobliżu.
— Pewnie masz rację — mruknął Hyunwoo. — Nie czekajmy, chodźmy ich poszukać.

❧❧❧

Z boku obserwował jak medyk nieludzko walczy z lekarzami wyrywając im ręce, a nawet rozdzierając trzymającą w ręku strzykawką ciała. Zasłaniał usta ręką byleby nie zwymiotować, a Chae stojący tuż za nim martwił się o niego tak samo mocno jak o przyjaciela. Delikatnie położył na jego ramieniu dłoń, aby jakoś go pocieszyć, jednak gest niezbyt mu pomógł, chociaż trochę się ucieszył, że ktoś przy nim jest. Być może sprawa nie dotyczyła jego, ale bolał go widok rozszalałego Minhyuka.
— Ile on musiał przejść żeby teraz być kimś takim — szepnął i nie czekając na odpowiedź Hyungwona uderzył w ścianę. — Ile...
— Dużo — odpowiedział zgodnie z okropną prawdą.
Szpieg przejrzał wzrok najbliższą pustą przestrzeń, skąd usłyszał nadchodzące kroki. Stanął przed chłopakiem, po czym wyciągnął zza pleców nóż. Każdy z nich posiadał przy sobie tę broń, aby zawsze mieć czym się obronić.
— Och — szepnął zaskoczony, gdy postacie zbliżyły się nieco bardziej. — Tym razem to naprawdę oni.
Wonho nie pytając o nic, wyminął chłopaka i spojrzał na grupkę zbliżającą się do nich. W oddali ujrzał uradowaną siostrę, która biegła na czele Monsta X.
— Noona — wyszeptał, ale zaraz wyciągnął nóż, który następnie rzucił w ich kierunku. Zaskoczone postacie uniknęły ataku, jednak nie rozumiały co się dzieje. — To nie jest noona! Moja siostra byłaby tu znacznie szybciej! Jesteś za wolna.
— Hoseok, to ja — mruknęła wściekła kobieta patrząc na niego z mordem w oczach. — Wiem, że jestem za wolna jak na mnie, ale użyłam za dużo siły żeby teraz jeszcze biec jak popierdolona. Po za tym muszę jeszcze zachować trochę mocy, bo przecież lekarze gdzieś tu są, prawda?
— Mhm — na jej pytanie odpowiedział Hyungwon, który dosyć szybko zaufał grupce.
— Yah, skąd wiesz, że to oni?! — Krzyknął zaskoczony Shin wciąż trzymając w rękach narzędzie. — Jak mogłeś być taki durny? Teraz nas pewnie zaatakują, wracaj tu!
— Znam ich już dobre kilka, a może nawet kilkanaście lat, na pewno są prawdziwi. Na pierwszy rzut oka to widzę.
Shin stanął jak wryty szczerą odpowiedzią informatyka. Żałował tego, że nie był jak on. Nie potrafił rozpoznać, czy jego siostra to na pewno ona czy nie, więc co z niego za brat? Po za tym nie zaufał własnej drużynie przez co poczuł się okropnie. Był złą osobą. Kazał Minhyukowi zrobić antidotum, chociaż czuł jak ciężkie to dla niego może być.
To wszystko było zdecydowanie jego winą.
— Skończył — wyszeptał nagle przestraszony Kihyun, który schował się za liderem obserwując jak medyk wraca z rozszalałą miną. — Co mu tym razem odbije...
Changkyun stojący najbliżej blondyna przyjął pozycję obronną.
— Ja się tym zajmę — odpowiedział z uśmiechem na ustach, ale nim się zorientował Minhyuk wbił sobie w nogę strzykawkę.
Po najbliżej okolicy rozniósł się wyjący z bólu głos medyka, który próbował w ten sposób wrócić do normalności. W ostatniej chwili zorientował się, że coś jest z nim nie tak. Bał się, że po raz kolejny byłby w stanie zaatakować swoich własnych przyjaciół.
Zaalarmowany Hyungwon ruszył w jego kierunku i przytrzymał jego upadające ciało.
— Idiota, znów to zrobiłeś — mruknął zły Chae, który mimo zmęczenia chciał pomóc medykowi. Martwił się o tego chłopaka bardziej niż o resztę, coś z nim było nie tak, ale nie chciał o tym nikomu powiedzieć.

❧❧❧

Obudził go nieoczekiwany hałas. Gdy tylko otworzył przestraszony oczy wstał z łóżka i przybliżył się do ściany trzymając w rękach nóż. Cały się trząsł niczym małe dziecko, ale oprócz wpatrującego się w niego Minhyuka nikogo w pomieszczeniu nie było. Chłopak po krótkiej analizie sytuacji w jakiej się znajdował rozkazał rówieśnikowi się uspokoić i powrócić do spania, jednak on nie chciał tego zrobić.
— Zdaję sobie sprawy, że to wszystko jest przeze mnie, nie martw się. Jestem tu, bo to wszystko jest moja wina i chciałem cię przeprosić. — Uśmiech medyka sprawił, że Hoseok nieco się uspokoił. — Przepraszam za cały wczorajszy dzień. Nie powinienem był wpaść w szał. Pewnie teraz się mnie boisz, prawda?
Shin nie potrafił mu odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony chciał kiwnąć głową, ale z drugiej nie chciał się do tego przyznawać. Co jeśli później wykorzystałby tę informację przeciwko niemu? Nie chciał nawet myśleć o tym co by było gdyby Minhyuk zdradził ich drużynę. Monsta X nie miałoby wtedy żadnych szans.
— Jestem marny w rozmowach, wiesz? — jęknął Lee, kiedy ujrzał jak Shin próbuje się uspokoić. — Jestem taki głupi. Przepraszam cię za wszystko. Powinienem już stąd wyjść, prawda? Pójdę, jeśli tego chcesz.
Chłopak już chciał odejść, jednak wtedy poczuł na nadgarstku uścisk.
— Zostań — mruknął Wonho kładąc się z powrotem na łóżko.
— Chcesz spać? — zapytał blondyn wpatrując się w jego słabe oczy, a on przymknął powieki i kiwnął ruchem głowy. — Mam ci zaśpiewać jakąś piosenkę, czy coś? Pewna osoba zaśpiewała mi ją kiedyś i do teraz ta kołysanka pomaga mi zasypiać, jeśli nie umiem.
Blondyn zamiast mu odpowiedzieć ścisnął mocniej objętą część ciała Minhyuka, po czym splótł ich dłonie razem. Jeśli ma już przy nim być to niech będzie i niech nie ucieka.
— Możesz — odpowiedział.
Medyk uśmiechnął się delikatnie. Bał się tego, że Hoseok już nigdy więcej nie będzie chciał z nim rozmawiać po tym co zrobił, ale ten miło go zaskoczył. Cholera, może jednak powinien zrobić te pieprzone antidotum skoro mu na tym tak zależy, jednakże co to da? Nawet nie wie, czy to by cokolwiek pomogło.
Dwudziestotrzylatek drugą dłoń położył na głowie Shina i zaczął go głaskać. Był przystojny, a jego ciało było wręcz rewelacyjne. Pierwszy raz czuł się przy facecie tak bosko i być może było to dlatego czuł się przy nim naprawdę dobrze, jednak wciąż martwił się o niego. Wcześniej był faszerowany wszelkimi rodzajami leków, a teraz schudł przez to, że nie jadł za dużo. Obawiał się, że działo się z Wonho coś złego. Już nie ważnym było to, czy jemu coś było. Liczyło się to by drugi blondyn był bezpieczny.
Minhyuk zaśmiał się cicho, bo już dawno niczego nie śpiewał, a tym bardziej chłopakowi. Ostatni raz zaśpiewał kołysankę swojej byłej narzeczonej, która została zmieniona w żywego trupa. Wszystkie wspomnienia jakie miał powróciły do niego, a po jego policzkach spłynęły łzy. Szybko je przetarł póki Wonho miał zamknięte oczy i zaczął śpiewać.
Jego głos był delikatny. Od razu przypadł do gustu młodemu mężczyźni na ustach której pojawił się niewielki uśmiech. Nie zdawał sobie sprawy, że ten chłopak jest wszechstronnie uzdolniony.
Ścisnął mocniej jego dłoń, by poczuć jego bliskość jeszcze bardziej. Mimo wcześniejszej kłótni nie chciał by sobie stąd teraz poszedł, potrzebował go. Chciał, by stali się dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi, czy znajomymi z drużyny, jednak czy Minhyuk odczuwał to samo?
— Ślicznie — wypsnęło mu się, jednak nie zdał sobie z tego sprawy. Zaskoczony Lee kontynuował śpiewanie piosenki, jednak jego serce niesamowicie przyspieszyło swoje bicie.

Komentarze

Popularne posty