Zespół : Monsta X
Główni bohaterowie : Wonho, Minhyuk
Pairing : WonHyuk
Ostrzeżenia : Brak
Gatunek : Fantasy, Zombie, Yaoi
Na podstawie: All in - Monsta X
Mogę być twoim bohaterem #00.
Urodził się inny. Na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie, jak każdy mężczyzna w jego wieku. Wysoki, umięśniony brunet, którego największym marzeniem była wolność. Nosił pospolite koreańskie imię, urodził się w zwykły dzień, ale mimo to był inny, nienormalny, niezwykły, nietypowy, niespotykany, wręcz niezgodny z naturą.
Wychował się w pewnej straszliwej firmie jako obiekt badań, a od normalnych ludzi różnił się jedynie tym, że był niesamowicie inteligentny oraz posiadał niewyobrażalne umiejętności fizyczne.
Tylko taka była zasadnicza różnica między nim, a naturalnym społeczeństwem.
Chociaż... może jednak nie do końca.
W swoim ludzkim ciele posiadał wirusa odpowiedzialnego za dodatkowe zdolności. Miał go od początku: żył z nim, dzielił z nim swoje ciało, a nawet pożywienie. Mimo iż nie widać było po nim skutków ubocznych noszenia tego niewielkiego insekta w sobie, czuł, że ten wyżerał go od środka, wyniszczał, sprawiał, że czuł się coraz gorzej, przybliżał datę jego śmierci chcąc przejąć nad nim kontrolę.
Ale on mimo to nie poddawał się w walce o siebie. Każdej nocy próbował odnaleźć położenie wirusa, ale nie wiedział w którym miejscu mógłby być. Gdyby jednak kiedyś go znalazł to chciałby zniszczyć to ścierwo i nieważne było to, że musiałby popełnić samobójstwo, po prostu chciał się pozbyć tego intruza i w końcu poczuć się wolną osobą.
C z ł o w i e k i e m.
Wystarczyło tylko wiedzieć, gdzie on do cholery jest.
Brązowooki nie był w tym jednak sam: wraz z nim w budynku ogromnego laboratorium był jeszcze jeden obiekt badań – jego starsza siostra, którą naprawdę mocno szanował. Od zawsze byli przez większość społeczeństwa odpychani, dlatego mogli polegać jedynie na sobie. Kochali się, martwili się o siebie nawzajem, byli nierozłączni. Tak zgranego i bezkonfliktowego rodzeństwa jeszcze nikt nigdy nie widział i opinia ta wcale nie była przesadzona, wręcz przeciwnie – była to najszczersza prawda.
Uwięzieni w laboratorium nie mogli wyjść nawet na chwilę na podwórko, które było oczywiście solidnie ogrodzone. Lekarze wmawiali im, że prawdziwe powietrze źle wpłynęłoby na ich zdrowie, więc zakazano im wychodzić na zewnątrz. Jednakże, gdy już dojrzeli zorientowali się, że były to jedynie nic nie warte kłamstwa.
Ci ludzie trzymali ich tylko po to, by stworzyć niezwyciężoną broń.
Rodzeństwo naprawdę nienawidziło kiedy mówiono o nich jak o rzeczach, bo przecież też byli ludźmi. Mieli uczucia, byli dokładnie tacy sami jak oni, a mimo to traktowano ich z zniewagą, jakby byli najgorszymi na świecie potworami. A dla lekarzy byli jedynie obiektami pieprzonych badań, nadprzyrodzonymi stworzeniami, które mają pomóc przejąć im kontrolę nad światem.
Właśnie – jeśli chodzi o uczucia...
Hoseok, bo tak się nazywał się ten młody dorosły, miał kiedyś sen – dziwną wizję w której spoglądał na tajemniczego chłopaka z nieznanym sobie uczuciem. Jego głowa była przysłonięta kapturem, a twarz czarną bandamką, przez co było widać jedynie jego oczy. Nie znał go, ale cieszył się, że był obok niego. Tego uczucia nie potrafił opisać żadnymi słowami, nigdy wcześniej tego nie czuł, to było cudowne... Wydawało mu się, że przy nim mógł oderwać się od tego okrutnego świata i o wszystkim zapomnieć.
Ale wtedy zdał sobie sprawę z pewnej rzeczy. Obok niego nie było kogoś ważnego... Przez chwilę zastanawiał się kogo i w końcu zorientował się, że nie ma Wonkyu, jego starszej siostry... Więc gdzie ona do jasnej cholery mogła być?
Nim zdążył ją sobie wyobrazić: obudził się zlany potem.
Czy ten sen mógł być jakimś znakiem, przepowiednią?
Urodził się inny. Na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie, jak każdy mężczyzna w jego wieku. Wysoki, umięśniony brunet, którego największym marzeniem była wolność. Nosił pospolite koreańskie imię, urodził się w zwykły dzień, ale mimo to był inny, nienormalny, niezwykły, nietypowy, niespotykany, wręcz niezgodny z naturą.
Wychował się w pewnej straszliwej firmie jako obiekt badań, a od normalnych ludzi różnił się jedynie tym, że był niesamowicie inteligentny oraz posiadał niewyobrażalne umiejętności fizyczne.
Tylko taka była zasadnicza różnica między nim, a naturalnym społeczeństwem.
Chociaż... może jednak nie do końca.
W swoim ludzkim ciele posiadał wirusa odpowiedzialnego za dodatkowe zdolności. Miał go od początku: żył z nim, dzielił z nim swoje ciało, a nawet pożywienie. Mimo iż nie widać było po nim skutków ubocznych noszenia tego niewielkiego insekta w sobie, czuł, że ten wyżerał go od środka, wyniszczał, sprawiał, że czuł się coraz gorzej, przybliżał datę jego śmierci chcąc przejąć nad nim kontrolę.
Ale on mimo to nie poddawał się w walce o siebie. Każdej nocy próbował odnaleźć położenie wirusa, ale nie wiedział w którym miejscu mógłby być. Gdyby jednak kiedyś go znalazł to chciałby zniszczyć to ścierwo i nieważne było to, że musiałby popełnić samobójstwo, po prostu chciał się pozbyć tego intruza i w końcu poczuć się wolną osobą.
C z ł o w i e k i e m.
Wystarczyło tylko wiedzieć, gdzie on do cholery jest.
Brązowooki nie był w tym jednak sam: wraz z nim w budynku ogromnego laboratorium był jeszcze jeden obiekt badań – jego starsza siostra, którą naprawdę mocno szanował. Od zawsze byli przez większość społeczeństwa odpychani, dlatego mogli polegać jedynie na sobie. Kochali się, martwili się o siebie nawzajem, byli nierozłączni. Tak zgranego i bezkonfliktowego rodzeństwa jeszcze nikt nigdy nie widział i opinia ta wcale nie była przesadzona, wręcz przeciwnie – była to najszczersza prawda.
Uwięzieni w laboratorium nie mogli wyjść nawet na chwilę na podwórko, które było oczywiście solidnie ogrodzone. Lekarze wmawiali im, że prawdziwe powietrze źle wpłynęłoby na ich zdrowie, więc zakazano im wychodzić na zewnątrz. Jednakże, gdy już dojrzeli zorientowali się, że były to jedynie nic nie warte kłamstwa.
Ci ludzie trzymali ich tylko po to, by stworzyć niezwyciężoną broń.
Rodzeństwo naprawdę nienawidziło kiedy mówiono o nich jak o rzeczach, bo przecież też byli ludźmi. Mieli uczucia, byli dokładnie tacy sami jak oni, a mimo to traktowano ich z zniewagą, jakby byli najgorszymi na świecie potworami. A dla lekarzy byli jedynie obiektami pieprzonych badań, nadprzyrodzonymi stworzeniami, które mają pomóc przejąć im kontrolę nad światem.
Właśnie – jeśli chodzi o uczucia...
Hoseok, bo tak się nazywał się ten młody dorosły, miał kiedyś sen – dziwną wizję w której spoglądał na tajemniczego chłopaka z nieznanym sobie uczuciem. Jego głowa była przysłonięta kapturem, a twarz czarną bandamką, przez co było widać jedynie jego oczy. Nie znał go, ale cieszył się, że był obok niego. Tego uczucia nie potrafił opisać żadnymi słowami, nigdy wcześniej tego nie czuł, to było cudowne... Wydawało mu się, że przy nim mógł oderwać się od tego okrutnego świata i o wszystkim zapomnieć.
Ale wtedy zdał sobie sprawę z pewnej rzeczy. Obok niego nie było kogoś ważnego... Przez chwilę zastanawiał się kogo i w końcu zorientował się, że nie ma Wonkyu, jego starszej siostry... Więc gdzie ona do jasnej cholery mogła być?
Nim zdążył ją sobie wyobrazić: obudził się zlany potem.
Czy ten sen mógł być jakimś znakiem, przepowiednią?
Jeju Kobieto! To jest takie ciekawe i dobre, że cieszę się, że w końcu nadrabiam zaległości. Lecę czytać kolejny rozdział, bo prolog mnie zdecydowanie wciągnął ♥
OdpowiedzUsuń