.
Oczekując na nowe wiadomości od podwładnego, Bakugou postanowił udać się do lochów statku. Jeszcze zanim wszedł do wybranego miejsca, założył na swój nagi tors czerwoną pelerynę, która posiadała futro zabitego wilkołaka. Chciał pokazać nad księciem przewagę.
— Halo, słyszy mnie ktoś?
Z korytarza dobiegł błagający głos. Kapitan jednostki morskiej parsknął pod nosem. Jeniec umiejscowiony był w ostatniej celi, specjalnie dla niego przygotowanej. Zero luksusów, jedynie łóżko i wiaderko na odchody. Pewnie nie mógł tego znieść – w końcu była to pewnego rodzaju zniewaga w jego stronę i musiał okryć się hańbą. Na samą myśl o zniesmaczeniu Todorokiego, Bakugou uśmiechał się od ucha do ucha.
Najbliższa rodzina króla zapłaci mu za doznane krzywdy. Za morderstwo jego słabych rodziców. Królestwo musiało ponieść stratę. Dla satysfakcji blondyna wystarczą tylko głowy przywódcy i jego dzieci. Nikogo więcej przecież nie chciał krzywdzić. Wszyscy byli przecież tak bezsilni.
— Słychać cię głośno i wyraźnie — powiedział Bakugou, kierując się w stronę celi. — Czego byś sobie zażyczył?
— Masz mnie natychmiast uwolnić… — Książę zamilkł, gdy tylko pojawiła się przed nim poznana wcześniej postać. — Czego ode mnie chcesz? — zapytał drżącym głosem. — Nic złego nie uczyniłem. Nie rozumiem tego porwania.
— A cóż tutaj dużo do rozumienia? — odparł wprost blondyn. Przybliżył się do krat, które następnie objął palcami i mocno ścisnął. — Ciesz się, że jesteś uwięziony. W innym wypadku już by cię nie było.
Chłopak o włosach koloru czerwonego i białego odsunął się o krok. Jego tęczówki drgały, a dłonie lekko się trzęsły. Nie potrafił ukryć strachu. Tak potężny a jednocześnie słaby.
Bakugou parsknął śmiechem, rozluźniając uścisk na prętach.
— Gardzę tobą — warknął, lecz jednocześnie bawiła go ta sytuacja.
Wreszcie miał pierwszą osobę. Mógł nim rozporządzać do woli. W końcu był jego skazańcem. Endeavor będzie cierpiał za swoje rządy. Powoli blondyn będzie sprawiał władcy najgorszy ból. Nie ma nic gorszego niż cierpienia najbliższych… lecz jednocześnie czy Todoroki przejmie się najmłodszym synem?
Shouto nigdy nie odziedziczy po nim tronu.
Czy te wszystkie trudy kapitana statku Czerwonego Smoka będą się opłacały?
— Nic złego nie uczyniłem… Starałem się całe dotychczasowe życie być dobrym człowiekiem… — wtrącił książę. Starał się odwrócił wzrok, ale jednocześnie czasem musiał spojrzeć na blondyna.
— Wystarczyło, że urodziłeś się w nieodpowiednim momencie i natrafiłeś na mściciela — skomentował. Jego twarz nie wykazywała żadnych emocji. Starał się zachować wobec jeńca neutralnie. — Nienawidzę cię.
— Nie mogę teraz odpowiadać za poczynania króla! — krzyknął, po czym przygryzł dolną wargę. Wyglądał, jakby toczył wewnętrzną walkę. — Mego ojca! Nie prosiłem się o bycie księciem tego kraju!
— Żalisz mi się? — zapytał spokojnie Bakugou. Oparł się o drewnianą ścianę statku, który kołysał się wraz z rytmem wody. — Nie bądź śmieszny.
Kapitan statku skierował wzrok w stronę dłoni rówieśnika. Zaciskał je, aby ukryć drgawki.
— Boisz się? — Katsuki zadał kolejne pytanie, ale spuszczona głowa księcia dała mu jednoznaczna odpowiedź. — Żałosne.
Kapitan statku zacisnął pięści, po czym nieoczekiwanie jedną z nich uderzył w drewnianą ścianę. Miał mocno zaciśnięte nie tylko brwi, ale i zęby, które ujrzały światło dzienne.
— To ty pożałujesz tego, co teraz wyprawiasz — mruknął Todoroki, lecz nie potrafił spojrzeć chłopakowi w oczy. Jego ciało lekko drgało. — Odnajdą nas i pozbędą się zagrożenia!
— Pytanie: kto dla kogo jest zagrożeniem? — parsknął Bakugou, a Shouto zwrócił wzrok w kierunku porywacza. — Twoi bracia i siostra są starsi… A mimo to ty odziedziczysz tron. Trochę niespodziewane… — wzruszył ramionami. — Ale co się dziwić… Jesteś jego najlepszym dziełem.
Todoroki zacisnął pięści, nie potrafiąc udzielić odpowiedzi. Po raz kolejny był w stanie jedynie odwrócić wzrok i zamilknąć.
Rozmowę przerwał im jednak mocny huk na pokładzie statku. Bakugou spojrzał na schody prowadzące na świeże powietrze i pomknął w znaną sobie stronę. Nie obrócił się już w stronę swojej pierwszej ofiary. W tym momencie miał ważniejsze sprawy na głowie. Musiał ochronić statek, a przede wszystkim wierną załogę, przed przekleństwem nie tylko morza, ale i ludzi, którzy ich atakowali.
— Kaminari! — warknął Bakugou. Po chwili podbiegł do niego pirat wokół którego utworzyły się elektryczne błyskawice. — Ty lepiej się schowaj, żeby nie zrobić nikomu krzywdy!
— No dobra… — mruknął urażony członek załogi i spuścił głowę, kierując się w stronę swojej kajuty.
— Mineta! — krzyknął kapitan statku, zwracając uwagę najniższej osoby. — Weź swoje kule do łapy i czekaj na rozkaz do ataku! Statek wroga musi znaleźć się naprawdę blisko nas.
— Tak jest, kap…
— Ale kapitanie! — Do ich rozmowy wtrącił się człowiek z umiejętnością manipulowania taśmami przyczepionymi do łokci. — Gdy podpłynie to na pewno armaty…!
— Zanim się zorientują… — Bakugou uśmiechnął się mocno zaciskając brwi i zęby. — Wysadzę ich powietrze! — Ze spoconych rąk chłopaka zaczęły pojawiać się niewielkie wybuchy. — Nie zdołają uciec przed moją potęgą!
— Tak jest, kapitanie! — Dwójka członków załogi zasalutowała, po czym zajęła swoje miejsca.
Prawdopodobnie wszyscy piraci byli jednocześnie przerażeni, ale i podnieceni wizją walki z oponentem. Dawno nie mieli okazji z nikim walczyć, więc w tym momencie mogli przećwiczyć swoje dary i współpracę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥