Pech. To słowo ciągnęło się za nią niczym mantra przez ostatnie dwa tygodnie. Wszystko zaczęło się ostatniego dnia sierpnia, wtedy, kiedy nie mogła sobie wyobrazić najbardziej nieodpowiedniego momentu.
Słońce wzbiło się ponad panoramę miasta, a na tokijskich ulicach pojawiało się coraz więcej samochodów. Nic nie zwiastowało ulewnego dnia, na niebo nie zauważyła jakiejkolwiek chmury. Odsuwając żaluzje, zasłoniła ręką oczy. Było dla niej zbyt jaskrawo. Odwróciła się przez prawe ramię i otworzyła szafę. Dzisiaj powinna dobrze wyglądać. Niestety włosy nie chciały współpracować, a fioletowe cienie pod oczami musiała zakryć podwójną warstwą korektora. Przeglądała wieszaki w poszukiwaniu przyzwoitego ubioru na dziś.
— Ta za jasna, ta niezbyt wyjściowa — przesuwała kolejne sukienki. — Zbyt obcisła, za krótka. O w tą się już pewnie nie zmieszczę.
— Lucy! — usłyszała głos przyjaciółki dobijającej się do drzwi pokoju. — Zaraz tam wejdę i ci wybiorę fikuśną sukienkę!
— Rin przestań! — skarciła ją. — To nie jest śmieszne. Nawet nie wiem, co powinnam ubrać.
— Powinnaś więcej wierzyć w siebie — razem ze współlokatorką spoglądnęła na ubrania. — Nie, nie będziesz kolejny dzień szła w spodniach! Patrz jaka piękna pogoda.
— Spodnie też się nadają na piękną pogodę.
— Pierwszy dzień w pracy musisz zrobić wrażenie!
— Wrażenie dobrej pracownicy, a nie ulicznej ladacznicy — skomentowała pod nosem.
— Kto tu mówi o ladacznicach? — Rin wzruszyła ramionami. — Po prostu musisz dobrze wyglądać. Nie możesz być zbyt skromna, bo będą uważać, że nie masz na tyle odwagi, by zaprotestować.
Pech. Te słowo miało coś w sobie. Nie wiedziała, czy to pech, czy przeznaczenie, ale właśnie wychodziła z klatki mieszkaniowej ubrana w czarną sukienkę do kolana z długimi rękawami, lekko opiętej w niektórych miejscach ciała.
Tak Lucy musisz schudnąć — pomyślała. Sukienka należała do Rin. Na nogi Lucy odważyła się ubrać niezbyt wysokie szpilki, chociaż wychodząc z budynku zaczęła tego żałować.
Pech. Słowo krążące jak bumerang, atakujący raz za razem. Podeszła do sędziwej Toyoty Yaris i odpaliła silnik. A raczej próbowała.
— Nie tylko nie to! — zaskomlała słysząc warkot silnika. — Nie możesz w tej chwili!
Samochód odmówił mi posłuszeństwa, a sprawdzając zegarek, zorientowała się, że jeżeli chce zachować resztkę godności, to musi pozostawić go na parkingu, a udać się innym środkiem komunikacji do biurowca. Westchnęła. Próbowała zamówić taksówkę, niestety bezskutecznie. Pech. — Jak to możliwe, że w poniedziałkowy poranek nie ma żadnej taksówki wolnej? — pomyślała. — To przecież niesłychane.
Jadąc komunikacją miejską straciła dziesięć minut, a za kolejne dziesięć powinna stanąć przy recepcji budynku wydawnictwa Konoha Publishing House i rozpocząć nowy etap życia. W dalszym ciągu nie wiedziała, dlaczego zdecydowali się przyjąć na tą posadę taką osobę jak ona — świeżą i nieopierzoną, jak czasami mawiała jej matka, studentkę literatury angielskiej. Jednak w tamtym momencie nie miała czasu tego roztrząsać.
Metro stanęło na peronie Sunagakure. Wybiegła z pojazdu i skierowała się w stronę schodów. Tylko dziesięć minut. Nie mogła się spóźnić. W swoim CV i podaniu o staż zaznaczyła, że jest osobą punktualną, nie chciała dać ciała.
Wychodząc z tunelu rozejrzała się po okolicy, jednak już z daleka widać było wielki, stalowo — szklany budynek. Postawiła dwa kroki w przód i poczuła krople deszczu na swoim ramieniu.
— Nie, tylko nie to — zastękała. — Muszę zdążyć do pracy, a nie mam parasola.
I wtedy zdarzyło się najgorsze. W każdym bądź razie w tamtym momencie tak uważała. Bezchmurne wcześniej niebo pokryło się ciemnymi chmurami i struga deszczu runęła na ulicę. W tym także na Lucy.
— Świetnie — spojrzała raz jeszcze na wyświetlacz. 8.55. Miała tylko pięć minut, aby zdążyć dojść do wydawnictwa i aby zachować jakąś resztkę godności. Pędem puściła się w boczną uliczkę, wyklinając pomysł zakładania cienkich obcasów na nogi.
— Zdążyła pani w ostatniej chwili — usłyszała poważny głos blondwłosej recepcjonistki. — Panna Miobuku?
— Tak — odpowiedziała lekko zdyszana i uśmiechnęła się do kobiety, dziękując jednak Rin, że pozwoliła jej ubrać tą sukienkę.
— Jest pani cała mokra. — Nie obeszło się bez głośnej uwagi.
— Niestety deszcz mnie złapał, kiedy wysiadałam z metra. — wymsknęło jej się zanim zdążyła ugryźć się w język.
— Od tego są parasole — docisnęła blondynka.
— Niestety zapomniałam wziąć z mieszkania.
— Proszę za mną.
Blondynka nie odezwała się więcej, Jadąc oszkloną windą rozglądała się po budynku, Widziała wszystkich pracujących za szklanymi ścianami, wspartymi jedynie stalowymi konstrukcjami. Winda zajechała na czternaste piętro. Nad nim znajdowało się jeszcze tylko jedne. Niestety nie wiedziała, co się znajduje wyżej, bo sufit nie miał szklanej powierzchni, tak jak pozostałe. Najwidoczniej musiało być tam coś ważnego. Może jakiś zarząd? Albo archiwum.
— Pan Shikamaru już na nas czeka — otworzyła drzwi i weszła pierwsza, pokazując oczywiście swoją wyższość w hierarchii.
— Dzień dobry — dobiegł ją ciepły głos wysokiego bruneta, o piwnych oczach i z kolczykami w uszach, który wystawił rękę do przywitania. — Panna Lucy Miobuku? Zapraszam.
— Dzień dobry — uścisnęła dłoń, była ciepła i delikatna.
— Widzę, że Temari już poznałaś — popatrzył na blondwłosą piękność. — To jest moja asystentka. — Pani z recepcji to rzeczywiście nie pani z recepcji, a asystenta jakiej ważnej postaci w tym biurowcu. — Jestem Shikamaru Nara i zajmuję się publikacją powieści zagranicznych.
— Jesteś także odpowiedzialny za logistykę naszego wydawnictwa — rzekła Temari spoglądając za okno. — W skrócie mówiąc jesteś dyrektorem tego działu, a ja twoją prawą ręką. Za to ty, Lucy, odbywasz tu staż, więc od początku zacznij być zaangażowana, bo nie będziemy tolerować obiboków.
— Temari dlaczego jesteś taka straszna? — Shikamaru uśmiechnął się w stronę Miobuku, ale napięcie było czuć w powietrzu. — Nie powinnaś zachować się w taki sposób. Przestraszysz wszystkich nowych pracowników.
— Nie oczekuje byś mnie lubiła — tym razem jej wzrok z mokrej szyby padł na Lucy, która poczuła się lekko przestraszona pod wpływem jej zielonych tęczówek. — Mamy się szanować, a nie przyjaźnić. Za to ty jesteś jak zawsze zbyt pobłażliwy — skierowała się w stronę bruneta. — To chyba już koniec. Chodź za mną Lucy, pokaże ci twój boks.
Boks. Pomyślała, że zabrzmiało to dosyć niemile, ale taka była prawda. W wydawnictwie pracownicy mieli wyznaczone stanowiska, oddzielone niewysokimi ściankami. Wychodząc z pokoju Shikamaru, skierowały się w prawo i dochodząc do końcowej szyby Temari wskazała mały kąt z komputerem, koszem na dokumenty do utylizacji i tablicą korkową.
— Tutaj jest twoje miejsce pracy. Ja siedzę przy pierwszym biurku koło Shikamaru, Gdy będziesz coś potrzebować zapytaj, ale uważaj — dodała. — Jestem wymagająca.
— Jasne — odpowiedziała i usiadła w fotelu, zajmując się swoją pracą. Temari przyniosła część dokumentów, które Lucy powinna posegregować i wskazała, gdzie jest reszta plików.
Cały dzień minął Lucy praktycznie na przeglądaniu wstępnych próbek części autorów. Niektóre były ciekawe, inne wręcz odrzucające. Wykonywała polecenia Temari, kiedy to powiedziała, że Miobuku może zejść na przerwę. Dopiero wtedy poczuła, że zrobiła się głodna. Brak śniadania to nie był dobry pomysł. Zabrała torebkę z biurka i skierowałam się w stronę windy. Zjechała na parter i wyszłam z budynku. Ulga spowodowana ponownym wyjściem słońca zza chmur, stała się bezcenna. Zapatrzona w niebo nie widziała, kiedy wysoki mężczyzna przechodząc obok, w drzwiach wejściowych zahaczył o drobne ramię i szturchnął ją dosyć mocno. Momentalnie odwróciła się do tyłu. Siwowłosy mężczyzna nawet nie sprawił sobie trudu, aby zobaczyć, czy jego ofiara nie jest poszkodowana.
— Ugh — warknęła do siebie. Jednak kolejne burczenie w brzuchu przypomniało jej, aby zacząć rozglądać się za jedzeniem. Na rogu zauważyłam mała kawiarenkę z kanapkami i mrożoną herbatą. Usiadła przy jednym ze stolików i zjadła swój śniadanio—obiad. Spostrzegła, że powoli mijał czas lunchu. Powróciła do biura i ponownie zaczęłam sprzątać arkusze.
Opuszczając pracę, usłyszała by wziąć jeszcze kilka dokumentów do wrzucenia na dole do niszczarki.
Ledwie wchodząc do windy, nacisnęła poziom -1. Musiała zejść do magazynu, gdzie znajdowały się miejsca przeznaczone na utylizację niepotrzebnych dokumentów. Otwierające się drzwi windy, spowodowały, że ruszyła do przodu zawalona stosem papierów. Kolejny raz ktoś na nią wpadł. Tym razem z impetem. Wszystkie kartki rozsypały się na posadzkę, a Lucy dostrzegłam szarą czuprynę.
— Może byś uważał jak chodzisz? — powiedziała poirytowana i zaczęła się schylać po dokumenty. Mężczyzna spojrzał na Lucy z politowaniem, chyba nie dowierzając co do niego powiedziała. — Głuchy też jesteś? Może pomógłbyś mi chociaż to pozbierać. Spędziłam nad tym cały dzień, aby to ogarnąć.
— Jakbyś patrzyła przed siebie lub włożyła okulary, to nie musiałabyś tego zbierać, proste — odpowiedział wreszcie i wyminął kobietę. — Jeżeli jesteś łamagą, to zawsze twoje życie będzie tak wyglądać, koteczku.
Drzwi windy się zamknęły nim Lucy zdążyła cokolwiek powiedzieć. Przez oszklone ściany widziała jak fałszywie mężczyzna się uśmiechnął. Z początku nie zorientowała się, że jadąc na górę bacznie ją obserwuje, a gdy ich spojrzenia nie mogły się od siebie oderwać, poczuła na policzkach ciepło. Przerwała wzrok mordercy, zakrywając włosami gorące policzki. Była zła na mężczyznę w garniturze. Była zawstydzona jego fascynującymi tęczówkami.
Ta historia będzie tak szalona i cudowna! Tęskniłam za nią i cieszę się, że mogę ją przeczytać po raz kolejny ^^
OdpowiedzUsuńPo lekkich, kosmetycznych poprawkach będę tutaj zamieszczać. Cieszę się, że ktoś na nią czekał :)
Usuń