Wszystkie jej imiona [ 38 ]

 


JURE's POV

Kiedy przed samym wejściem na scenę w teatrze Križanke Bojan idzie się wysikać, pozostali naskakują na mnie, jakbym co najmniej dokonał zbrodni.

– Kurde, musisz mu powiedzieć – powtarza mi Jan.

– To nie fair wobec niego – dodaje Martin.

– Bojan powinien wiedzieć – zgadza się z pozostałymi Kris i wtedy właśnie bohater naszej dyskusji wraca z kibla, zapinając przy nas spodnie.

– O czym powinienem wiedzieć? – pyta tym swoim niemiłym tonem, którym zwraca się do ludzi bardzo rzadko, jedynie gdy jest na maksa wkurzony (i nie chodzi mi o Maksa brata Krisa).

– Eeee... O tym, że... że no wszyscy czujemy tremę przed dzisiejszym koncertem – to jedyne, co przychodzi mi na myśl, i co jest jednocześnie zgodne z prawdą. Z tym że już o tym gadaliśmy i Bojan na pewno tego nie kupi. A nawet gdyby zamierzał kupić, pozostali skutecznie mu to uniemożliwiają. W jednej chwili oczy Jana, Martina i Krisa zwracają się na mnie, a oni jak na komendę przywołują mnie do porządku:

– Jure!

I wiem, że już się nie wywinę.

– Co ty znowu przeskrobałeś? – drąży z uporem Bojan.

– Oj tam zaraz przeskrobałem... zluzuj gumę w gaciach, nic nie zrobiłem. Chyba. Bojči, pogadamy na osobności, bo ci trzej zaraz pożrą mnie wzrokiem, przeżują i wyplują niezdolnego zagrać cokolwiek – proszę. Kiedy już decyduję się powiedzieć mu o tym, o czym pozostali od dawna mają pojęcie, chcę to zrobić chociaż na własnych warunkach, a nie dyktowanych przez naszych przyjaciół. Ale Bojan tak się na to nie zapatruje. Serio jest wkurzony...

– Skoro oni i tak już wiedzą, o co chodzi, to możesz gadać przy nich – odpowiada.

Nie pozostaje mi nic innego.

– Pamiętasz Nikę? – zwracam się do niego.

Bojan marszy brwi.

– Jaką Nikę? – pyta.

Pamięta ją doskonale, wiem o tym, tylko się zgrywa, bo nie chce okazać, że cokolwiek, choć bardzo krótko, dla niego znaczyła.

– No Nikę, tę z imprezy u Amayi w Mariborze.

– Ach, tę, coś mi świta.

– Ona jest tutaj.

– Gdzie?

– Eh no... tutaj. – Bojan chyba nie do końca rozumie, bo rozgląda się dookoła z durną miną. – Ale nie na backstage'u, na widowni.

– Przyjechała na nasz koncert? Skąd wiesz?

– Bo ją zaprosiłem.

– Po co?

Bojan albo naprawdę nie chwyta, albo tylko się zgrywa. Jan, Martin i Kris śledzą całą rozmowę uważnie i on chyba zaczyna żałować, że nie zgodził się pogadać ze mną sam na sam. Bo tak jego reakcje wystawione są na widok i ocenę pozostałej trójki.

– Widzisz, po tym jak kazałeś mi przeprosić od siebie Nikę... pisaliśmy trochę.

– Aha, nic nie wspominałeś. A przynajmniej nie mi.

– Sorry, Bojči.

– Więc czemu dzisiaj mi o tym mówisz?

– Bo możesz ją spotkać i poczuć się niezręcznie. Wolę cię uprzedzić.

– Raczej jej nie spotkam. Chyba że po koncercie nie wraca do hotelu, tylko zabierasz ją na nasze afterparty.

I wtedy wyrzucam z siebie to, co najtrudniejsze:

– Nika zatrzymała się u mnie.

– Świetnie – podsumowuje Bojan. I tyle, tylko tyle?

– Masz do mnie o to pretensje? – pytam.

Bojan z niemiłego tonu przechodzi na sarkastyczny.

– Nieee, co ty, wszystko jest w idealnym porządku: uciekła ode mnie dziewczyna, inna związała się z moim kumplem, a za chwilę zagram ostatni koncert z moim przyjacielem, ale wszystko jest cacy! – Bojan po tych słowach kieruje się w stronę wyjścia z pomieszczenia, w którym siedzimy, i żaden z nas nie wie, jak go zatrzymać. To był zły pomysł, by powiedzieć mu o mnie i Nice kilka minut przed wejściem na scenę. Cholera, mogłem to zrobić po koncercie! Co jeśli Bojan nie da rady w tym stanie wystąpić? Ale on niespodziewanie się cofa i... przytula mnie. – Nie, to ja przepraszam, Maček. Nie ukrywam, że trudno się cieszyć, że innym się powodzi, kiedy samemu jest się w ciemnej dupie, mimo wszystko życzę wam szczęścia – mówi i wierzę, że robi to szczerze. Ja też ściskam go mocno, bo wiem, że niektórzy czasami po prostu bardzo potrzebują pocieszenia.

 

NIKA's POV

Nie jestem przyzwyczajona do spania w jednym z łóżku z kimkolwiek, dlatego trochę się zapominam, gdy po koncercie w Križankach i afterparty budzę się obok Jure w jego sypialni. Przeciągam się z głośnym ziewnięciem, niechcący uderzając dłonią w twarz chłopaka. To wyrywa go ze snu.

– Ałaaaa, za co? – jęczy, unosząc się lekko na łokciu. Jure ma taką minę, jakby światło raziło go w oczy, a każdy włos sterczy mu w inną stronę. Podsumowując, wygląda jak ktoś, kto właśnie obudził się na kacu.

– Ojejku, sorki! To było przypadkowo! – wykrzykuję, zapominając, że głośne dźwięki zapewne również nie są przyjemne dla jego uszu w tym stanie.

Cmokam go w policzek, w który go przypadkowo uderzyłam.

– Od razu lepiej. – Jure się szczerzy. – Ale mogłabyś się jeszcze trochę położyć. O której masz ten autobus do Mariboru?

– O czternastej piętnaście.

– A która jest?

– Jakoś po dziesiątej.

– No, to dużo czasu. Połóż się jeszcze.

Tak robię, a Jure opłata mnie ramionami i muszę przyznać, że jest mi miło. Od tego dotyku robi mi się też gorąco. Czuję, jak kropelki potu zbierają mi się pod piżamą. Kiedy myślę, że Jure ponownie zasnął, mówię mu, a w zasadzie sobie:

– Dzięki, że uprzedziłeś Bojana, że tu będę. Czułabym się niezręcznie, gdyby nadal nie miał o nas pojęcia. On też byłby pewnie zmieszany.

– Od kiedy martwisz się o Bojana? – pyta Jure i to uświadamia mi, że się pomyliłam. Jure nie śpi.

– Wiesz... na początku byłam na niego zła za to, jak mnie potraktował. Ale kiedy do mnie napisałeś i trochę go usprawiedliwiłeś, jakoś mi przeszło. Wczoraj też był taki przygnębiony, że nie mogłabym dłużej się na niego obrażać – odpowiadam szczerze.

Podczas imprezy w domowym studiu chłopaków zamieniłam z nim kilka zdań. Podeszłam do niego. Przywitałam się jakby nigdy nic i zapewniłam, że nie mam do niego żalu. Bojan za to życzył mi i Jure szczęścia. Mówił szczerze, choć widziałam, ile kosztowały go te słowa. Taki smutek w oczach nosi tylko ktoś, komu złamano serce.

– Ej, mam być zazdrosny? – oburza się Jure.

– O Bojana?

– Bo w końcu najpierw to na niego zwróciłaś uwagę, tylko uznałaś go za zwykłego palanta. A teraz nie uważasz już, że jest palantem, i ja nie wiem, co mam o tym myśleć.

– Ty w ogóle za dużo myślisz, Kotku. A zazdrosna mogę być co najwyżej ja. O Hanę.

– Co?! No teraz to dałaś! Hana to tylko moja przyjaciółka. Od dawna już nic więcej mnie z nią nie łączy – tłumaczy Jure, podnosząc się do pozycji siedzącej.

Nasze rozmowy są tak burzliwe, że możemy zapomnieć o dalszym spaniu.

Lubimy sobie dogryzać, a wiemy o sobie wystarczająco dużo rzeczy, by to robić. Kiedy Jure napisał do mnie w imieniu Bojana, by mnie za niego przeprosić, opowiedziałam mu o tym, jak potraktował mnie na imprezie u mojej kuzynki, wtedy w Mariborze. Natomiast on podzielił się ze mną swoją historią miłosną z Haną, która ostatecznie wybrała Jana. Wczoraj miałam okazję ją poznać, na koncercie i na afterparty. Ale widząc, jak świetnie dogaduje się ze swoim chłopakiem, muszę przyznać, że nie, nie jestem o nią zazdrosna.

Mówię o tym, a potem dochodzimy do wniosku, że skoro już i tak nie śpimy, to chociaż napijemy się kawy.

Jure zaparza ją dla mnie ubrany tylko w T–shirt i bokserki, czyli w stroju, w którym spał. Pozwalam też, by uszykował dla mnie śniadanie, bo słyszałam, że dobrze radzi sobie w kuchni. Rzeczywiście, jego naleśnikom nic nie można zarzucić.

Spędzam z Jure leniwy poranek, a potem on odwozi mnie na autobus do Mariboru. To wtedy przyciąga mnie do siebie i pyta mnie na ucho, jakbyśmy znowu byli dziećmi:

– To co, zgodzisz się ze mną chodzić?

– Tak... – odpowiadam i pozwalam się pocałować.

 

BOJAN's POV

Zawsze sądziłem, że moja siostra z racji wykonywanej przez siebie profesji prawnika otacza się raczej porządnymi ludźmi, tymczasem tego wieczoru przez jej koleżankę Sabrinę już dwa razy złamałem prawo.

Nie przypuszczałem, że ona rzeczywiście jeszcze się do mnie odezwie, ale to zrobiła. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie i zapytała, czy umówię się z nią na kolację. Kiedy się wahałem, dodała, że stawia, a ja właśnie wtedy się zgodziłem i zabrzmiało to tak, jakby chodziło mi tylko o to, żeby nie płacić.

Zjedliśmy makaron tagliatelle z krewetkami (Sabrina) i steka z sałatką oraz frytkami (ja). Tak jak wcześniej powiedziała, ona uparła się, że stawia. Zamierzaliśmy przenieść się potem do pubu, lecz gdy opuściliśmy knajpę, wspólnie doszliśmy do wniosku, że w sumie nie chce nam się pić.

Sabrina zaproponowała spacer, a ja się zgodziłem, tym razem bez wahania. Pewnie uznała, że to dlatego, że to nic nie kosztuje. Wyszedłem na sknerę.

Nie pytałem, dokąd idziemy, po prostu podążałem za Sabriną i słuchałem jej, gdy opowiadała mi o serialach, które ostatnio oglądała. Żadnego z nich nie widziałem i raczej nie zobaczę, bo wiem już, jak się zaczynają i jak kończą.

Tak dotarliśmy do nieczynnej dziś z powodu weekendu fabryki, w której Sabrina pracuje.

Wpisała kod, by dostać się na jej teren. I tak znalazłem się w miejscu, w którym nie powinno mnie być. Wtedy złamałem prawo po raz pierwszy. Kolejny wydarza się zaraz potem...

Siedzę z Sabriną w opuszczonej budce obserwacyjnej z nogami wywieszonymi pomiędzy deskami tworzącymi barierkę. Rozciąga się stąd widok na miasto, nad którym powoli zapada zmrok. To dziwna pora, ani jeszcze dzień, ani już noc.

Sabrina pyta mnie niespodziewanie, czy zapalę, a ja kiwam głową, że tak. Dopiero po chwili zauważam, że ona... skręca skręty z marihuany. To druga nielegalna rzecz, którą dziś z nią robię.

– Co jeśli nas tu przyłapią? – zastanawiam się jak nastolatek na wagarach.

Sabrina wzrusza ramionami.

– Mnie zapewne wyrzucą z pracy, a ty trafisz do więzienia albo w najgorszym wypadku na okładki wszystkich plotkarskich portali – kpi sobie, obojętnie. Mnie nie jest do śmiechu.

– Ej, za to nie zamykają do więzienia, co najwyżej dają upomnienie – odpowiadam, zaciągając się skrętem. – Wolałbym zwykłego papierosa. To zielsko jest przereklamowane.

– To zielsko czasami pomaga na złamane serce.

– Skąd wiesz, że ktoś mi je złamał? Tijana ci powiedziała? Nie ostrzegła ci przy okazji, że jestem gnojkiem, który może również złamać je tobie?

– Żebyś mógł je złamać, musiałabym je mieć – odpowiada Sabrina i tym razem jej głos nie brzmi już ironicznie, lecz po prostu gorzko. Unika mojego wzroku, patrzy gdzieś w dal, a jej twarz rozmywa się trochę w kłębach wydychanego przez nas dymu. I wreszcie dodaje: – A tobie Tijana nie powiedziała, że pół roku temu straciłam dziecko?

Te słowa działają na mnie jak zimny prysznic. O ile zaczynałem czuć się błogo pod wpływem wdychanej substancji, w jednej chwili trzeźwieję. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak głupio muszę wyglądać, kiedy przez całą wieczność wpatruję się w Sabrinę z otwartymi ustami, zanim jestem w stanie znowu cokolwiek powiedzieć, a nad nami zdążył z hukiem przelecieć samolot.

– C... Co? – Niespodziewanie przypominam sobie, jak Tijana kilka miesięcy temu wspominała o tragedii, która spotkała jej koleżankę. – Jezu... tak, mówiła, że jej znajoma poroniła... Nie skojarzyłem po imieniu, o ile w ogóle je wtedy wspominała. Ale... to... to byłaś ty?

– Nie przypuszczam, by jeszcze jakaś inna znajoma Tijany straciła dziecko.

– A jego ojciec? Nie... wspiera cię?

– Rozstaliśmy się po tym, co się stało, nie widzieliśmy już dla nas przyszłości. – Sabrina milknie na moment, po czym w końcu zwraca na mnie lekko już nieobecne spojrzenie i pyta: – Dlaczego chcesz o tym słuchać?

– Dlatego, że przy twoich problemach moje wydają się niczym – odpowiadam szczerze, choć wiem, że to brzmi okrutnie. Ale może właśnie na taką odpowiedź liczy Sabrina, bo nie jest na mnie zła.

– Byłam w czwartym miesiącu. Nie wiedziałam jeszcze, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka. Zdawało mi się, że wszystko jest w porządku. Ale któregoś dnia... po prostu zaczęłam krwawić. Na początku to wypierałam. Potem się buntowałam. Teraz... Teraz znieczulam się tym. – Sabrina unosi skręta, zaciąga się nim po raz ostatni i gasi, podczas gdy ja już dawno to zrobiłem. – Nie wyrzuciłam do tej pory żadnych rzeczy, które kupiłam dla dziecka. Wiem, że kiedy na nie patrzę, czuję się jeszcze gorzej. Nie umiem mimo wszystko sama się ich pozbyć.

– Nie wyobrażam sobie, jak to jest stracić dziecko – przyznaję zgodnie z prawdą.

Nie mam swojego. A gdybym miał, i tak pewnie byłoby to poza moim wyobrażeniem, bo niektórych strat nie da się przeboleć. Nie powinno się ich po prostu doświadczać.

Sabrina kładzie rękę na moim kolanie. To ja powinienem ją wspierać, nie ona mnie. Trochę mi głupio.

– Bojan, nigdy nie umiejszaj swoim problemom, są tak samo istotne jak moje czy kogokolwiek innego...

– Dzięki.

– Nie opowiesz mi swojej historii?

Co mam jej powiedzieć? Że zaufałem i oddałem serce dziewczynie, która je podeptała i wyrzuciła? Że od tego czasu rozpaczliwie szukam odrobiny miłości i czułości, ale nikt nie chce mi jej dać? Że tylko robię z siebie totalnego dupka? Że na koncercie w Križanke Kris miał Larę, Jan Hanę, Jure Nikę, Martin swoje plany na przyszłość, a ja czułem jedynie niewyobrażalną pustkę? Że nadal ją czuję? Że mam ochotę płakać codziennie, kiedy idę spać i kiedy budzę się rano? Że potrzebuję, by ktoś mnie przytulił i wyznał mi, jak bardzo mnie kocha, choćby to było kłamstwo? A może już się nie łudzę, że ktoś może istnieć dla mnie, tylko sam pragnę zaistnieć dla kogoś?

– Pomogę ci – oznajmiam.

– Słucham?

– Pomogę ci... z tymi rzeczami dla dziecka... Pozbieramy je i oddamy na jakąś zbiórkę.

– Znowu robisz coś, żeby poczuć się lepiej? – pyta Sabrina, odzyskując swój poprzedni ironiczny ton.

A ja odpowiadam, ujmując jej dłoń, którą nadal trzyma na moim kolanie:

– Jeśli mam być szczery, nie wiem, czemu to robię.

Spoglądam w dół. Kręci mi się w głowie od tych wszystkich świateł. A więc miałem rację, że lepiej było nie palić tego zielska.

***

Zastanawiam się, czy chęć pomocy drugiej osobie bywa czasami egoistyczna. Tak naprawdę może moja propozycja złożona Sabrinie wynikała z faktu, że skupiając się na cudzych problemach, o wiele poważniejszych, mniej myśli się o własnych. Zdarza się, że przekonanie się, że ktoś ma gorzej niż ty, bywa pocieszające. Czy tego typu pocieszenia poszukiwałem? A może po prostu niepotrzebnie to wszystko analizuję?

Następnego dnia przychodzę do Sabriny ze starą sportową torbą, w którą zamierzam spakować ubranka i akcesoria jej dziecka, któremu już się nie przydadzą, bo nie było mu dane się urodzić. Przeraża mnie to. Kiedy siedziałem na wieży obserwacyjnej, zjarany i pod osłoną nocy, wydawało mi się to prostsze. Przyjść, spakować rzeczy. Dziś cały się trzęsę na myśl, że mam to zrobić. Czy żałuję swojej propozycji? Nie. Boję się. Ale chcę to zrobić. Dla Sabriny. Dla siebie, zarówno z empatii, jak i z tych egoistycznych pobudek.

Tego dnia Sabrina również jest jakaś inna. Wczoraj, choć była smutna i przygnębiona, zachowywała się swobodnie. Dziś jest skrępowana. Kiedy wpuszcza mnie do swojego niewielkiego mieszkania w bloku na czwartym piętrze, mało się odzywa.

Odkrywam, że nie przygotowała nic na moje przyjście. Oczywiście na to nie liczyłem. Ale tym samym daje mi do zrozumienia, że chce tylko, żebym pomógł jej w przykrym zadaniu, nic więcej.

Sabrina prowadzi mnie do komody w pokoju dziennym i otwiera pierwszą z szuflad.

– Tu mam wszystko. I jeszcze trochę w tej drugiej...

– OK.

– Czy dasz sobie z tym radę sam? Ja... Ja nie mogę.

– OK.

– Przepraszam – dodaje Sabrina i...wychodzi z pokoju. Zostaję sam. Z jej tragedią. Ze swoim smutkiem. Z rzeczami nienarodzonego dziecka. Coś dusi mnie w środku, gdy dotykam tych ubranek, buteleczek, grzechotek. Jeżeli dzięki skupieniu się na cudzych problemach miałem poczuć ulgę, efekt okazał się wręcz odwrotny.

Sabrina nie pojawia się w pokoju dziennym, póki pakuję rzeczy, ani wtedy, gdy już kończę.

Orientuję się, że jest w sypialni, bo stamtąd dochodzi do mnie jej płacz. Czy powinienem do niej iść? Czy może wymknąć się bez słowa?

Nie mogę tak zostawić Sabriny. Idę do jej sypialni, a ponieważ nie wiem, co powiedzieć, nie mówię nic. Siadam obok i ją przytulam. To chyba dobra decyzja, bo Sabrina mnie nie odtrąca. Przeciwnie, wtula we mnie mocno.

– Naprawdę mi przykro – odzywam się w końcu.

– Nie mów mi tylko, ąproszę, że jeszcze będę miała dzieci.

– Nie zamierzam, choć pewnie będziesz miała. Wtedy będzie ci lżej. To na nich się skupisz w pierwszej kolejności.

Nie wiem, kiedy to pocieszanie przechodzi w zupełnie inną fazę. Pragnąc oderwać myśli Sabriny od jej straty, całuję ją. Kompletnie zaskakuje mnie namiętność, z jaką na to odpowiada. Tracimy nad sobą panowanie. Przez chwilę oboje jesteśmy dwojgiem zagubionych i spragnionych bliskości ludzi. A może od dawna wiedzieliśmy, że to się musi tak skończyć.

Podczas tej nocy kochamy się kilka razy i wymieniamy czułościami jak najbliżsi sobie ludzie. Ale kiedy nadchodzi ranek, czuję, że tylko dałem Sabrinie złudną nadzieję i mam ochotę jak najszybciej wymknąć się z jej domu. Rezygnuję ze śniadania oraz kawy, wymawiam się wywiadem, który w rzeczywistości mam dopiero o 18.00. Wiem, że już się nie spotkamy. Brak mi tylko odwagi, by powiedzieć o tym Sabrinie.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥