ENISA's POV
Okłamałam Bojana w więcej niż w jednej kwestii. Ale to nie tak, że nie chciałam być z nim szczera. Jedno kłamstwo po prostu pociągało za sobą kolejne.
Bojan myślał, że nie używam mediów społecznościowych, bo tak mu powiedziałam. Rzeczywiście po wypadku przestałam z nich korzystać, ale nie usunęłam ich. Nie chciałam mu ich podać, bo bałam się, że ktoś z moich znajomych przypadkowo mnie zdradzi i wszystkie moje kłamstwa się wydadzą. Teraz jednak czuję potrzebę, by znowu zacząć z nich korzystać. Po to tylko, by móc anonimowo sprawdzić, co u Bojana.
Bez zastanowienia założyłam drugie konto na Instagramie, by w żaden sposób nie mógł mnie z nim połączyć. Odkąd wyjechałam z Neum, zaglądam na jego profil, lecz nie dzieje się na nim kompletnie nic. Aż do tego poranka, krótko po jego powrocie z wakacji, gdy mam wreszcie wybrać się na policję.
Bojan wstawia na relację piosenkę. Choć jest stara, znam ją bardzo dobrze. Sunrise Avenue w "Fairytale gone bad" śpiewają o dziewczynie, przez którą prawdopodobnie rozpadł się związek, lecz chłopak daje jej przyzwolenie na zrzucenie winy na niego i jednocześnie chce się jej pozbyć ze swoich wspomnień. Nieruchomieję z telefonem w ręce. Tak jak stałam, gotowa do wyjścia, opadam z powrotem na brzeg łóżka.
Czy Bojan zrobił to specjalnie? Czy to miało być wymierzone we mnie? Czy wiedział, że zobaczę tę relację, mimo że teoretycznie nie używam mediów społecznościowych? Czy słuchając tej piosenki, myślał o mnie? Taka możliwość rozdziera moje serce na pół. Z jednej strony chciałabym, żeby mnie pamiętał. Z drugiej wiem, że wszystkie jego myśli, które dotyczą mnie, raczej nie są miłe i życzliwe.
A może wstawił tę piosenkę bez większego zastanowienia? Zwyczajnie ją lubi. Kiedy ją wstawiał, nie myślał o nikim i niczym. Nie. To niemożliwe. Między nami za dużo się wydarzyło, by żyć tak, jakby nic się nie stało. Daliśmy sobie, co mieliśmy najlepsze. Dziś zostaliśmy z niczym.
Czy to ja jestem wszystkiemu winna? To ja kłamałam. To ja uciekłam. Ale nie dlatego, że miałam już dość i chciałam czegoś nowego. To się zaczęło dużo wcześniej i ciągnie się cały czas. To Alev. To wszystko jego wina. O dziwo nie poczułam ulgi, że nie żyje, choć tego mu właśnie życzyłam. Uważałam, że wtedy wszystko się skończy. Ale przecież jego śmierć nie zwróci życia Safiji. Co więcej, kiedy już nie żyje, nigdy nie odpowie przed sądem za to, co uczynił.
– Eni? – Moje rozmyślania przerywa głos mamy. Podnoszę na nią wzrok, stoi gotowa w drzwiach i czeka na mnie. – Jedziemy?
– Tak. – Chowam telefon do kieszeni i wstaję, starając się nie dać po sobie poznać, że znowu myślę o mężczyźnie, którego porzuciłam.
Nie odzywamy się po drodze, czuję, że jeśli powiem cokolwiek, zupełnie się rozkleję, a mama wie o tym i pozwala mi milczeć.
Jeszcze nigdy nie byłam na komisariacie. Po wypadku wszystkich zeznań udzielałam w szpitalu. Ale wtedy to było proste, mogłam powtarzać, że niczego dobrze nie pamiętam i w pewnym sensie mówiłam prawdę, bo spychałam fakty gdzieś poza swoją świadomość. Ale wtedy sytuacja wydawała się jasna, dwie przestraszone dziewczyny i ścigający je zazdrosny chłopak jednej z nich. Dziś ona nie żyje. I on nie żyje. Uświadamiam sobie, że jestem jedyną ocalałą i przechodzi mnie dreszcz.
– Nie bój się, jestem z tobą – mówi mama, kiedy wysiadamy z samochodu, i obejmuje mnie ramieniem. Znowu bez słowa kierujemy się w stronę wejścia do komisariatu, a południowe słońce razi nas w oczy.
Kiedy zjawiamy się w środku, nikt nie podchodzi do mnie, by od razu mnie przesłuchać, w zasadzie to nikt nawet nie zwraca na mnie uwagi. To, o czym chcą ze mną rozmawiać, nie może być więc zbyt pilne. Przez chwilę mam ochotę się wycofać, wyjść i już tu nie wracać.
To wtedy jakiś młody policjant pyta, w czym może pomóc. Wyjaśniam mu, że miałam się zgłosić w charakterze świadka, a on prosi o moje imię i nazwisko. Z przyzwyczajenia o mało co przedstawiłabym mu się jako Safija.
– Enisa Petrović... OK, proszę tu zaczekać. – Policjant znika gdzieś na dłuższy czas.
Kiedy wraca, ma poważną minę. To nie wróży mi nic dobrego. Instynktownie chcę schować się za mamą, ale wtedy inny policjant zaprasza mnie do jednego z pomieszczeń. Kierujemy się do niego obie, lecz on informuje, że zamierza rozmawiać tylko ze mną. Posyłam mamie błagalne spojrzenie, a jednocześnie wiem, że ona nie może nic zrobić, musi zostać na korytarzu. Czuję, że odprowadza mnie wzrokiem, kiedy wchodzę do pokoju przesłuchań i kiedy zamykają się za mną drzwi, że chce wysłać mi jak najwięcej swojej siły.
Ten policjant jest o wiele starszy i mam wrażenie, że od początku patrzy na mnie z góry. Wskazuje mi krzesło, na którym mogę usiąść i sam zajmuje miejsce naprzeciwko. Nie proponuje mi choćby wody, a akurat okropnie zasycha mi w gardle. Nie wiem, co zrobić z dłońmi. Chowam je między ściśnięte kolana i skupiam uwagę na obracającym się pod sufitem wentylatorze. Policjant ustawia coś w leżącym na dzielącym nas stole dyktafonie.
– Będzie pan nagrywał? – pytam, lecz nie doczekuję się odpowiedzi. Czy moje pytanie było aż tak nie na miejscu? Czy sama powinnam to wiedzieć? Ale skąd, skoro nigdy nie byłam w takiej sytuacji?
Policjant wreszcie się odzywa, włączając dyktafon. Przedstawia mi się, choć jestem tak zdenerwowana, że nie zapamiętuję ani jego imienia, ani nazwiska. Potem informuje, że zostałam wezwana w charakterze świadka, lecz nie w sprawie wypadku, a w sprawie nielegalnej działalności Aleva.
– Czy znała go pani? – pada pierwsze pytanie.
Nie mogę zaprzeczyć, już wtedy, po wypadku znalazł się w moich zeznaniach.
– Tak.
Ta odpowiedź prowokuje jednak kolejne pytania, które spadają na mnie jak lawina. Kiedy spotkałam go po raz pierwszy? W jakich okolicznościach go poznałam? Był moim chłopakiem? Co znaczy "trudno to stwierdzić"? W jakich okolicznościach poznała go Safija? Czy wiedziałam, w jaki sposób zarabiał pieniądze? Po czym się domyślałam? Czemu nie opowiedziałam o tym komuś dorosłemu? Czemu nie przyszłam na policję? Czy wiedziałam, że Safija szuka na niego informacji? Kiedy zrozumiałam, że to zwykły przestępca?
Następnie przede mną pojawiają się fotografie jakichś mężczyzn. Znowu padają pytania. Czy ich znałam? Czy rozpoznaję któregoś z nich? Gdzie ich spotkałam?
Nie mogę opanować drżenia rąk wciąż wciśniętych między kolana, a mój głos staje się coraz mniej pewny. Owszem, wiedziałam, że Alevowi niekoniecznie po drodze z prawem. Ale to co innego sądzić, że chłopak, z którym się spotykasz i z którym przez ciebie zaczyna spotykać się później twoja koleżanka, nie jest tylko typem zwykłego bad boya, o jakim marzy większość dziewczyn w tym wieku, lecz członkiem zorganizowanej grupy przestępczej. Nie mogę wybaczyć sobie, jaka byłam głupia. To ja naraziłam Safiję na wszystko, przez co potem musiała przejść, więc ja ostatecznie ją zabiłam.
Kolejne pytania.
Czy życzyła pani śmierci Alevowi? Czy zabiła go pani? Podejrzewanie mnie o to wydaje mi się tak absurdalne, że zaczynam się śmiać.
– Czy to panią bawi? – pyta lekko zirytowany policjant. – A tak poza tym, dużo czasu zajęło pani zjawienie się u nas. Miała pani coś do ukrycia? Ślady do zatarcia?
A ja nadal się śmieję, nieświadoma, kiedy ten śmiech zmienia się w płacz. Może tak naprawdę pomiędzy tymi dwoma czynnościami nie istnieje duża różnica – obie pozwalają dać upust emocjom. Czy mój płacz też nagrywa się na dyktafon?
Policjant siedzi, niewzruszony. Patrzy, jak łzy odbierają mi dopływ tlenu. Po chwili szlocham spazmatycznie i myślę już tylko o tym, że żałuję, że nie umarłam zamiast Safiji w tamtym samochodzie. Nie musiałabym przechodzić wtedy przez to wszystko.
Aż niespodziewanie drzwi się otwierają i do pokoju przesłuchań wchodzi moja mama.
– Już dość. Wystarczy. Ona nic nie zrobiła! – mówi stanowczym głosem i chwyta moją drżącą dłoń, ciągnąc mnie, żebym wstała.
Czy rzeczywiście mogę już wstać i sobie iść? Policjant nie reaguje, więc robię, jak nakazuje mi mama. Ale jestem głupia, jeśli myślę, że uda mi się stąd wyjść bez zasiania we mnie obawy, że to wciąż jeszcze nie koniec. Dla tego policjanta jestem nikim, głupią, pustą laską, która poleciała na przystojnego, starszego od siebie i przede wszystkim nadzianego chłopaka, nie myśląc o konsekwencjach.
– Kończymy na dziś. Ale proszę, żeby pozostała pani do naszej dyspozycji, jeśli będziemy mieć więcej pytań – dodaje policjant, wyłączając dyktafon. Kiwam głową na znak zgody, bo jeśli nawet przez chwilę rozważałam ponowny wyjazd do Neum, to wiem, że i tak nie miałabym już po co tam wracać.
HANA's POV
Ten dzień zdecydowanie nie należał do udanych. Petra, dziewczyna, która została przyjęta za Safiję, okazała się niezbyt przyjemną osobą. To pewna siebie babka, przekonana o swoich racjach, po trzydziestce, która wyraźnie nie chciała zaakceptować, że przyucza ją ktoś młodszy i w dodatku nie tak ekstrawertyczny jak ona. Już dziś zrozumiałam, że nie zaprzyjaźnimy się, a nawet raczej nie zostaniemy koleżankami.
Dla Petry stanowię chyba nudne towarzystwo, a moje uwagi puszcza mimo uszu, bo "przecież pracowała wcześniej w tylu restauracjach, że wszystko wie". Tak? To ciekawe, że w żadnej na dłużej nie zagrzała miejsca, mam ochotę jej powiedzieć, lecz hamuję się. Nie zamierzam wszczynać kłótni pierwszego dnia wspólnej pracy. Poza tym na szczęście Petra nie będzie tu mieszkała. Jest z okolic Neum, więc może dojeżdżać do pracy.
Zdenerwowana, że jednak będę musiała spędzać z nią tyle czasu na co dzień, idę na plażę z kolacją dla Vladki i jej rodziny. Nie jestem już traktowana przez dziewczynkę tak wrogo jak na początku. Chyba zaczynam zdobywać jej zaufanie. A dziś nawet Vladka pyta mnie, czy coś się stało, widząc moją kwaśną minę. W skrócie opowiadam jej o Petrze, a ona daje mi cenną radę.
– Ja też nie lubię wszystkich w mojej klasie. Ale rodzice mówią, że nieładnie to komuś okazywać. Jeśli ktoś mnie wkurza, wyobrażam go więc sobie w głupiej sytuacji, na przykład w kiblu, i od razu poprawia mi się humor.
Wybucham śmiechem. Nie wiem, czy chcę wyobrażać sobie Petrę załatwiająca potrzeby fizjologiczne, ale może wymyślę jakąś inną, równie głupia sytuację, i przetestuję tę metodę. Dziękuję Vladce za radę, przekazuję pozdrowienia dla jej rodziców i wracam do hotelu. W międzyczasie dzwonię do Jana, bo pisał, żebym się odezwała, gdy już pozałatwiam swoje sprawy.
– I jak, przeżyłaś pierwszy dzień w pracy z nową koleżanką? – pyta mnie, bo zdążyłam już kilka razy ponarzekać mu na Petrę w wymienianych na szybko wiadomościach.
– Jezu, nic mi nie mów.
– Aż tak źle?
– Chyba się nie dogadamy – mówię i opowiadam mu mniej więcej to, co wcześniej Vladce, oraz dzielę się poradą, którą od niej dostałam.
– Świetny pomysł. W "Niesamowitym świecie Gumballa" było kiedyś coś podobnego. Jeden z bohaterów, żeby nie mieć tremy przed ludźmi, zaczął wyobrażać ich sobie nago.
– O nie, to już przesada, nie będę wyobrażała sobie nagiej Petry! – Znowu wybucham śmiechem. – Poza tym nie wiedziałam, że oglądasz bajki.
– Ta na pewno ci się spodoba, musimy obejrzeć kilka odcinków razem.
– Hm, no nie wiem, ale z tobą mogę oglądać nawet telezakupy.
– Gdzie jesteś, już w pokoju?
– Nie, wsiadam do windy.
– A jakie masz plany na wieczór?
– Nic szczególnego, pewnie poczytam książkę i pójdę spać. O ile będę miała siły jeszcze czytać, kiedy skończymy gadać.
– Aż tak cię męczę?
– Nie ty, tylko pora, o której kończymy te rozmowy...
– Jeśli czujesz się zmęczona, to możesz mi powiedzieć. Nie musimy gadać do północy.
– Chyba do drugiej w nocy...
– Ej, przypominam, że to ty ostatnio tak przeciągałaś rozmowę.
– Bo za tobą tęsknię.
– Niedługo się zobaczymy.
– Za dwa tygodnie.
– Niecałe dwa tygodnie... Może jeszcze szybciej... – Nie zwracam za bardzo uwagi, co w tym momencie mówi Jan, bo wysiadam akurat z windy. Na końcu korytarza zauważam jakąś siedzącą postać przy moich drzwiach. Boję się, że to Amira, która przyszła mnie opieprzyć, bo może moja nowa koleżanka z pracy coś na mnie nagadała, ale w tym samym czasie zapala się światło i zauważam, że to...
– Jan!!!
– Długo kazałaś mi na siebie czekać – mówi, wstając, a ja słyszę jego głos częściowo w słuchawce i częściowo na żywo. Od razu rzucam się pędem przed siebie i wpadam prosto w jego ramiona. Z radości nie mogę przestać się śmiać, a raczej wydawać z siebie jakieś przypominające śmiech dziwne dźwięki. Nie mogę uwierzyć, że od czasu, kiedy ostatni raz się widzieliśmy, minął ledwie tydzień. Dla mnie to była cała wieczność. Mocno wtulam się w Jana, który wygląda na zadowolonego z takiego powitania. Kołysze mnie w ramionach, a gdy wreszcie lekko odsuwa od siebie, widzę na jego twarzy szczery uśmiech. – Ja też się stęskniłem. Nie mam zarezerwowanego pokoju. Iść do recepcji czy przygarniesz mnie do siebie?
– Oczywiście, że cię przygarnę. Chodź! I pewnie jesteś głodny.
– No, przyznam, że tak.
Gdy tylko wchodzimy do mojego pokoju, Jan odkłada torbę i gitarę, którą ze sobą przywiózł. Będzie dla mnie grał? O jejku, cudownie!
Stoję oparta plecami o drzwi, a on podchodzi, ujmuje dłońmi moje rozgrzane z emocji policzki i całuje mnie namiętnie. Stopniowo jego ręce przemieszczają się coraz niżej i niżej, aż zanurzają się pod moją bluzkę. Od razu przechodzi mnie dreszcz podniecenia. Widzę, jak to działa na Jana i mam zamiar trochę się z nim podroczyć.
– Chyba ktoś tu mówił, że jest głodny...
– Na ciebie też mam apetyt.
– Ale ja ci nie ucieknę... A przypuszczalnie zaraz pozamykają wszystkie restauracje...
– Nadal wybieram ciebie.
Tym razem ja pierwsza całuję Jana. Kochamy się, a potem naszym ulubionym zwyczajem spalamy wspólnie jednego papierosa. Leżymy objęci i choć Jan jest głodny, jakoś nie chce nam się wstawać. Podnosimy się dopiero, kiedy zaczyna burczeć mu w brzuchu.
Niedługo potem jemy hot dogi na stacji benzynowej, opierając się o jego samochód. Przy Janie wszystko jest dobrze, nawet wtedy, kiedy nic nie jest dobrze. Przy nim jestem spokojna i nie czuję tego nieznośnego ucisku w żołądku, który sprawia, że nie mogę jeść. Opuszczają mnie te natrętne, negatywne myśli.
Wykorzystuję ten moment spokoju, by zadać pytanie, na które nie chcę, ale powinnam znać odpowiedź.
– Ile zostaniesz?
– Jutro pójdę z tobą na badanie krwi, potem muszę wracać, bo wieczorem mam próbę z chłopakami przed koncertem – mówi Jan, unikając mojego wzroku, bo wie, że będę zawiedziona. Nie mam jednak zamiaru robić mu wyrzutów, że zostanie tak krótko.
– Dziękuję, każdy na twoim miejscu stwierdziłby na pewno, że nie warto przyjeżdżać taki kawał tylko dlatego, że jego dziewczyna jest histeryczką i boi się badania krwi – odpowiadam i przytulam się do jego ramienia.
– Ale ja nie jestem każdy – śmieje się Jan.
– I za to cię... – w porę przysłowiowo gryzę się w język.
– Dokończ, co mnie?
– Niiiic.
– No, powiedz to. – Jan odwraca mnie twarzą do siebie, bo choć jest przekochany pod wszystkimi innymi względami, to ma jedną okropną cechę: uwielbia patrzeć na mnie, kiedy się przez niego rumienię.
– Nie powiem.
– OK, jak ty to powiesz, to ja też to powiem.
– Nie zrobię tego.
Jan cmoka mnie w usta.
– I tak powiesz mi to w końcu pierwsza.
Kiwam głową, że wcale a wcale nie zamierzam, i znowu przytulam się do niego.
Wracamy do hotelu. To wtedy Jan chwyta gitarę i prosi, żebym usiadła obok niego na łóżku. Czekam z uśmiechem, aż zagra dla mnie, tyle że on...
– Co ty robisz? – pytam, kiedy wręcza mi instrument.
– Obiecana lekcja gry na gitarze.
– Ale ja nie umiem... nie jestem uzdolniona muzycznie, naprawdę.
– Przecież tańczyłaś, musisz mieć więc wyczucie rytmu.
– OK, spróbuję, tylko proszę, bądź wyrozumiałym nauczycielem.
– Poradzisz sobie – zapewnia Jan i zaczyna uczyć mnie najprostszych chwytów.
Rzeczywiście nie idzie mi tak źle, jak myślałam. W sumie dobrze się przy tym bawię. Jan chyba też. Tak spędzamy czas do później nocy. Gdyby Safija nadal zajmowała pokój obok, dźwięki instrumentu nie dałyby jej pospać. Całe szczęście, że Petra tu nie zamieszkała. Wreszcie Jan stwierdza, że to koniec pierwszej lekcji, nad czym ubolewam, bo mi się spodobało. Upiera się, że pora iść spać, żebym wypoczęła przed jutrzejszymi badaniami. Zanim się jednak kładziemy, namawia mnie jeszcze do obejrzenia odcinka "Niesamowity świat Gumballa", o którym mi wspominał. Muszę przyznać, że choć na początku jestem zażenowana, to po chwili już śmieję się do łez. Jan za to śmieje się ze mnie.
– A może obejrzymy jeszcze jeden? – pytam, gdy ten odcinek się kończy.
– Nie, Hana, teraz idziemy spać, bo jutro znowu wypomnisz mi, że jesteś przeze mnie zmęczona.
– Ale ja lubię to uczucie...
– No to chyba mam lepszy pomysł, jak cię zmęczyć. – Jan posyła mi znaczy uśmiech.
Roześmiani idziemy wziąć wspólny prysznic, który oczywiście nie kończy się tylko kąpielą i przez to trochę się przeciąga. Gdy kładziemy się do łóżka, znowu jest już sporo po pierwszej w nocy. Układam się wygodnie w ramionach Jana i próbuję zasnąć, bo wiem, że powinnam być jutro w dobrej formie, a z drugiej strony nie chcę marnować tego wspólnego czasu na sen.
– Hana, śpisz?
– Nie.
– Nie chciałabyś mi może czegoś powiedzieć?
– A co byś chciał usłyszeć?
– To, co zaczęłaś na stacji benzynowej, na przykład.
– Dobranoc.
– Nie zamierzałaś wtedy powiedzieć mi "Dobranoc".
– Jeśli nie przestaniesz, przypomnę ci zaraz, gdzie masz największe łaskotki.
– Hanaaa.
– Co?
– Dobranoc.
– Ja ciebie też – mówię mu wreszcie.
– Ja ciebie też – odpowiada Jan i wiemy, że odtąd to będzie naszym wyznaniem miłości.
Dopiero wtedy pozwala mi zasnąć. Następnego dnia jedzie ze mną na badanie krwi, towarzyszy mi w gabinecie i trzyma mnie za rękę, kiedy pielęgniarka wbija igłę w moją żyłę. Po wszystkim zabiera mnie na śniadanie w restauracji. Tak bardzo chciałabym go zatrzymać. Ale wiem, że on odjedzie i że muszę być silna do czasu, kiedy znowu się zobaczymy, dla niego, dla siebie, dla moich rodziców.
– Za dwa tygodnie się widzimy – zapewnia mnie Jan. Przyjedzie do mnie, jak się umawialiśmy. Po dzisiejszej niespodziance wiem już jednak, że tak naprawdę mogę się go spodziewać zawsze i wszędzie.
Nie umiem oderwać się od Jana, kiedy żegnamy się przed hotelem. I on też nie chce na siłę odciągać mnie od siebie. Stoimy tak więc w nieskończoność. Jan nie ma ochoty odjeżdżać, ale musi, a ja wiem, że niestety mu tego nie ułatwiam. Nareszcie jednak zbieram się w sobie.
– Jedź, będę dzielna – zapewniam go, a kiedy w końcu odjeżdża, macham mu na pożegnanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥