BOJAN's POV
Czas po powrocie z wakacji mija intensywnie – przygotowania do koncertów, wywiady, przygotowania do premiery płyty "Demoni". To sprawia, że nie mam kiedy roztrząsać wszystkiego, co stało się w ostatnich dniach pobytu w Neum. Te uczucia jednak nie znikają. One czekają na swój moment.
Później znowu mamy chwilę wytchnienia. W dzień odpoczywamy. Wieczorem często spotykamy się, by trochę pograć. Nagrywamy też filmiki promocyjne przed koncertem w teatrze Križanke, ostatnim, na którym będzie z nami Martin.
Przenoszę się na kilka dni do rodziców, bo wiem, że się za mną stęsknili. Pierwszego dnia wpada też moja siostra. Jest miło i wesoło. Daję moim bliskim prezenty z wakacji, między innymi chustę haftowaną przez Fatimę. Mama smaży naleśniki. Tata wspomina, jak sam jako młody chłopak spędzał wakacje w Neum, zanim jako student musiał uciekać z ogarniętej wojną Bośni. Mój ojciec zostawił tam tyle wspomnień.
– A ty – zwraca się do mnie – niczego czy może raczej nikogo tam nie zostawiłeś?
Skąd wie? Nie wspominałem rodzicom o Safiji, kiedy dzwoniłem z wakacji. Nie chciałem wtedy... zapeszać?
– Bojči, można w tobie czytać jak w otwartej książce – dodaje mama, odwracając się od patelni. – Kiedy jesteś zakochany, twój głos brzmi inaczej. Przez ostatnie tygodnie rozmawiałeś ze mną tylko tym głosem.
A jak brzmi teraz?, chciałbym zapytać. Zamiast tego opowiadam w skrócie o niej... o dziewczynie, która zupełnie mną zawładnęła, a potem zostawiła z niczym. To boli. Ale jakoś się trzymam.
– Co za podła suka! – unosi się moja siostra, kiedy kończę swoją opowieść, opisując widok pustego pokoju Safiji.
– Tijana! – upominają ją rodzice, jakby wciąż była dzieckiem, choć przecież jest starsza ode mnie.
– To prawda. To podła suka – powtarzam po niej. – A ja muszę być chyba skończonym idiotą, że wcześniej się na niej nie poznałem. Zawsze mi się wydawało, że mam intuicję do ludzi, i co? Gówno.
– Proszę, zjedz naleśniki – mówi mama i serwuje mi cały talerz starannie zwiniętych ruloników z truskawkami. Moje ulubione.
Nie rozmawiamy więcej o Safiji. Widocznie dla moich rodziców ktoś, kto złamał serce ich syna, nie jest godzien szczególnej uwagi. To dobrze, nie chcę o niej opowiadać. Ale muszę uporać się z uczuciem pustki, które po sobie pozostawiła.
Tijana dość wcześnie żegna się i zbiera do domu, a ja długo jeszcze siedzę z rodzicami, oglądamy telewizję, gadamy, jednym słowem spędzamy czas jak zwyczajna rodzina.
Gdy kładę się spać w swoim dawnym pokoju, piszę jeszcze z chłopakami na wspólnym czacie, a potem wymieniam kilka prywatnych wiadomości z Janem, którego pytam o Hanę. Wiem, że mu jej brakuje i że za nią tęskni, ale rozmawiają codziennie i jakoś dają radę. W dodatku zaplanował dla niej coś, czego ona na pewno się nie spodziewa... Wreszcie zasypiam, ale jest już chyba bardzo późno.
Kiedy budzę się rano, otacza mnie cisza. Może to ona przytłacza mnie jakimś ciężarem, który odbiera mi całą chęć do wstania z łóżka i spożytkowania tego dnia. Wiem, że rodzice są w pracy. Myślę o Safiji, o tym, gdzie jest, co robi. I czy czasami też mnie wspomina. Jakie są to wspomnienia? Aby zagłuszyć tę ciszę, postanawiam posłuchać muzyki i włączam Spotify.
Uświadamiam sobie, że odkąd Safija mnie zostawiła, słucham piosenek o niespełnionej miłości, szukam w nich odbicia swoich uczuć, ich odzwierciedlenia. Może ktoś ujął te emocje lepiej, niż ja potrafię je nazwać. Może wtedy zdołam wreszcie wszystko sobie poukładać, wspierając się czyjąś logiką.
W piosence Sunrise Avenue "Fairytale gone bad" znajduję pozorne pocieszenie. Wrzucam ten kawałek na relację na Instagramie. Potem zaczynam śpiewać z wokalistą, słuchając piosenki na zapętleniu.
Out of my life, out of my mind
Out of the tears we can't deny
We need to swallow all our pride
And leave this mess behind
Gdy wyrzucam z siebie te słowa, wyobrażam sobie, że kieruję je do Safiji.
Out of my head, out of my bed
Out of the dreams we had, they're bad
Tell them it's me who made you sad
Tell them the fairytale gone bad
Każdy następny refren śpiewam z rosnącą złością. Kiedy się jej pozbywam, pozostaje już tyle smutek.
Tell them the fairytale gone bad...
Powtarzam na koniec i dociera do mnie, że moja twarz jest cała mokra od łez. Cholera.
W tym samym momencie słyszę pukanie do drzwi i aż podskakuję, przestraszony, gdy te się otwierają.
– M... mama? Co ty tu robisz? Nie powinnaś być w pracy? – pytam, szybko wycierając oczy.
A więc słyszała, jak śpiewam. A raczej jak się drę. Wyję z rozpaczy. Świetnie.
– Zadzwoniłam rano do koleżanki, żeby zastąpiła mnie w przychodni. Zrobiłam sobie wolne. Nie cieszysz się?
– Nie musisz mnie pilnować, mamo...
W odpowiedzi ona przysiada na moim łóżku i mnie przytula.
– Ciii, jesteś moim małym kochanym synkiem.
– I tego też nie musisz robić – dodaję, kiedy zaczyna kołysać mnie w ramionach, głaskać po włosach i po wciąż mokrych policzkach.
– A ty nie musisz udawać, że jest w porządku, kiedy nie jest. To nic złego płakać. To przynosi ulgę. Więc jeśli chcesz, popłacz sobie, a ja będę obok.
– Maaaamo! – Oczywiście znowu zalewam się łzami i nic już nie mówię, po prostu ryczę jak dziecko przez kolejne... pół godziny? Sam nie wiem, ile to trwa.
Potem wspólnie szykujemy śniadanie. I chociaż nadal czuję się przygnębiony, ten przytłaczający mnie ciężar jakby zelżał. A może to zasługa tostów z jajkiem i bekonem oraz mocnej kawy? Przysięgam, jeśli będę nadal w taki sposób zajadał swoje smutki, niedługo zacznę się toczyć, zamiast chodzić... Gdy o tym mówię, mama tylko pieszczotliwie klepie mnie po brzuchu. Posyłam jej zażenowane spojrzenie.
– OK, najedzony, to możemy ruszać! – oznajmia z entuzjazmem.
– Ale gdzie???
– Niespodzianka.
– Mamo, ja wieczorem spotykam się z chłopakami.
– Do wieczora zdążymy wrócić.
– Nie chce mi się za bardzo...
Mama szturcha mnie łokciem, kiedy wspólnie wkładamy naczynia do zmywarki.
– No weź. Nie daj się prosić – mówi z uśmiechem, co szczerze mnie rozbawia.
Serio, moja mama, pani doktor pediatra, czasami przypomina zachowaniem nastolatkę.
Niedługo później siedzimy w jej samochodzie. Ona za kierownicą, ja na miejscu pasażera. Nie chce mi powiedzieć, gdzie mnie zabiera, chociaż cały czas o to dopytuję. Zastanawiam się, czy tak właśnie czuła się Safija, kiedy organizowałem dla niej te wszystkie wycieczki, i stwierdzam, że jest to całkiem miłe uczucie, a jednocześnie takie... ekscytująco denerwujące. Zupełnie nie wiem, na co się szykować. Mama bywa nieprzewidywalna i czasami trochę szalona. Kiedy wyjeżdżamy z Lublany, rozpędza się na drodze i podgłaśnia radio, a za oknami po obu stronach rozciagają się pola. To sprawia, że nieco się odprężam. Po chwili domyślam się już, dokąd zmierzamy. Mama skręca w kierunku wioski, w której znajduje się popularna stadnina koni.
– Chyba sobie żartujesz – mówię. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio jeździłem konno.
– Hmm, na pewno nie tak dawno jak ja. – Mama trenowała w młodości jeździectwo. Potem nie bardzo miała już na to czas, aż zaczęła zabierać do stadniny mnie i Tijanę. Ale to naprawdę było dawno...
– Gdybym wiedział, to chociaż inaczej bym się ubrał – stwierdzam, oceniając, jak bardzo będzie mi żal, jeśli moje nowe markowe ciuchy zniszczą się podczas jazdy. Mama ma jednak na wszystko gotową odpowiedź.
– Nie marudź, Bojan.
Na wsi powietrze jest inne. Nie tak ciężkie i duszne jak w mieście. Tu czuję, że jakoś lżej mi się oddycha. Nie łagodzi to mimo wszystko zdenerwowania, które towarzyszy mi podczas pierwszych prób ponownej jazdy. Oczywiście zaczynamy z instruktorem. Wkurzam się, bo mama radzi sobie zdecydowanie lepiej niż ja. A w dodatku zamiast dodać mi wsparcia, cały czas śmieje się ze mnie. Nie chcę być gorszy. Instynktownie próbuję z nią rywalizować. To również bawi moją mamę. A może o to jej chodziło, zainteresowanie mnie czymś, sprowokowanie do działania i pokazanie mi, że mogę znaleźć jeszcze wiele rzeczy, na których będzie mi zależeć?
Kiedy już oswajamy się ze zwierzętami, instruktor pozwala nam wyjechać na ścieżkę. Podążamy obok siebie kłusem, który moja mama niespodziewanie zmienia w galop. Kurdę, jest dobra. Nie zamierzam jej gonić. Nie chcę ryzykować upadkiem z konia, a obawiam się, że tym mogłoby to grozić. Gdy więc docieram z powrotem pod budynek stadniny, mama stoi już przy swoim koniu i głaszcze go po głowie.
– Nie wiedziałem, że umiesz tak jeździć – przyznaję z uznaniem.
Mama odpowiada mi wesołym dygnięciem.
– Co powiesz na spacer? – pyta.
– Skoro już przygotowałaś dla mnie cały plan dnia, nie mam chyba nic do gadania – odpowiadam.
– Nie mów tak, jakbyś był tu za karę – śmieje się, czochrając mi włosy.
– Nie, przecież dobrze się bawię – zapewniam. – Świetnie. Naprawdę, rewelacyjnie.
Przekomarzamy się, spacerując wśród otoczonych wzgórzami łąk. Zapomniałem, że są jeszcze takie miejsca, w których mogę po prostu odpocząć z bliskimi, nie martwiąc się, że ktoś mnie rozpozna, poprosi o autograf czy o wspólną fotkę. I nie chodzi o to, że tego nie lubię. Zdarzają się po prostu takie dni, kiedy sam chcę zrozumieć, jak to jest być sobą, a to wymaga spokoju. Nie myślę tego popołudnia o swojej karierze, dotrzymywaniu terminów, swoich coraz większych i większych ambicjach. Nie myślę o Safiji... Tak długo, jak długo moja mama o niej nie wspomina.
– Bojan – mówi do mnie, gdy siadamy na porośniętej polnymi kwiatami łące, a ja bawię się urwanym źdźbłem trawy. – Ja wiem, że to boli. I będzie bolało, czasami słabiej, czasami mocniej. Zawsze będzie coś, co ci o niej przypomni. Ale pamiętaj o tym, że to była jej decyzja. Zrobiłeś wszystko, żeby wam się udało. Byłeś dla niej dobry, dałeś jej to, co najlepsze, i nie masz sobie nic, absolutnie nic do zarzucenia.
Nie odpowiadam, milczę całą wieczność. Myślę o tym, co powiedziała. Safija chciała, bym został z nią do końca wakacji. Ja dotrzymałem swojej obietnicy. Mama ma rację. Nie powinienem się obwiniać. Nie rozumiem tylko jednej, jedynej rzeczy.
– Jak mogłem tak bardzo się co do niej mylić, mamo?
– A może się nie pomyliłeś? – Ta odpowiedź zupełnie mnie zaskakuje.
– Co masz na myśli?
– Nic, kocham cię, syneczku – mówi tylko mama i cmoka mnie w policzek.
A może się nie pomyliłem i to, co dała mi od siebie Safija, było mimo wszystko szczere?
JAN's POV
Dobrze, że czas po powrocie z wakacji jest taki intensywny. W ten sposób łatwiej mi znieść rozłąkę z Haną. Kiedy jednak nie gramy wieczorem z chłopakami, nie mogę znaleźć sobie miejsca.
Siedzę właśnie na łóżku, przygrywając sobie na gitarze dla mojego wiernego fana Igora i co chwilę patrzę na zegarek. Czekam, aż Hana skończy rozdawać kolację. Dowiem się, kiedy to będzie, bo zobaczę, że odczytała moje poprzednie wiadomości.
"Idę jeszcze zanieść jedzenie dla Vladki", odpisuje mi kilka minut po 21.00. Odkąd wyjechałem, przejęła ten zwyczaj po Safiji, mówiąc, że sama czuje się lepiej, robiąc coś dobrego. Zakładam, że takie podejście pozytywnie na nią wpłynie i pozwoli jej, jeśli nie pozbyć się, to chociaż ograniczyć negatywne myślenie o samej sobie. Nie powinna tego robić i jest mi przykro za każdym razem, gdy widzę, że te myśli znowu ją dręczą.
Proszę Hanę, by zadzwoniła do mnie, kiedy będzie już wolna. Po szumie morza w słuchawce wnioskuję, że zrobiła to od razu, gdy tylko rozstała się z Vladką.
– Jak tam? – pytam.
– W porządku. Od jutra będziemy mieć nową dziewczynę za Safiję. Wyobraź sobie, że ja mam ją przyuczać.
– Wyobrażam sobie, będziesz dobrą nauczycielką.
– Hm, no nie wiem, to ty miałeś być nauczycielem matematyki, a ja w dzieciństwie chciałam zostać piosenkarką.
– I zobacz, role tak jakby się odwróciły, ty będziesz uczyć, ja gram w zespole. Może powinniśmy się zamienić? Co ty na to?
– Obawiam się, że nie dorównam twoim umiejętnościom grania na gitarze.
– Nauczuę cię. Właśnie coś sobie improwizowałem. Wpadaj, będzie fajnie!
– Czemu twoje zaproszenie brzmi, jakby wcale nie chodziło o lekcje gry na gitarze? – śmieje się Hana.
– Nie wiem, to ty to tak interpretujesz.
– A jak tam Bojan?
– Wolałbym, żebyś spytała, co u mnie niż co u Bojana – droczę się z nią.
– Specjalnie zapytałam o to na początku, żeby potem mieć czas tylko dla ciebie.
– I taka odpowiedź mnie satysfakcjonuje. A u Bojana różnie, raz lepiej, raz gorzej. Wiesz, to taki typ, co będzie robić dobrą minę do złej gry tak długo, jak tylko się da, i pokazywać innym, że sobie radzi, a jednocześnie beczeć po kątach.
– Biedny.
– Jest teraz u rodziców, to mu dobrze zrobi.
– Oby. A co u ciebie, Janči?
– Dziś nic nie robimy, więc trochę się nudzę. Ogarnąłem mieszkanie, byłem na spacerze, a teraz chillujemy sobie z Igorem.
– Pokażesz mi go w kamerce?
– Pod warunkiem, że ty włączysz swoją, chcę cię zobaczyć.
– Nie ma czego oglądać, jestem zmęczona i spocona po całym dniu pracy.
– A co jeśli taką też cię lubię?
Hana milknie na chwilę. Znowu się rumieni?
– OK, włączę kamerkę, jak będę w pokoju.
Na szczęście dotrzymuje słowa. Nie widzę, żeby wyglądała źle. Chyba powinienem jej to powiedzieć, ale niestety nie jestem dobry w prawieniu komplementów, więc mówię tylko, że jej widok od razu polepszył mi nastrój. Hana usadawia się wygodnie na łóżku i ustawia telefon tak, żeby ujęła ją kamerka. Pewnie spodziewa się, o co zaraz zapytam.
– A jak tam było u lekarza?
– Trochę stresująco.
– Co się stało?
– W sumie nic, oczywiście lekarka była podejrzliwa, jak usłyszała, że zasłabłam i że od ponad dwóch miesięcy nie mam okresu. Dała mi skierowanie na podstawowe badania, potem mam się zgłosić z wynikami i iść do ginekologa. W końcu mnie zapytała, czy się nie odchudzam.
– I co jej powiedziałaś?
– Prawdę. Przejęła się moją sytuacją. Pytała, czy ktoś mnie w tym wspiera.
– To dobrze.
– Tak dobrze, że się poryczałam i do tej pory jest mi głupio.
– Och, Hana, nie przejmuj się. Wszystko będzie OK, ściskam cię mocno. Wiesz, że jesteś bardzo dzielna?
– Wcale nie, na naklejkę "dzielny pacjent" na pewno nie zasłużyłam.
– Ja bym dał ci ich od razu dziesięć.
– Hahaha, dzięki. A ty i tak dajesz mi bardzo wiele. – Miło widzieć, że Hana pomimo wszystko się śmieje, a co najważniejsze, że czuje wsparcie, które chcę jej zapewnić, chociaż czasami niezupełnie wiem, jak to zrobić w odpowiedni sposób.
– A kiedy idziesz na badania? – pytam.
– Jeśli nie spanikuję, to we wtorek od rana, kiedy mam wolne.
– Nie denerwuj się, to tylko chwila, mała cienka igła i lekkie ukłucie.
– Nie pocieszasz.
– OK, wymyślę coś lepszego, jeśli potrzebujesz pocieszenia.
– Tak, a co?
Wykręcam się od odpowiedzi, bo już mam pewien pomysł, muszę tylko obgadać to z chłopakami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥