29 marca 2024

Wszystkie jej imiona [ 31 ]

 


HANA's POV

Chłopacy odjeżdżają, kiedy ja jestem jeszcze zajęta podawaniem śniadania i sprzątaniem po nim. I dobrze. Po moim chwilowym wczorajszym kryzysie spędziliśmy z Janem resztę nocy tak, jak zwykle. Nie chcieliśmy łez i ckliwych pożegnań. To nie w naszym stylu. A poza tym po czymś takim czulibyśmy się jeszcze gorzej, jakby coś rzeczywiście się kończyło, podczas gdy to przecież nie koniec, tylko nowy początek. Już dawno obiecaliśmy sobie, że będziemy utrzymywać stały kontakt i ustaliliśmy harmonogram naszych kolejnych spotkań. Jan powiedział, że przyjazdy do Neum nie są dla niego problemem i zrobi wszystko, by znaleźć na nie czas, ale zaznaczył, że obowiązkowo chce mnie również ugościć u siebie. To naprawdę miłe, a z drugiej strony odrobinę niezręcznie mi ze świadomością, że znowu zamierza za mnie płacić i finansować mi wyjazdy. Tak czy inaczej perspektywa dalszych spotkań podnosi mnie na duchu. Jure za to wyściskał mnie na pożegnanie chyba za wszystkich.

W restauracji jakoś się trzymam. Wiem, że oni już odjechali, jednak nadal to do mnie nie dociera. W dodatku spotyka mnie pewna bardzo miła niespodzianka.

Gdy sprzątam talerze ze stolika, przy którym siedzieli Jan i Jure, zauważam złożoną na cztery karteczkę. Najpierw czuję dziwne podenerwowanie, wspominając, ile zamieszania wywołały wcześniej te liściki. Potem jednak decyduję się go otworzyć. "Ja ciebie też:))) Jan".

I tylko tyle. Aż tyle. Tym razem nie mam wątpliwości, kto zostawił mi karteczkę. Zastanawia mnie jedynie jej treść. Brzmi to tak, jakbym sama wcześniej wyznała Janowi miłość... A może to zrobiłam? Ale kiedy? Nie mogę przypomnieć sobie sytuacji, bym powiedziała mu to wprost, bo chociaż go kocham, to wstydzę się wyznać mu to tak prosto w twarz.

I wtedy zaczynam rozumieć. Jan też nie chciał powiedzieć mi tego pierwszy, dlatego użył formy, która wskazuje na to, jakbym ja przedtem to zrobiła.

Ze śmiechem przyciskami do siebie liścik i jestem pewna, że się rumienię. Stoję tak, dopóki Amira, która wciąż zastępuje Safiję, nie krzyczy na mnie, że mam wracać do pracy.

W przerwie między śniadaniami a obiadami jestem zajęta. Z powrotem układam swoje rzeczy w pokoju na ostatnim piętrze. Oczywiście trochę żal mi luksusów, do których się przyzwyczaiłam w ciągu poprzednich dni, ale to nic. Na szczęście mam wentylator, który pozwoli mi jakoś przetrwać do końca wakacji. A potem? Nie wiem, może Jan wymyśli, żeby podarować mi farelkę...

W nawiązaniu do liściku, który mi zostawił, odpowiadam mu na messengerze: "I ja ciebie♥️".

Od tej pory cały czas ze sobą piszemy. On informuje mnie, gdzie akurat są, a ja piszę mu, co porabiam.

Przy obiadach z utęsknieniem spoglądam na wejście do restauracji i uświadamiam sobie, że dziś Jan już się w nim nie pojawi. To wtedy zaczynam nieco dotkliwiej odczuwać jego brak. Towarzyszy mi jakiś dziwny ucisk w sercu, którego nie mogę się pozbyć, choć staram się robić dobrą minę do złej gry. Oczywiście po obiadach sprzątam sama, bo Amira znika, wymawiając się przeglądaniem CV nowych kandydatek do pracy. Nie za bardzo umiem sobie wyobrazić, że ktoś zastąpi Safiję. Tak, owszem, może przejąć jej obowiązki, lecz nie jej energię. Ona miała w sobie coś szczególnego. Pozornie niczym się nie wyróżniała, a jednak, kiedy znajdowała się obok, nie dało się nie zwracać na nią uwagi. Było w niej coś silnego i magnetycznego. Brakuje mi jej. Nie tęsknię tylko za Janem. Wiem już, że tęsknię również za Safiją. Chociaż nigdy nie rozmawiałam z nią tak dużo i tak swobodnie jak z Larą, pod pewnymi względami stała mi się bliższa. Safija jest taka jak ja, pochodzi stąd, z przeciętnej, w dodatku dość biednej rodziny. Obie mamy swoje problemy. Czy jej okazały się zbyt przytłaczające, że po prostu uciekła?

Cokolwiek sprowokowało ją do podjęcia tej decyzji, jednego jestem pewna. Ona szczerze kochała Bojana. Tak jak ja kocham Jana. Powtarzam sobie jednak, że nas nic nie będzie w stanie rozdzielić.

Po obiedzie chcę wyjść na spacer, ale ogarnia mnie totalna niemoc. Leżę na łóżku przy włączonym wentylatorze i znowu nawiedzają mnie te wszystkie niechciane myśli.

Zostałam tu sama.

Czekają mnie wizyty u kilku lekarzy, które okropnie mnie stresują.

Muszę zrobić badania krwi, a boję się igieł.

I najgorsza z nich: moje problemy są niczym w porównaniu z problemami, które przeżywają inni. To wstyd, że zadręczam się błahymi sprawami, jestem niegodziwa. I głupia.

Oczywiście znowu mam chęć to zrobić. Iść do łazienki, włożyć sobie palec do gardła i zwymiotować. Czasami, kiedy to robię, aż boli mnie w klatce piersiowej. Przyjmuję ten ból jak karę, na którą zasłużyłam przez swoją głupotę.

A jednocześnie...

Wiem przecież, że...

Te myśli są objawem choroby.

Ci wszyscy lekarze pomogą mi pozbyć się jej objawów i skutków.

Moje problemy są ważne.

Nie jestem głupia, "jestem mądra, słodka i śliczna"...

"Hana, będzie dobrze", słyszę w głowie echo słów Jana.

W tym samym momencie rozlega się dźwięk z messengera. "Myślę o tobie🌞 Wszystko ok?". Skąd? Skąd on wie? Ale on zawsze wie.

Porzucam więc te wszystkie głupie myśli. Nie chcę ich. Nie ulegnę im. Nie wgrają dziś ze mną. Muszę znaleźć sobie zajęcie. I to mądrzejsze niż prowokowanie wymiotów.

Idę się przejść po okolicy, a przy okazji dzwonię do rodziców. Cieszę się, że wszystko u nich w porządku. Mój tata zapisał się już na operację. Wyznaczono mu termin na za trzy miesiące. Od razu atmosfera w domu się poprawiła. Moi rodzice pytają też o Jana. Mówię im więc, że dziś wyjechał, ale ze cały czas ze sobą piszemy. Każą mi go pozdrowić.

Gdy wracam do hotelu, jest już pora kolacji. Kiedy mam zajęcie, czuję się spokojniejsza. Ten spacer na przykład bardzo dobrze mi zrobił. Muszę więc zaplanować coś na wieczór.

I wtedy wpadam na świetny pomysł. Amira znowu znika od razu po wydaniu kolacji i zostawia mnie samą z ogarnięciem całej sali restauracyjnej. No cóż, poniekąd wyświadcza mi przysługę...

Gdy wszystko jest już posprzątane, biorę płócienną torbę, która wisi w kuchni i o którą nasza kierowniczka jakoś o dziwo nigdy nie zapytała. Pakuję najlepsze kąski z tego, co zostało nam dziś z kolacji.

Z uśmiechem na ustach wychodzę i idę przed siebie plażą. Wiem, który to jej dom. Safija kiedyś mi go pokazała. Trochę niepewnie pukam do drzwi, bo ci ludzie się mnie nie spodziewają. Ale mimo wszystko czuję, że robię dla nich coś dobrego.

– Dobry wieczór – wita mnie wyjątkowo piękna kobieta o długich czarnych włosach i ciemnej karnacji.

– Dobry wieczór – odpowiadam. – Jestem Hana, z hotelu Paradise. Przyniosłam wam kolację.

 

VLADANA's POV

Kiedy słyszę, jak ktoś puka wieczorem do drzwi, serce zaczyna tłuc mi się się w piersi jak głupie. Może Safija wróciła! Może Bojan wcale nie wyjechał! Pełna nadziei zrywam się zza biurka, niechcący zrzucając z niego notes, w którym rysowałam, i kolorowe mazaki. Wyglądam zza drewnianej ścianki oddzielającej mój pokój od pokoju rodziców. Jak to się mówi: nadzieja matką głupich? Oczywiście, że w drzwiach nie stoi ani Safija, ani Bojan. Muszę pogodzić się z tym, że mnie zostawili. W naszym domu jest za to jakaś obca dziewczyna z czarnymi lokami i płócienną torbą... tak, tą samą płócienną torbą!

– Vladka, przywitaj się z Haną, przyniosła dla nas kolację – oznajmia mama.

A ja... sama nie wiem, czemu czuję nagle do tej dziewczyny taką niechęć. Wydaje mi się chyba, że na siłę chce zastąpić Safiję. No bez jaj! Przyszła tu z jej torbą!

– Codziennie, poza wtorkami, które mam wolne, mogę wam przynosić kolację – dodaje, po czym zwraca się do mnie. – Vladka, może będziemy spotykały się na plaży?

Nie odpowiadam.

– To dobry pomysł – wtrąca tata.

Ja mu dam dobry pomysł...

– Chyba że będziesz miała ochotę wpaść do nas, to zapraszamy – dodaje mama.

Jezu nie, nie chcę tutaj tej bezczelnej Hany!

Bez słowa chowam się z powrotem w swoim pokoju, zatrzaskując głośno drewnianą przesuwaną ścianę. Hana siedzi u nas jeszcze trochę, rodzice poczęstowali ją kawą i ciastem, a kiedy wychodzi, rozmawia z nimi tak, jakby już byli przyjaciółmi.

– Żeby było jasne, nie będę wychodziła na plażę, by brać jedzenie od tej baby – oznajmiam, gdy już jej nie ma.

– O co ci chodzi? – pyta mama z westchnieniem.

Tak, wiem, nie jestem ostatnio przykładną córką, a od kiedy w zasadzie w jednej chwili straciłam dwie osoby, które stały się dla mnie ważne, wszystko albo mnie smuci, albo denerwuje. I pewnie nie powinnam się dziwić, że nikt w związku z tym nie chce spędzać ze mną czasu. Ale to tylko dodatkowo mnie dołuje.

Żadna Hana nie wypełni tej pustki. Dlaczego? Dlaczego nikt tego nie rozumie?!

– Nie jesteśmy jakimiś żebrakami, żeby zadowalać się resztkami ze stołów w restauracji! – krzyczę.

– Kiedy Safija przynosiła nam jedzenie, jakoś ci to nie przeszkadzało – zauważa mama.

– Safija była moją przyjaciółką, a ta Hana... – nie wiem, co powiedzieć, nadal sama nie wiem, co właściwie do niej mam, poza tym, że nie jest Safiją.

– Hana jest bardzo miła, sama tu przyszła i chce nam pomóc – tłumaczy ją mama.

– Ale ja nie chcę mieć z nią nic wspólnego! – unoszę się i celowo rozwalam stertę jakichś dokumentów, które leżą na stole.

– Vladka! – upomina mnie mama.

– Jeśli masz się tak zachowywać, to idź do swojego pokoju, a wcześniej posprzątaj te papiery – dodaje tata.

Wkurzona, podnoszę dokumenty, ciskam z powrotem na stół i znikam za drewnianą ścianą. Wyciągam telefon i po raz kolejny próbuję dodzwonić się do Safiji. Brak sygnału. Wybucham płaczem i nie mogę się uspokoić.

Następnego dnia ostatecznie ulegam rodzicom. Wychodzę na plażę, z telefonem i słuchawkami. Nie zamierzam wyjmować ich z uszu, kiedy spotkam się z tą całą Haną. Nie słucham już Joker Out. Nie umiem ich słuchać od ostatniej wizyty Bojana, kiedy tak chamsko go potraktowałam. Tak naprawdę byłam zła na Safiję. A że nie mogłam pokazać tego jej, odegrałam się na nim. Od tego momentu piosenki Joker Out tylko przypominają mi o tym, jakim super był przyjacielem i jak to popsułam.

Widzę Hanę z daleka, poznaję ją po lokach, choć udaję, że jej nie zauważam. W końcu podchodzi do mnie z tą samą płócienną torbą, która już zawsze, serio zawsze będzie mi przypominała Safiję. Nie znoszę Hany.

– Vladka – mówi, bo nadal ją ignoruję. "Vladana", chcę ją poprawić, ale postanawiam jednak, że w ogóle się do niej nie odezwę. Ani słowem. – Proszę, wasza kolacja.

Wyjmuje z torby mniejszą, foliową. Tak jak robiła Safija... Wręcza mi ją. Nie dziękuję. Nie odzywam się, jak postanowiłam.

Hana życzy mi dobrej nocy i odchodzi.

To wtedy łamię swoje postanowienie.

– Nie musisz tego dla mnie robić. Nie zastąpisz mi jej, choćbyś się ze wszystkich sił starała. Słyszysz?!

Hana nie zwraca uwagi na moją złość. Odwraca się do mnie z uśmiechem. A potem odpowiada ze spokojem:

– Nie robię tego dla ciebie, tylko dla siebie. Nie pomyślałaś, że ja też za nią trochę tęsknię? I to trochę... bardzo.

Cała złość tak jakoś ze mnie ulatuje.

 

ENISA's POV

Gdy siadam z rodziną do kolacji, mogę znów zacząć robić zakłady, kto dziś pierwszy zacznie ten temat: mama, tata, a może któraś z moich sióstr? Dziś zamierzam ich wszystkich zaskoczyć. Zamiast czekać na pytanie, sama wcześniej na nie odpowiadam:

– Jutro tam pójdę, porozmawiam z policją.

Ale wszyscy wiemy, że to nic nie znaczy. To samo powiedziałam wczoraj i przedwczoraj, kiedy wróciłam. Trwam w zawieszeniu. Tu, w domu, czuję się bezpieczna, nic nie może mnie zranić. Tylko że nie da się cały czas ukrywać.

Kiedy odpowiedź na to codziennie zadawane, a dzisiaj niewypowiedziane pytanie pada, atmosfera się rozluźnia. Rodzice podgłaśniają telewizor. Dalila opowiada o jakiejś książce, którą ostatnio czytała (odkąd ona czyta książki???), a najmłodsza Lina marudzi, że chce nowy strój kąpielowy, bo ostatni zniszczył się podczas wakacji u cioci. Nieustannie siostry przypominają mi o Vladce i wprawiają tym w jeszcze większe poczucie winy.

Jak się dowiedziała, że wyjechałam? Czekała na mnie na plaży, a ja nie przyszłam? Co sobie pomyślała? Obiecałam być jej przyszywaną starszą siostrą...

Czasami mam ochotę włożyć z powrotem do telefonu starą kartę SIM i napisać do Vladki. I do Hany. I... do Bojana. Ale wiem, że nie mogę tego zrobić. Oni wszyscy na pewno też próbowali się ze mną kontaktować. Kiedy zobaczę te próby, przeczytam wiadomości od nich, zobaczę liczbę nieodebranych połączeń, ulegnę. A przecież podjęłam już decyzję. To koniec. Jeśli się nie odezwę, nie przeproszę, może mnie znienawidzą, a wtedy będzie im lżej, niż gdyby usiłowali mnie zrozumieć.

Niespodziewanie kolację przerywa pukanie do drzwi. Cała sztywnieję. Na pewno dowiedzieli się, że wróciłam, i przyszli po mnie, aresztują mnie, wyprowadzą w kajdankach.

– Ja otworzę – oznajmia mama, a po chwili w korytarzu rozlega się znajomy głos. – Enisa, to Damir, do ciebie.

Mój były chłopak... Tak, były, choć nigdy w zasadzie z nim nie zerwałam.

Wstaję od stołu, bo już się najadłam.

– Nie poprosisz go do stołu? – pyta tata.

– Nie.

Wychodzę do niego na korytarz, mijając się z mamą, która idzie z powrotem do pokoju.

– Cześć, Eni – wita mnie Damir i chce pocałować w policzek, lecz uchylam się. – Fajnie, że wróciłaś. A... co ci się stało? – pyta, wskazując na moją wargę, która właściwie jest już prawie zagojona.

– Drobny wypadek na imprezie – mówię, tak samo, jak powiedziałam wcześniej rodzicom, i co w sumie jest zgodne z prawdą.

Damir się śmieje.

– Och, nic się nie zmieniłaś.

To komplement czy obraza? Nie wiem. Nie wiem, co on chciał przez to powiedzieć i co ja przez to rozumiem.

– Chodź, pogadamy u mnie w pokoju – proponuję.

– Myślałem, że się przejdziemy.

– Wolałabym nie.

– Ukrywasz się przed policją?

– Skąd...? – urywam, przestraszona.

Gdy wchodzimy do mojego mikroskopijnego pokoju, wypełniamy sobą całą przestrzeń. Czuję, jakby brakowało tu tlenu, kiedy siadamy obok siebie na moim nie do końca starannie zasłanym łóżku.

– Ze mną też rozmawiali – mówi mi Damir w odpowiedzi. Przechodzi mnie dreszcz. – Alev nie żyje. Nie wiadomo, czy sam się zabił, czy ktoś go załatwił. Ponoć w rzeczach Safiji... był pen drive ze wszystkimi informacjami, które na niego zbierała.

– Safija zbierała na niego informacje?!

– Na to wygląda...

– On musiał się tego dowiedzieć...

– Tak. To by wyjaśniało, czemu wciąż z nim była.

– Safija była z nim, bo nie pozwalał jej odejść! A ja ich ze sobą poznałam. Tego nic nie zmieni.

– Wciąż jeszcze nie przestałaś się obwiniać? – pyta Damir i znowu chce pocieszyć mnie jakimś czułym gestem. Reaguję instynktownie. Wstaję. – OK, nie będę się narzucać. Wiem tylko, że z tobą też policja chce gadać. Tak sobie więc pomyślałem, że skoro wróciłaś, uprzedzę cię o czym, żebyś może... mniej się denerwowała.

To miłe. Damir w zasadzie zawsze był miły i troskliwy. Kiedyś szczerze coś do niego czułam. Dziś... jest po prostu zwykłym chłopakiem w moim wieku. Uświadamiam sobie, że tak naprawdę nigdy ze sobą nie zerwaliśmy, po prostu po wypadku odsunęłam go od siebie.

– Dzięki – mówię, choć nie wiem, czy denerwuję się mniej.

Safija zbierała informacje o Alevie. Pewnie zamierzała go wydać. I mogła przez to zginąć. Ale ostatecznie zginęła przeze mnie... Natomiast ja przez chwilę zupełnie o tym zapomniałam i pozwoliłam sobie być tak bezwstydnie szczęśliwa.

Gdy Damir wychodzi, czuję już tylko zmęczenie. Od powrotu z Neum towarzyszy mi cały czas. Tak jakbym dopiero teraz przeżywała skutki wszystkich zarwanych nocy, kiedy moja krew wrzała od endorfin. Najchętniej wciąż tylko bym spała. Zanim się położę, opowiadam jednak rodzicom, czego dowiedziałam się od byłego chłopaka. Nie wiedzą, co o tym sądzić. I ja również.

Tego wieczoru mimo zmęczenia niestety nie mogę zasnąć. Noce są tu tak samo duszne jak w Neum. A w dodatku nie mam wentylatora... Przewracam się więc z boku na bok, starając się wyłączyć myślenie, lecz nie umiem tego zrobić. Zbyt dużo pytań. Co wiedziałaś, Safijo? Co zamierzałaś z tą wiedzą uczynić? Czemu nie zdążyłaś?

Oczywiście nie dowiem się tego, póki nie porozmawiam z policją. Może rzeczywiście nie powinnam odkładać wizyty na komisariacie? Wreszcie się poddaję. Wstaję z łóżka. Wychodzę przed dom i siadam na schodach. Jest tak cicho i spokojnie, słychać tylko cykady. Całą ulicę rozświetla jedynie pojedyncza latarnia i blask księżyca. Gdyby tak mogło już pozostać. Patrzę w ciemnie rozgwieżdżone niebo i staram się zagłuszyć ból, który czuję w sercu. Nie wiem, ile czasu tak siedzę. Aż wreszcie wyczuwam koło siebie jakiś ruch.

– Dlaczego nie śpisz, mamo?

– A ty?

– Jutro naprawdę to zrobię. A ty pojedziesz ze mną na komisariat? Proszę...

W odpowiedzi mama chwyta mnie za rękę.

– Oczywiście, pojedziemy przed moją pracą, mam popołudniową zmianę – mówi po chwili.

– Dzięki.

Przez moment siedzimy w zupełnym milczeniu.

– Eni, ktoś złamał ci serce, prawda?

Przytulam się do niej, bo ramiona mamy to najbezpieczniejsze miejsce na świecie.

– Nie, mamo... to ja je komuś złamałam... rozbiłam na kawałki, a potem jeszcze rozdeptałam i uciekłam, zostawiając go... z całym tym bałaganem.

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥