HANA's POV
– Na pewno wszystko w porządku? – Jan chwyta mnie za podbródek i odwraca moją twarz ku sobie, gdy zadaje mi to pytanie.
W odpowiedzi uśmiecham się nieznacznie, jednocześnie rozczulona jego troską i trochę rozbawiona sytuacją.
– Tak, po prostu... dziwnie się czuję ze świadomością, że siedzę ze swoim chłopakiem w samochodzie swojego niedoszłego chłopaka, który w dodatku jest jego przyjacielem, i że zaraz pojedziemy do mojego rodzinnego domu.
To brzmi wręcz niewiarygodnie. Gdyby ktoś mi powiedział kilka tygodni temu, że w najbliższym czasie (ba, że kiedykolwiek!) przedstawię rodzicom swojego chłopaka, to bym go wyśmiała. Dziś jednak wcale nie to mam na celu.
Jan chciał przelać mi na konto pieniądze na operację taty, żebym mu je przekazała, ale po namyśle stwierdziłam, że trudno będzie mi wytłumaczyć, skąd nagle posiadam taką sumę. Zasugerowałam Janowi, że sytuacja wyglądałaby lepiej, jeżeli osobiście wręczyłby mojemu ojcu daną kwotę. Myślałam, że nie zrozumie i uzna, że nie chce się wtrącać w rodzinne sprawy, ale on odpowiedział od razu gotową propozycją. Uznał, że w mój dzień wolny, kiedy już poumawiam się do wszystkich lekarzy, do których kazał mi się wybrać, pożyczymy auto od Jure i złożymy wizytę moim rodzicom oraz bratu. Zgodziłam się natychmiast, a potem dopiero dotarło do mnie, co to oznacza. Oni poznają Jana jako mojego chłopaka.
O dziwo ta perspektywa wcale a wcale mi nie przeszkadza... Zastanawiam się tylko, jaka będzie ich reakcja, gdy dowiedzą się już, kto to jest, i jak przyjmą jego pomoc. Jan natomiast wygląda na zupełnie spokojnego. Czy jakakolwiek sytuacja jest w ogóle w stanie wyprowadzić go z równowagi?
– Nie przejmuj się, będzie dobrze – oznajmia, cmokając mnie w usta, a potem odpala auto i ruszamy.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Jan wie, że to wszystko, co dzieje się ostatnio, daje mi szczęście, ale też kosztuje mnie sporo nerwów. Dziś na przykład prawie nic od rana nie zjadłam, bo po prostu nie byłam w stanie. W dodatku bałam się, co on na to powie, bo przecież naturalnym zachowaniem w sytuacji, kiedy ktoś nie je, jest przekonywanie go, że musi coś zjeść. Jan na szczęście nie głosił mi tego typu kazań, nie naciskał na mnie, tylko poszedł do sklepu i kupił mi wieloowocowy sok, bym mogła popijać go po drodze i dostarczyć swojemu organizmowi chociaż trochę niezbędnej energii. Tak właśnie robię, a w międzyczasie szukam w samochodowym radiu czegoś fajnego do posłuchania.
– Wszędzie albo puszczają coś słabego, albo gadają – poddaję się, zrezygnowana.
– Włącz coś z telefonu.
– Ale co?
– Zdaję się na ciebie. Tylko nie Joker Out, dobra? To by było już za wiele.
– Nie słucham tylko Joker Out – odpowiadam z oburzeniem, bo mimo wszystkiego, co się wydarzyło, on chyba nadal ma mnie za napaloną fankę, którą już wiele razy mu tłumaczyłam, że nie jestem.
– A czego słuchasz, Hana?
Trudne pytanie. Chyba wiele osób tak ma, że gdy ktoś zapyta ich, jakiej muzyki słuchają, nagle zapominają wszystkie nazwy zespołów, nazwiska wykonawców i tytuły piosenek. Zastanawiam się więc chwilę. Jan ma dobry gust muzyczny, nie chcę go więc zawieść. Ale ja też wyróżniam się nienajgorszym. W końcu stawiam na Stephena Sancheza i puszczam ze swojego telefonu jego piosenki, nie za głośno, by Jan mógł również słyszeć głos z nastawionej w swoim telefonie nawigacji.
Przez chwilę słucha w milczeniu i nic nie mówi, a ja widzę, że trafiłam w jego gust.
– I jak?
– Co to za typek? Chyba go nie znam, a brzmi naprawdę ekstra – przyznaje Jan, więc opowiadam mu o Stephanie Sanchezie.
Później rozmawiamy znowu o wczorajszych wydarzeniach, które wszystkich nas trzymają nadal w wielkim szoku.
Do tej pory nie mogę pojąć, czemu Safija tak po prostu spakowała swoje rzeczy i wyjechała. Nie wyobrażam sobie, co musi czuć w tej sytuacji Bojan. Jan rano pytał o niego Martina, który został z nim wczoraj w pokoju. Kryzys minął, choć nie jest dobrze. Bojan nie ma ochoty nigdzie wychodzić ani nic robić poza gapieniem się w telewizor. Ale lepsze to niż stan, do którego doprowadził się wczoraj.
Kiedy jesteśmy już bliżej mojej rodzinnej miejscowości, a album Stephena Sancheza gra po raz trzeci, Jan zaczyna dopytywać o moich rodziców i brata. Nie wiem, czy rzeczywiście go to interesuje, czy to raczej z obawy, że zaraz ich wszystkich pozna, ale chętnie coś tam mu opowiadam. Od dzieciństwa jestem silniej związana z tatą niż z mamą. Ta, jeśli nie była zajęta pracą, zajmowała się obowiązkami domowymi. A tata natomiast, gdy tylko wracał z zakładu, bawił się ze mną oraz z moim bratem Mirko i zawsze dużo się przy tym śmialiśmy. Tak więc choroba stawów, która na dobre położyła go do łóżka, okazała się również dla mnie wielkim ciosem. Niestety pomóc tacie może tylko pilna operacja, a pilna w tym przypadku oznacza wykonaną w prywatnej klinice.
Nie wahałam się więc ani chwili, porzuciłam plany związane ze studiami i poszukałam pracy. Choć każdego miesiąca odkładałam pieniądze na operację taty, nie udało mi się uzbierać nawet połowy. Jan chce dać mi brakującą resztę. Nie. Nie mi, mojemu tacie.
Gdy parkujemy przed skromnym parterowym domkiem, widzę, że mój chłopak nie jest już wcale taki spokojny, tylko nie zamierza mi się do tego przyznać, więc tym razem to ja mówię, chwytając go za rękę:
– Nie przejmuj się, będzie dobrze. – A potem dodaję: – Zobaczysz, moi rodzice to normalni, mili ludzie. Nie będą w żaden sposób cię sprawdzać, testować czy wypytywać o dziwne rzeczy.
Jan wydaje się tym trochę uspokojony, wysiadamy więc i zabieramy ze sobą opakowanie czekoladek oraz kosz z owocami, które ze sobą przywieźliśmy.
– Jak chodziłem do szkoły i trzeba było załatwić coś u nauczyciela, to zawsze umawiałem się z kumplami, który puka, a który gada. Czuję się w tym momencie podobnie – śmieje się Jan.
– Dzisiaj ja pukam i ja gadam – zapewniam, po czym wykonuję pierwszą z tych czynności.
Nie musimy czekać. Zapewne rodzice widzieli nas już przez okno, bo natychmiast drzwi się otwierają i staje w nich moja mama.
– Hana! – woła i zaczyna mnie ściskać, jakby nie widziała mnie rok, a nie dwa miesiące od czasu mojej ostatniej wizyty w domu.
Odwzajemniam ten uścisk, bo jest miły, a jednocześnie wiem, że Jan czeka, aż go wreszcie przedstawię, i się stresuje. Powoli odsuwam się więc od mamy i obie spoglądamy na niego.
– Poznajcie się, mamo to jest Jan ze Słowenii, Jan, to jest moja mama.
Obserwuję, jak podają sobie dłonie.
– A to dla pani – mówi Jan i wręcza mojej mamie kosz z owocami.
Następnie przedstawiam go siedzącemu w fotelu tacie, z którym wcześniej sama witam się wylewnie. Jan dla odmiany wręcza mu opakowanie czekoladek, nie wspominając póki co, jaki jeszcze mamy dla niego prezent. Mirko jest akurat w pracy, dorabia w wakacje jako sprzedawca na stacji benzynowej. Ach, zapomniałabym o jeszcze jednym członku rodziny. Wokół naszych nóg przez cały czas kręci się, merdając ogonem, mój ukochany kundelek Denis. Ja i Jan na zmianę chwytamy go na ręce, pozwalając mu się lizać po twarzach.
– Siadajcie – zaprasza mama. – Bardzo jesteście głodni? Może wypijemy kawę, a z obiadem zaczekamy na Mirko? O 14.00 kończy zmianę.
Przystajemy na to. Pokazuję Janowi swój dom. Nie jest duży, to tylko pokój dzienny, mój pokój i pokój mojego brata, z którego szybko się wycofujemy, bo panuje w nim burdel, a także łazienka i kuchnia.
Kiedy siedzimy z moimi rodzicami przy pełnym słodkości stole, oboje dochodzimy z Janem do wniosku, że to odpowiedni moment, by zdradzić cel naszej wizyty. Ja zaczynam. Wyjaśniam rodzicom, że Jan jest gitarzystą dość popularnego zespołu i że gdy poznaliśmy się bliżej, postanowił nam pomóc. Nie domyślają się chyba jeszcze, o jaką pomoc chodzi. Wtedy Jan kładzie na stole kopertę z pieniędzmi.
– To na pana operację – dodaje, zwracając się do mojego ojca.
Zapada milczenie. Z emocji robi mi się gorąco. Jan chyba też to czuje, bo szuka pod stołem mojej dłoni, a gdy ujmuje ją w swoją, odkrywam, że jego jest spocona.
– Powoli wezmę się za obiad. – Przerwa ciszę mama.
Rozumiemy ten gest, zostawia podjęcie decyzji tacie, który natomiast zwraca się do mnie:
– Co ty znowu wymyśliłaś, Hana?
– To nie ona. To był mój pomysł. I nie przyjmuję odmowy – wtrąca się Jan.
Nie doczekuje się odpowiedzi, bo do domu wpada akurat mój brat, który jednocześnie zdejmuje buty, pisze coś w telefonie i próbuje pogłaskać skaczącego dookoła niego psa. Dopiero, gdy kończy wszystkie te czynności, zauważa, że rodzice nie są sami.
– O, Hana – mówi na mój widok, po czym przenosi wzrok na mojego chłopaka. – I?
– Jan ze Słowenii – przedstawia się on, tak samo jak ja go wcześniej przedstawiłam, i już wiem, że będzie z tego kpić do końca swoich wakacji
– Hejo, Mirko z Bośni – odpowiada mój brat, któremu chyba spodobała się ta zabawa.
Chłopacy wymieniają uścisk dłoni. Następnie to moja mama przejmuje inicjatywę i zaczyna opowiadać wszystko, co ja przekazałam jej i tacie wcześniej: że Jan jest gitarzystą w zespole i że poznaliśmy się w hotelu, w którym pracuję, a on spędza wakacje. Nie mówi tylko o pieniądzach. Nie wspomina o nich też tata. Gdyby nie to, że wciąż leżą w kopercie na stole, trudno byłoby uwierzyć, że ich temat w ogóle się pojawił.
– A co to? – pyta w pewnym momencie Mirko i już po nie sięga.
Wtedy mama prosi go, by pomógł nosić na stół przygotowany obiad. Ja i Jan też się podnosimy, by ją wyręczyć. Problemem jest tylko to, że nadal nie czuję się głodna. Oczywiście przez cały posiłek mama komentuje, że jem za mało i że schudłam, co dodatkowo mnie krępuje. Ustaliliśmy z Janem, że nie będziemy wspominać podczas tej wizyty o mojej chorobie, żeby niepotrzebnie nie martwić rodziców. Obawiam się tylko, że zaraz sami się tego domyślą... Na szczęście Jan stara się ratować sytuację i odwraca uwagę mojej mamy, sam co chwilę czegoś sobie dokładając. Nie wiem, jak daje radę to wszystko zjeść. Po obiedzie długo siedzimy i rozmawiamy, a ja z rodzicami delektuję się również nalewką. Mój brat obraża się, że nie częstujemy też jego. Co z tego, że pewnie zdarza mu się wypić piwo poza domem – mama upiera się, że póki jest niepełnoletni, w domu pić nie będzie. Jan za to nie może, bo kieruje.
Gdy wreszcie wstajemy od stołu, wspólnie z moim chłopakiem myjemy naczynia, a właściwie ja to robię, a on wyciera. Specjalnie dotyka przy tym moich dłoni, odbierając ode mnie mokre talerze. Wtedy do kuchni przychodzi, ciężko stawiając kroki, mój tata. W ręce trzyma kopertę z pieniędzmi, a my oboje nieruchomiejemy.
– Mogę chwilę porozmawiać z Janem? – pyta.
W odpowiedzi posyłam mojemu chłopakowi przepraszające spojrzenie. W końcu obiecałam mu, że nikt nie będzie go sprawdzać i testować... Ale on odpowiada z uśmiechem:
– Jasne.
Wychodzę zatem z kuchni, zostawiając ich samych, i przenoszę się do ogrodu.
JAN's POV
Kiedy ojciec Hany siada przy stole, ja nadal stoję przy zlewie z mokrym ręcznikiem w ręce. Nie wiem, jak się zachować, bo czuję, że paraliżują mnie emocje. Nie chodzi o to, że obawiam się jakichś pytań czy podejrzeń, jak założyła Hana, tylko tego, że jej tata odmówi przyjęcia ode mnie pieniędzy. Wtedy odbiorę to jako osobistą porażkę i będę mieć poczucie, że zawiodłem. Z drugiej strony, jak przekonać dorosłego, posiadającego własną wolę człowieka, by zrobił coś jedynie dlatego, że poprosili go o to jego córka i jakiś obcy koleś? Czy w ogóle mam taki dar przekonywania?
– Siadaj, proszę – mówi ojciec Hany, wskazując krzesło obok siebie.
Szczerze mówiąc, wolałbym postać, ale nie chcę być niemiły ani arogancki. Zajmuję więc miejsce naprzeciwko niego, czekając na rozwój sytuacji i stawiając na improwizację.
– Wiesz, że nie mam ochoty przyjmować od nikogo jałmużny – zaczyna.
– Wiem, choć ja nazwałbym to inaczej.
– Mniejsza o nazwę. To duża kwota. Może nie dla ciebie, ale dla nas owszem.
– Robię to dla Hany, chociaż mnie o to nie prosiła – wyjaśniam.
– Ja też – odpowiada pan domu, po czym wskazuje na wciąż trzymaną przez siebie kopertę i już myślę, że będzie chciał wcisnąć mi ją z powrotem, kiedy niespodziewanie dodaje: – Robię to dla Hany, przyjmuję te pieniądze. Widzę przecież, jak moja choroba ją niszczy. Hana miała iść na studia, nie do pracy, tańczyła. Przeze mnie rzuciła wszystkie marzenia. Za każdym razem, kiedy tu przyjeżdża, jest coraz chudsza. Tak nie może być. Muszę jej pomóc, a pomogę jej, pomagając wpierw sobie. Teraz, kiedy poznała ciebie, nie powinna martwić się niedołężnym ojcem, musi zająć się swoim życiem. Hana zawsze taka była, poświęcała się dla innych. Teraz ja powinienem poświęcić dla niej swoją dumę.
– Ale troszczenie się o swoje zdrowie to przecież żadna ujma – wtrącam.
– Dla faceta, który nie może sam utrzymać swojej rodziny, to jest ujma, uwierz mi, Jan.
Nie wiem, co odpowiedzieć, więc mówię tylko:
– Cieszę się, że przyjmie pan te pieniądze, dziękuję.
– Nie, to ja dziękuję. Oczywiście kiedyś, kiedy wreszcie wrócę do pracy i zarobię, zwrócę ci te pieniądze.
– Niech pan póki co o tym nie myśli, proszę skupić się na swoim zdrowiu.
Zapada chwilowe milczenie. Przez okno w kuchni widzimy Hanę w ogrodzie. Siedzi na ławce. Nerwowo obgryza skórki przy paznokciach.
– Idź do niej, przy tobie jest spokojniejsza – mówi jej ojciec, więc zostawiam go w kuchni i dołączam do Hany, która stara się cokolwiek wyczytać z mojej twarzy.
Obejmuję ją ramieniem, na co wzdycha ciężko i pewnie sądzi, że mi się nie udało.
– No i mamy to, twój tata przyjął prezent – oznajmiam z uśmiechem.
Hana natychmiast się podrywa, tak by mogła spojrzeć mi w oczy i sprawdzić, czy nie kłamię.
– Naprawdę?
– Tak, mówiłem przecież, że wszystko będzie dobrze.
– O Boże, dziękuję! – wykrzykuje Hana i wtula się we mnie. – Za wszystko, serio.
Nie wiem, czy to skromność, jeśli tak to znaczy, że jestem skromny, ale często czuję się skrępowany, kiedy ktoś mi dziękuje, a może po prostu inaczej oceniam wagę swoich zasług.
– Spoko, to nic takiego. A poza tym całkiem dobrze się tutaj bawię, chociaż po obiedzie twojej mamy nadal czuję, że zaraz pęknę.
– Zaparzę ci miętę.
– O, to dobry pomysł.
Idziemy więc narwać świeżych ziół, a potem wspólnie parzymy herbatę. Gdy po niej czuję się już trochę lepiej, Hana proponuje, żebyśmy trochę się przeszli. Spacerowanie po jej miejscowości to ciekawe doświadczenie. Mijamy po drodze pełno niszczejących, opuszczonych domów, a niektóre ulice zupełnie wyglądają na niezamieszkałe. Hana tłumaczy mi fenomen tzw. wiosek ciszy, kiedy siedzimy na wzgórzu pod lasem i palimy na spółkę papierosa.
– Tu nie ma życia, bo nie ma perspektyw. Wiele osób, całych rodzin, porzuciło swoje domy, by poszukać lepszego losu i przyszłości. A przecież nikt nie kupi po nich tych ruder na końcu świata, więc tak stoją i niszczeją. – Hana opowiada mi o tym, a potem milknie i po prostu zaczyna mnie całować.
To nasz ostatni dzień przed moim powrotem do Słowenii.
– Może nie jestem tak przystojny jak ten Stephen Sanchez, nie umiem za bardzo rozmawiać o uczuciach i nawet nigdy nie kupiłem ci kwiatów, ale wiedz o tym, że chcę być z tobą – mówię jej z przekonaniem, na co Hana sprawia wrażenie, jakby już miała gotową odpowiedź.
– Stephen Sanchez nie jest tak przystojny jak ty, to po pierwsze, po drugie, lepiej okazywać uczucia niż o nich rozmawiać, a po trzecie, kwiaty wolę oglądać w ogrodzie, bo kiedy stoją ścięte w wazonie, to... mam wrażenie, że je to boli. Nie śmiej się, proszę.
Ale ja się nie śmieję, bo wszystko, co między nami jest, już dawno przestało być zabawą i zaczęło się dziać na poważnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Twój komentarz motywuje nas do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz nasze utwory, prosimy — pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękujemy ♥