Wszystkie jej imiona [ 21 ]

 


HANA's POV

Nie odzywam się przez całą drogę do swojego pokoju, którą pokonuję w ramionach Jana. On też nic nie mówi. Może nie chce tracić na to energii, bo wiem, że wcale nie jestem taka lekka, jak o tym zapewniał. Może nie chce, bym sama ją traciła, odpowiadając. A może tak jak ja zwyczajnie nie wie, co miałby powiedzieć. Ale słowa okazują się niepotrzebne. Rozumiemy się bez nich. Jan wybiera windę dla pracowników, którą pokazałam mu, gdy szliśmy do mojego pokoju, gdy po raz pierwszy mieliśmy uprawiać seks. Choć tędy jest dalej, to na pewno dyskretniej. Fakt, że Jan myśli teraz bardziej o mnie niż o sobie, jest jak delikatna pieszczota. Podejmuje dodatkowy wysiłek, byle bym tylko nie musiała znosić spojrzeń wścibskich gapiów, czego w tym momencie tak bardzo chcę uniknąć. W milczeniu mijamy długi korytarz. Kiedy wsiadamy do winy dla personelu (swoją drogą to ciekawe, że Jan bezbłędnie zapamiętał, jak do niej trafić), naciskam przycisk ostatniego piętra, bo on ma zajęte ręce. To dziwne, znowu jesteśmy sami w tak w ograniczonej przestrzeni. Jak zwykle w takich chwilach, czuję łączącą nas bliskość, ale dla odmiany nie to fizyczne przyciąganie, lecz porozumienie naszych dusz. A może tylko to sobie wyobrażam, wciąż pozostając jeszcze w jakimś stopniu w odmętach błogiej nieświadomości? I czy Jan czuje to samo? Nie umiem odczytać czegokolwiek z jego twarzy. Czasami odnoszę wrażenie, że lepiej wyraża mu się uczucia poprzez gesty i uczynki niż mimikę oraz słowa. Sądząc natomiast po tym, jak pewnie, a przy tym delikatnie niesie mnie przez pół hotelu, nie pokazując przy tym żadnego zmęczenia, mogłabym chyba wyobrazić sobie wiele. Wolę tego jednak nie robić, by później się nie rozczarować.

Gdy wysiadamy z windy, trafiamy do przedsionka, w którym znajdują się magazyny na pościel i pralnia. By stąd wyjść, muszę przyłożyć do klamki zegarek magnetyczny, który mam na ręce. Jan nachyla się lekko, by mi to umożliwić, potem kieruje się do drzwi mojego pokoju. Wiemy, że to ten moment, kiedy musimy przestać ukrywać się za bezpiecznym milczeniem.

– Gdzie masz klucz? – pyta mnie Jan.

– W kieszeni szortów, tylnej – odpowiadam lekko zmartwiona, bo uświadamiam sobie, że w tej pozycji go stamtąd nie wyjmę, zwłaszcza że mam na sobie jeszcze fartuszek, w którym pracuję w restauracji. Jan stawia mnie na ziemi, lecz cały czas przytrzymuje, żebym nie upadła, choć nie jest mi już słabo. Sięgam po klucz. Jan natomiast zabiera go ode mnie, otwiera drzwi i wprowadza mnie do środka. Zamierzam mu powiedzieć, że już sobie poradzę, ale widząc, jak on się angażuje w pomaganie mi, aż mi głupio mu w tym przeszkadzać, a poza tym... to miłe. Niezręczne, ale miłe.

Jan podprowadza mnie do łóżka, układa w nim ostrożnie i włącza wentylator. Następnie pomaga mi zdjąć pracowniczy fartuszek, a w koszulce bez rękawów i szortach od razu robi mi się odrobinę chłodnej. Przez chwilę czuję się jak dziecko, bezbronne i chore, które wymaga troskliwej opieki. Z drugiej strony ta sytuacja tak mnie krępuje, że nie umiem spojrzeć Janowi w oczy.

– Unieś się trochę, poprawię ci poduszkę – mówi, a ja kiwam głową, że nie. To by było za wiele. Nie jestem aż tak obłożnie chora. Nie jestem już dzieckiem.

– Dzięki, tak jest w porządku – odpowiadam cichym głosem, zwijając się w kłębek, tyłem do Jana. Obawiam się jednocześnie, że to niegrzeczne. Nie chcę, by Jan pomyślał, że go ignoruję czy mam go dość. Wstyd mi tylko, że patrzy na mnie taką... taką do niczego.

Zawsze starałam się pokazywać przy nim z najsilniejszej strony. To ja sprowokowałam pójście z nim do łóżka. To ja starałam się pokazywać przez cały czas, że mam nad wszystkim kontrolę, że to ja decyduję. A tak naprawdę byłam kompletnie zagubiona. Wciąż taka jestem.

– Mogę ci jeszcze jakoś pomóc? – pyta Jan.

Mój głos zabrzmiał zbyt cicho, jego natomiast brzmi po prostu smutno.

– Nie. Nie trzeba.

Jan stoi z założonymi rękami nad moim łóżkiem i chyba sam nie wie, co robić. Rozumiem, że jego też to stresuje. Nie chce mnie zostawiać, bo przed chwilą zemdlałam. Nie chce też zmuszać mnie do swojego towarzystwa. A ja nie umiem wyprosić go tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy to tutaj zrobiliśmy...

– Jak ty się w ogóle czujesz?

– Dobrze, tylko okropnie zmęczona.

– Chcesz sobie pospać?

– Chyba tak będzie najlepiej. Nie zrozum mnie źle... Nie wypraszam cię, ja po prostu...

– Hana. – Jan mi przerywa. – Nie musisz mi się tłumaczyć, to twój pokój.

– Ale twoje towarzystwo i chcę, żebyś wiedział, że nie mam nic przeciwko niemu, tylko bez sensu, żebyś tu siedział i tracił czas, kiedy ja będę spała. To wszystko wykończyło mnie emocjonalnie, co pewnie po mnie widać, chociaż generalnie czuję się już dobrze. – Gdy on milczy, dodaję: – Dziękuję ci za pomoc i nie martw się o mnie, proszę, nic mi nie będzie.

– Podaj mi swój telefon. Wpiszę ci mój numer. Zadzwoń do mnie, gdybyś czegoś potrzebowała, czegokolwiek.

Sięgam po komórkę z jeszcze innej kieszeni i bez słowa oddaję Janowi. Po chwili mam już jego numer. Paradoks, że zdobywam go w takich okolicznościach.

Kiedy myślę, że Jan wreszcie wyjdzie, on przystaje w połowie drogi od mojego łóżka do drzwi, czyli w zasadzie pomiędzy nimi, bo tylko na to pozwala powierzchnia mojego pokoju.

– Hana?

– Tak?

– Już wcześniej ci się to zdarzało?

– Nie.

– Może powinnaś pójść do lekarza...

– Daj spokój, to tylko niegroźne omdlenie.

– Hana...

– Hm? –

– Czy jest możliwość, że ja... że my... – Wiem o co chce zapytać, lecz nie kończę za niego. – Czy jest możliwość, że wtedy niezupełnie... uważaliśmy?

Widzę jego zawstydzenie i robi mi się go żal. A jednocześnie ciepło mi na sercu, kiedy zadaje to pytanie tak, że jasno wynika z tego, że wówczas oboje bylibyśmy za to odpowiedzialni. Nie tylko ja. Chętnie zasiałabym w nim niepewność, żeby sprawdzić, jak zareaguje. W tej chwili mam pewność, że nie zostawiłby mnie. Nie jestem jednak tak okrutna, by bawić się w jakieś głupie zagrywki. Nareszcie podnoszę spojrzenie, patrzę Janowi prosto w oczy i wyznaję:

– Nie, Jan. Nie musisz się tego obawiać. Nie ma żadnej możliwości, żebym była w ciąży.

Ledwie zapadam w drzemkę, budzi mnie pukanie do drzwi. Czyżby Jan wrócił tak szybko? Co prawda byliśmy umówieni na telefon...

– Kto tam? – pytam zaspanym głosem, by rozwiać wątpliwości.

– Amira.

– Wejdź. – Wiem, że drzwi nie są zamknięte. Wychodząc, Jan nie mógł przecież zabrać ze sobą klucza. Po chwili na brzegu łóżka siada moja szefowa.

– Jak się czujesz? – pyta. Myślę sobie, że to właśnie ten moment, w którym zaczynam nienawidzić tego pytania. Muszę jednocześnie się przyzwyczaić, że pewnie jeszcze nie raz je usłyszę.

– Dziękuję, w porządku. Jestem tylko chole... bardzo śpiąca. – Może zrozumie aluzję?

– No to odpoczywaj i zrób sobie jutro wolne. Zadzwonię po Slavka. Niech przyjdzie zamiast ciebie, a ty zastąpisz go w przyszły wtorek.

– OK.

Na szczęście ta wizyta szybko się kończy. Amira spełniła swój służbowy obowiązek i idzie sobie, a ja z powrotem próbuję zasnąć. Tym razem mi się udaje.

Nie na długo. Znam już jednak odgłos pukania należącego do Safiji. Spokojna, że to tylko ona, pozwalam jej wejść.

– A ja też mogę? – W drzwiach zauważam jak zwykle uśmiechniętego Bojana. Nie, zaraz. Kiedy zajmował się mną, leżącą na podłodze w restauracji, zarejestrowałam, że był bardzo poważny. A więc to też potrafi.

– No pewnie. Wchodź. – Nie mam specjalnej ochoty przyjmować gości, ale muszę zaakceptować fakt, że Safija przynajmniej jeszcze przez kilka dni będzie zjawiać się wszędzie z Bojanem. A potem? Chyba oni sami jeszcze tego nie wiedzą.

– Przyniosłam ci obiad z restauracji – mówi moja koleżanka i stawia go na stoliku, na którym mam mały bałagan.

– Dzięki.

– Jak się czujesz? – pyta Bojan. Powstrzymuję westchnienie. Nie chcę mi się opowiadać po raz któryś o swoim samopoczuciu, ale rozumiem, że te wszystkie zmuszające mnie do tego osoby po prostu się o mnie martwią i to jest miłe. Nie szukają sensacji czy zaspokojenia swojej ciekawości, to szczera troska, więc po raz kolejny uprzejmie zapewniam, że dobrze.

– Gdybyś czegoś potrzebowała, to dzwoń – mówi mi Safija, po czym dodaje: – do mnie albo do Jana.

– A czemu do Jana? – udaję niczego nieświadomą.

– No... podobno podał ci swój numer i prosił, żebyś się odzywała gdyby coś. Przez cały czas nic nie robi, tylko gapi się w telefon, czekając, aż będziesz go potrzebować – wyjaśnia Bojan, a mi robi się tak jakoś ciepło na sercu i nawet lekko się uśmiecham.

– Dzięki za wszystko – odpowiadam, by nie ciągnąć poprzedniego tematu. Pewnie, że chciałabym napisać lub zadzwonić do Jana, tylko że chwilowo nie mam dobrej wymówki, by go tu ściągać. Może później... Jan jest mądry i jeśli posłużę się kiepskim pretekstem, od razu się zorientuje.

Safija musi zaraz wracać do pracy, bo przerwa między wydawaniem kolacji a obiadu już się kończy. Bojan oczywiście idzie więc z nią. Tym sposobem znowu zostaję sama. Niechętnie zaczynam jeść obiad, bo wiem, że muszę. Nie kłamię, fizycznie czuję się już zupełnie dobrze. Nie mogę jednak wciąż poradzić sobie z uporczywymi myślami. Głupia. Gruba. Brzydka. Słaba. Już nie niewidzialna. Tyle osób było świadkami mojego zemdlenia. Od teraz z tym będą mnie kojarzyć. "Ej, to ta która zemdlała". "Może jest chora". "Albo w ciąży?". "Nie, pewnie się głodzi, zobacz jaka jest chuda". To ciekawe, że ludzie widzą mnie jako szczupłą osobę, a ja wciąż zauważam zbędne centymetry w udach i wypukłość brzucha, która chciałabym, by zniknęła, choć przecież nie może, bo nie ma tam już tłuszczu, tylko mięśnie, wyrobione przez taniec, i narządy.

Głupia. Gruba. Brzydka. Słaba. Chora. Ale już nie samotna. To powinno dać mi nadzieję? Dlaczego więc mam jedynie totalny mętlik w głowie?

 

JURE's POV

Długo zastanawiam się, czy moja wizyta to na pewno to, na co Hana może mieć teraz ochotę. Przygotowuję się więc do tego jak do najważniejszego zadania. Przede wszystkim chcę ją zapewnić, że jeśli o mnie chodzi, to naprawdę możemy nadal się kumplować. Poza tym jest kilka kwestii, które chciałbym z nią jeszcze wyjaśnić. Jan patrzy na mnie, gdy zabieram to, co dla niej kupiłem, i mierzy mnie zazdrosnym spojrzeniem.

– Nie mam zamiaru dłużej starać się o jej względy, i tak woli ciebie – mówię mu, żeby trochę go udobruchać. W odpowiedzi Jan znowu spogląda na swój milczący telefon. Radzę mu zatem: – Nie czekaj, aż się odezwie, może jej głupio, po prostu idź do niej tak jak ja.

– W przeciwieństwie do ciebie nie lubię się narzucać.

– To rób, co chcesz, ja w każdym razie idę. – Po tych słowach rzeczywiście wychodzę.

Kieruję się prosto do pokoju Hany, pukam do drzwi, a ona pyta: kto tam? Kiedy słyszy moje "Miauuu!", które zawsze ją przecież bawiło, dodaje już z mniejszym entuzjazmem "Wejdź".

Leży na łóżku z telefonem w ręce. Na stoliku stoi talerz z resztkami obiadu. Nie trzeba być tak inteligentnym jak ja, żeby domyślić się jej problemów.

– Hej. Przyniosłem ci ciasto – oznajmiam, a widząc skrępowanie w jej oczach, dodaję pospiesznie. – Pamiętam, że nie jesz słodkiego. To ciasto marchewkowe, a babka w cukierni zapewniała mnie, że ma bardzo niski indeks glikemiczny.

Hana patrzy na mnie tak, jakby była zaskoczona, że ktoś, kto nie boryka się z takimi problemami, jak ona, zna w ogóle takie słowa. A nie mówiłem, że jestem inteligentny? Czasami tylko specjalnie robię z siebie głupka. Na przykład teraz, bo rozwijam to ciasto z ochronnego papieru, sięgam łyżeczkę ze stolika i siadam przy Hanie, jakbym zamierzał ją... karmić.

– Dzięki, niepotrzebnie tak się mną przejmujesz, serio – odpowiada ona. Bierze ode mnie tackę z ciastem, łyżeczkę i zaczyna je powoli skubać, a to już jest jakiś sukces. Chociaż połowa sukcesu. Byle tylko później nie poszła tego zwracać, na co niestety nie mam już wpływu.

– Jak się czujesz? – pytam. Hana lekko wzdycha.

– Już dobrze.

– Tak naprawdę przyszedłem się wytłumaczyć.

– Ty? Z czego?

– Nie podszedłem do ciebie w restauracji, kiedy upadłaś.

– Nie miałeś obowiązku tego robić.

– Ale jako twój przyjaciel, którym bardzo liczę, że mogę być, powinienem. Na początku byłem w szoku. Nie wiedziałem, co się dzieje. Chwilę wcześniej jeszcze wydawałaś obiady, potem wracałaś do kuchni z pustym wózkiem po kolejne porcje i nagle... Leżałaś na podłodze i się nie ruszałaś, a ja nie wiedziałem, co robić, byłem jak sparaliżowany. Bojan i Jan natychmiast znaleźli się przy tobie. Rodzice Bojana są lekarzami, więc uspokoiłem się trochę, że jesteś w dobrych rękach kogoś, kto przynajmniej ma opanowany kurs udzielania pierwszej pomocy. Kiedy się ocknęłaś, mój szok już minął. Wtedy też chciałem do ciebie podejść, ale zauważyłem, że ty patrzysz tylko na Jana i zrozumiałem... że wcale... że wcale mnie przy sobie nie chcesz.

– Jure, to nie tak. Ja w ogóle w tym momencie nie myślałam o takich rzeczach. Jedyne, czego chciałam, to żeby ktoś mnie stamtąd zabrał. I żeby nikt się na mnie nie gapił.

– Rozumiem.

W takim razie jednak jej reakcja była tym bardziej szczera i spontaniczna...

– I na pewno nadal chcesz być moim przyjacielem? – pyta mnie Hana.

– Oczywiście, że tak! I jako twój przyjaciel nadal zmierzam o ciebie dbać.

Widzę, że Hana zjadła już cały kawałek ciasta, więc zabieram od niej pustą tackę i łyżeczkę.

– Pyszne było.

– Może chcesz coś jeszcze? Wody?

– Dam sobie radę – zapewnia Hana z uśmiechem.

Przez jakiś czas siedzę jeszcze u niej i śmiejemy się z oglądanych na Instagramie filmików o zabawnych zwierzakach. Nie chcę za bardzo męczyć Hany, więc w końcu wychodzę, czując, że ta przyjaźń rzeczywiście może się udać.

 

JAN's POV

Jure dał mi do myślenia, w dodatku nie był dla mnie niemiły, złośliwy czy zły, że to niby przeze mnie nie wyszło mu z Haną. I dobrze, bo choć jeszcze nie zdążyłem się z niej wyleczyć, to powoli sam zaczynałem już im kibicować. Hana wydawała się przy Jure zadowolona i cały czas się uśmiechała. Przy mnie natomiast towarzyszyło jej zbyt wiele emocji, by mogła czuć się bezpiecznie i spokojnie. Skoro nie mogłem jej tego zagwarantować, postanowiłem, że odpuszczę.

A potem wszystko się zmieniło. To Jure odpuścił po szczerej rozmowie z Haną. Ona natomiast zemdlała w restauracji, a ja instynktownie pospieszyłem, by być przy niej. Na szczęście dzięki wskazówkom Bojana, który od swoich rodziców wie, jak reagować w takich sytuacjach, mogłem też pomóc. Kiedy niosłem Hanę do jej pokoju, dziwiłem się, jaka jest lekka i jak idealnie wpasowała się w moje ramiona. Poza tym, wiem, że jak za każdym razem, wtedy też czuła się w nich dobrze. Dopiero w pokoju wróciły wszelkie wątpliwości i obawy. Rozumiem, że Hana chciała zostać sama, by się z nimi zmierzyć, a jednocześnie odpocząć. Nie zamierzałem jej w tym przeszkadzać, choć bardzo pragnąłem jej towarzyszyć. Nadal tego pragnę. Cały dzień sprawdzam telefon. Niepotrzebnie powiedziałem, żeby zadzwoniła do mnie, gdy będzie czegoś potrzebowała, powinienem dodać, że może zadzwonić też bez powodu. Skoro się nie odezwała, czuję, że nie wypada mi się jej narzucać.

Stoję przy basenie, paląc papierosa. Patrzę na mieniącą się w świetle wodę. Już po kolacji, robi się późno. Hana nie zadzwoni. A może chociaż napiszę do niej na messengerze? "Dobranoc" czy coś w tym stylu. Oczywiście to nie to samo, co po prostu ją przytulić i powiedzieć jej to do ucha. Nie zauważam jeszcze, że koło mnie stoi Jure. Wyciągam telefon. Co najmniej kilka razy piszę treść wiadomości, a potem ją kasuję. Co sprawia, że nic nie brzmi w moim wykonaniu dobrze? To prawda, rzadko mówię o swoich uczuciach i rzadko pokazuję je przy innych. Ale to nie znaczy, że ich nie mam. Wręcz przeciwnie. Często tak długo i tak usilnie tłumię je w środku, aż w pewnym momencie mam wrażanie, że mnie rozpierają. I że się duszę. Na przykład teraz.

– Janči – słyszę łagodny głos Jure i aż się wzdrygam ze strachu, bo nie wiedziałem, że tu jest. On bez słowa częstuje się moimi papierosami. A potem mówi: – Idź do niej wreszcie. Ona na ciebie czeka. Byłem u niej, to wiem.

Patrzę na niego i ogarnia mnie niespodziewane wzruszenie. Jure to dobry człowiek, cudowny przyjaciel, najlepszy z najlepszych, jakiego można mieć. Czasami zdarza się, że się nie zgadzamy, kłócimy, rywalizujemy ze sobą, ale tak naprawdę skoczylibyśmy dla siebie wzajemnie w ogień. Dobrze mieć przy sobie kogoś takiego. Domyślam się, że cierpi, bo po raz kolejny skończył ze złamanym sercem i że trudno mu wspierać mnie w takich okolicznościach, a on i tak to robi.

– Dzięki – mówię i obejmuję go tak, jak na to zasłużył, jak najlepszego przyjaciela.

– Powodzenia – dodaje Jure i klepie mnie po plecach. Chce ukryć przede mną łzy w oczach. Chociaż je zauważam, pozwalam mu sądzić, że ich nie widzę.

A później stosuję się do jego rady.

Niepewnie pukam do drzwi pokoju Hany. W ręce trzymam shake'a bananowego, którego kupiłem jej w barze. Niecierpliwie czekam na jej reakcję, ale odpowiada mi cisza. Odważam się zapukać jeszcze raz, mocniej. I nic.

– Hana? – wołam, wystraszony, że może jej się coś stało. Nie chcę dopuszczać do siebie tej myśli.

– Tu jestem – słyszę niespodziewanie za sobą. Hana wychodzi z łazienki, którą dzieliła z Safiją, zanim ta zamieszkała z Bojanem w wynajętym przez niego pokoju. Ma na sobie haleczkę do spania, tę samą, w której przyszła po pomoc, gdy do jej pokoju wleciał nietoperz, a jej mokre loki opadają swobodnie na nagie ramiona. W ręce trzyma ręcznik.

– O... Idziesz już spać – bardziej stwierdzam, niż pytam.

– Nie, chciałam jeszcze poczytać książkę, poza tym jutro dostałam dzień wolny – odpowiada i dochodzę do wniosku, że to pewnie próba pozbycia się mnie. Jeśli rzeczywiście czekała na mnie, jak zapewniał Jure, to widocznie wcześniej, a ja jak zwykle się spóźniłem. Hana jednak otwiera drzwi swojego pokoju, przemyka do środka i nie zamyka ich. – Wchodzisz? – pyta, czym zupełnie mnie zaskakuje. Nie waham się ani chwili.

– To dla ciebie, bananowy – mówię, podając jej shake'a, o którym w tym wszystkim zupełnie zapomniałem.

– Dzięki. – Hana odpowiada mi szerokim uśmiechem. Siada na łóżku. Ja chcę zająć miejsce na krześle, ale zauważam, że są na nim rzeczy Hany. Nie zamierzam też stać jak głupek.

– Mogę? – pytam, również przysiadając na brzegu jej łóżka.

– Śmiało, czuj się jak u siebie. – A więc Hana dostrzega moje skrępowanie. To miłe, że robi wszystko, bym się go pozbył. Później dodaje, żebym nalał sobie wody, jeśli mam ochotę, ale ja nie mam. Przyszedłem tu tylko dla niej.

– Jak się czujesz? – Hana wzdycha, przewracając oczami. – Wiem, masz już pewnie dość tego pytania. Ale skoro się irytujesz, to chyba znaczy, że czujesz się OK.

– Tak, masz rację, wszystko w porządku.

– Dobry? – pytam, zauważając, że popija shake'a małym porcjami.

– Yhm, spróbuj.

Próbuję więc, z jednej słomki. To nas nie krępuje, byliśmy już przecież bliżej, dużo bliżej. Wciąż nie umiemy tylko swobodnie rozmawiać o tych sprawach. Aby skosztować napoju, przesiadam się tuż obok Hany. Rzeczywiście, shake smakuje nieźle. Oddaję go jej, nie wracając już na poprzednie miejsce. Przy niej leży otwarta i odwrócona okładką do góry książka.

– Jeśli chcesz, możesz sobie czytać – mówię.

– Nie przyszedłeś tu przecież patrzeć, jak czytam.

Zapada trochę niezręczna cisza. A niezręczna dlatego, że uświadamiam sobie parę faktów: jesteśmy sami. leżymy obok siebie na łóżku, mamy mnóstwo czasu. Oczywiście, że czuję między nami napięcie, lecz jest zupełnie inne niż tamto, które połączyło nas wcześniej, i to aż dwa razy. To potrzeba również psychicznej bliskości. Hana kończy shake'a i odkłada plastikowy kubek ze słomką.

Gdy mija wreszcie chyba kilka minut, które spędzamy w milczeniu, wpatrując się tępo w przeciwległą ścianę i niemal bojąc się ruszyć, by nie popsuć tej chwili, wyduszam z siebie, wstydząc się spojrzeć na Hanę:

– Przytulisz się do mnie?

Ona nie zastanawia się ani chwili, płynnie wsuwa się pod moje ramię, kładzie głowę na mojej piersi i wtula się mnie mnie, jakby tylko na to czekała. Obejmuję ją mocno, bo już wiem, że wtedy znowu poczuje się bezpiecznie i spokojnie. Nieważne, że jej świeżo umyte włosy moczą mi koszulkę.

– I co teraz? – pyta mnie drżącym głosem, jakby wiedziała, że zaraz wydarzy się coś ważnego.

– A teraz opowiesz mi o wszystkim, czym się zadręczasz – oznajmiam z powagą. – I wspólnie poszukamy rozwiązania dla każdego z twoich problemów.

 

Komentarze

Popularne posty