Wszystkie jej imiona [ 51 ]

 


ENISA's POV

Od niedawna znowu spotykam Bojana. W snach.

Czasami wydaję posiłki w hotelowej restauracji, a on patrzy na mnie i się uśmiecha.

Czasami siedzi na leżaku przy basenie, w którym beztrosko pływam.

Czasami przysiada na brzegu wielkiej wanny, w której biorę kąpiel.

Ale nigdy mnie nie dotyka. Gdy chce to zrobić, sen się kończy. Budzę się. Może dlatego, że nawet w snach na niego nie zasługuję. Może z powodu zbyt silnych emocji, które wybudzają mój mózg z błogiego stanu podświadomości.

Wierzę, że któregoś dnia mi się uda i dotknę Bojana. Poczuję jego ciepło, jakby był tuż obok.

Śnię o nim, bo myślami cały czas jestem przy nim. Joker Out wydali nową płytę, której wciąż słucham. Nie. Nie słucham jej, ja ją wręcz katuję. W dodatku chłopacy pożegnali Martina i przywitali Nace. Zastanawiam się, jaki jest ich nowy basista i jak się z nim dogadują.

Bojan co jakiś czas wrzuca na swój Instagram relację z jakąś dziewczyną albo zostaje z jakąś oznaczony.

To mnie pociesza – skoro pojawiają się kolejne, znaczy, że z żadną mu się nie ułożyło. Ale nie łudzę się, w końcu zjawi się i taka, której zaproponuje, tak jak mi w restauracji po naszej pierwszej poważnej kłótni, wspólne życie.

Nadal jestem u cioci. Zadomowiłam się tu i polubiłam pracę w przedszkolu, a szczególnie dzieci. One też chyba poczuły do mnie sympatię. Trochę ich pilnuję. Trochę się z nimi bawię. I nawet wtedy oczy wciąż mam szeroko otwarte.

Dlatego mojej uwadze nie uchodzą siniaki na ręce małej Milenki. Zauważam je przypadkowo, gdy podwija jej się rękaw bluzki. Gdy o nie pytam, dziewczynka upiera się, że spadła z roweru. Z tym, że na dworze jest już chłodno i musiałaby jeździć rowerem w kurtce. To zamortyzowałoby siłę upadku. Kiedy w dodatku pytam Milenę o jej sytuację w domu, milknie momentalnie i udając, że mnie nie słyszała, idzie z powrotem się bawić.

Mówię o wszystkim cioci, raz i drugi, gdy Milenka cały dzień trzyma się za brzuch, lecz za żadne skarby nie chce podnieść bluzki i nam go pokazać.

– Dzięki za czujność, musimy ją obserwować – po raz drugi odpowiada mi ciocia.

– Nie, musimy zareagować – upieram się, a gdy ciocia milczy, wymieniam kolejne kroki działania w sytuacji podejrzenia przemocy domowej.

– Skąd o tym wszystkim wiesz, Eni? Przecież chyba u ciebie w domu...

– Nie. Nie u mnie w domu.

Nie trzeba być ofiarą przemocy domowej, by dostrzegać ją u innych. Kiedyś byłam na nią ślepa. Safija też miała siniaki, na które nikt nie reagował.

– Nie masz pewności, możesz się mylić... – próbuje jeszcze dyskutować ze mną ciocia.

– Owszem, mogę. Ale mogę też mieć rację – obstaję przy swoim.

Już kilka dni później obecny partner mamy Mileny trafia do aresztu i przyznaje się do winy.

Nie uratowałam Safiji, prawdopodobnie myliłam się w przypadku chłopca na wyspie Hvar, podczas rejsu, w który zabrał mnie Bojan. I pewnie jeszcze nie raz się pomylę. Ale wtedy mam rację.

Milenka daje mi w prezencie laurkę, na której narysowała piękne kwiatki i wielkie serce, a w nim napisała moje imię. Wiem, że to jej sposób, by powiedzieć mi "dziękuję". Nie musi mi dziękować. Nie mogę się tylko doczekać, aż zobaczę ją wreszcie w bluzce z krótkimi rękawkami, gdy znowu zrobi się ciepło.

"No cóż, pewnego dnia zrozumiałem, że nikt nie jest w stanie powstrzymać całego zła, które dzieje się na świecie. Ale jeśli każdy postara się sam postępować dobrze, to uczyni ten świat chociaż trochę lepszym, prawda?".

Oprócz snów, mam jeszcze twoje słowa, Bojan, i wcielam je w życie. Ale na jak długo mi to wystarczy?

 

VLADANA's POV

Dzięki Hanie odkryłam coś ciekawego. Każdemu warto dać szansę. Zawsze myślałam, że to, czy z kimś się polubimy, czy nie, czuje się od samego początku. I w zasadzie tak jest, chyba że dochodzą nieuzasadnione uprzedzenia. A ja takie właśnie miałam w stosunku do Hany i niepotrzebnie ją skreśliłam z listy moich potencjalnych znajomych.

Dziś to wygląda zupełnie inaczej.

Wieczorami na dworze jest już naprawdę zimno, dlatego nie spotykamy się na plaży. Hana po wydawaniu kolacji przychodzi do nas z potajemnie wyniesionymi smakołykami. Często zostaje na pogaduszkach z moimi rodzicami albo zamyka się ze mną w moim prowizorycznym pokoju i uczy mnie tańczyć.

To wyszło zupełnie przypadkowo. Kiedyś poprosiłam ją, by nagrała ze mną TikToka. Kiedy wspólnie tańczyłyśmy, od razu zauważyłam, że jej ruchy są inne niż moje, takie przemyślane i płynne. Zapytałam ją o to i się wydało. Hana uczyła się tańczyć. A ja zapragnęłam, żeby przekazała tę wiedzę mi, zwłaszcza że ostatnio spodobał mi się jeden chłopak z równoległej klasy, który niestety w ogóle nie zwraca na mnie uwagi. Niedługo będziemy mieć szkolną dyskotekę, jeśli więc popiszę się swoimi umiejętnościami tanecznymi, może też wpadnę mu w oko. Hana poza tym posiada w tych sprawach zdecydowanie większe doświadczenie niż ja, w końcu jakoś poderwała tego swojego Jana. Chyba że to on poderwał ją? Nieważne, tak czy siak są razem. Po wielu tygodniach męczenia się więc ze swoim niespełnionym uczuciem,, zwierzam się jej. Proszę o radę.

– A Bojan? – pyta mnie Hana.

– Bojan jest dla mnie nieosiągalny – odpowiadam z powagą, bo wreszcie sama doszłam do takich wniosków. – A poza tym jest za stary i postanowiłam, że lepiej lubić go jak brata.

Hana ledwie powstrzymuję śmiech, co trochę mnie irytuje. Bo czy ja powiedziałam coś zabawnego? Nie wydaje mi się.

– Wiesz, chodziło mi o to, że może Bojan doradzi ci coś z tym chłopakiem, który ci się podoba – dodaje, a ja oblewam się rumieńcem.

Ale jestem głupia! Teraz Hana pomyśli, że jednak mimo wszystko nadal podkochuję się w Bojanie. A uwierzcie mi, że tak nie jest. Od kiedy napisałam do niego z gratulacjami po premierze nowej płyty Joker Out, znowu mamy kontakt. Czasami napiszemy do siebie, polecimy sobie jakąś piosenkę, ale na pewno, pod żadnym pozorem, nie zwierzałabym się Bojanowi ze swoich sercowych spraw. Nie dałby mi żyć i cały czas pytał o tego chłopaka, już ja go znam. Kpiłby ze mnie. A poza tym pewnie wcale nie umiałby mi doradzić, skoro sam nie potrafił zatrzymać przy sobie Safiji.

Hana przyznała mi się natomiast, że Jan jest jej pierwszym chłopakiem i że tak naprawdę nie ma idealnego przepisu na miłość poza byciem szczerym z osobą, która nam się podoba. Zachęcała, bym wyznała temu chłopakowi, że go lubię. Ale ja wiem, że takie słowa nie przeszłyby mi przy nim przez usta. I wtedy Hana uznała, że mogę mu to przekazać również przez taniec.

Dziś ćwiczymy w moim pokoju wspólny, opracowany przez nią układ do piosenki "Kasno je" Buč Kesidi, którą również polecił mi Bojan. Rozprasza nas tylko dzwoniący nieustannie telefon Hany.

– To Jan? – pytam.

– Yhm.

– To odbierz.

– Nie. Niech trochę poczeka, jak się stęskni, będzie milszy.

– A jest dla ciebie niemiły?

– Nieee, po prostu wtedy będzie... jeszcze milszy. – Hana uśmiecha się tajemniczo.

Wiem, co ma na myśli, chce, by Jan mówił jej przez telefon różne nieprzyzwoite rzeczy. Kiedy jej to sugeruję, rumieni się jak ją przed chwilą. I postanawia zmienić temat.

– A jak w ogóle ma na imię ten chłopak, który ci się podoba?

– Dženan. Ale wszyscy skracają to do Deni.

– A to nie dwa różne imiona?

– No tak... Niektórzy mają jedno imię, a używają innego. Na przykład Safija.

– Safija? – powtarza Hana, jakby nie wiedziała.

– Przecież naprawdę nazywała się Enisa.

– Skąd to wiesz?

– Bo sama mi powiedziała...

– A mi nie... nigdy o tym nie słyszałam.

Hana wygląda na zmieszaną. Przysiada na moim łóżku i opiera brodę na rękach, marszczy brwi, jakby coś usilnie analizowała. W tle nadal leci piosenka, do której tańczyłyśmy.

– Ale to chyba bez znaczenia? – pytam. – Wiele osób używa innego imienia, jakiegoś nicku czy pseudonimu. Na mnie też mówili Pocahontas, kiedy byłam mała. Niby ją przypominałam.

– Yhm, tak, tak, to bez znaczenia – stwierdza w końcu Hana, po czym włącza piosenkę od początku i dodaje: – Przećwiczymy układ jeszcze raz i wracam do hotelu. Jan rzeczywiście zaczyna się niecierpliwić.

 

HANA's POV

Myślę o tym, co powiedziała Vladana. Pierwsze słyszę, że Safija naprawdę nazywała się Enisa. Ale czy to istotnie ma znaczenie? Nie. Nie ma. A skoro nie ma, czemu nigdy mi o tym nie wspomniała? Ani nikomu z mojego otoczenia. To prawda, nie byłyśmy bliskimi przyjaciółkami. Ale mimo wszystko... Safija spędzała zapewne więcej czasu ze mną niż Vladaną, czemu więc wspomniała o tym jej, nie mi? A czy powiedziała o tym Bojanowi? Muszę zapytać Jana. Liczę na to, że on ze swoim analitycznym spojrzeniem na życie, rzuci mi więcej światła na tę sprawę. Czyli utwierdzi mnie w przekonaniu, że rzeczywiście imię, które miałaby nosić Safija, nie ma najmniejszego znaczenia.

Oddzwaniam do niego, gdy tylko żegnam się z Vladką i jej rodzicami.

– No wreszcie! – woła Jan z jakimś dziwnym i rzadko tak ekspresyjnie okazywanym entuzjazmem. – Nie zgadniesz, co się stało! Jezu, Hana! Nie uwierzysz!

– Z twojego tonu wnioskuję, że to dobre wieści? – pytam, przystając na plaży.

O tej porze roku, czyli późną jesienią, jest tu zupełnie pusto. W oddali majaczy budynek hotelu. W nim też przebywa ostatnio niewielu gości, i tylko dlatego, że to tzw. "martwy sezon", Amira pozwoliła mi na dłuższy urlop pod koniec przyszłego miesiąca, na kiedy zaplanowana jest operacja mojego taty. Napędzane wiatrem fale rozbijają się o brzeg. To na nich skupiam uwagę, gdy Jan wyjawia mi tę niesamowitą nowinę.

– Hana, zadzwonili do nas dziś z telewizji słoweńskiej i zaproponowali reprezentowanie Słowenii na przyszłorocznej Eurowizji.

Aż wstrzymuję oddech. Muszę to przetworzyć: telefon z telewizji, propozycja, Eurowizja.

– Znaczy, że wybierają was... eh, jak to się nazywa...?

– Tak, wybierają nas wewnętrznie.

– Ale zgodziliście się? – pytam z przejęciem, nie zakładając jednocześnie innej opcji.

– I tak mieliśmy się zgłosić do preselekcji. Ale nie spodziewaliśmy się, że w tym roku z nich zrezygnują i zaproponują nam wybór wewnętrzny. Tak, zgodziliśmy się, od razu – mówi w końcu Jan i wtedy to się dzieje.

Ja krzyczę. On krzyczy. Cieszymy się jak dzieci, oddaleni od siebie o setki kilometrów.

– To wspaniale! Z czym jedziecie? Natychmiast musisz mi o wszystkim opowiedzieć! – Teraz dla odmiany rzucam się pędem w stronę hotelu. Chcę usiąść spokojnie w swoim pokoju i wysłuchać Jana. Powoli to do mnie dociera. Eurowizja. Ten festiwal ma fanów w całej Europie. A nawet poza nią. Co to oznacza dla Jana i reszty Joker Out? Oczywiście, że to szansa na wielką karierę. A ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że międzynarodowa publiczność pokocha tych pięciu pełnych pozytywnej energii chłopaków. Ledwie co pogodziłam się z myślą, że Jan jest członkiem najpopularniejszego zespołu w Słowenii. Niedługo może być popularny w całej Europie...

– Nie mamy jeszcze piosenki. To nie może być żadna z albumu "Demoni", bo są za stare.

– Jak to za stare? Przecież dopiero co wydaliście ten album! – wołam już w drzwiach hotelu, w których niemal zderzam się z jednym z nielicznych gości.

– No tak to, to musi być utwór, który powstał chyba od września, a wszystkie piosenki z "Demoni" stworzyliśmy wcześniej.

– I co teraz? – pytam zaniepokojona, zbliżając się do wind.

Jan wybucha śmiechem, słysząc niepokój w moim głosie.

– Będziemy musieli napisać nową.

– Tak się cieszę!

– Ale póki co nie mów o tym nikomu, bo to jeszcze nieoficjalna informacja. Wie tylko telewizja, my i nasi najbliżsi.

– I ja.

– Tak, przecież powiedziałem "i nasi najbliżsi"

– Och.

– A co w ogóle u ciebie? Nie mogłem się do ciebie dodzwonić. Gdzie teraz jesteś?

– Byłam u Vladki, a teraz jestem w windzie.

– Czyżby w tej samej, w której mnie pocałowałaś?

– Co? O nie, to ty mnie pocałowałeś.

– Zapamiętałem to inaczej.

– Gratuluję jeszcze raz. I obiecuję, że nikomu nie powiem o waszych planach. Kiedy wyjdzie oficjalna informacja?

– Ósmego grudnia.

– Dopiero?!

– Do tego czasu nie możesz podzielić się z nikim tą informacją pod groźbą śmierci.

– Jezus Maria, moją? Serio, zabiłbyś mnie?

– Nie moją, to mnie zabiją, jeśli to wycieknie. A wraz ze mną tych czterech wariatów, którzy każą mi już kończyć, bo idziemy wspólnie świętować.

– Rozumiem. Im też pogratuluj i bawcie się świetnie. Aż żałuję, że mnie z wami nie ma...

– Buziaki.

– Buziaki, taaakie najsłodsze! – odpowiadam i rozłączam się.

Czuję się taka szczęśliwa, jakby to był mój sukces. Gdy tylko wchodzę do pokoju, rzucam się na łóżko i wybucham śmiechem. Nie mogę powstrzymać radości. Uświadamiam sobie, że z tego wszystkiego zapomniałam wspomnieć Janowi o rzekomym innym imieniu Safiji, lecz to wydaje mi się teraz nieważne.

W świetnym nastroju idę pod prysznic. Oczywiście z telefonem, w którym włączam na Spotify najnowszy, drugi album Joker Out. Woda spływa po moim ciele, które nabrało ostatnio trochę krągłości, mimo że nadal mam słabsze dni i zdarza mi się celowo zwracać jedzenie. Głośno śpiewam wszystkie teksty, bo znam je już na pamięć. Nie. Nie śpiewam. Ja się po prostu drę, przekonana, że prócz mnie nikogo tu nie ma. Bo nie powinno. Tym większe jest moje zdziwienie i przerażenie, gdy słyszę pukanie do drzwi.

Pierwsza moja myśl brzmi: Safija! Wróciła i jest tutaj. Ale potem rozlega się głos. Męski.

– Hej, długo jeszcze? – pyta jakiś koleś, jakby nigdy nic.

– Kim jesteś? – odpowiadam, po czym unoszę się. – To prywatna łazienka!

– Ale zdaję się, że będziesz musiała ją ze mną dzielić.

– Słucham?

– Tak się składa, że jestem nowym pokojowym. Będę mieszkać w tym hotelu, w pokoju naprzeciwko ciebie, po tej lasce, która wyjechała bez słowa.

– Słucham?!

– Męska forma od "pokojówki" brzmi chyba "pokojowy"?

Natychmiast wychodzę spod prysznica Zakładam piżamę na niemal mokre ciało. Zabieram telefon i wychodzę. Muszę się przekonać, kto stoi za drzwiami. Kto bezczelnie zakłócił mój spokój. Kto słyszał, jak śpiewałam pod prysznicem, choć przecież wcale nie umiem śpiewać...

Ku mojemu zaskoczeniu to młody i całkiem przystojny chłopak. W ręce trzyma saszetkę z kosmetykami do kąpieli, a przez ramię ma przewieszony ręcznik. Wyciąga do mnie dłoń.

– Amir – przedstawia się.

– Słucham?!?! – powtarzam jak idiotka.

– Amir, moje imię.

No super. Nie dość, że moja przełożona to Amira, to jeszcze potrzebny jest mi Amir. Czuję się jak w jakiejś komedii. W dodatku po głowie nadal krąży mi rozmowa z Vladką.

– Amir? A może Asim? Rasim? Czy Nermin?

– O co ci chodzi, dziewczyno?

– O nic, łazienka wolna – mówię i idę do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.

Dopiero wtedy uzmysławiam sobie, że w końcu nawet mu się nie przedstawiłam, ale nie jest mi z tego powodu jakoś specjalnie przykro. 

Prześlij komentarz

0 Komentarze