Wszystkie jej imiona [ 20 ]

 


13 MIESIĘCY WCZEŚNIEJ, BOŚNIA I HERCEGOWINA, NEUM

JURE's POV

"Co porabiasz? Masz ochotę wpaść do nas😀 Kupiliśmy dziś znowu arbuzy od mamy Vladki i nie możemy ich wszyscy przejeść! HELP", piszę do Hany w jej wolny dzień. Na odpowiedź czekam kilka minut i już zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle odczytała wiadomość.

"A może ty przyjdziesz do mnie?🙂", pyta Hana. To pierwszy raz, kiedy wreszcie zaprasza mnie do siebie, z czego naprawdę się cieszę i nie mogę powstrzymać szerokiego uśmiechu. Z tego wszystkiego piszę jej "Pewnie!", ale jestem tak podekscytowany, że przypadkowo nie wysyłam wiadomości. Biorę dla nas po kilka kawałków arbuza, w opakowaniu po lodach, ponieważ nic tu innego nie mamy, i oznajmiam chłopakom oraz Safiji, która ma akurat przerwę w pracy między wydawaniem śniadania a serwowaniem obiadów, że idę do Hany. Niektórzy wydają z siebie znaczące pomruki, jakby wyobrażali sobie, że Bóg wie co będziemy tam robić. Tylko jedna osoba wygląda na niezadowoloną. Jest to oczywiście Jan. Zaczyna mnie to trochę wkurzać, bo przecież już odpuścił, a nagle znowu ciągle wodzi wzrokiem za moją sympatią i zachowuje się, jakby był o nią zazdrosny. Co więcej... ona też wiecznie szuka go wzrokiem. Widzę to, dlatego dodatkowo zdziwiło mnie jej dzisiejsze zaproszenie. Obawiam się jednak, że może Hana zamierza spędzić ze mną czas sama w swoim pokoju, nie mając wcale ochoty na romantyczne chwile, lecz raczej zaplanowała rozmowę w cztery oczy, która nie będzie dla mnie przyjemna... Mój entuzjazm opada.

Pomimo tego jadę windą na samą górę. Pukam do drzwi skromnego kącika Hany.

– Kto tam? – pyta.

– Miauuu! – odpowiadam, przypominając sobie, jak spodobał jej się fakt, że moje nazwisko oznacza kota.

– O, więc przyszedłeś – mówi z uśmiechem, wpuszczając mnie do środka. Rozglądam się po jej pokoju. Naprawdę jest malutki. Tylko łóżko, szafa, niewielki stoliczek. Zastanawiam się, gdzie są drzwi do łazienki i... w ogóle ich nie dostrzegam. Nie zamierzam jednak pokazywać Hanie, że jestem w jakimś stopniu przerażony warunkami, w jakich mieszka. Nie chcę po prostu, by poczuła się pod jakimkolwiek względem gorsza. To, na jakim standardzie żyje, nie definiuje przecież, jakim jest człowiekiem. Nie kryję jednak zaskoczenia jej zdziwieniem, że się zjawiłem.

– Przecież ci napisałem.

– Hm... nic do mnie nie doszło.

– Ale zobacz sama – upieram się i wchodzę w messengera, by pokazać jej, że wiadomość została wysłana. Wtedy odkrywam, że nie została... – O nie, i znów się zbłaźniłem – dodaję, jak zwykle w takim momentach uderzając się otwartą dłonią w czoło.

Hana się śmieje. Jak cudownie, że swoim śmiechem potrafi rozładować każde napięcie. Kocham jego dźwięk.

– Siadaj. Masz ochotę na coś do picia? Mogę niestety zaoferować tylko wodę lub kawę. Do lodów chyba lepsza będzie kawa – stwierdza Hana, zerkając na trzymane przeze mnie opakowanie. Teraz ja się śmieję.

– To nie lody. To arbuz! Może więc lepiej woda.

Kiedy Hana nalewa mi ją do jednej jedynej szklanki, jaką tu ma, pytam, z czego sama będzie piła, a ona odpowiada mi, że z butelki.

Za oknem aura jest dziś istnie niewakacyjna. Zaniosło się, jak by to powiedziała moja babcia. Wczoraj cały dzień padało i przeszło chyba pięć burz albo to była jedna i ta sama, tylko tak się kręciła jak smród po gaciach. Dziś też pada. Gdyby było ładnie, zaplanowanym jakąś ciekawszą randkę z Haną, ale w tej sytuacji nie za bardzo chce mi się opuszczać hotel. Tak więc siedzimy na jej łóżku, jemy arbuza, z którego sok ścieka nam po brodach, i popijamy wodę.

– Masz chusteczki? – pytam, kiedy czuję, że cały lepię się już od tego owocu.

– Nie. Na stole stoi papier toaletowy, weź go – odpowiada mi Hana, a widząc moją zaskoczoną minę, wyjaśnia: – Używam do jako chusteczek.

Sięgam więc po ten papier i wycieram twarz, a potem pytam Hanę, czy też chce. Ona je akurat spory kawałek arbuza, więc tylko kiwa głową, że tak. Jednocześnie ma zajęte ręce i nie może sama się obsłużyć. Instynktownie urywam zatem kawałek papieru i wycieram twarz Hany. Na pewno większość uznałaby, że to skrajnie nieromantyczne – wycieram dziewczynie twarz papierem toaletowym! Mi jednak wydaje się to słodkie. Hanie chyba też, bo chociaż zjadła już swój kawałek arbuza i ma wolne ręce, pozwala, bym ja nadal to robił. Czy właśnie to uznaję za przyzwolenie, by wykonać kolejny krok? W dodatku, skoro ona do tej pory nie zaczęła żadnej poważnej rozmowy o naszej relacji, to chyba jednak zaprosiła mnie tu z innych powodów. Bez ostrzeżenia pochylam się nad nią i po prostu ją... całuję. Hana nie protestuje i też nie odwzajemnia pocałunku, sama mimo wszystko pozwala się całować. Nie wiem więc, co o tym sądzić. Nie chcę, by czuła z mojej strony jakąkolwiek presję... To ma się dziać naturalnie. Ale niestety tak się nie dzieje. Dlatego odrywam swoje usta od ust Hany. Dotykam jej warg palcem, jakbym nie wierzył, że przed chwilą naprawdę je całowałem, jakbym chciał potwierdzić, że są prawdziwe... Hana spuszcza wzrok i widzę, jak jej dekolt pokrywa się purpurą. To znaczy, że albo się wstydzi, albo denerwuje, albo i jedno, i drugie. Już chcę powiedzieć coś zabawnego, może głupiego, byle tylko rozładować atmosferę. Hana jednak odzywa się pierwsza, a głos jej drży:

– Czy może... Czy możemy... możemy pójść trochę... pospacerować? Chyba się przejaśnia – mówi.

– Pewnie, na co tylko masz ochotę.

 

HANA's POV

Żadna osoba z zaburzeniami odżywiania nie chce nią zostać. Ona chce tylko w końcu być zadowolona z tego, jak wygląda jej ciało. Niestety, choroba sprawia, że ta wizja bywa zaburzona. I tak na przykład według kalkulatora BMI moja waga jest już poniżej wskazanej do mojego wzrostu, a ja i tak czuję się... gruba, gruba, gruba. Na początku ograniczałam jedzenie, żeby zrzucić tych parę rzeczywiście zbędnych kilogramów. Kiedy udało mi się osiągnąć ten efekt, nie czułam jednak satysfakcji, tylko wyznaczałam sobie nowy cel. Obserwowałam, jak moja waga spada, lecz nie widziałam tego po swoim ciele. Aż w końcu doszłam do wniosku, że wyglądam już tak, że mogę siebie znieść. Ucieszyłam się. To znaczyło, że nie jest ze mną naprawdę źle, bo przecież prawdziwa anorektyczka czy bulimiczka nigdy nie zaakceptuje swojego ciała. Idealną wagą dla niej byłby wynik 0. Zanim jednak osiągnie ten cel, rzecz jasna, umrze. To okrutna prawda, ale jednak prawda.

U mnie jest trochę inaczej. Kiedy odmawiałam sobie jedzenia, mój żołądek skurczył się tak bardzo, że teraz potrafi przyjąć naprawdę małe ilości. Jeśli zjem "za dużo", muszę zwymiotować. Albo po prostu nie daję rady zjeść "za dużo", bo moje ciało już wcześniej się buntuje.

Wiem, że powinnam poszukać pomocy. Nie mam tylko pojęcia, do kogo się zgłosić. Do internisty? Dietetyka? Psychiatry...? Nie chcę, by wysłali mnie do jakiegoś zakładu i zmusili do leczenia. Muszę pracować. Moja rodzina i chory ojciec potrzebują pieniędzy! Co innego, gdyby dopadł mnie nowotwór albo jakaś nagła niewydolność czegoś. Ale zaburzenia odżywiania? Dla wielu to niestety nadal "choroba na życzenie". Kocham moich rodziców i jestem przekonana, że pragną mojego dobra, jednak to prości ludzie i trudno byłoby im zrozumieć, że ktoś po prostu nie je, bo nie. Nie mam też już żadnych bliskich koleżanek, bo wszystkie zostawiłam w swojej rodzinnej wiosce i kontakty trochę się pourywały.

Gdy Jure siedzi ze mną w moim pokoju i je arbuza, mam ochotę wyznać mu prawdę. Rozpłakać się, opowiedzieć o wszystkim szczerze i poprosić, żeby mi pomógł, chociaż nie mam pojęcia jak. Może on by wiedział? Często śmieje się z siebie, że jest taki roztrzepany i nie umie załatwić podstawowych rzeczy, ale ja widzę go inaczej. Dla mnie jest mądry, a przede wszystkim uczynny i wrażliwy. Komuś takiemu można zaufać.

On jednak wszystko psuje, całując mnie. Wtedy nie myślę już o swojej chorobie, jestem tylko przerażona. Uświadamiam sobie, że to wszystko mnie przerasta. Nie mówię, że pocałunek Jure jest nieprzyjemny czy coś, bo jest cudowny. Tylko że ja, całując się z nim, czy raczej pozwalając się całować, czuje się nieuczciwie, bo wolałabym czuć na swoich ustach usta kogoś innego.

Co za paradoks. Kiedy miałam szansę odkręcić to wszystko i dać sobie szansę z Janem, odmówiłam mu pocałunku, bo chwilę przedtem wymiotowałam w toalecie w barze. Nie dopuściłam do tego, chociaż tego pragnęłam. A z Jure... z Jure wcale całować się nie chciałam, mimo wszystko pozwoliłam mu na to.

Nie mam ochoty o tym myśleć, a co dopiero rozmawiać. Nie wiem też, co jeszcze się może wydarzyć, jeśli zostanę sam na sam z Jure w swoim pokoju. To był zły pomysł, by zapraszać go do siebie. Zrobiłam to jedynie dlatego, by przypadkiem nie natknąć się w jego apartamencie na Jana, skoro napisał, że wszyscy wspólnie jedzą arbuza. Choć staram się tego nie robić, mimowolnie wodzę za Janem wzrokiem, gdy tylko jest w pobliżu, a to nieuczciwe. Tak więc chcąc unikać takich sytuacji, sprowokowałam jeszcze gorszą. Cholera.

Nie umiem tak po prostu wyprosić Jure, muszę więc szybko wymyślić coś, byśmy oboje wyszli z mojego pokoju. I tak bezmyślnie proponuję spacer, choć za oknem nadal pada. Jure jednak na to przystaje. Pomimo deszczu, jest ciepło, więc wychodzimy w letnich ubraniach. Biorę parasol, który nosi Jure, osłaniając nas oboje, ale więcej mnie.

Chyba mój pomysł nie był jednak tak skrajnie głupi. Nie dość, że po chwili deszcz zmienia się tylko w lekkie kropienie, aż w końcu w ogóle ustaje, a zza chmur wyłania się słońce, to my też zaczynamy czuć się już trochę swobodniej po zajściu w moim pokoju. Dużo się śmiejemy, choć moje rozbawienie jest wciąż podszyte zamartwianiem się swoim stanem zdrowia i swoim stanem serca.

W pewnym momencie Jure proponuje, żebyśmy coś razem zjedli i od razu rzednie mi mina, bo czuję, że nic nie przełknę. Nie chcę jednak opowiadać mu o swojej chorobie w miejscu publicznym, więc znów pozostaje mi stwarzanie pozorów, udawanie i oszukiwanie. Gdy siedzimy już w ogródku restauracji, Jure zamawia pieczeń z ziemniakami i deser. Oczywiście trochę się dziwi, że ja tylko zupę... Na szczęście, odkąd powiedziałam mu, że dbam o linię, przestał przekonywać mnie, bym też zamówiła coś słodkiego. Kiedy czekamy na dania, on pali papierosa, a ja kombinuję, jak to zrobić, by wyglądało, że jem, a żebym wcale nie zjadła. Później widzę, jak Jure z apetytem konsumuje swoje danie, a ja męczę zupę. Po kilku łyżkach mam dość. Z każdą kolejną czuję, że cała zawartość żołądka podchodzi mi do gardła. Nie mogę zwymiotować tu przy ludziach, a przede wszystkim przy Jure. Nie mogę też po raz kolejny podczas lub po posiłku zniknąć w ubikacji. Stawiam więc na desperacki krok. Przewracam miskę z zupą, a jej zawartość wylewa się na stół. Zalewa papierosy Jure.

– O matko! – krzyczę, udając przerażenie. – Ale ze mnie niezdara!

Przysięgam, byłoby łatwiej, gdyby Jure się na mnie wkurzył, ale on mówi:

– Nie martw się, zaraz poproszę kogoś, żeby to posprzątał.

– Ja sama to posprzątam.

– No co ty, jesteś w restauracji, tu jest obsługa.

– Nie potrzebuję obsługi, żeby posprzątać rozlaną zupę! – unoszę się. Nie potrzebuję kolejnych świadków mojej choroby...

– Ale Hana, daj spokój, kelnerka zaraz to posprząta...

– Przecież sama jestem kelnerką!

– A ja zamówię ci nową zupę.

– Nie! Nie! Powiedziałam nie!!! – wybucham i wreszcie się opamiętuję. Pozostali klienci ogródka restauracji wpatrują się we mnie z zaciekawieniem. Jure za to wpatruje się we mnie z niepokojem. Moje nerwy są tak napięte, że jedyną reakcją, na jaką potrafię się zdobyć, jest ukrycie twarzy w dłoniach i zalanie się łzami. – Przepraszam. Przepraszam cię, Jure. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Robisz dla mnie tak wiele, a ja w ogóle nie umiem okazać ci wdzięczności. Gardzę słodyczami, które przynosisz, wylewam zupę, którą mi stawiasz, a w dodatku spałam z Janem i ci o tym nie powiedziałam – wypluwam z siebie słowa, już ich nie kontrolując.

Nie widzę reakcji Jure, bo wciąż zasłaniam twarz. Mogę się tylko domyślić, że jest zszokowany. Długo nic nie mówi... Aż wreszcie pyta:

– Kiedy to się stało?

– Jeszcze zanim zaczęłam spotykać się z tobą.

– Jeśli tak, to nie miałaś obowiązku mi tego mówić.

– Ale ty pytałeś. A ja ci nie powiedziałam.

– Jeśli to, co... między wami... zaszło... stało się tylko raz, to nie ma o czym gadać – oznajmia Jure ze spokojem, który ma chyba rozładować napięcie, lecz sprawia, że czuję się jeszcze gorzej, bo doskonale wiem, jak naprawdę musi mu być przykro i jak rozczarowałam go swoją postawą. W dodatku...

– Ale to nie stało się raz, tylko dwa razy. A potem jeszcze się z nim pocałowałam – szlocham wciąż z twarzą ukrytą w dłoniach nad rozlaną zupą.

Tuż obok słyszę jakiś ruch, przez chwilę myślę, że Jure wstał i sobie poszedł. Nie byłoby to dziwne. Pewnie ja tak właśnie zachowałbym się na jego miejscu. Niespodziewanie jednak oplatają mnie jego ramiona. Jure stoi obok i trzyma mnie w uścisku, powtarzając wszystkie te pocieszające słowa.

– Nie płacz, to tylko zupa. – A na koniec dodaje: – Jeśli wolisz, możemy zostać po prostu przyjaciółmi, to również będzie znaczyć dla mnie wiele.

 

JURE's POV

Niestety, nie mogę powiedzieć, że to nie boli, bo boli jak cholera. Nie mam Hanie za złe, że spała z Janem, zanim zaczęła spotykać się ze mną. A czy zrobiła to raz, dwa razy, czy dziesięć jest dla mnie bez znaczenia. Trudno mi jednak pogodzić się z myślą, że mnie okłamała, kiedy zapytałem, czy cokolwiek ją z nim łączy. Ale najgorsze wydaje mi się to, że dała mi złudną nadzieję, mimo że od początku byłem na przegranej pozycji. To Jan skradł jej serce, więc ja już nie miałem do niego dostępu. Na jej zachowanie mam tylko jedno wytłumaczenie. Hana pokochała innego, za to mnie polubiła wystarczająco, by chcieć spędzić ze mną trochę czasu. Z tego powodu powiedziałem jej dziś, że możemy chociaż się przyjaźnić. Ja też polubiłem Hanę, więc żałowałbym, gdybyśmy nie mieli już okazji rozmawiać i śmiać się z tych samych rzeczy. Nie zakochałem się jeszcze, choć byłem tego bliski, i tylko dlatego kontynuowanie tej znajomości w formie przyjaźni jest realne. Dobrze, że między nami nie wydarzyło się nic poważniejszego, bo na pewno znosiłbym o wiele gorzej to wszystko, co wcześniej usłyszałem. Ale teraz też nie jest łatwo.

W drodze powrotnej do hotelu nie odzywamy się z Haną do siebie, bo czujemy się trochę niezręcznie. Cieszę się, że przynajmniej przestała płakać, bo jej łzy sprawiały, że to wszystko wydawało mi się dodatkowo bolesne. Co więcej, mam wrażenie, że dzisiejsze wyznanie przyniosło jej jakąś ulgę. Hana zmaga się jednak z jeszcze wieloma innymi problemami. O części wiem, a reszty mogę się tylko domyślać. Gdy żegnamy się w windzie, ona ucieka przede mną wzrokiem, jakby czuła się winna i wstydziła się swojej postawy. Robię wszystko, by ukryć emocje i pokazać jej, że przeżywam to chociaż odrobinę mniej, niż jest w rzeczywistości. Boję się, że jeśli zobaczy, jak cierpię, to pogłębi jej inne problemy, a to ostatnie, czego chcę. Nie mogę jednocześnie uwierzyć, że jeszcze kilka godzin temu ją całowałem, a teraz muszę szybko zacząć traktować ją jak zwykłą przyjaciółkę...

– Dzięki, że byłaś że mną szczera. Doceniam to. Naprawdę – mówię i posyłam jej uśmiech, który zdaję sobie sprawę, musi wyglądać smutno. Hana odpowiada mi takim samym pełnym przygnębienia uśmiechem.

Idę do swojego apartamentu, który teraz dzielę już tylko z Martinem, bo Bojan zdecydował się przedłużyć wynajem wspólnego pokoju z Safiją. Zatem w teorii powinno być u mnie trochę spokojniej. Nic z tego. Zastaję tam wszystkich. Czy nie zauważyli, że już się rozpogodziło? Mogliby iść na plażę albo na basen. Lub siedzieć w swoich apartamentach. Ale nie, grają sobie tu w najlepsze w karty. Na łóżku Martina siedzi waśnie ten oraz Kris i Lara. Na łóżku Bojana on z Safiją. Na moim rozpanoszył się Jan. Oczywiście to na nim wyładowuję swoją złość – kładę się i specjalnie kopię go kolanem w tyłek.

– Ałaaa! Ej, co ty robisz? – pyta, rzucając mi niezadowolone spojrzenie i przesiada się obok Safiji oraz Bojana.

– Ja nic, kładę się na SWOIM łóżku, które ty zajmujesz.

– I tak cię nie było.

– Ale już jestem.

– No to mogłeś powiedzieć, żebym zszedł z twojego łóżka, zamiast od razu mnie kopać.

– A ty mogłeś powiedzieć, że spałeś z Haną. I to dwa razy!

Zapada cisza, a potem kilka głosów mówi jednocześnie: CO?! Tylko Jan się nie odzywa.

– Co tu się w ogóle dzieje? – pierwszy odzywa się Kris.

– Ja nic nie wiem... – mówi zdezorientowana Safija, rozkładając ręce.

– Chociaż mieliśmy pewne przypuszczenia – kończy jej wypowiedź Bojan.

– Czemu o nich nie słyszałem? – pyta Martin z pretensjami, że ominęły go plotki.

Kiedy wreszcie odzywa się Jan, ja już żałuję, że wspomniałem głośno o tym, co wyznała mi Hana.

– Dlatego właśnie utrzymywaliśmy to w tajemnicy. Nie chcę, żeby ktokolwiek obgadywał Hanę, zwłaszcza w tak intymnej kwestii. Z całym szacunkiem dla was, ale to jej sprawa, z kim sypia, a z kim nie, i nikogo nie ma obowiązku o tym informować. Jeśli mimo wszystko poczuła, że chce podzielić się tym z tobą – Jan zwraca się teraz bezpośrednio do mnie – to znaczy, że ci zaufała i liczyła na to, że zatrzymasz tę informację dla siebie, a nie rozpowiesz wszystkim – dodaje, po czym wychodzi, a ja... a ja czuję się teraz zdecydowanie jeszcze gorzej.

 

HANA's POV

Czego obawia się osoba z zaburzeniami odżywiania? Przede wszystkim tego, że ktoś odkryje jej sekret. Że rozgryzie jej sztuczki. Że ją przyłapie na wymiotowaniu, wyrzucaniu czy wylewaniu jedzenia. Ja nie chciałam, żeby Jure domyślił się mojej choroby, bo obarczanie go takim ciężarem byłoby z mojej strony nieuczciwe – nie mogę oczekiwać od niego pomocy i wsparcia, skoro nie zamierzam dać mu nic w zamian. Aby zatuszować jeden sekret, zdradziłam mu inny. Myślałam, że Jure się wkurzy, a on... on zaproponował mi przyjaźń i zrozumiał, że chociaż bardzo chciałam, to nic do niego nie poczułam, bo tym uczuciem obdarzyłam już kogoś innego.

To nie daje mi spokoju, sprawia, że cały czas mam ściśnięty żołądek i nie potrafię niczego przełknąć.

Następnego dnia już od rana odnoszę wrażenie, że ogarnia mnie dziwna słabość. Ledwie daję radę wstać z łóżka, wyszykować się do pracy, zejść do restauracji. Na śniadaniu zjawiają się wszyscy oprócz Jure i Jana. O dziwo brak ich widoku działa na mnie uspokajająco. Wiem jednak, że przyjdą na obiad i stresuję się tym. Nie mam pojęcia, jak zachowywać się w stosunku do Jure. Nie chcę też pokazywać mu, że ledwie zrezygnowaliśmy z rozwijania swojej relacji w coś poważniejszego, ja już szczerzę się z powrotem do Jana.

W przerwie między śniadaniem a obiadem leżę na łóżku i odpoczywam. Znów po krótkim ochłodzeniu przyszły upały, na szczęście jednak przy włączonym wentylatorze jest to do wytrzymania. Ale na nieszczęście ten wentylator dostałam od Jana i nieustannie przypomina mi o nim...

Kiedy schodzę z powrotem do restauracji, czuję, że mam dziwnie miękkie nogi i zawroty głowy. Powinnam coś zjeść. Nie. Muszę coś zjeść. Najlepiej jeszcze przed wydawaniem obiadów. Patrzę na te wszystkie dania, które zawsze lubiłam i które wyglądają smakowicie, ale nie mogę... nie mogę się zmusić do choćby skosztowania czegokolwiek. Od razu zupełnie pusty żołądek podchodzi mi do gardła, jakby zbierało mi się na wymioty.

Tak, jak przypuszczałam, na obiedzie są również Jure i Jan, więc staram się unikać ich wzrokiem. To nietrudne, bo żaden z nich nie siedzi już po tej stronie sali, którą obsługuję ja. Dziś im wszystkim posiłki serwuje Safija. Przy jednym stoliku siedzi Bojan, Martin i Jure. Przy drugim Lara, Kris i Jan. Powinnam się cieszyć, że mogę dziś trochę od nich odpocząć, a jednak czuję się tak, jakby nagle nikt mnie już nie lubił... W dodatku sama nie lubię siebie takiej, jaką się stałam.

Czego jeszcze obawia się osoba z zaburzeniami odżywiania? Tego, że zemdleje pośrodku sali restauracyjnej pełnej ludzi, w której serwuje jedzenie. Ale dziś to się właśnie dzieje. Pamiętam, jak dostrzegam jeszcze w oddali stoliki chłopaków, jak rzucam im ukradkowe spojrzenie i skręcam do kuchni, ale już do niej nie docieram. Potem jest tylko ciemność. Kiedy odzyskuję świadomość, wciąż leżę na podłodze w restauracji. Bojan pochyla się nad moją głową, klepie mnie w policzki. Opuszczam wzrok. I zauważam, że przy moich nogach siedzi Jan, unosząc je delikatnie. (Tak się chyba robi, gdy ktoś zemdleje?).

– Ocknęła się. Janči, przynieś wodę – słyszę stanowczy głos Bojana, który unosi mnie lekko do pozycji półsiedzącej, jednocześnie pozwalając mi się o siebie oprzeć. Jan znika z mojego pola widzenia. Po chwili wraca ze szklanką, zwracając uwagę gościom restauracji, którzy bezczelnie się na nas gapią, by tego nie robili. I dobrze, bo nie znoszę, kiedy ludzie bez powodu się na mnie patrzą, szczególnie gdy jestem chora, słaba i bezbronna.

– Napij się – mówi do mnie Jan łagodnym, spokojnym tonem. Nie puszcza szklanki, kiedy piję, tak jakbym była za słaba, by utrzymać ją sama. Może jestem...

– Hana, nic ci nie jest? – To Safija, która zjawia się tuż obok. Kiwam głową, że nie, bo wciąż piję, a ona odpowiada: – Idę powiadomić Amirę. Na pewno da ci wolne. Musisz pójść do lekarza i przede wszystkim odpocząć.

Nie odpowiadam. Za dużo informacji na raz. Jestem taka zmęczona... Już nie mam nawet siły pić, chcę tylko, by nikt na mnie nie patrzył, pragnę stąd zniknąć, zapaść się pod ziemię, stać się niewidzialna.

Jan oddaje nie do końca opróżnioną szklankę Bojanowi, a sam oznajmia:

– Zaniosę Hanę do pokoju. – Zanim protestuję, on już trzyma mnie na rękach, jakby przenosił pannę młodą przez próg. Ja za to instynktownie obejmuję ramionami jego szyję, chociaż jednocześnie ostatnimi siłami się buntuję:

– Nie rób tego, proszę, pójdę sama. Jestem ciężka.

– Gówno prawda – odpowiada Jan, po czym szepcze mi do ucha: – ważysz tyle co piórko.

 

Komentarze

Popularne posty